Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

   - Jestem gotowa, Mistrzu - potwierdziła Soa, z chwili na chwilę coraz bardziej gubiąc się w domysłach, kogóż to przed sobą zobaczy. Albo, innymi słowy, jakie było wcielenie duszy, którą w sobie obecnie nosi, że Mistrz bardzo wyraźnie zapytał ją o gotowość. 

   - Skoro jesteś pewna - uśmiechnął się Jezus - proszę bardzo. 

   Moment po jego potaknięciu w miejscu, gdzie uprzednio wyrosła wielka akacja i gdzie stały Nefretete i Lagertha, pojawiła się następna kobieta. Wzrostu bardziej niż średniego, wyglądająca jeszcze dostojniej i dumniej niż obie poprzednie razem. W wieku lat około czterdziestu, dobrze zbudowana, chociaż nieco przy kości, jak pomyślała Soa, szybko oceniając jej wygląd. W bogatych szatach i w koronie, trzymająca w prawej dłoni złote berło. 

   - Nie... - Soa, mimo deklarowanej gotowości i wewnętrznego o niej przekonania, aż zająknęła się na ten widok. - Nie mogę uwierzyć... To caryca Katarzyna Wielka... * Czy tak? 

   Postać zareagowała na słowa, które wskutek brzmienia mogła skojarzyć ze sobą i najprawdopodobniej skojarzyła, sądząc po reakcji. Wyraz jej twarzy zmienił się, przechodząc ze zdecydowanego w rozgniewany, z iskrzącą w oczach emocją. Gwałtownym gestem wskazała berłem na Soę, jakby wydawała rozkaz, przywołując gwardzistów. A jednocześnie jakby chcąc uciszyć mówiącą. W tym momencie Jezus przerwał pokaz, nakreślając prawą dłonią mały łuk w powietrzu. Postać Katarzyny znikła równie raptownie, jak się pojawiła. 

   - Mówiłem - powtórzył Jezus - że przywołam tylko niektóre z wcieleń, aby zachować twój spokój. Sądzę więc, że wystarczy emocji. Postaraj się ochłonąć - dodał, gdy na słowo "emocje" Jego padawanka zaczerwieniła się ponownie. - Zalecam medytację. I jako twój mistrz nalegam - podkreślił, gdy wciąż stała, wpatrując się w miejsce na piasku, poznaczone świeżymi śladami. - Proszę, idź - wskazał przestrzeń, w której stały Moai. Tętniącą energią, dzięki której można było zarówno odzyskać szybko duchową równowagę, jak też uzyskać połączenie i wgląd do innych wymiarów. 

   - Powodzenia, Soa - uśmiechnął się do odwracającej się, by odejść. Znów się zarumieniła i szybko spuściła oczy. 

   - Mil, podejdź - przywołał padawana zaproszeniem i zachęcającym gestem. - Kolej na ciebie. 

Cdn. 

 

* Zofia Augusta Anhalt-Zerbst (1729-1796), została carycą Rosji w 1762 roku, poślubiając uprzednio, w 1745, cara Piotra III. 

 

Voorhout, 28.10.2022. 

 

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Emilie Eve Stahl To wiersz, który porusza, jest czysty i uczciwy w swoim tonie. Czyta się go jak oddech, nic w nim nie zgrzyta, nic nie razi. To poezja wewnętrznego światła. Pozdrawiam.
    • @Berenika97 To bardzo dobry, dojrzały i konsekwentny wiersz, subtelny, zmysłowy, ale nie banalny, bardzo duchowy, lecz nie religijny wprost. Ma w sobie mistyczną intymność, która bardzo przemawia do nas.
    • @Emilie Eve Stahl bardzo mi się spodobał Twój wiersz, niecodzienny temat - dusza... Zamyśliłam się trochę a nie powinnam, bo siedzę w pracy nad dokumentami :)  Ale to akurat dobrze świadczy o wierszu :)   Pozdrowienia serdeczne. 
    • Lubię czytać tak sensualną poezję. Choć zupełnie jej nie rozumiem ani nie potrafię wczuć się w jej klimat.
    • Miasto pulsuje jak rana pod plastrem ciszy, a my - obywatele oddechu na raty - uczymy się żyć między reklamą a rachunkiem. Każdy poranek zaczyna się od długu wobec światła, które też już dawno nie świeci za darmo. Dentysta wierci w duszy przez ząb, czas kapie z kranu jak odsetki od bólu. Wiertło gra psalm o inflacji, a człowiek, ten zwykły, siedzi ze znieczuleniem w sercu i modli się, żeby znieczulenie nie przestało działać za szybko. W sklepach jabłka błyszczą jak monety, mięso patrzy jak urzędnik, chleb - święty chleb ! - leży na półce jak relikwia, bo nie każdego już stać na jego zapach. Masło zamieniło się w złoto, a woda - w rachunek sumienia. Na przystankach starcy czekają na autobus do lekarza, do grobu, do lepszego jutra - nikt nie wie, dokąd naprawdę jedzie ten kurs. Emeryt trzyma swoją marną emeryturę w słoiku po ogórkach na mieszkanie, w cukiernicy na lekarstwa, pod obrusem na życie. Chleb, mleko, ziemniak, a za dwa tygodnie kupi sobie ciastko za dwa pięćdziesiąt. Numerek w przychodni to dziś nowa forma modlitwy, bo ciało jest najdroższym kredytem, a empatia została wycofana z obiegu jak stary banknot o zbyt ludzkiej wartości. A oni - ci z góry, z marmuru i telewizji - śpią w fotelach zrobionych z cudzych pleców, piją szampan z ludzkiego potu, w kupionych z KPO jachtach i solariach dla kochających inaczej. Śmieją się ustami, które nigdy nie jadły taniego chleba. Ich słowa są jak ryby z martwej rzeki - pełne śluzu i obietnic, które gniją w powietrzu. Karmią się ciszą tłumu, tańczą na ruinach zamkniętych fabryk jak na weselu po pogrzebie. Złoto błyszczy im w oczach jak łzy ludzi, których nigdy nie spotkają. Każde ich zdanie - tłuszcz na języku, każdy gest - ość w gardle narodu. A my? My chodzimy po sklepach jak po cmentarzach, czytamy paragony jak epitafia. „Tu leżał sen o lepszym jutrze” - pisze drobnym drukiem pod datą zakupu. Nawet na cmentarzach zaczęli liczyć metry - mówią, że teraz mają chować ludzi na stojąco, żeby taniej wyszło, żeby ziemia się nie marnowała. Bo nawet po śmierci trzeba umieć oszczędzać. Na ulicach ludzie mijają się jak duchy, z rachunkami w oczodołach, z sercami pełnymi VAT-u, z duszami sprzedanymi w promocji 2 za 1. Domowe grzejniki milczą jak skarbonki po opróżnieniu, dzieci śpią w czapkach, a dziadek zakłada kufajkę z czasów Jaruzela, bo historia znów wróciła w wersji ekonomicznej. Zimno gryzie w palce jak głód, co nie ma już zębów, a dzieci rysują słońce, żeby ogrzać kuchnię. Wieczorami miasto płacze neonami, a człowiek kładzie się w łóżku jak w trumnie z pościeli z wyprzedaży. Śni o świecie, w którym współczucie ma zasięg większy niż Wi-Fi, a władza nie pożera własnych dzieci. Rano znów wstajemy. Myjemy twarze w wodzie, na którą nas nie stać, śniadanie jemy z poczuciem winy, że jeszcze żyjemy. Potem wychodzimy - do pracy, do lęku, do ciszy, która jako jedyna nie zdrożała. Bo tu, w kraju pożyczonych snów, nawet Bóg musi płacić rachunek za gaz, żeby świeciło niebo.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...