Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

ZEN jest najważniejsze!


m1234

Rekomendowane odpowiedzi

Zenuś! Jak ja na Ciebie czekałem! Słoneczko popatrz świeci, nasz lasek, drzewka pachnące, a Ciebie nie ma! A ja i winko bracie i kromusię chlebka przyniosłem dla nas. I czekam, i czekam, a Ciebie nie ma! Tu wiosna, przyroda, spokój ducha - tak Mareczek mówi, spokój jest najważniejszy! Winko więc w spokoju i na łonie matki natury wypić trzeba! Spokój, popatrz ile spokoju, Eden bracie!

 

No ale już jesteś, już mi lepiej, bo samotności nie lubię najbardziej. Winka bym nie tknął bez Ciebie. Sam? Co to, to nie! Już myślałem że i Ty mnie zawiedziesz, jak Mareczek... Co? Nie wiesz? Przykra sprawa, cholera. Nie słyszałeś? No więc nie wiem, nie wiem tak naprawdę co się stało, smutne to i mówiąc szczerze w szoku jestem. Co? Już Ci opowiadam, tylko daj popiję, bo jak sobie przypomnę… poczekaj mówię! Łyknę i opowiem Ci.

 

Słuchaj bracie. Otóż w środę wstałem wcześniej, o dwunastej chyba i od razu się ubrałem. Jak nigdy, rozumiesz? Jakbym coś przeczuwał! Zapaliłem sobie papieroska, kawka, powoli buteleczki z wczoraj układam, rytuał bracie, tak-jak-trzeba. A tu nagle pukanie. Kie licho myślę, tak z rana? Otwieram bracie drzwi, stoi Mareczek! Jakiś taki nijaki, niby ten sam, ale inny.

 

- Zmieniłem się.

 

On to mówi Zenuś tak z progu, ani cześć, ani kukuryku, ani żadne chodźmy na winko, nawet się nie uśmiechnął.

 

- Zmieniłem się Marian.

 

I cisza. Cisza bracie, ale jakaś taka głośna że, aż ciary! Patrzę, brodę zapuścił, świecący na czole, blask jakiś, chyba się umył, ale ubranie fatalne, włosica taka narzucona, niby czysta, ale żadnego polotu, a żeby to krateczka z paskami, jakieś ładne kolory, czerwonawe coś, dodatek jakiś fioletowy, no wiesz, jak to on potrafi. Nic Zenuś, nic! Szarość, żal było patrzeć. No więc stoi i milczy. Oczy mu się świecą, zrobiło się dziwnie. Coś mnie tknęło Zenuś, już wtedy coś mnie tknęło!

 

- A cześć Mareczku! Witaj. Popatrz! Akurat wychodziłem! Chodź przejdziemy się do naszego lasku, powdychamy powietrza. Szwagier bimberek własnej roboty podrzucił, to spróbujemy!

 

Mówiąc to cofnąłem się po siatkę i klucze, złapałem go za to zgrzebne co miał założone, w tył zwrot i wychodzimy z klatki. Wiesz Zenuś, od razu wyczułem, że mu powietrza trzeba, oddechu, coś było nie tak.... Idziemy więc w ciszy, do naszego zagajniczka. Pogoda bracie jak teraz, słoneczko, szelest liści, bzyczenie owadów, no wiesz, jak to wiosną. Stajemy pod naszym dąbczakiem. Mareczek nic nie mówi, wciąż na mnie patrzy. Ja to tu spojrzę, to tam oko zawieszę, powiem Ci szczerze trochę zmieszany rozglądałem się na boki, a on wbija bracie te swoje błękitne oczy prosto we mnie! Wyciągam więc do niego czym prędzej butelkę - brązowiutki, jak olej bracie, spirytusik szwagra, ambrozja, już kiedyś piłem, to wiem.

 

- Marian, ja się zmieniłem.

 

No jakby mnie piorun strzelił! Znasz mnie Zenuś, napięty mogę chodzić długo, jak struna, i nikt nie zauważy, bo trzymam w sobie i przetrawiam. Nikomu złego słowa nie powiem. Bliźniego miłuję, jak Ciebie Zenuś i Mareczka.

 

- Mareczek! Ty nie przeginaj! Rano mnie budzisz, po ludzku się nie odezwiesz, bimberku wypić teraz nie chcesz… Jak rozumiem, aparycja, zmiana stylu, ten worek, czy co tam masz na sobie, i ta broda! Okey! Ale nadal jesteś Mareczek! Tak? Winko pijemy, tak? Pamiętasz? Tutaj, pod naszym drzewkiem, słoneczko, dyskusje, spokój.

 

I z retrospekcją mu między oczy wyjeżdżam Zenuś, bo tu z grubej rury trzeba było! Nie tam bułkę przez bibułkę, jemu do łba trzeba było się dobrać! Incepcja bracie incepcja! Widziałeś? Tam pokazywali jak coś może w głowie namieszać. A Mareczek bracie ewidentnie był jakiś taki nieobecny.

 

- Marian, ja się zmieniłem, medytuję.

 

Powiedział to, trzeba przyznać, dobitnie i spokojnie.

 

- Co robisz?

 

Dobra myślę, trzeba go wysłuchać, moja zawsze mnie o to prosi, Słuchaj! mówi, Słuchaj jak do Ciebie mówię! Czemu Ty mnie nigdy nie słuchasz!

 

- Co robisz Mareczek? No dobra! Mów mi tu jak na spowiedzi o co chodzi.

 

- To medytacja Marian, medytacja i ZEN.

 

No jak Boga kocham zatkało mnie! Myślałem, że żartuje, że zaraz odpali jakąś racę i że prezent, że urodziny, wy wyskoczycie zza krzaka, czy inna ukryta kamera…

 

- Jakie znowu ZEN!?

 

Wywrzeszczałem to, bo jak on mówił, to nalewałem sobie bimberku - i Zenuś! - wylałem trochę cennego napitku!

 

- No jasna cholera!

 

Schyliłem się i spiłem szybko z kolana, uratowałem trochę - znasz mnie Zenuś, oszczędny jestem, a tu jeszcze takie delikatesy.

 

- Dobra Marek, co to znaczy? O co Ci chodzi?

 

- Marian. Ja medytuję, moje życie się zmienia. Nie wiedziałem, nie wierzyłem na początku… Zaczęło się od książki - znalazłem taką na śmietniku, „KOANY zmieniają życie”.

 

I zaczyna opowiadać, a ja się rozglądam, czy czasem czegoś mi nie upił gdzieś z boku, ale nie.

 

- Wziąłem do ręki Marian, wertuję, czytam, siedziałem na tej makulaturze do nocy Marian. Wzięło mnie. KOANY Marian, to klucz, zagadka do życia!

 

Aha! Zagadki? Te życiowe? To akurat Zenuś mam obcykane na co dzień, jestem - że nieskromnie powiem - jestem spe-cja-lis-tą. Dylematy dnia codziennego bracie, to u mnie standard. No ale to nic, nie przerwałem mu i nawet zadałem pytanie

 

- No dobra Mareczek, a te całe kanoe, czy inne koeny, to co to jest?

 

Trochę mnie poniosło Zenuś, znasz mnie. Ale co tam, miałem prawo, nie? No powiedz! Miałem, prawda! Za dużo już wtedy dla mnie było Zenuś, już wtedy… dobrze, że sztosika walnąłem, mówię Ci bimberek był palce lizać!

 

- Ja wiem Marian co sobie myślisz, ja też tego teraz nie rozumiem, męczy mnie to, ale jak czytam taki koan, siadam sobie i rozmyślam i tak mi dobrze, jasno jakoś, jakbym się właśnie do jakiejś latarni zbliżał.

 

Oooo Zenuś! O bracie! Wtedy to już zrobiło się poważne. Bo on, widzisz Zenuś, dawno w lasku z nami nie był, może on jest w depresji jakieś? Olśniło mnie!

 

- Mareczek. Mareczek! Ja Ciebie proszę ładnie, bardzo proszę, Ty nie idź tylko do żadnej lampy! Do żadnego światła! Jak zobaczysz, to spójrz za siebie, lasek przypomnij, nas druhów swoich najbliższych i uciekaj z powrotem! Nie patrz mi w żadne dziadostwo! Oczy sparzysz i diabła narobisz!

 

Mówię do niego, a on milczy, wzrok wbity w ziemię. Kurcze Zenuś, jak mnie serce zabolało.

 

- Mareczek, już dobrze, już dobrze, rozumiem, No może nie rozumiem… ale wiesz co? Pokaż mi! Zademonstruj te, no medytacje! A nuż razem coś wymyślimy!

 

Strzał w dziesiątkę Zenuś! Jakbyś winko w dobrej cenie znalazł. Trafiony zatopiony! Zażyłem go Zenuś! Psychologicznie go podszedłem! Ożywił się, książkę zza pazuchy wyciągnął.

 

- Bbo widzisz Maran, tu jest jeden taki koan, od początku mnie męczy.

 

Patrzy biedaczysko w te kartki i czyta drżącym głosem

 

JAKI BRZMI DŹWIĘK JEDNEJ KLASZCZĄCEJ DŁONI?

 

No i wydukał to. Zenuś, on to przeczytał takim drżącym głosikiem i patrzy na mnie jak ten baset przed spacerem. I co ja leśny psychoanalityk? Co ja miałem z tym zrobić?

 

- I co? Co teraz? Jakaś zagadka? Kurna jaja sobie robisz, ktoś banialuki wypisuje, albo jakiś błąd w druku?

 

- Nie Marian, to o to właśnie chodzi! Siadasz sobie w lesie, zamykasz oczy i myślisz. I czym dłużej tak siedzisz, oddychasz, myślisz i myślisz, to ten koan w głowie robi cuda. Dzieją się takie rzeczy… zmieniasz się Marian!

 

Dobra myślę, otworzył się, ustami rusza, gada, to już coś, wyciągnę go z tego kanoe, jeszcze się bimberku dzisiaj napijemy Mareczku! Tak sobie Zenuś wtedy pomyślałem. Kto wiedział? Kto mógł przewidzieć?

 

- Okey mój drogi, zademonstruj proszę zatem, pokaż mi co i jak.

 

Odetchnął jakby z ulgą, kiwnął głową, uśmiechnął się i usiadł. Zrobił to powoli, opuścił się na ten mech pod drzewem, dłonie na kolanach złożył i zamknął oczy. Minęło może z 5 minut, to łyknąłem sobie bimberku i czekam. Cisza Zenuś, tylko bąki brzęczą, cieplusieńko, słoneczko, zapach trawy, no wiesz Zenuś, jak to w naszym lasku.

 

Zacząłem się w końcu lekko niecierpliwić. Patrzę na niego, siedzi, oczy zamknięte, kulasy jakieś takie powykrzywiane, lotosy, czy te inne pozycje - najpierw myślałem, że żartuje, ale on tam ten performance normalnie odwalał na poważnie! Zaniepokoiłem się, bo wcale się nie ruszał.

 

No wiec stoję dalej lekko skonfundowany i już chcę podejść i sprawdzić, czy nie zasnął, patrzę, a tu nagle horror bracie się zaczyna! Masakra! Nie uwierzysz! Uważaj Zenuś!

 

Gdzieś w dziesiątej minucie, prawą rękę, jak drąg jakiś wyprostowaną, unosi na wysokość oczu, jakby bracie po coś sięgał… Widzę wszystko dokładnie Zenuś, jak w zwolnionym filmie, no wiesz, korytarz się wydłuża, a ty biegniesz i biegniesz i końca nie widać… No więc jego ręka bracie taka jakaś długa mi się wydaje i powoli płynnym ruchem wyprostowana jak struna bracie sięga po coś…

 

Jak ja się przeraziłem chłopaku! Jak ja się przestraszyłem! Nie o niego Zenuś, o siebie się przestraszyłem! O swoje oczy! Czy ja dobrze widzę Zenuś! Może ten bimber, wiesz, licho nie śpi! Szwagier pszczoły hoduje, może one, te pszczoły coś tam dopyliły, kto wie? Przecieram więc oczy nadgarstkami i nic, widzę cały czas to samo, jest dobrze. To znaczy dobrze, że widzę, niedobrze, że on dalej, siedzi i sięga tą łapą na wprost. Powietrze jest przejrzyste, skupiam się, ale nic tam przed nim nie fruwa, kie licho?

 

I wtedy Zenuś… Co? Nieee, nie teraz, nie łap mnie za rękę, bo wyleję! NIe panikuj! Czekaj! Teraz najważniejsze, skup się!

 

I wtedy Zenuś… jak on tą wyprostowaną ręką nie walnie się w czoło! Jak ta jego naprężona dłoń nie chlaśnie! Zenek! Ty nigdy nie słyszałeś takiego przerażającego dźwięku! Taki jakiś świszczący i grzmot! Bat Boży Zenuś i dudnienie z Hadesu rozniosły się po naszym lasku ukochanym!

 

No więc chlasnął się własną dłonią w ten swój barani łeb, zerwał z miejsca i otworzył oczy.

 

Nawet się nie przestraszyłem. Dziwne… Blask bił jakiś od niego, dzicz w oczach i usta otwarte w niemym zdumieniu. Patrzę na czoło - o dziwo ani śladu kataklizmu. A Mareczek zrzuca nagle ten swój marny łachman, odwraca się i nagi, nagusieńki ucieka w las!

 

Zamurowało mnie Zenuś, stałem tam jeszcze wiele minut zadziwiony całą sytuacją, potem posmutniałem. Co też te jakieś kanoe porobiło z naszym Mareczkiem! Może to jakieś zaklęcia, czarna magia? Rozpaliłem małe ognisko - spaliłem ubranie i przeklętą księgę. Licho nie śpi! A Mareczek? Od tamtej pory nikt go nie widział, podobno pojawił się na moment w Pekinie, na tych działkach pod miastem, ale pewności nie ma.

 

I tak widzisz Zenuś, Mareczek w jednym miał rację, biedaczysko. Spokój jest najważniejszy! Słoneczko, lasek, ptaków śpiew, bzyczenie pszczółek, i dobre winko i nasze dysputy Zenuś. ZEN bracie! ZEN jest najważniejszy!

 

Acha! Zenuś! A Ty nie wiesz czasem jak brzmi ten dźwięk jednej klaszczącej dłoni?

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...