Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Duch


Łukasz Jasiński

Rekomendowane odpowiedzi

@violetta

 

Jesteś w okropnym błędzie: wystarczy, że zrobię paszport i otrzymam zaproszenie od mojej siostry - Agnieszki Jasińskiej, powiedzmy: na miesiąc - na urlop i już na miejscu będę wiedział jakie mam możliwości jako osoba niepełnosprawna - niesłyszącą, a wtedy wrócę do Polski - złożę wniosek o zerwanie pięcioletniej umowy najmu lokalu socjalnego, rezygnację z dożywotniej renty socjalnej (według mojej interpretacji: z dożywotniego odszkodowania za utratę słuchu z winy państwowego szpitala) i z dożywotniego zasiłku pielęgnacyjnego (według mojej interpretacji: z głodowej łaski podatników - dożywotniej), wszystko - co przez dwa lata kupiłem w celu urządzenia mieszkania - wyrzucę na śmietnik i zniszczę, aby nikt nie mógł z tego korzystać, co najważniejsze: zabiorę ze sobą - jak dowód osobisty, ośmioletni kredyt w Banku Millennium (będę mógł spłacać w Wielkiej Brytanii) i całą dokumentację w Czarnej Teczce - będę miał na sobie plecak i torbę podróżną na kółkach, mówiłem ci: przez trzy lata żyłem jako osoba nielegalnie bezdomna i mam doświadczenia, proszę łaskawej pani... A na emigracji moja mama będzie pracowała jako opiekunka - moja siostra urodziła trzecie dziecko i tamtejsza Opieka Pomocy Społecznej pomoże mi znaleźć pracę, nikt, ale to nikt nie da sobie rady w życiu sam - bez rodziny, przyjaciół i znajomych - wobec mnie macie chore, niewyobrażalne i nie do pojęcia na zdrowy rozum - wymagania!

 

Łukasz Jasiński 

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Edytowane przez Łukasz Jasiński (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@violetta

 

Bardzo żałuję, że w poprzednim mieszkaniu na Czerniakowskiej (teraz mieszkam na Konduktorskiej) - nie kupiłem smartfona i nie porobiłem zdjęć - wtedy uwierzyłabyś mi, zgadnij: za kogo miałem sąsiada? Generała Sławomira Petelickiego - tylko cztery przystanki autobusem na Skarpę Warszawską (Wiślaną ) - mieszkał on niedaleko Ambasady Federacji Rosyjskiej - jak cała elita, niedaleko Łazienek Królewskich - blisko Hotelu Belwederskiego też mieszka elita, jeśli chodzi o te 2000 zł - nie zapłacę i w dupę mogą mnie pocałować! Wezmę dwie teczki - czarną (bardzo ważne dokumenty) i czerwoną (ważne tylko przez pięć lat) i pojadę z mamą na Smolchuwskiego 2, Marynarską 19A i do jakiejś filii Opieki Pomocy Społecznej i niech sobie czytają czerwoną teczkę - mama będzie z nimi rozmawiała, ja: będę milczał - to nie jest mój problem - to jest problem administracji, zgodnie z prawem: mają obowiązek udzielić mi pomocy finansowej, de facto: administracji - bo to ona ma problemy i jej żadna pomoc nie przysługuje - niech sobie w dupę wsadzą te 2000 zł, jednak: jak wiesz - w Polsce jak na całym świecie - wszystko jest po znajomościach lub z nadania politycznego i to nic innego jak Towarzystwa Wzajemnej Adoracji - hierarchiczne, cmentarne i pasożytujące - dwunożne ssaki agresywne - hieny.

 

Ojej, na Dolnym Mokotowie był kiedyś dom Stanisława Grzesiuka, a na Czerskiej jest siedziba "Gazety Wyborczej" i na Chełmskiej - Wytwórnia Filmów Fabularnych i Dokumentalnych, jeśli jestem niechciany, trudno - powinni mi pozwolić żyć jak chcę, jak widzisz: nie mam żadnych problemów, wręcz przeciwnie: jest całkiem na odwrót...

 

Łukasz Jasiński 

Edytowane przez Łukasz Jasiński (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@violetta

 

Mieszkanie jest moje tylko przez pięć lat i należy do Gminnego Zasobu Lokalowego - walczyłem o ten lokal trzy lata, tak: niektórzy nic a nic nie robią i od razu chcą mieć wszystko za darmo...

 

- A on ma fajne mieszkanie...

 

Porównują, oceniają i chcą to samo - co ja, zamiast: walczyć o swoje, jeśli zerwę umowę najmu - przez pięć lat nikt tego mieszkania nie otrzyma - takie są procedury zabezpieczające przed złodziejami, jeszcze inaczej: kombinują, aby mnie zadłużyć i wyrzucić - spłacić dług i przejąć mieszkanie - to nic innego jak złodziejstwo i pasożytnictwo, słowem: życie cudzym kosztem, jeśli chodzi o twoją ruinę - wszystko zależy od tego - kto jest prawnym właścicielem mieszkania.

 

Łukasz Jasiński 

Edytowane przez Łukasz Jasiński (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@violetta

 

Nie, to jest bardzo ważne, przeczytaj:

 

Lokal socjalny - lokal przeznaczony dla osób bezdomnych i nie mogących utrzymać mieszkania samodzielnie z powodu ubóstwa - będący przedmiotem umowy najmu socjalnego. W Polsce pojęcie i zasady zawierania najmu socjalnego reguluje ustawa z dnia: 21 czerwca 2001 roku o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminnym i o zmianie Kodeksu Cywilnego. Artykuł: 22 - tej ustawy definiuje przedmiot umowy najmu socjalnego jako lokal nadający się do mieszkania ze względu na wyposażenie i stan techniczny - może on mieć niższy standard, a obowiązek najmu spoczywa na gminie. Lokal będący przedmiotem umowy najmu socjalnego powinien mieć łączną powierzchnię pokojów - co najmniej 10 mkw - jeżeli ma być zamieszkiwany przez jedną osobę. Dla kilku osób łączna powierzchnia pokojów powinna wynosić co najmniej 5 mkw - na jedną osobę. W wyroku eksmisyjnym sąd orzeka o prawie do zawarcia umowy najmu socjalnego, kierując się przesłankami - artykułu: 14 - ustawy. Do czasu zawarcia tej umowy nie można dokonać eksmisji z dotychczasowego lokalu.Szczegółowe regulacje dotyczące umowy najmu socjalnego zawiera rozdział - 4 - przedmiotowej ustawy - artykuły - 22, 23 i 25.

 

Źródło: Wikipedia 

 

Podkreślenie jest moje, bo: jeszcze nie skończyłem...

 

Łukasz Jasiński 

Edytowane przez Łukasz Jasiński (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@violetta

 

A ty jesteś zwyczajną suką, która obraża ludzi takich jak ja, nie szukam zainteresowania, tylko: pilnuję własnych interesów, otóż to: najpierw mówisz o mieszkaniu, potem: jedzeniu i na samym końcu - bratniej duszy, słowem: unikasz sedna sprawy w celu rozmycia faktów - wprowadzenia chaosu, robisz skoki z tematu na temat, nawet nie potrafisz czytasz - olewasz moje argumenty, stosujesz praktykę błędnego koła - gadasz to samo, samo i samo - jakbyś nie miała żadnego pomysłu na rozmowę, moje podkreślenie w powyższym komentarzu jasno wskazuje, iż zostałem bezbrawnie wyrzucony na warszawską kostkę brukową przez Hannę Gronkiewicz-Waltz (decyzja czysto polityczna), a teraz proszę dać mi święty spokój lub zacząć czytać wszystko od samego początku na moim profilu - "Twórczość" - proszę już mnie nie męczyć, żegnam!

 

Łukasz Jasiński 

Edytowane przez Łukasz Jasiński (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szanownych czytelników z góry informuję, że do takiego zachowania zostałem sprowokowany przez tą jakąś nieznaną mi z imienia i nazwiska panią, która z niewiadomych powodów uwzięła się na mnie, przypomnę następujące fakty:

 

Fakt pierwszy: pilnuję tylko i własnych interesów, już w 2015 roku zgłosiłem problem w administracji spółdzielczej: "Pod Kopcem" i Opiece Pomocy Społecznej - pani Małgorzacie Żabińskiej na Iwickiej, która zresztą była po mojej stronie i przez służbowy telefon kłóciła się z administracją spółdzielczą: "Pod Kopcem" - ona nie przyjmowała żadnych moich argumentów i dokumentów, jej ostatnie słowa: "a i tak pana wyrzucimy" - sama z siebie tego nie mogła zrobić - musiała mieć wsparcie z góry - Hanny Gronkiewicz-Waltz - ona wtedy rządziła Warszawą, im tylko było jedno w głowie: pieniądze, pieniądze i pieniądze, jakby pomylili służbę publiczną z prywatną działalnością gospodarczą.

 

Fakt drugi: w październiku 2017 roku, tuż, tuż i tuż przed terminem ochronnym - doszło w moim przypadku do nielegalnej eksmisji, de facto: zostałem bezprawnie wyrzucony na warszawską kostkę brukową, a cały mój majątek został wywieziony gdzieś na zadupie do Radziejowic, kawał drogi, co? Oczywiście: według sądu - według Agaty Puż - nie przysługiwał mi lokal socjalny, chociaż jestem osobą niesłyszącą - kolejny dowód na moją korzyść, oczywiście: teraz już mam lokal socjalny - zgodnie z prawem należny mi - panie z Wiktorskiej, podobnie jak pani Małgorzata Żabińska - były po mojej stronie, gdyby wszystko było zgodnie z prawem i po podpisaniu umowy najmu lokalu socjalnego - cały mój majątek zostałby przewieziony z Czerniakowskiej na Konduktorską.

 

Fakt trzeci: przeszedłem przez piekło i teraz mam prawo robić co chcę - nikt nie ma prawa decydować o moim życiu: zapłaciłem za czynsz, śmiecie i prąd - z góry na pół roku, natomiast 2000 zł jako niedopłatę za wodę za pół roku nie zapłacę - od dwóch lat płacę 400 zł i nie wezmę odpowiedniości za to - czego nie zrobiłem.

 

Z poważaniem

Łukasz Jasiński 

Edytowane przez Łukasz Jasiński (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Mogłeś to po prostu olać, ale fakt, Violetta zasłużyła sobie źle się o Tobie wyrażając. Ja akurat wiem, że potrafi walnąć coś takiego i po prostu na to nie reaguję. Nie musisz ze wszystkim walczyć, czasami wystarczy ignorancja. Mnie na przykład napisała, że brak mi trzeciej klepki, ale o co jej chodziło to nie mam pojęcia. :-)

Tutaj bym się trochę powstrzymał z oskarżeniami i ograniczył jedynie do osób, które faktycznie Cię skrzywdziły. Nie zmienia to faktu, że bardzo źle Cię potraktowano. Przykro mi z tego powodu. Nie tylko Polska, ale i cały świat jest pełen podłych ludzi i ciężko z tym zrobić porządek niestety.

Nie wiem o co konkretnie chodzi. Zrób to tak, żeby nikt się nie mógł do Ciebie przyczepić bo na pewno ktoś będzie to chciał wykorzystać.

Pozdrawiam serdecznie :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@violetta

 

Wracaj, wracaj i wracaj! Nie strasz mnie, znam takie panienki, które najpierw prowokują i obrażają, a kiedy otrzymują dosadną ripostę - ruszają dupę do ukochanego! Wiesz, że w Warszawie słowo "kapuś" - jest straszną obelgą i dotyczy obojga płci?

 

Łukasz Jasiński 

 

@Tectosmith

 

Tak, temat jest zamknięty: moja teczka w tej sprawie jest w archiwum na Marynarskiej (Wydział Zasobów Lokalowych), jak widzisz - niektóre osoby non stop wracają do zamkniętego tematu i wiercą, wiercą i wiercą - to samo w koło, jakby coś ich w dupę ugryzło, proszę się o mnie nie martwić: gdyby coś - zawsze mogę złożyć wniosek o wydanie mojej teczki i pokażę sądowi - wygraną mam w kieszeni - to oni powinni uważać - co robią! Mogę również iść bezpośrednio do Prokuratury! Jeśli chodzi o niedopłatę, to: co pół roku muszę płacić za wodę i zawsze płaciłem około 350 zł i nagle teraz mam zapłacić 2000 zł niedopłaty za pół roku? Zauważ: mieszkam sam, wodę oszczędzam - kupiłem dwie miski - jedną do zlewu, drugą: do wanny, mama jutro przyjedzie do mnie i będzie wszystko załatwiała - mi już nerwy puszczają przez takich niedorozwiniętych umysłowo cwaniaków! 

 

Łukasz Jasiński 

Edytowane przez Łukasz Jasiński (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Tectosmith

 

Bardzo możliwe, przypomnę: jestem osobą niesłyszącą i miały być wymiany liczników, raz rozmawiałem z chłopakiem i miał przyjść - czekałem do 20 30 i nie przyszedł - było to jakieś dwa tygodnie temu, takie w większości są osoby słyszące - niedosłownie i zawsze będą kombinować jak tutaj kogoś w konia zrobić - żadnego honoru, otóż to: w przedwojennej Warszawie za takie coś - byłby trupem, jak widzisz: teraz mamy samych słoików, dodam: nie wiem dlaczego to robią, będę musiał sobie kupić pistolet - przecież moja mama nie będzie wiecznie żyła, pewnie chcą wywrzeć na mnie presję w celu złożenia wniosku o opiekuna socjalnego, a on z kolei zacznie wszystko od początku - wiercić, wiercić i wiercić, zamiast: wejść tutaj i wszystko przeczytać, tak: potem opiekun socjalny będzie przejmował na nade mną władzę - grzebał mi w portfelu i dokumentach, wiesz, że od nowego roku opiekunowie socjalni będą otrzymywać kasę z ZUS-u za "opiekę", jeśli nie wiadomo o co chodzi - to chodzi o kasę, jeśli już: to opiekun socjalny musi być kobietą, najlepiej otwartą i swobodną - zamieszkać ze mną, niby kto będzie mnie budził do pracy i wstawał do płaczącego dziecka? Tak, wiele osób nie ma wyobraźni i empatii, grunt, aby komuś dokuczyć.

 

Liczniki zostały wymienione 13 października dzięki pomocy mamie, dodam: pomoc i opieka mają już znaczenia pejoratywne - wszystko schodzi na psy - dosłownie.

 

Łukasz Jasiński 

Edytowane przez Łukasz Jasiński (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Tectosmith

 

A jeśli chodzi o aparaty słuchowe, to: serdecznie zapraszam na esej - "Proza śmiertelnej nudy" - tam wszystko opisałem o aparatach słuchowych, wolę z góry uprzedzić fakty - nie mam już siły po raz kolejny to samo powtarzać kolejnej osobie, ręce opadają... Poza tym: aparaty są bardzo drogie i miałbym spać w aparatach słuchowych, abym mógł wstać rano do pracy? Dobra, wstaję i patrzę - aparaty się zepsuły, otóż to: niech w końcu Oni zaczną zarabiać na własnej dupie, a nie na cudzym życiu - moim, dziękuję za rozmowę.

 

Łukasz Jasiński 

Edytowane przez Łukasz Jasiński (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Bardzo możliwe, że przy samej wymianie coś ktoś spierniczył. Ludzie mają talent do utrudnień.

Nigdy bym nie powiedział, że jesteś osobą potrzebującą opiekuna socjalnego. Nie znam się na tym niestety, ale rozumiem, że to wszystko jest dla Ciebie bardzo uciążliwe. Mnie też by pewnie nerwy puściły.

A to poszukam jutro. Nie musisz mi tego wszystkiego wyjaśniać. Domyślam się, że taki aparat jest mało komfortowy. Nie mam nawet pojęcia, jak bardzo taki aparat faktycznie pomaga. Sam jestem krótkowidzem, ale to pikuś w porównaniu do Twojego problemu.

 

Mam nadzieję, że wszystko ułoży się po Twojej myśli.

Pozdrawiam Cię i życzę dobrej nocy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Tectosmith

 

Nie, są nowoczesne aparaty, które można włożyć do ucha lub uszu jak oficerowie Służby Ochrony Państwa - one są niewidoczne i bardzo komfortowe, jednak: tu nie chodzi o sam słuch, tylko: mózg - dźwięk wpada do mózgu i wtedy mózg zaczyna funkcjonować jakby ktoś mu robił pranie mózgu - wodę z mózgu, słowem: przestaje samodzielnie myśleć, zauważ: człowiek posiada następujące zmysły - wzrok, węch, smak, słuch i dotyk i jeśli kiedyś byłeś w kościele, to: każdy element zmysłu jest poddawany na oddziaływanie, wzrok - piękno, węch - zapach świec, smak - opłatek, słuch - organy i dotyk - podawanie dłoni sąsiadom na ławce jako znak pokoju, rozumiesz? Poza tym: mam nabytą niepełnosprawność i to jest co innego od wrodzonej - niepełnosprawności, słuch straciłem po operacji na nosie, prawdopodobnie przez źle użytą narkozę, więc: jestem osobą niesłyszącą o umiarkowanym stopniu niepełnosprawności - nie jestem osobą głuchą i głuchoniemą, tak: nie potrzebuję pomocy i nie mam żadnych problemów - problemy to Oni tworzą - sztuczne, aby zająć mój wolny czas i abym robił to - co oni chcą, gdybym sam poszedł do Opieki Pomocy Społecznej - Oni uznają, że mam problemy i o to właśnie Im chodzi - tworzą problemy, abym to ja do nich przychodził z Ich problemami - odwracają kota ogonem, gdybym zapłacił 2000 zł, to: oznaczałoby przyznanie się do winy, jeśli tej sprawy nie będę pilnował - zadłużą mnie po uszy i będą pobierać odsetki - pozbawią mnie wyboru i zmuszą do niewolniczej pracy, dlatego właśnie: to administracja ma problem i to ona potrzebuje pomocy i to ona powinna iść do Opieki Pomocy Społecznej, niestety: robią na odwrót - własne problemy przelewają na mnie i liczą na to, iż będę rozwiązywał cudze problemy.

 

Gdybym zaczął nosić aparaty, to: musiałbym od nowa uczyć się mowy - na podstawie sztucznego słuchu, cała moja elokwencja i erudycja, także: doświadczenia zawodowe i życiowe - zostałyby wymazane z pamięci, otóż to: ze czterdziestoletniego mężczyzny zrobiliby ze mnie dwulatka - myślałbym właśnie jak dwulatek, słowem: byłbym dorosłym dzieckiem, opublikowałem tutaj esej: "Prozę śmiertelnej nudy" - w środku opisałem jak wpływały na mnie aparaty słuchowe, widzisz, ciągle muszę to samo powtarzać, a wystarczy tylko wejść na mój profil i wszystko przeczytać w - "Twórczości", naprawdę, to jest bardzo męczące...

 

Łukasz Jasiński 

Edytowane przez Łukasz Jasiński (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Tectosmith

 

Proza śmiertelnej nudy*

 

          I otrzymujesz formalną ankietę do wypełnienia drukowanymi literami - wersalikami, posiadasz swobodne pole - wypełniasz, niestety: twoja ankieta zostaje odrzucona, dostajesz kolejną ankietę, tym razem: pole zostaje ograniczone do napisania trzech słów, to jest: mój drogi czytelniku - narodowa integracja społeczna, inaczej: odgórne wytyczne systemu (Otwarte Drzwi - Dom Rotacyjny), otrzymujesz urzędowe pismo jako wniosek - on jest tak ułożony, aby obywatel wypełniał pod aktualnie panujący system, słowem: system potrzebuje mentalnych niewolników, to jest: mój drogi czytelniku - narodowa integracja społeczna, inaczej: odgórne wytyczne systemu (Opieka Pomocy Społecznej) i otrzymujesz zaoczny wyrok sądu: czytasz każdą literę - poddajesz ją analizie: wnioskujesz - wyrok został wydany solidarnie - zastosowano wobec ciebie zbiorową odpowiedzialność karną i nie przysługuje tobie jakikolwiek lokal socjalny, otwierasz ustawę zasadniczą - konstytucję: ona mówi co innego - ona jest po twojej stronie, to jest: mój drogi czytelniku - narodowa integracja społeczna, inaczej: odgórne wytyczne systemu (Ministerstwo Sprawiedliwości), cóż: taka jest rzeczywistość - fakty, bierzesz czysty papier - drukarski, układasz długie zdania czarnym długopisem, pokazujesz swój charakter pisma: estetykę, kulturę i logikę - dowód zdrowia umysłowego, inaczej: psychicznego, niestety: twoje argumenty nie są pod jakimkolwiek pozorem akceptowane, przypominam: jestem osobą niesłyszącą - posiadam całkowity ubytek słuchu, aparaty słuchowe nosiłem w ośmioklasowej szkole podstawowej - ropne zapalenie lewego ucha, aparaty słuchowe nosiłem w pięcioletnim liceum zawodowym - rutynowe bóle głowy i aparaty słuchowe nosiłem w pięcioletniej pracy zarobkowej - bardzo wysokie ciśnienie (dwutygodniowy pobyt w czerniakowskim szpitalu), niestety: moje argumenty nie są pod jakimkolwiek pozorem akceptowane, osobistą świątynię wiedzy budowałem przez całą dekadę - od dwutysięcznego piątego roku do dwutysięcznego piętnastego roku, tak: miałem już wszystko, teraz: niczego już nie chcę, tym bardziej: nie będę już niczego budował - zaczynał od początku, niestety: moje argumenty nie są pod jakimkolwiek pozorem akceptowane, ten system posiada charakter feudalny, ten system jest pod nadzorem czarnej mafii - kościoła i ten system demoralizuje takie jednostki jak ja - zmusza mnie do brania udziału w wyścigach szczurów - jest to niewiarygodnie chora konkurencja, muszę przechodzić przez różne stopnie hierarchiczne w urzędzie gminnych zasobów lokalowych: od noclegowni poprzez schronisko do lokalu treningowego, socjalnego i komunalnego, tak: nie mam przyjaciół - mądry człowiek w stadzie głupich ludzi wzbudza zazdrość, nienawiść i mściwość - mam coraz więcej wrogów i ten system posiada charakter niszczarki - niszczy ciała, umysły i dusze: cały czas pragnie uznania, akceptacji i szacunku, przykro mi - we mnie jest tylko pogarda, jestem osobą nielegalnie bezdomną, niepełnosprawną - niesłyszącą, jednak: myślącą, posiadam wykształcenie średnie zawodowe ze świadectwem intelektualnej dojrzałości - maturą, jestem po trzech legalnych pracach, jednocześnie: jestem racjonalnym filozofem - poetą, dokładnie: magikiem przepięknych słów - prawdy, kończąc: za ewentualne literówki proszę czytelników o łaskawe wybaczenie mojej skromnej osobie.

 

*publikuję jeszcze raz ze względu na zewnętrzną cenzurę pod postacią wyrafinowanej aluzji - tak działa głęboko zakonspirowany tchórz

 

Łukasz Jasiński (2019)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przemijamy Często zastanawiam się Czy to dobrze, czy może źle Odchodzimy Zazwyczaj nie zostawiając zbyt wiele Kilka książek, samochód, gitarę Znikamy Niby na stale zapisani w pamięci ludzi Tak naprawdę żyjąc w ich głowach tylko krótką chwilę Ustępujemy Tym żywszym i tym co pojawią się po nas Głupio wierzącym, że żyć będą wiecznie Gaśniemy Bo nawet największy pożar musi Wyruszamy Gdzieś dalej Nie, tego akurat nie jestem pewien
    • Śmierć? Chyba żywot wieczny jak u Lenina

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • @graf omam Dziękuję :)
    • Wiesz, Zygmuncie, węże są właściwie głuche, głuche jak pień, tak jak te zaskrońce (natrix, natrix), którym czytasz swoje opowiastki, które słuchają twojego chropawego głosu. Głuche jak małpi pień buka, a może jak gryf mandoliny, jak lelki, które słyszą tylko głos duchów i beczenie kóz i kręcą się wokół koron drzew wyłącznie po to, aby dostąpić dobrodziejstwa dźwięków, znaleźć się między nimi, umościć w nich gniazdo. Próbując uchwycić linię melodii, wiją się w górę pni, wspinają w górę kozich racic, omamiają i usypiają rogate kozły, budując ornament dla ciszy. Ale czy wiesz, że potrafią pływać i nurkować? I popatrz, te ich żółte plamki za uszami, kioski żółtych łodzi podwodnych jak szkatułki meandrującej między nami opowieści, zausznice zdobne niby żółte piórka, jakbyś zobaczył opierzonego węża Majów, samego Kukulkana, syna bogini dziewicy Coatlicue, tego, co przybywa ze wschodu, aby przejrzeć się w obliczu swojego brata Xolotla, a może aksolotla. Dymiące zwierciadło, rybowąż, w którego zamienił się Wodnik, aby przyjąć od Uka w ofierze święcone monety, przyjąć dumne wizerunki słonecznej tarczy, otworzyć portal, przez który wędrujemy do gwiazd, aby znaleźć tam porozrzucane kości rzeźbione oczami węża, pięcioma oczami, które pozwalają widzieć wszystko. Wąż, który wyrósł na potylicy Ofelii, udając kwitnącego kosaćca, to ich brat, ozdobiony został piórami ptaka  Kwezala, po to, aby zdołał pokonać ziemskiego potwora, a może opierzoną rybę, w którą zamienił się Bruno Schulz, zanim wtopił się w srebrną ławicę, jak święcona, srebrna kula, szlifowana latami, aby stała się tą jedną jedyną, co trafia w ciemno, co trafia na wylot i nie pozostawia śladu. Wąż połykający własny ogon, przezorny Ouroboros – jedno ciało, jeden gest, zero – kostnica liczb, którymi zimni rachmistrze wybijają o grobowe deski taneczny rytm; słowo jedno, może nawet to, co będzie na koniec albo to, co było na początku i to, co było, a nie jest, wpisane do rejestru sadowych ksiąg, w księgę gości odwiedzających dwór zielonołuskiego Wodnika,  zaginionych po wsze czasy w nas, zaginionych od wszech czasów, co w wilgotnej gazie, ślepi jak nas Pan stworzył, siejemy nasiona rzeżuchy na wielką noc.   Pamiętam ciągle, jak mi opowiadałeś: Jestem do snu. Później odchodzę uczyć się kaligrafii. Z wszystkich przykazań wody: tertium non datur. Płyń we mnie. Ziemio, zgódź się. Nie cierpię, gdy kwitną wiśnie, przez ich pory przyznaję się do bieli, z lękiem przewidując przymrozek. Kiedy drzewa rozniosą świat w pył, przyjdzie zamknąć oczy. Kapelusze kwietne, kruche białogłowy, na objeździe Janusów w czasopad kwietniowy – caryce (lub nie kto nie lubi) coraz mocniej uderzają do głów, chociaż to tylko sok. Zaraz po nim listopadowy wieczór – szrama na plecach dokumentuje przechodzenie i stajesz się śladem długiego spadania. Obcy wobec doświadczeń, a jednak we własnej skórze, wymieniam cię między błogosławieństwami. Jednym tchem odwrócisz los, kiedy tylko zajdzie konieczność, kiedy tylko wzejdzie słońce.   Zauważ, jak uważnie słuchają cię zaskrońce. Jak pilnymi potrafią być uczniami, a może uczą się ciebie przedrzeźniać, uczą się kołysać na tej samej fali co ty. Nawet nie sam głos, bo on jest nieistotny, nie linia melodii, ani tląca się kadencja, ale te wibracje powietrza, delikatne jak rysy twarzy zanurzonej w wodzie, delikatne fale eteru rozchodzące się uważnie, w przeczuciu, że nie będą miały do czego wracać, że muszą wtopić się w szklisty piasek, że rzeczy mają uszy, a czasem tylko za dużo wosku nakapie w gwiaździstą, andrzejkową noc, za dużo gabinetów woskowych figur trwa zastygłych  w gotowości, aby, gdy tylko nadarzy się okazja, objąć rząd dusz, za dużo przetrwało delikatnych, woskowych cylindrów, jak te na dnie szafy Uka, przechowujących głosy umarłych, za dużo wypalono świec, zbyt dużo wosku nakapało ze świecy, którą twoja matka stawiała w oknie jak morską latarnię, nawołując burze, hucząc mgielnym tłuczkiem w ciemność, niby tłuczkiem do mięsa, co łamie żebra zatwardziałych, nawołując ptaka Kwezala,  grom i błyskawicę, żeby darły ziemię na strzępy, a ona później delikatnie zdezynfekuje i zaszyje rany i dla niepoznaki zostawi ozdobne szwy z malw i piwonii, dalii i bratków, które zwiążą i zamienią w ciało każde słowo, co padło na żyzny grunt.   Zygmunt często wspominał gabinet woskowych figur – tę świecę i matkę, burze, przez które przeszedł boso i wilgotne stopy pod kołdrą, które powoli obsychały przez całą noc, żeby rano, gdy wzeszło słońce, zamienić się w cierpkie i kwaśne listki szczawiu. Szczawiu, po którego liściach później biegał i deptał go, tłukąc suchym patykiem, który potem zrywał na pastwisku, układał w uroczyste bukiety i przynosił matce na wiosenną zupę okraszoną jajem i śmietaną. A ona wkładała do garnka żeberka, żeberka, które przypominały mu abażur nocnej lampki, ożebrowanie wyrzuconej na brzeg nocnej arki. Dodawała ziemniaki, por, cebulę i marchewkę, a później łyżką cedzakową wydobywała ugotowane składniki i zostawał sam rosół, czysty jak obraz w dymiącym zwierciadle z obsydianu, kamień filozoficzny, eliksir praczasu, do którego wkładała z powrotem pokrojone kawałki mięsa, mięsa odłączonego od kości ojca jego i gotowała na wolnym ogniu, hartując śmietanę, hartując jak wykutą z najlepszej stali białą broń, damasceńskie ostrze, miecz, którym chrzciła wygłodniałych domowników, pokolenie błogosławionych głodomorów, komponujących marsze na ziemniaczaną kiszkę, a szczaw jak liście wawrzynu wieńczył ich zwycięstwo nad głodem, zwycięstwo nad godzinami bezdennej pustki, nad gromem i błyskawicą.   – Jestem ze Śląska, ale nie jestem Ślązakiem – zaznaczał Zygmunt z naciskiem i trochę wstydliwie. Może dlatego, żeby nie traktowano go jak wyrwane z korzeniem drzewo, ale raczej  doniczkową roślinę, którą można ustawić, gdzie się chce, ale trzeba o niej pamiętać, podlewać i zraszać, nawozić i mówić do niej – jesteś piękna, kwitniesz i wydajesz owoce, chociaż tylko kapka ziemi i te granice, których nie możesz przekroczyć. A przecież garstka ziemi musi często wystarczyć, ta garstka, której grudki znalazłem w kieszeni jego płaszcza, daleko od domu, daleko od gdziekolwiek, jak u wyrwanego ze swojego macierzystego grobu potępieńca, bezgłowego, przebitego osikowy kołkiem, z ustami pełnymi suchych liści szczawiu i ziarenek soli. Wystawionego w środku dnia na palące słońce, nocnego marka,  wyrwanego z ojczystej mogiły  księcia skalistej Transylwanii,  który wybrał się na światowe tournée, wędruje ramię w ramię ze swoim przeznaczeniem i rodzinną ziemią w kieszeniach. Garstka pępowinowej ziemi i te macierzyste skrzynki zbite z desek, w których pysznią się fikusy i eukaliptusy, oleandry i mandarynki, których człowiek się chwyta, gdy tonie wraz z Brunonem w ławicy wypukłookich, srebrnolicych ryb, ginie przykuty do skały na dworze Wodnika,  ginie o suchym pysku wśród obudzonych z letargu lemurów, w małpim gaju, rozpuszczony jak wosk przez majowe słońce, zamieniony przez Pana w dziczejące zielsko, lub zamienia się w wyrzuconą na piasek rybę, langustę, kraba pustelnika i szuka pustej muszli, w której może zamieszkać i odzyskać siły, wsłuchać się w gardłowy koncert orkiestry Louisa Armstronga, przetrwać najdłuższą z wielkich nocy.   I wtedy właśnie Uku odkrył nową krainę, odkrył portal w drzwiczkach duchówki, a może tylko przyjął jej posłów przynoszących mu przebłagalne dary – ani to Transylwania, ani Siedmiogród, ani matecznik, ani Śląsk, ale również nie miedza z dziadkową gruszą, gdzie noga ludzka nie zostawia śladów, a tłusty cień wpełza między liście drzewa i nie posępna olszyna detronizująca królów, co mają na pieńku z drzewcami. Przyszli do niego jednak jej wysłannicy i powiedzieli – zbuduj nam dom. – Zbuduj, gdzie chcesz, nie jesteśmy wymagający. – Może być zapiecek, może sterta kompostu albo podszafie, może być też pęknięcie w podłogowej desce. – Ale najlepiej wynieś nas wysoko, wynieś pod samą powałę, załóż nam miasteczko wśród gałęzi drzew, w koronach starodrzewu, jak cieśla co dźwiga belkę, kreator, który wieńczy los zielonym wiechciem, jak matka, co potrafi przebłagać los listkami szczawiu, wydaj głos, który powołuje do życia albo weź w rękę pędzel, który nadaje mu kształt. – Chcemy wiedzieć, gdzie popłynęła wielka rzeka, gdzie podział się czar i dlaczego pękła bańka, w której cieszyło nas widło i powidło, gdzie tysiąc jeden drobiazgów było jak tysiąc jeden nocy, bo jesteśmy zaginionymi potomkami Sindbada Żeglarza i wiemy wiele o tobie, wiemy o tobie wszystko, co chciałbyś wiedzieć o sobie.     Tak właśnie, po raz kolejny, Sindbad Żeglarz dowiódł, że to on właśnie, wyłowiony został spośród tylu innych, żeby nas odkryć i ukryć w swoich słowach – mówisz, Uku, dodając, że są  także ptaki, które wylatują z muszli i gniazda zakładają na wodzie, żywiąc nią młode. – Trudno je jednak rozpoznać  wśród setek odbić, ani uchwycić w locie, bo tylko mowa jest płodna, pewny jedynie los Odysa, kiedy na koniec zostaje jeden mądry, żeby na naszych oczach zakończyć wszystkie podwodne podróże. Ofiarnym dawcą obrazu, zostałeś Uku, choćby miarą szerokiego na piędź, tyle, co korytko dłoni  i chwila przejścia, kiedy otwiera się horyzont i nikt już nie jest w stanie dłużej się za nim ukrywać.   Wkrótce później Uku odszedł, ale wcześniej spełnił ich życzenia. Założył w  domu krasnoludzką spółdzielnię pracy i nauczył ich fachu pielęgnowania losu, krasnoludzkie stowarzyszenie rzemiosł różnych, cech żerców piastujących wysokie, najwyższe,  leśne urzędy. Krasnoludzką rzeczpospolitą  wypełnił południcami, bagienicami i biesami, zaludnił karykaturalnymi i pokracznymi mieszkańcami ostępów i mateczników. Dębowe i bukowe chatki zajęły brodate skrzaty, pod drzewami wystawały borowe dziady. Dziwożony i licha opuściły moczary i zaczęły wieść korowody wśród ciemnych sadzawek, a wszystko to na ścianach jadalni i sypialni, niby platońskich jaskiń, gdzie ich losy mogły rozsmakować się w czystej ułudzie. Poprzez zarośnięte dukty korytarza do najciemniejszych zakamarków kuchni i łazienki – Uku odszedł i zostawił  na pastwę światła leśne mocarstwo, aby żyło swoim życiem, radziło i świętowało, choćby miała to być tylko nieruchomość, iluzja posiadania, działka wydzielona kreskami geometry w miejscowym planie, świat uświęcony śladem pędzla, co kreuje, a nic nie zabiera dla siebie, co tworzy, aby tylko sprowokować krnąbrną dolę, podstępną idyllę leśnych knowań. Uku odszedł, zostawiając Zygmunta, jako samozwańczego plenipotenta krasnoludzkiej domeny, umocowanego przez leśne księgi, prokurenta, zostawiając na stoliku kubek czereśni, zagubione między wymiarami tęczowe muchy, mandolinę z małpiej skóry, woskowe cylindry przechowujące głosy umarłych i stary, mosiężny  żyrandol z kurkami na gaz, który wieczorami czyścił kredą i octem. Uku odszedł, zostawiając powołane do życia w czerwcowe święta, leśne sadyby dziwadeł, mówiąc im: radźcie i wyrokujcie, czyńcie poddanymi sobie jadalnię i sypialnię, ustanawiajcie prawa, dobijajcie się o swoje, a jeśli wam czegoś zabraknie, to wyślijcie Zygmunta, aby prosił waszą władczynię, królową, co trzyma w dłoni złote jabłko, co trzyma za gardło najświętszego z węży, świętą i miłościwą patronkę waszego królestwa. Proście Ofelię o gest łaski, o wyrozumiałość i poczucie wspólnoty, proście ją o ratunek i modlitwę.   I została im Ofelia, chociaż nigdy do końca nie zdołali jej zaufać. Ofelia na czele zastygłego w pół gestu, zwierzyńca, coraz mocniej osiadająca na brzegu czasu, między ziarenkami piasku z pękniętej klepsydry, z wąskim gardłem, przez które sączyła coraz bardziej rozmyte obrazy. I plątały jej się włosy i plątały jej się słowa, a Zygmunt próbował je rozplątać, w zastępstwie Uka, przeczesując żółtym grzebieniem z bakelitu i czytał, czytał jej historię żółtego piórka, aż do chwili kiedy zaczynała go bić po rękach.   Zygmunt,  czyli historia żółtego piórka – 2 – Bywa i tak – mawia Zygmunt – że jak człowiek nie znajdzie właściwego pierwiastka, to może się zgubić nawet we własnej łazience, zwłaszcza gdy akurat dokonuje skomplikowanych obliczeń. –  Tak to już jest z tą matematyką, że gdy próbuje się rozwiązać najprostsze równanie, nagle okazuje się, że nieskończoność razy nieskończoność równa się osiem kwadratowych metrów, w których trzeba zmieścić kilka niezależnych źródeł, a w dodatku obdarzać się intymnym płynem, a tego to już nie obejmuje pierwsza z brzegu nauka, a szczególnie taka co to musi się borykać z ciężką przestrzenią. – Z tego wszystkiego – zauważa Zygmunt – jak zamknąć się w łazience to dobrze chyba myśleć o jedzeniu albo astronomii, a najlepiej o jednym i o drugim, co nie jest takie trudne,  jak tylko się ma odpowiednie medium. Dajmy na to, Zygmunt, jak tylko pomyśli o Zośce, zaraz znajduje się całym sobą w jej nasączonym wanilią niebie, rozsiada się na miękkim obłoku z bitej śmietany, a stąd to już przecież tylko mały krok do bardziej namacalnych odległości. Bo szczerze mówiąc, to przez Zośkę i te jej poglądy, Zygmuntowi  wszystko przypomina kosmos i czuje, że coś musi być na rzeczy. – Dajmy na to – zauważa Zośka – pouczająco jest popatrzeć sobie na takiego Saturna, co się codziennie przechadza pod blokiem ze swoim  psem, i zdarza się, że już przed dziewiątą wchodzi w kolizję  z niewielką kometą spod szóstki, która wraca akurat ze sklepu i nie lubi, jak jej pies obsikuje zamszowe kozaczki, i wtedy bardzo wyraźnie widać te wszystkie  jego zagadkowe pierścienie i to bez użycia skomplikowanej technologii. –  Albo co ciekawe, nawet taki Saturn – twierdzi Zośka – chociaż wydaje się potężny i złowrogi ,wcale nie zbliża się od tego ani na jotę do słońca, bo dokładnie zna swoje miejsce w szeregu, zresztą zupełnie tak jak nasza stara ziemia, która nawet, gdy wraca już przed obiadem do domu i ma wyraźnie mniejszą gęstość, nie zdarza się przecież, żeby wypadła z orbity. – Bo kosmos już taki jest – dodaje Zośka tajemniczo – dużo bardziej rozsądny od naszych do niego pożądliwości, a niektórym to się wydaje, że mogliby go przelecieć jak jakąś naiwną małolatę, przelecieć, wziąć na pamiątkę kilka gadżetów i wcale nie interesują się jego głębokimi uczuciami dojrzałej kobiety. – Ludzie jak to ludzie, chcieliby mieć taki układ słoneczny, najchętniej bez żadnych zobowiązań. –  Nawet taki nasz wielki Kopernik, co to robił mu nieprzystojne propozycje jako uczony bawidamek, to po prawdzie  też go chciał przelecieć, tylko że na swój naukowy sposób. – A najgorsze – wyznaje w końcu Zośka – to jak się komuś wydaje, że jest mądrzejszy od ustalonego porządku, bo co człowiekowi przeszkadzało, dajmy na to, że takie słońce się rusza, a ziemia nie, tym bardziej że z kosmicznego punktu widzenia to i tak wszystko się porusza, tylko nie wiadomo w jakim kierunku, a równie dobrze mogłoby się w ogóle nie ruszać. Zośka się irytuje  i przygryza wargę, a po chwili dodaje – teraz takie czasy, że podobno o wszystkim wie nawet papież, ale i tak nie doznaje od tego pobożnej  satysfakcji, bo co tu dużo mówić,  ludzie chyba nigdy nie docenią swojej międzyplanetarnej wyobraźni. A co to właściwie ma znaczyć, żeby jedni drugich przekonywali, że rozpiętość słońca wynosi tylko jakieś głupie osiem czy dziewięć planet, skoro taka Zośka tylko przed południem, przy obieraniu ziemniaków dostrzega wyraźnie co najmniej piętnaście niebieskich ciał, zwłaszcza gdy akurat Zygmunt za pomocą swojego żółtego piórka dotyka jej ostatecznej struny. – Taki mam z nimi układ – mawia Zośka – i koniec, a inni niech się zadawalają jakimiś tam ograniczeniami. Zygmunt docenia  wkład Zośki do astronomii, a nawet  w stołowym  ma  małe obserwatorium, gdzie jak sam mistrz Kopernik, za pomocą żółtego piórka wyzwala biodra Zośki z nieznośnego egocentryzmu. Zygmunt wie, że nie musnął jeszcze najbliższej choćby gwiazdy, ale nie martwi się tym, bo kto by myślał o gwiazdach w takich czasach.
    • @violetta   Czeska komedia na podstawie scenariusza tego samego reżysera, wcześniej była wystawiana jako sztuka teatralna, teraz z innej beczki: sędzia, który uciekł na Białoruś i poprosił o azyl polityczny - nie jest Słowianinem (patrz: niemieckie nazwisko) - Słowianie na Białorusi są prześladowani za próbę obalenia dyktatury, a sam prezydent Białorusi ma żydowskie pochodzenie jak prezydent Ukrainy, prezydent Rosji: ma chazarskie pochodzenie, dlaczego to mówię? Kolejny pajac zaczyna pieprzyć o zjednoczonej słowiańszczyznie, niech pani uważa i niech pani nie da się nabrać, Słowianinem to był car Aleksander I - miał szacunek dla polskich żołnierzy walczących po stronie cesarza Napoleona I i pozwolił im pozostać w Królestwie Polskim (Kongresowym), nomen omen: wyżej wymieniony car był masonem, kończąc: Poganie, Słowianie i Masoni mają dużo wspólnego ze sobą jak kulturę osobistą, higieniczną i seksualną...   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...