Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Nina i czarna herbata - Rozdział trzeci.


Rekomendowane odpowiedzi

Rozdział trzeci - Zalążki nowych znajomości.

 

W tym tygodniu działo się niestety sporo. Całe szczęście że dotyczy to tylko pierwszych dwóch dni,chyba nie wytrzymałabym psychicznie gdyby takie akcje toczyły się aż do dzisiaj! No i znowu pisałam każdego dnia po trochę dzięki czemu wszystko to brzmi logicznie oraz składnie. Czy chociaż na pewno? Czy w tych wydarzeniach możemy szukać jakiegokolwiek sensu? W każdym razie ja tu popijam czarną herbatę,a wy czytajcie.

Poniedziałek,dziewiętnastego września.
To wszystko co czułam dzisiejszego poranka można szybko streścić słowem: Stres.
Jego kumulacja nastąpiła dość wcześnie,bo pomiędzy pierwszą a drugą lekcją. Była jeszcze przerwa. Siedziałam na długiej ławce pod ścianą. Ta część korytarza nie jest jakaś szalenie popularna,może dlatego że tu się kończy. Co prawda dzikusy mi tu nie biegały,lecz nie oznacza że byłam tam sama. Obok mnie siedziała Dagmara. Na drugim końcu ławki tkwiła pani Kasia. Ta ostatnia była pochłonięta czytaniem jakiś papierów. Obie z Dagą czekałyśmy na rehabilitację która miała zacząć się lada chwila w drzwiach naprzeciwko.
Niby sama się zdecydowałam się tam pójść. Niby byłam pewna że podejdę do tego dorośle i spokojnie. A guzik prawda! W środku trzęsłam się cała niczym galaretka. By zająć myśli czytałam książkę „Bransoletka” Ewy Nowak. Dobre,polskie i mało znane młodzieżówki to życie! Żadne tam popularne amerykańskie grafomańskie bezguścia które czyta co druga nudna nastolatka. Ja przynajmniej mam wartościowe lektury! Niestety pomimo tego faktu byłam zbyt zestresowana by czytać. Spastyczność tak mi wzrosła że zastanawiałam jak dojdę do salki rehabilitacyjnej. Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Aż podskoczyłam. Nie ma to jak niewygaszony odruch moro.
- Przepraszam... - Dagmara była zdecydowanie spłoszona moim podskokiem,bo to ona go wywołała.
Już chciałam zacisnąć zęby i powiedzieć by się odwaliła. Zamiast książki mogłam sobie posłuchać ruskiego post-punku na słuchawkach! A nie,ta buda zabrania używania telefonów nawet na przerwach. Przeszło mi przez myśl że ostatnio byłam dla córeczki dyrektora niemiła. Z jej punktu widzenia być może bez powodu. Postanowiłam teraz to naprawić dla czystości własnego sumienia.
- Nie ma sprawy. – Zastanawiałam się czy mój uśmiech wyglądał sztucznie. - Po prostu się zaczytałam.
- A co czytasz? - Koleżanka zaciekawiła się moją lekturą.
-„Bransoletkę” Ewy Nowak. - Zamilkłam. W końcu przekazałam informację. Mój mózg myśli zadaniowo. Dopiero po chwili wymownego milczenia domyśliłam się że Daga oczekuje krótkiego streszczenia. - To o dziewczynie która jest olewana przez matkę i jednocześnie obiektem chamskich żartów ojca. Przez przypadek wyjeżdża na warsztaty teatralne które zmieniają jej podejście do życia.
- Brzmi super. – Dziewczyna faktycznie wyglądała na zainteresowaną książką. - Pożyczysz mi?
- Nie.
- Aha, spoko. – Odparła zdziwiona i może trochę zawiedziona. Dopiero wtedy zauważyłam że popełniłam nietakt.
- W sensie nie mogę ci pożyczyć bo ja tą książkę wypożyczyłam z biblioteki,ale jak ją oddam to będziesz mogła sobie wypożyczyć.
- Aaa,okej. Bardzo chętnie. Wszystko jest lepsze niż ćwiczenia z tym durniem Kaliszem.
- Dagmara! Proszę się wyrażać z szacunkiem o pracownikach szkoły! -Zabrzmiała nieco groźnie nasza nauczycielka wspomagająca. Jak widać nie była tak pochłonięta czytaniem dokumentów jak myślałyśmy. No i jednak nie zawsze jest milutka. Pozytywne zaskoczenie.
- Dlaczego go nie lubisz? - Zdążyłam zadać pytanie Dagmarze,lecz tuż po wypowiedzeniu ostatniego słowa na korytarzu rozniósł się nieprzyjemny dźwięk dzwonka.
Dosłownie sekundę potem nadszedł Kalisz. Chciałam na niego spojrzeć,ale odwagi wystarczyło mi jedynie na szybkie zerknięcie. Szybko wbiłam wzrok w podłogę. Czułam się jakbym obcowała z duchem Pawła.
Fizjoterapeuta szybko otworzył drzwi kluczem. Pani Kasia pomogła mi wstać i na sztywnych nogach weszłam do salki. Ciekawe czy ten cały Kalisz pomyślał że zawszę tak chodzę? Po wprowadzeniu mnie do środka nauczycielka uradowana opuściła pomieszczenie. Najwyraźniej cieszyła się z wolnego.
Ten Kalisz to ma już u mnie plusa. Najwyraźniej zauważył że jestem zestresowana i chwilowo zajął się Dagmarą. Tyle wystarczyło bym wzięła parę głębokich wdechów. Spastyczność trochę puściła. Kiedy podszedł do mnie postanowiłam być odważna. W końcu teraz będziemy mówić o moim ulubionym temacie! Spojrzałam mu prosto w oczy.
- Nina Piotrowicz. Mam osiemnaście lat. Mózgowe porażenie czterokończynowe spastyczne z przewagą kończyn dolnych. Wcześniak z dwudziestego szóstego tygodnia ciąży. Nie wiadomo co wywołało przedwczesny poród. Chodzę przy kulach, ścianach i meblach.
W wzroku fizjoterapeuty ujrzałam to co lubię widzieć u jego koleżanek i kolegów po fachu.  -  Świadomość że mają do czynienia z pacjentką która wie dużo o swojej niepełnosprawności,więc i kitu nie da mi się wcisnąć.
Kalisz podziękował za informacje,a potem zobaczył jak chodzę z kulami oraz prowadzona za rękę. Podprowadził mnie do drabinek. Trzeba powiedzieć że nie jest taki najgorszy. Dobiera ćwiczenia pod pacjenta,analizuje każdy jego krok i ruch. Na pewno nie robi niczego na odwal się. Po wytłumaczeniu ostatniego z ćwiczeń,pod koniec zajęć odezwał się na trochę inny,lecz spokrewniony temat.
- Wiem, że tu są małe możliwości. Na zajęciach poza szkołą zrobimy więcej. No i przepraszam za wtedy.
Przez moment czułam że Dagmara wbiła w nas wzrok. A może mi się zdawało? Po chwili zabrzmiał dzwonek. Pani Kasia nas odebrała. Nie zauważyłam żadnych zmian w zachowaniu koleżanki. Może faktycznie mi się wydawało z tym rzekomym wpatrywaniem w nas?
Już nawet nie sprawdzałam czy tata zapisał mnie do Kalisza,bo już byłam tego praktycznie pewna.

Wtorek,dwudziestego września.
To dziś miałam pierwsze zajęcia z Kaliszem poza szkołą. Nadal jego obecność sprawia, że czuję się nieswojo,tak jakbym była jakimś medium. Przynajmniej mogę na niego patrzeć, nie bez skojarzeń z Pawłem lecz przynajmniej już aż tak nie uciekam wzrokiem. Zajęcia zaczynam o osiemnastej a kończę o dwudziestej,czyli mam wykupione po dwie godziny terapii w każdy wtorek i czwartek. Mama nadal się do mnie nie odzywa. Z tatą całą drogę spędziliśmy w milczeniu,bo atmosfera w domu wszystkich nas wykańcza. Nie jechaliśmy jednak długo gdyż po dziesięciu minutach jazdy byliśmy już pod piętrowym budynkiem z dużymi szklanymi drzwiami. Kalisz przyjmował oczywiście na parterze. W całej reszcie budynku pomieszczenia wynajmują ludzie o przeróżnych profesjach.
Nie musieliśmy długo czekać. Ledwo tata zawiesił moją kurtkę na wieszaku,a Kalisz już zaprosił mnie do gabinetu. Tata szybko się ulotnił ponieważ jechał jeszcze na zakupy.
Gabinet Kalisza jest imponujący. Wielkości porządnej sali lekcyjnej. Granatowa wykładzina,białe ściany. Zero bzdurnych rysunków,czy to dziecięcych czy informacyjnych. Sprzęty,w tym duża kozetka sterowana na pilota na której siedziałam utrzymane są w kolorystyce biało-granatowej. Sala jest duża więc,mieści się tam i kozetka jak i mata do ćwiczeń, drabinki, bieżnia,tor chodu z poręczami, piłki do ćwiczeń i wiele innych rzeczy.
Ponownie sprawdził jak chodzę,tym razem jednak nagrywał z tego filmiki. Po chwili usadził mnie na kozetce.
- Wiesz... chciałem cię przeprosić. – zaczął. - To przeze mnie zemdlałaś. Czuję się winny.
Teraz to mi zaczęło być głupio. Przecież to jest MOJA wina. Nie on jest winny temu że dostał od losu takie rysy twarzy! To ja mogłam pohamować się z reakcją.
- To nie pana wina! - Zaprzeczyłam szybko. - To... to było głupie z mojej strony. Nie powinnam tak reagować. Po prostu bardzo mi pan kogoś przypomina.
- Daj spokój,nie możesz kontrolować reakcji organizmu w takim stopniu by nie mdleć. I co ty na to by mówić mi po imieniu? Oczywiście tylko tutaj,bo wiadomo szkoła rządzi się swoimi prawami. - Puścił mi oczko. Po tym geście nie wiedzieć czemu trochę mi ulżyło i ochoczo zgodziłam się na propozycję fizjoterapeuty. Przecież bycie na „ty” z moimi fizjo to dla mnie nic nowego.
- Nina. - Wystawiłam ku niemu rękę.
- Tomek. -Uścisnął mi dłoń. - A mogę zapytać kogo ci przypominam?
Znowu odruch moro. Nie,na to pytanie nie chciałam odpowiadać za żadne skarby.
- Wolałabym nie. - Uciekłam wzrokiem w podłogę.
- Jasne,pogadamy o czymś innym. Chodźmy jednak ćwiczyć bo szkoda czasu. Zawsze można ćwiczyć i rozmawiać jednocześnie. Oczywiście,jeśli się skupisz.
Przytaknęłam. Chętnie ruszyłam ku sprzętom.
Kiedy tak ćwiczyłam dowiedziałam się wielu rzeczy o Tomku. Jest dokładnie dziesięć lat ode mnie starszy. Ma żonę,która jest księgową i pracuje w tym samym budynku co jej mąż.  Fizjoterapeuta mieszka w tej wiosce od urodzenia. W tamtym momencie chciałam zapytać czy to możliwe by moja mama mogła nie znać ich rodziny,ale nagle te pytanie wydało mi się zbyt głupie by je zadać. Gadaliśmy o wcześniakach oraz metodach rehabilitacji. Szybko znaleźliśmy wspólny język. Rozmowa toczyła się płynnie,ja w tym czasie z chodzenia przeszłam w leżenie na kozetce. Tomek rozciągał mi mięśnie. Po zakończonym rozciąganiu wstałam.
- A może pożyczyć ci jakieś książki o mózgu? Widzę,że interesujesz się tematem. -Rzucił mimochodem mój rozmówca.
- Naprawdę?! -Po raz pierwszy od przyjazdu do tej wsi poczułam coś w rodzaju szczęścia. – Naprawdę mógłbyś?!
- Jasne. Fajnie mieć kogoś z kim mogę pogadać na takie tematy. - Wyglądał na szczerze zadowolonego.
Nie powiem,zrobiło mi się miło. Nastał kres moich zajęć jak i koniec pracy Tomka na dziś. Zaproponował że poczeka ze mną przed gabinetem. Szybko posprzątał salę i wyszliśmy. Na korytarzu pomógł mi nałożyć kurtkę. Czekaliśmy na mojego tatę.
Nagle drzwi do budynku otworzyły się z hukiem. Wychyliłam się na moim krześle trochę do przodu. Miałam nadzieję że to był tata. Jednak była to kobieta w długim płaszczu. Na oko dość młoda. Zadzwonił jej telefon.
- Tak, mamo szukam ich! Nie,nie odpuszczę bo ta stara baba nie odpuszcza! Dręczy mnie,a potem nie chce niczego wyjaśnić! Jak nie z nią, to z jej córeczką sobie pogadam! Powinna mieć tu rehabilitację.
Zamarłam! Przecież to była Paulina! Po głosie trudno było ją rozpoznać,ale nawet z tej odległości ją poznałam jej twarz,oczywiście gdy się przyjrzałam. Dziewczyna zakończyła rozmowę po czym komórka rozbrzmiała na nowo. Tym razem rozmowa była krótsza,cichsza a Paulina tuż po niej wyszła raptownie z budynku.
Przez ten cały czas zastanawiałam się co moja matka znów zrobiła! Czyżby chciała  zemścić się na Paulinie?!
Chyba musiałam wyglądać jak żywy trup,bo Tomek pytał parę razy jak się czuję. Chciałam go szybko zbyć,lecz się nie dał. W końcu poprosiłam o szklankę wody. Woda uspokoiła mnie na tyle,że gdy tata w końcu po mnie przyjechał wyglądałam całkiem normalnie. Tomek odprowadził mnie aż do auta i ciągle wyglądał na zatroskanego. Nie pamiętam drogi do domu ani tego jak dotarłam do łóżka. Wiem tyle że od razu zasnęłam. Obudziłam się teraz,w środku nocy i zebrało mi się na porządkowane wspomnień.

Uff, no to na tyle... Chyba niejedna czarna herbata mi się przyda, no nie?
Trzymajcie się!

Edytowane przez LittleDiana
poprawa błędu stylistycznego (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • spotkało się zimno i deszcz   a ja ja rowerem do pracy trochę daleko czterdzieści kilometrów ufam że…   spojrzenie w górę rozmowa z... nie lubię znajomości czasami jednak...   cuda  się zdarzają  wystarczy wierzyć ruszam samochód zostaje w garażu   11.2024 andrew Czy zmoknę…
    • @Jacek_Suchowicz Super bajka Miło zasnąłem    Pozdrawiam serdecznie  Miłego dnia 
    • Opływa mnie woda. Krajobraz pełen niedomówień. Moje stopy. Fala za falą. Piana… Sól wsącza się przez nozdrza, źrenice... Gryzie mózg. Widziałem dookolnie. We śnie albo na jawie. Widziałem z bardzo wysoka.   Jakiś tartak w dole. Deski. Garaż. Tam w dole czaiła się cisza, choć słońce padało jasno i ostro. Padało strumieniami. Przesączało się przez liście dębów, kasztanów.   Japońskie słowo Komorebi, oznacza: ko – drzewo lub drzewa; more – przenikanie; bi – słoneczne światło.   A więc ono padało na każdy opuszczony przedmiot. Na każdą rzecz rzuconą w zapomnienie.   Przechodzę, przechodziłem albo bardziej przepływam wzdłuż rzeźb...   Tej całej maestrii starodawnego zdobienia. Kunsztowna elewacja zabytkowej kamienicy. Pełna renesansowych okien.   Ciemnych. Zasłoniętych grubymi storami. Wyszukana sztukateria...   Choć niezwykle brudna. Pełna zacieków i plam. Chorobowych liszai...   Twarze wykute w kamieniu. Popiersia. Filary. Freski. Woluty. Liście akantów o postrzępionym, dekoracyjnym obrysie, bycze głowy (bukraniony) jak w starożytnej Grecji.   Atlasy podpierające masywne balkony… Fryz zdobiony płaskorzeźbami i polichromią.   Metopy, tryglify. Zawiłe meandry…   Wydłużone, niskie prostokąty dające możliwość rozbudowanych scen.   Nieskończonych fantazji.   Jest ostrość i wyrazistość świadcząca o chorobie umysłu. O gorączce.   Albowiem pojmowałem każdą cząstkę z pianą na ustach, okruch lśniącego kwarcu. I w ostrości tej jarzyła mi się jakaś widzialność, jarzyło jakieś uniesienie… I śniłem na jawie, śniąc sen skrzydlaty, potrójny, poczwórny zarazem.   A ty śniłaś razem ze mną w tej nieświadomości. Byłaś ze mną, nie będąc wcale.   Coś mnie ciągnęło donikąd. Do tej feerii majaków. Do tej architektonicznej, pełnej szczegółów aury.   Wąskie alejki. Kręte. Schody drewniane. Kute z żelaza furtki, bramy...   Jakieś pomosty. Zwodzone nad niczym kładki.   Mozaika wejść i wyjść. Fasady w słońcu, podwórza w półcieniu.   Poprzecinane ciemnymi szczelinami puste place z mżącymi pikselami wewnątrz. Od nie wiadomo czego, ale bardzo kontrastowo jak w obrazach Giorgio de Chirico.   Za oknami twarze przytknięte do szyb. Sylwetki oparte o kamienne parapety.   Szare.   Coś na podobieństwo duchów. Zjaw…   Szedłem, gdzieś tutaj. Co zawsze, ale gdzie indziej.   Przechodziłem tu wiele razy, od zarania swojego jestestwa.   Przechodziłem i widzę, coś czego nigdy wcześniej nie widziałem.   Jakieś wejścia z boku, nieznane, choć przewidywałem ich obecność.   Mur.   Za murem skwery. Pola szumiącej trawy i domy willowe. Zdobione finezyjnie pałace. Opuszczone chyba, albo nieczęsto używane.   Szedłem za nią. Za tą kobietą.   Ale przyśpieszyła kroku, znikając za zakrętem. Za furtką skrzypiąca w powiewie, albo od poruszenia niewidzialną, bladą dłonią.   W meandrach labiryntu wąskich uliczek szept mieszał się z piskliwym szumem gorączki.   Ze szmerem liści pożółkłych, brązowych w jesieni. Uschniętych...   *   Znowu zapadam się w noc.   Idę.   Wyszedłem wówczas przez szczelinę pełną światła. Powracam po latach w ten mrok zapomnienia.   Stąpam po parkiecie z dębowej klepki. Przez zimne pokoje, korytarze jakiegoś pałacu, w którym stoją po bokach milczące posągi z marmuru.   W którym doskwiera nieustannie szemrzący w uszach nurt wezbranej krwi.   Balet drgających cieni na ścianach, suficie… Mojej twarzy...   Od płomieni świec, które ktoś kiedyś poustawiał gdziekolwiek. Wszędzie....   Wróciłem. Jestem…   A czy ty jesteś?   Witasz mnie pustką. Inaczej jak za życia, kiedy wychodziłaś mi naprzeciw.   Zapraszasz do środka takim ruchem ręki, ulotnym.   Rysując koła przeogromne w powietrzu, kroczysz powoli przede mną, trochę z boku, jak przewodnik w muzeum, co opowiada dawne dzieje.   I nucisz cicho kołysankę, kiedy zmęczony siadam na podłodze, na ziemi...   Kładę się na twoim grobie.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-25)    
    • Ale dlaczego więźniarką ZIEMI?
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...