Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Immersja III


Arsis

Rekomendowane odpowiedzi

Ogłuszony hałasem, sponiewierany nawałą powietrza… Wtapiam się w nierzeczywistość sennej maligny. Pełno tu jakichś wąwozów, ciemnych szczelin i zakrętów... Schody prowadzące w górę, w dół, w poprzek i po przekątnej. Przecinające się, krzyżujące zakurzone włókna pajęczyny… Spirale poręczy, pstrokaty kamień lastriko i głucha biel ogromnego masywu ścian na wyobraźnię….

Fragmenty kolejowych torów biegną przez środek pokoju, aby zniknąć w czerni za drzwiami. W otchłani nocy, w straszliwej depresji czarnej dziury, która zasysa wszystko z potwornym świstem uciekających strumieni czasu. Chmury, obłoki, ostatnie promienie słońca pełzają po podłodze, aby się przypodobać nie wiadomo komu. Łaszą się i pieszczą, ocierają się o wszystko i o nic. O nogi krzeseł, kanap, foteli. O cokoły regałów…Słońce. Żółtawe światło wiszącej lampy. Dzień, to? Noc? Nic nie wydaje się tym czym w istocie jest.

Jestem sam na sam z ogromnym milczeniem przedmiotów, jak w jakimś muzeum z kamiennymi rzeźbami. Tylko ja i one. I ten bezkres obojętności w każdym spojrzeniu niewidzących oczu. Kiedy tak idę, smugi szarego światła wsączają się spomiędzy szczelin ciężkich stor. A więc znowu deszcz… Deszcz przechodzący falami. I znowu cisza, tylko stukot pojedynczych kropel o blaszane rynny, parapety… I trzeszczenie podłogi, uginających się dębowych klepek. W powietrzu czuć nikły zapach woskowej pasty w tym dawno umarłym domu, w tej galerii pustych, opuszczonych pokoi, w tych przedpokojach, korytarzach prowadzących z znikąd donikąd… Czasem odgłos westchnienia, czasem nic… I tylko nic…

 

Przechodzę, przechodziłem, przechodząc raz jeszcze w dojmującej melancholii upadku. Kto tu był? Jest tu kto? Czy ktoś tu jest? Jest i nie jest, zarazem. Albo jest, nie będąc wcale, mimo że jest wciąż i nadaremnie. Jest tak jakby w sprzeczności z samym sobą, w sprzeczności ze wszystkim… A więc znowu jest, tylko że wyschnięte na wiór…

Czas krok po kroku odłupuje ze mnie sens, jak wandale marmur z Piety. Ranią mnie okruchy przeszłości. Pełno ich tu. Płyną powietrzem, wirują i mżą. Jarzą się w błękitnych przebłyskach nieba. A więc znowu dzień…

Ktoś idzie za mną. Odwracam się, lecz nic. To tylko echo bijącego serca zawarte w szumie płynącej wartkim strumieniem rzeki wzburzonej w moich żyłach krwi. Splątane kłębowiska żeliwnych rur, bulgoczące jęki, szlochy i szepty, ukryte w czeluściach wszechistnienia. Gdzieś tam… Ciągnąca się donikąd galeria obrazów, w ciągłych powtórzeniach tych samych gestów. Senne widziadła o nieustalonych rysach twarzy, choć twarz tamtego przypomina twarz starej kobiety widzianej przeze mnie kiedyś za życia, kiedy siedziała na ławce w parku w białym słomkowym kapeluszu…

 

Zaciskam powieki…

 

*

 

Otwieram. Miasto przede mną, wokół mnie w nocnym korowodzie ulicznych latarni. Skąd ta nagła zmiana scenografii? Nie wiem. Nie pamiętam, co było tego przyczyną. Maszerujące cienie w kaskadzie migających neonów. Na lśniących od deszczu chodnikowych płytach. Przechodzą i nikną. Jakieś zwidy, rozmyte kształty nie wiadomo kogo. Opuszczone ulice, domy… Zacieki na ścianach, na czerwonych cegłach ciągnącego się muru… Czyjeś kroki, nie-kroki, szepty… Czuję niemal namacalnie tę obecność nieokreślonych form. Ocieram się o wszystko i o nic. Na dłoni kawałki tynku, spróchniałej kory drzewa…

Zamknięta na kłódkę żelazna, kuta brama, oklejone plakatami blaszane ogrodzenie placu budowy, na którym mokną stalowe pancerze jakichś nieruchomych, prehistorycznych gadów…

 

I znowu noc, i deszcz, bezdroża rozmokłych, błotnistych pól. Zanurzam się w nich, w czający się gdzieś wyrzut sumienia.

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-09-03)

 

 

 

Edytowane przez Arsis (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • To prawda, zwykły rozkład dnia może być często nie do ogarnięcia, a ten na dworcu już niemożliwy do stworzenia go bez udziału systemów informatycznych, dlatego pewnie zmienia się tak szybko, żeby się niby do nas dostosować ;-) I tak znów od początku, jak to z sobą złożyć ;-)
    • Prolog   Zdzisiu Ochłapek, strasznie sapiąc, tupta zwyczajowo do lasu, ale tak zupełnie zwyczajowo, to jednak nie. Gryzie go w boże poszycie i chyba umysł, potrzeba pójścia właśnie dziś. Zatem przewiduje, że będzie świadkiem niecodziennych wydarzeń, zanim nastąpi, co ma nastąpić.   ***    –– Ej, Ochłapku kochaniutki! Pomożecie w dźwiganiu ekologicznego chrustu, bo normalnie w krzyżu moje dyski trzeszczą. –– Ty mi tu stara babo, dyskami w dupie planu nie zawracaj. Śwignij miech w chaszcze, zaś idź precz na chatę. Jak pójdę w tył, to wezmę i ci do izby przytargam, chyba.      –– Ochłapku! Tyś dureń i nicpoń z brakiem piątej. Nie dziwota, że w głowie jeno klepisko. Przecie biegusiem, ktoś ukradnie, taki skarb. –– Jaki tam skarb, babo. Ciebie to by może ukradł, by jako strachawice na wróble, w pole wkopać. –– A z ciebie Zdzisiu, to sztacheta w płocie, ledwie by była, bo zmurszała jak wyschnięta kacza kupa.     Wtem wędrowiec ni stąd ni zowąd, jest na okrągłej, kwadratowej polance. Nie wie dokładnie, po co tu przyszedł, lecz coś mu świta, między drzewami i oczęta migocząc tarmosi. Nagle rumor jak dwie jasne cholery. Chwilowy, ciężki szum i Ochłapka drzewo prawie przygniata, bo akurat spada na Panią Śmierć, co siedzi nie pieńku, ale teraz w innej pozycji, kosę ostrząc.     Jednak poturbowana żyje nadal, bo trudno utłuc tego rodzaju paskudnicę, by padła na runo, bez życia. Spoziera naprzemiennie, na uwięzionego pod gałęzią, Zdzisia i błyszczącą, srebrną kosę, co na końcu ma fotkę uśmiechniętej czaszkuni, która z pewną dozą miłosierdzia, pyta:   –– No co Ochłapek. Masz jakie ostatnie życzenie? –– Tak mam –– odpowiada zapytany, nieco spłaszczoną facjatą.     Jakby z choinki urwana, przez las wędruje horda życzeń. Zbóje na zbójami lub gorzej. Lecz poczciwe to chłopy, jeno nigdy za żywota, szacunku i poważania nie zaznali. Tym razem jest inaczej. Bardziej zielono. To nadzieja rośnie wokół, w postaci drzew, chaszczy i różnych innych dziwów nieprzebranych za cokolwiek. Nagle pypeć na jednym z nosów i kłak w sumiastym wąsie, wyczuwają jęczącą zgrozę. Przywalone coś.     Horda życzeń podchodzi bliżej i widzi Ochłapka, wystającego w połowie spod gałęzi dorodnej, na której dzięcioł wciąż stuka. Widocznie nie płochliwy i dalszy ciąg wystuka.    Zbóje słyszą pytanie: –– Wyciągniecie?    Już chcą wyciągać, ale słyszą drugie pytanie, korygujące:   –– Czy mnie wyciągniecie? –– Owszem. Wyciągniemy –– wrzeszczą z uciechą. –– Dla szacunku i poważania, co ich czeka w mediach, za odwagę i empatyczne miłosierdzie, wobec Zdzisia Ochłapka, bliźniego naszego.      Pani Śmierć tymczasem wychodzi z krzaków, gdyż była za potrzebą i kosą macha w kierunku przybyłych.   –– Łaskawa pani, jeszcze nie teraz –– krzyczą przymilną prośbę, w ostatniej godzinie. My jeszcze nie docenieni. No jak tak można.    A widząc jednak , że nadal żyją, Zdzisia uwalniają spod przygniecenia. Wyciągnięty maca ciało, czy nie pogruchotane, ale nie. Zaczyna więc pokrzykiwać nieuprzejmie w kierunku zbójów, że jeno dla sławy i poklasku, dobry uczynek przyszło im zmaterializować.     Życzeniom głupio z tego powodu, bo honorni mimo uchybień, takich czy innych, więc biegną żwawo w kierunku miecha z chrustem, by kobiecinie do izby zatargać. No teraz nas docenią –– myślą po cichu, kiedy to sens pierwotnych poczynań, do nich wraca. Lecz w tym samym czasie, śmierć kosą świszczy, która życie zbójcom odcina, w postaci głów. Jednocześnie uwolniony bliźni, z owej krainy wstaje wypoczęty, bo po takich ciekawych przeżyciach, to jak to nie być. Zakłada paputki...     ***     Epilog    Zdzisiu Ochłapek, strasznie sapiąc, tupta zwyczajowo do lasu, ale tak zupełnie zwyczajowo, to jednak nie. Gryzie go w boże poszycie i chyba umysł, potrzeba pójścia właśnie dziś. Zatem przewiduje, że będzie świadkiem niecodziennych wydarzeń, zanim nastąpi, co ma nastąpić.      
    • No i to jest "dobre". Piszesz, że bez sensu całe to pisanie, a Ci piszą dalej, ze fajny jesteś i się podwieszają. Czarna komedia. No, ale takie to jest właśnie.  Pzdr.    
    • Żyjemy na przyłączach. Rosły tu krokusy złote, istny cud. Wierzba, jeszcze niepłacząca, obejść kot dogląda.   W cieniu bloku zwierzę i jego staruszka. Dla niej demonstruje wigor, rytm codzienny, puls.   I tak sobie myślę: pewnie za dwa zdania ktoś nas tutaj zamknął w wielkie zapytania —   Kto z was w ślepym pędzie, a kto dla nazwiska, a komu miłości chciało się z urwiska?   Chwytasz bez pardonu w słowny archipelag wysp samotnych na żer do adresu: nieład   ***   Wciąż mała wierzba Obok gąsienic — Żyjemy na przyłączach  
    • Różowe policzki. Twarz oblana  łzami. Dziwny błysk w oku i tajemniczy gest.            … Śpiewasz jak syrena. Rymy, metafory unoszą do nieba.        … Jesteś moją wróżką.              
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...