Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Soulmate - Rozdział I


BPW

Rekomendowane odpowiedzi

   Nowa szkoła, stara ja. Cała wędrówka przebiegła bez większych komplikacji. Tata zawsze doskonale opracowuje plan działania, a jeszcze lepiej odhacza w nim poszczególne punkty. Nicolas Myers - mój ojciec - doskonale nadaje się do podróżowania, ale nie ma na to za wiele czasu, bo los zechciał, aby pracował w jakimś nudnym korpo.
   Tak samo los zechciał abym dziś stała tu, przed placówką noszącą nazwę S-Z-K-O-Ł-A. Przeprowadzka nie była moją inicjatywą, ale i też nie miałam nic do zarzucenia. Tata od zawsze dbał, aby mieć dla mnie czas, a wyższe wynagrodzenie daje mu taką możliwość. Jedynym minusem tego całego przedsięwzięcia jest odległość, bo to nie zmiana miasta, ale już kontynentu. Na moje szczęście urodziłam się w dobie Internetu i kontakt z moją przyjaciółką utrudnia tylko odmienna strefa czasowa, bo w Europie wszystko się dzieje X godzin wcześniej.
   Nie sądziłam też nigdy, że przeciskanie przez ludzi może być takie męczące. Moja wcześniejsza szkoła była mniejsza, mniej wyposażona w gadżety i inne bajery, ale też była spokojniejsza. Ponadto miała jakąś mniej zjebaną numerację, bo sali 38c szukam już prawie pół godziny, a nawet chyba się do niej nie zbliżyłam. Na moje nieszczęście, a zarazem ku mojemu zbawieniu, dookoła jest setka ludzi, którzy być może znają drogę.
   – Przepraszam. – zaczęłam niepewnie do wysokiego szatyna zaczesując kosmyk włosów za ucho.
   – O! Blondie! – krzyknął chłopak na co się skrzywiłam.
   – Pomyłka. – uciekłam z jego oczu jak i kolegów stojących koło niego. Ekstrawertyzm nie jest moją mocną stroną. Wolę stać gdzieś daleko od pospólstwa i nie integrować się w życie społeczne. Jednak pracownia sama się nie znajdzie i potrzebuje pomocy.
   – Przepraszam. – zaczęłam do pierwszej z brzegu dziewczyny. – Wiesz może gdzie jest sala 38c?
   – Zachodnie skrzydło. 3 piętro. Coś jeszcze? – Rzuciła na mnie złowrogim oceniającym spojrzeniem.
   – Nie. Dzięki wielkie. – Podziękowałam i wkroczyłam znów przeciskać się w tłum.
   Zachodnie skrzydło było mniej zatłoczone, a przez to było cichsze. Ludzie też wydawali się bardziej normalni, ale nadal to mnie nie przekonywało do nawiązywania jakiegokolwiek kontaktu.
   – Przepraszam. – odwróciłam głowę w kierunku jakiegoś grubaska. – Wiesz może gdzie jest sala 22b?
   – Też jestem tu nowa. Wybacz. – Wzruszyłam ramionami zaczynając wbiegać po schodach.
   Kto wymyślił, aby klasowa pracownia była na trzecim piętrze? Cała zdyszana próbowałam wyglądać, że nie mam ochoty wypluć płuc i czytałam numerki na drzwiach.
   – 35c, 36c, 37c i 38c. Bingo! – mamrotałam pod nosem gratulując przełamania lodów.
   Weszłam do klasy nieco zdezorientowana atmosferą jaka tam panuje. Nie dość, że prawie wszystkie miejsca były zajęte, to na tyle pracowni znajdowała się największa i najbardziej hałaśliwa grupa. Nawet nikt nie zauważył, kiedy przeszłam przez środek pomieszczenia i usiadłam koło okna. Brakowało mi jeszcze tylko jakiejś nadpobudliwej koleżanki, którą przypadkowo posiadłam i chcę się ze mną zaprzyjaźnić.
   – Dzień dobry klaso. – Zza drzwi wyszła niska blondynka w wielobarwnej sukience. – Zamieszanie jak co rok. – powiedziała cięcie łapiąc się za biodra. – Na swoje miejsca! Chłopcy! Nie ociągać się!
   Zaledwie po kilku sekundach do mojej ławki podszedł chłopak z tylnej części klasy. Odsunął szybko krzesło i usiadł. Wstałam, aby uchylić okno, bo zajechało papierosami.
   – Podsiadłaś mnie. - wymamrotał.
   – Ach. To ty. – Siadłam na krześle nawiązując kontakt z zielonymi tęczówkami.
   – Kto?
   – Nadpobudliwa koleżanka, która przypadkiem podsiadłam i chce się zaprzyjaźnić. – zażartowałam widząc jak brunet próbuje zachować powagę.
   – Wybacz, zmieniłam płeć, a teraz wypierdalaj z mojej ławki. – Kiwnął głową na znak, abym jak najszybciej wykonała jego polecenie.
   – Jak tak bardzo ci zależy, możesz usiąść bliżej okna. – zasugerowałam na co on przeczesał włosy i wziął głęboki wdech.
   – Chyba twoja blond główka nie pojmuje, że cała ta ławka jest moja. – Wystawił dłonie wskazując okrężnym ruchem cały blat.
   – Dziwne. W sensie, że ty ją kupiłeś, wniosłeś do sali i przy niej siedzisz? – nie mogłam powstrzymać chichotu.
   – Jak już masz siedzieć to cicho. – Poddał się w walce kładąc się czołem na stoliku.
   Nie mam pojęcia jak ma on na imię, ale wiem, że pewnie cała klasa jest równie zepsuta jak ten rozpuszczony bachor. Czułam, że zaraz poznam, jak się wabi ten piesek, bo kiedy tylko się położył, to nauczycielka rzuciła na nim dłuższym spojrzeniem.
   – Gregory. Widzę, że poznałeś nową koleżankę w klasie, a więc oprowadzisz ją po szkole. – Obserwowałam jak oszołomiony powoli podnosi głowę i odwraca ją w moją stronę. Próbując uniknąć zmęczonego spojrzenia zorientowałam się, że cała klasa ma mnie na uwadze.
   – Dobrze pani profesor. – powiedział obojętnie, aby potem znów na mnie popatrzeć.

   Grzeczny piesek. Teraz tylko czekać na oprowadzenie po placówce.

***

   – Tutaj szafka. – chyba już to słowo powiedział dwusetny raz z takim samym niezaangażowaniem co od początku.
   – Uwierz, że nie musisz mi mówić co metr, że jest szafka. – powiedziałam uszczypliwie licząc, że to przyniesie jakieś rezultaty.
   – Nie musisz oceniać mojej pracy. – Stanął na środku korytarza posyłając kpiący uśmiech. – Tam chyba też jest szafka. – Odruchowo przewróciłam oczami, gdy wskazywał palcem na ścianę. – Idź sprawdź.
   – Dlaczego mi to robisz? – zapytałam już wiedząc, że jeśli nie odpowie z sensem wybuchnę i się chyba pożegnamy. Bez oprowadzenia też dam jakoś sobie radę. Znajdę klasę, lub kiedy kogoś poznam normalnego, o ile to jest możliwe, to mnie oprowadzi.
   – Bo tak. – Wzruszył ramionami.
   – Bo tak?! – No i wybuchłam. – Od prawie godziny tułamy się jak te przybłędy po pustej szkole będąc dopiero w połowie drugiego skrzydła, bo ty nie mam pojęcia, dlaczego liczysz te pierdolone szafki, w tym samym popierdolonym czerwonym kolorze!
   – Nikt cię tu nie trzyma! Droga wolna! – Wyciągnął rękę wskazując opuszczony korytarz. – A jeśli nie pamiętasz drogi, to z miłą chęcią pokaże drzwi.
   – W odbyt se wsadź te drzwi! – pokazałam mu środkowy palec w ramach pożegnania.
   – Ej! Zapomniałaś czegoś! – Odwróciłam się, a on rzucił jakiś metalowy przedmiot w moim kierunku. Kluczyki.
   – Po co mi to? – rzuciłam oschle.
   – Do szafki dwieście czterdzieści osiem. – zaczęłam iść w stronę wyjścia. – Tylko nie zgub ciamajdo! – krzyknął.
   – Zamknij pysk paplo!

   O niczym już tak nie marzyłam, jak o tym, aby opuścić towarzystwo Gregor'ego. Dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej? Przecież, jak to on wcześniej powiedział, nikt mnie tu nie trzymał. Mogłam sobie odpuścić wielu nerwów. A może było mi to potrzebne? W pewnym sensie dałam upust emocjom z dnia przeprowadzki. Czyli wydarcie mordy na typka, którego się zna nieco ponad godzinę jednak ma sens. Nie twierdzę, że bym to zrobiła drugi raz, ale jeśli by miało mi to znów pomóc... czemu nie?
   Już nie roztrząsając dogłębniej tej sprawy wyjęłam telefon odczytując powiadomienia. Sophie jest jakaś niemożliwa. Jak można wysłać ponad pół tysiąca tiktoków w kilka godzin? Ona się nudzi w tej Anglii, muszę jej znaleźć jakiegoś chłopa. Po odkopaniu się z powiadomień z jednej aplikacji, dotarłam do pytania czy opowiem o pierwszym dniu w szkole.
   – Ogółem... – zaczęłam nagrywać głosówkę jeszcze zbierając myśli. – ogółem to nic się takiego ciekawego nie stało, Na akademii zemdlał jakiś jeden uczeń, ogólnie dłużyło się. Wychowawczyni jest spoko, nie to co klasa. Budynek ma spieprzoną numerację, dosłownie szukałam sali 38c jakieś pół godzinie i w końcu zebrałam się na odwagę zapytać obcego typka. A on, że ja jakaś "Blondie" jestem, no to sublimowałam do jakiejś szkolnej gwiazdeczki, ona przynajmniej odpowiedziała mi na pytanie. Zajęłam wolne miejsce w klasie, które jak się okazało później nie jest wolne, bo zajmuje je palant Gregory. No to on do mnie, że ta ławka jest jego, a ja do niego się pytam, czy ją kupił i wygrałam tę wojnę. Wychowawczyni kazała mu oprowadzić nową uczennicę, nawiasem mówiąc, to ja byłam nowa. I on pokazywał mi wszystko. Dosłownie wszystko. Co metr mówił, że jest szafka, co kilka, że jest kosz na śmieci. I wybuchłam, nakrzyczałam na niego a on dał mi kluczyki do szafki i nie mam pojęcia, gdzie ona jest, bo mi nie powiedział więc będę patrzeć po numerach licząc, że trafię. – Wysłałam rozglądając się dookoła licząc, że nikt mnie nie usłyszał.
   Najgorsze tłumy przeszły, a parking był już prawie pusty. Jedynie stały pojedyncze samochody, niestety żaden z nich nie należał do mnie. W Anglii miałam auto, tutaj mam rower i nadzieję, że gdy będę nim jechać to pierdolnie mnie autobus. No, ale wszystkie autobusy szkolne odjechały, bo pierdolony Gregory mnie zatrzymał pokazując przezajebiste szafki. Czemu pierwszego dnia w szkole poznałam już tak problematyczną osobę? Z takimi ludźmi trzeba działać szybko. Chętnie bym kupiła jakiś spray, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że takie karaluchy jak on, przetrwają w najgorszych warunkach. Szkoda na niego kapcia, aby mu przypierdolić.
   Nie mam pojęcia kto wymyślił, żeby stojaki na rowery stały na końcu ogromnego parkingu. Ledwo co doszłam do pojazdu, a już znalazłem kolejny powód do narzekania.

   Chcę do Anglii.

 

Prolog znajdziesz tu: Soulmate - Prolog - Proza - opowiadania i nie tylko - Polski Portal Literacki (poezja.org)

Wattpad: 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Edytowane przez BPW (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • To prawda, zwykły rozkład dnia może być często nie do ogarnięcia, a ten na dworcu już niemożliwy do stworzenia go bez udziału systemów informatycznych, dlatego pewnie zmienia się tak szybko, żeby się niby do nas dostosować ;-) I tak znów od początku, jak to z sobą złożyć ;-)
    • Prolog   Zdzisiu Ochłapek, strasznie sapiąc, tupta zwyczajowo do lasu, ale tak zupełnie zwyczajowo, to jednak nie. Gryzie go w boże poszycie i chyba umysł, potrzeba pójścia właśnie dziś. Zatem przewiduje, że będzie świadkiem niecodziennych wydarzeń, zanim nastąpi, co ma nastąpić.   ***    –– Ej, Ochłapku kochaniutki! Pomożecie w dźwiganiu ekologicznego chrustu, bo normalnie w krzyżu moje dyski trzeszczą. –– Ty mi tu stara babo, dyskami w dupie planu nie zawracaj. Śwignij miech w chaszcze, zaś idź precz na chatę. Jak pójdę w tył, to wezmę i ci do izby przytargam, chyba.      –– Ochłapku! Tyś dureń i nicpoń z brakiem piątej. Nie dziwota, że w głowie jeno klepisko. Przecie biegusiem, ktoś ukradnie, taki skarb. –– Jaki tam skarb, babo. Ciebie to by może ukradł, by jako strachawice na wróble, w pole wkopać. –– A z ciebie Zdzisiu, to sztacheta w płocie, ledwie by była, bo zmurszała jak wyschnięta kacza kupa.     Wtem wędrowiec ni stąd ni zowąd, jest na okrągłej, kwadratowej polance. Nie wie dokładnie, po co tu przyszedł, lecz coś mu świta, między drzewami i oczęta migocząc tarmosi. Nagle rumor jak dwie jasne cholery. Chwilowy, ciężki szum i Ochłapka drzewo prawie przygniata, bo akurat spada na Panią Śmierć, co siedzi nie pieńku, ale teraz w innej pozycji, kosę ostrząc.     Jednak poturbowana żyje nadal, bo trudno utłuc tego rodzaju paskudnicę, by padła na runo, bez życia. Spoziera naprzemiennie, na uwięzionego pod gałęzią, Zdzisia i błyszczącą, srebrną kosę, co na końcu ma fotkę uśmiechniętej czaszkuni, która z pewną dozą miłosierdzia, pyta:   –– No co Ochłapek. Masz jakie ostatnie życzenie? –– Tak mam –– odpowiada zapytany, nieco spłaszczoną facjatą.     Jakby z choinki urwana, przez las wędruje horda życzeń. Zbóje na zbójami lub gorzej. Lecz poczciwe to chłopy, jeno nigdy za żywota, szacunku i poważania nie zaznali. Tym razem jest inaczej. Bardziej zielono. To nadzieja rośnie wokół, w postaci drzew, chaszczy i różnych innych dziwów nieprzebranych za cokolwiek. Nagle pypeć na jednym z nosów i kłak w sumiastym wąsie, wyczuwają jęczącą zgrozę. Przywalone coś.     Horda życzeń podchodzi bliżej i widzi Ochłapka, wystającego w połowie spod gałęzi dorodnej, na której dzięcioł wciąż stuka. Widocznie nie płochliwy i dalszy ciąg wystuka.    Zbóje słyszą pytanie: –– Wyciągniecie?    Już chcą wyciągać, ale słyszą drugie pytanie, korygujące:   –– Czy mnie wyciągniecie? –– Owszem. Wyciągniemy –– wrzeszczą z uciechą. –– Dla szacunku i poważania, co ich czeka w mediach, za odwagę i empatyczne miłosierdzie, wobec Zdzisia Ochłapka, bliźniego naszego.      Pani Śmierć tymczasem wychodzi z krzaków, gdyż była za potrzebą i kosą macha w kierunku przybyłych.   –– Łaskawa pani, jeszcze nie teraz –– krzyczą przymilną prośbę, w ostatniej godzinie. My jeszcze nie docenieni. No jak tak można.    A widząc jednak , że nadal żyją, Zdzisia uwalniają spod przygniecenia. Wyciągnięty maca ciało, czy nie pogruchotane, ale nie. Zaczyna więc pokrzykiwać nieuprzejmie w kierunku zbójów, że jeno dla sławy i poklasku, dobry uczynek przyszło im zmaterializować.     Życzeniom głupio z tego powodu, bo honorni mimo uchybień, takich czy innych, więc biegną żwawo w kierunku miecha z chrustem, by kobiecinie do izby zatargać. No teraz nas docenią –– myślą po cichu, kiedy to sens pierwotnych poczynań, do nich wraca. Lecz w tym samym czasie, śmierć kosą świszczy, która życie zbójcom odcina, w postaci głów. Jednocześnie uwolniony bliźni, z owej krainy wstaje wypoczęty, bo po takich ciekawych przeżyciach, to jak to nie być. Zakłada paputki...     ***     Epilog    Zdzisiu Ochłapek, strasznie sapiąc, tupta zwyczajowo do lasu, ale tak zupełnie zwyczajowo, to jednak nie. Gryzie go w boże poszycie i chyba umysł, potrzeba pójścia właśnie dziś. Zatem przewiduje, że będzie świadkiem niecodziennych wydarzeń, zanim nastąpi, co ma nastąpić.      
    • No i to jest "dobre". Piszesz, że bez sensu całe to pisanie, a Ci piszą dalej, ze fajny jesteś i się podwieszają. Czarna komedia. No, ale takie to jest właśnie.  Pzdr.    
    • Żyjemy na przyłączach. Rosły tu krokusy złote, istny cud. Wierzba, jeszcze niepłacząca, obejść kot dogląda.   W cieniu bloku zwierzę i jego staruszka. Dla niej demonstruje wigor, rytm codzienny, puls.   I tak sobie myślę: pewnie za dwa zdania ktoś nas tutaj zamknął w wielkie zapytania —   Kto z was w ślepym pędzie, a kto dla nazwiska, a komu miłości chciało się z urwiska?   Chwytasz bez pardonu w słowny archipelag wysp samotnych na żer do adresu: nieład   ***   Wciąż mała wierzba Obok gąsienic — Żyjemy na przyłączach  
    • Różowe policzki. Twarz oblana  łzami. Dziwny błysk w oku i tajemniczy gest.            … Śpiewasz jak syrena. Rymy, metafory unoszą do nieba.        … Jesteś moją wróżką.              
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...