Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kiedy dorosłem


Rekomendowane odpowiedzi

Kiedy dorosłem

 

Do cmentarza szło się niewybrukowaną drogą. Po jednej stronie rosły chwasty i drzewa, po drugiej stał betonowy płot cmentarza. Miałem 10 lat (teraz mam 11) i chodziłem tam często, bo właśnie umarł mój stary. Jego trumnę złożyli w tym samym grobie, co trumny babci i dziadka, i właśnie do tego grobu często chodziłem, prawie codziennie. Stał on w połowie bardzo wąskiej alejki, gdzieś tam, gdzie rosło duże drzewo i gdy przychodziłem, zbierałem liście, które spadły na płytę tego szarego nagrobka. Sam nie wiem, ale właśnie takimi sprawami się zajmowałem, wyrywałem trawę dookoła, nabierałem do butelki wodę z kranu przy bramie i szorowałem grób szczotkę, która leżała obok albo zbierałem liście. Grób mi się nie podobał, był zrobiony z szarego kamienia, który wyglądał, jakby był brudny, choć wiem, że wcale nie był, bo szorowałem go już wtedy kilka razy wcześniej.

Kiedy umarł mój stary, zaczynała się szkoła, a ja przez trzy dni nie chodziłem. Potem nauczyciele bardzo mi współczuli i pytali się, czy mogą mi jakoś pomóc. Oczywiście, teraz wiem, że wszyscy udawali. Z wyjątkiem pana od WF-u, który od teraz zawsze pozwalał nam grać w piłkę nożną, bo wiedział, że bardzo to lubię. Nie tylko zresztą ja, wszyscy chłopacy to lubili. A więc graliśmy całą jesień, ale to zupełnie inna historia.

Kumple też się pytali, jak mi leci bez ojca. Trochę bez sensu, bo kilku z nich już jakoś żyło bez ojca, bo ich matki się rozwiodły. Ale to tylko przykład. Nie jestem głupi i rozumiem przecież, że nie o to chodzi. Na pierwszy rzut oka widać, że to nie to samo. A więc cóż, ja sobie radziłem. Jeśli chodzi o mojego starego, to miał on duży zarost, bo nie lubił się golić, pił piwo i pracował na kolei, ale nie wiem, co tam robił. Raz zabrał mnie na mecz, ale pod koniec strasznie się zdenerwował, bo nasza drużyna, czyli Legia, strasznie przegrywała (przegrała 4:1) i kupił mi bilet autobusowy, żebym wrócił sam, a on poszedł gdzieś z kolegami. Pewnie do baru. To tylko jedna historia. Pamiętam kilka takich, a nawet wiele. Chyba po prostu nie ma sensu tego wszystkiego opisywać. Nawet, gdybym opisał wszystko, co pamiętam, to moim zdaniem, i tak mało kto połapałby się, kim naprawdę był mój stary. Takie sprawy są skomplikowane. Albo ktoś tego nie rozumie albo ktoś to rozumie, ale tak czy inaczej tłumaczenie nic nie pomoże.

Rzecz w tym, że polubiłem to włóczenie się po cmentarzu. Jestem sam i nikt nie zawraca mi głowy. Kiedy wracam do domu i mówię matce, że byłem na cmentarzu, ona patrzy na mnie przez chwilę, wzdycha i mówi, żebym się już nie martwił. Wcale się nie martwię, kurde, czy nikt tego nie może pojąć? Przez pierwsze dni wszyscy w kółko powtarzali to samo, a szczytem wszystkiego była pani na stołówce, która mówiła, że od tych zmartwień na pewno jestem bardzo głodny. Myślę, że gdyby dookoła mi nie powtarzali tego samego, to może faktycznie bym się zmartwił. Ale tak – to wyglądało, jakby oni bardzo chcieli, żebym był smutny, a ja wcale nie miałem na to ochoty. Dziwne, bo wydaje mi się, że oprócz mnie, prawie wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nie potrafił ustąpić. I tak dokuczaliśmy sobie nawzajem przez te pierwsze dni.

Po cmentarzu włóczyłem się też czasem wieczorami. Ładnie to wygląda. Widziałem kiedyś film, w którym okręt płynął nocą po oceanie. Wszędzie było ciemno, niebo było ciemno granatowe, a okręt prawie czarny. Było widać tylko pomarańczowe i żółte okienka na pokładzie. Z tym mi się to właśnie kojarzy, tutaj widać te same kolory i jeśli się zastanowić, to niewiele trzeba, by naprawdę pomyśleć o tym wszystkim w ten sposób. Wiem, że nie powinno się tak myśleć o cmentarzu i kiedy wychodzę, mówię przy bramie „Ojcze nasz”, żeby Bóg mi wybaczył. Panie Boże, wiesz, że nie mam złych intencji, ale nic nie poradzę. Takie właśnie mam skojarzenia. Wytłumaczyłem to kiedyś dokładnie księdzu, kiedy się spowiadałem. Powiedział mi, że to nic złego, że Bóg obdarował mnie wspaniałą wyobraźnią i cieszy się, kiedy z niej tak korzystam i jeśli mam więcej takich skojarzeń to mógłbym pisać wiersze. Bzdura. Pewnie miał na myśli Mickiewicza albo coś takiego, a ja tego nie czytałem i w ogóle rozumiem tych rzeczy. Poza tym to nie wyobraźnia. Po prostu kiedyś obejrzałem film i mi się skojarzyło.

 W alejce obok, trochę bliżej płotu, po przekątnej od grobu ojca, znalazłem grób pewnej dziewczyny. Nie wiem dlaczego, ale od razu rzucił mi się w oczy. Miała 16 lat, kiedy umarła lub raczej zginęła, bo na dole, pod imieniem i nazwiskiem, datami, napisane jest: „zginęła śmiercią męczeńską”. W 1983. I właśnie, skoro już wspomniałem o wyobraźni, to tych dwóch rzeczy w ogóle sobie nie wyobrażam. Po pierwsze, co to znaczy, że „zginęła śmiercią męczeńską”. To może znaczyć bardzo wiele spraw, ale w sumie nie znaczy nic konkretnego. Komuś, kto kazał to wyryć na nagrobku widocznie zależało, by brzmiało to tajemniczo i trochę groźnie. I osiągnął, co zamierzał, bo właśnie te słowa zatrzymały mnie przy tym grobie. Poza tym nie wyobrażam sobie, jak to jest mieć 16 lat w 1983 roku. Jasne, nie mam jeszcze 16 lat. No ale, tak samo nie wyobrażam sobie, co miałoby znaczyć, że ktoś ma 11 albo 12 lat w 1983. Naprawdę. Nienawidzę, gdy ktoś opowiada mi historię albo gdy czytam jakąś opowieść w książce i na samym początku nie jest powiedziane, kiedy się ona dzieje. Wtedy człowiek rozumie jakby lepiej, tak mi się wydaje, a przynajmniej ja tak mam. Nigdy nie czytałem książki o 1983 roku, nikt chyba takiej książki nigdy nie napisał. Jeśli komuś wydaje się to zabawne, to znaczy, że nigdy się nad tymi sprawami w ogóle nie zastanawiał.

Kończył się wrzesień, robiło się chłodno, a poza tym nauczyciele mówili, że opuściłem się w nauce, bo nie odrabiam lekcji. Więc chciałem na jakiś czas zaprzestać chodzenia na cmentarz, przynajmniej dopóki w szkole mi nie odpuszczą. Był piątek, i prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, która była godzina, ale było już całkiem ciemno i na ulicy paliły się latarnie. Powinienem już spać i właśnie to zamierzałem zrobić, bo przebrałem się w piżamę i leżałem w łóżku z zamkniętymi oczami już jakąś godzinę, ale nie mogłem zasnąć. Chyba jednak nie było tak strasznie późno, bo z sąsiedniego bloku słyszałem radio i muzykę, ale przez zamknięte okno nie było słychać wyraźnie. Ktoś wrzeszczał na ulicy, a kilka osób się śmiało. Wstałem, zdjąłem piżamę, założyłem moje dżinsy, bluzkę i sweter, i tenisówki, w których chodzę po szkole. W domu było cicho, a światło w przedpokoju było zgaszone. Pomyślałem, że ponieważ dziś jest piątek, matka pozwoli mi wyjść do kolegi, który mieszkał kilka numerów dalej. Zamierzałem jej powiedzieć, że chcę oddać piłkę, którą od niego pożyczyłem, a on będzie jej potrzebował rano, a mnie rano nie chce się wstawać, więc pójdę szybko do niego, oddam mu piłkę, bo obiecałem że zrobię to już wczoraj, ale zapomniałem, i szybko wrócę. Tak naprawdę chciałem po raz ostatni zobaczyć grób starego, no i cały cmentarz, który o tej porze jak dla mnie wyglądał absolutnie spektakularnie.

Wziąłem piłkę pod pachę. W przedpokoju i w kuchni światło było zgaszone. W sypialni rodziców też. Pachniało rybą, którą jedliśmy popołudniu. Stanąłem bez ruchu i słuchałem. Zupełnie cicho. Owszem, coś chrobotało, ale wiedziałem, że to nasza sąsiadka odkurza swoje mieszkanie. Robiła to kilka razy dziennie. Choć fakt, że miała dwa psy, duże owczarki niemieckie, które bez przerwy liniały.

Otworzyłem drzwi sypialni i cicho zawołałem, a potem zapaliłem światło. Łóżko było posłane, jak zwykle bardzo starannie, jednym słowem, oprócz mnie, nikogo nie było w domu. Matka najwidoczniej gdzieś wyszła. Ciężko powiedzieć, co wtedy poczułem. Z jednej strony, zwłaszcza po śmierci starego, nigdy nie wychodziłem z pokoju o tej porze. Gdy o tym pomyślałem, podszedłem do szafy przy łóżku, gdzie stał budzik, sprawdzić która jest godzina. Było dziesięć po jedenastej. Kurde. Zazwyczaj, gdy nie mogłem spać , zapalałem lampkę nad łóżkiem i przeglądałem zdjęcia w encyklopedii. Znałem je wszystkie na pamięć i z tego powodu chwaliłem się kolegom, że umiem na pamięć całą encyklopedię. Trochę to głupie, ale zdaje się, że kilku z nich w to uwierzyło, a i ja chyba po trochu w to wierzyłem.

Teraz byłem w domu sam i wydawało się, że mogę iść, gdzie tylko mi się podoba. Od razu przyszło mi do głowy, że mógłbym na przykład pójść na przystanek, który był przy aptece i pojechać autobusem do Śródmieścia, a tam załatwiałbym jakieś interesy, tak jak to robią zawsze w filmach kryminalnych albo komiksach. Zobaczyłem taki obrazek: przystanek, pomarańczowe latarnie na ulicy, a później szeroką jezdnię, gdzie po obu stronach najpierw jest parking, potem chodnik, potem stare drzewa i bardzo szeroki trawnik i dopiero potem bloki, chyba na dziesięć pięter. Szedłem tą ulicą kiedyś z ojcem i kiedy myślałem o tym, jak naprawdę wygląda centrum miasta widziałem tę ulicę albo stację kolejową w podziemiach. Co prawda nie miałem zupełnie chęci jechać gdzieś daleko, po prostu było całkiem oszałamiające, że gdybym chciał to właśnie tak by się stało. To od razu skojarzyło mi się z czymś, nad czym wiele razy się zastanawiałem. Po co właściwie ludzie świętują co roku tego samego dnia swoje urodziny. To znaczy, dlaczego właściwie muszą to robić? Kiedyś mój najlepszy kumpel powiedział mi, że wcale nie chciał mieć urodzin, bo nie był w humorze na takie rzeczy i powiedział o tym rodzicom, a kiedy przyszło co do czego i on faktycznie nie chciał, matka na niego nakrzyczała, że wszystko przygotowane, wszyscy się dla niego bardzo poświęcają i tak dalej. No więc zdmuchnął świeczki i potem wszyscy zjedli po kawałku tortu. Mnie przydarzyło się coś podobnego, ale nie w tym rzecz. To całkiem nieistotne, że mamy o jeden rok więcej. Nikomu tego nie mówiłem, ale mi zdaje się, że do tej pory nie rosłem, aż do poprzedniego lata, gdy na kolonii graliśmy w pewną grę, gdzie trzeba się było dobrać w pary i jedna dziewczyna trzymała mnie za rękę. Wiem, że bardzo podobała się wszystkim chłopakom, a ona mnie właśnie podczas tej zabawy trzymała za rękę. Gadaliśmy później i w ogóle świetnie się bawiłem i ona też. Kurde, wydawało mi się później, jakbym wtedy dopiero skończył te wszystkie lata, które miałem i, jakby to powiedzieć, wydoroślał jeszcze ze dwa razy. Ale szkoda opowiadać, bo mało kto zna się na tych sprawach. Opowiedziałem tę historię temu kumplowi, co nie chciał urodzin, a on mi powiedział, że nie o tym myślał, ale że po prostu bolała go głowa. Słowo! Co za kretyn.

Gdy tak stałem w sypialni rodziców i myślałem o tych wszystkich sprawach, prawie uciekło mi z głowy, co w ogóle planowałem zrobić. Zgasiłem więc światło. Drzwi wejściowe nie były zamknięte na klucz. Nie wiedziałem, czy mam je zamknąć czy nie, ale naturalne wydawało mi się zostawić je niezamknięte, tak jak były. Zbiegłem po schodach, przeszedłem przez podwórze i ruszyłem do przejścia pod torami przy stacji kolejowej. Stamtąd dopiero można było kierować się prosto na cmentarz. Nie było tak chłodno, jak się spodziewałem, jednak mimo wszystko mogłem jeszcze coś na siebie założyć. Dopiero na końcu ulicy, gdy byłem przy dużym placu, skąd było już widać stację kolejową, spostrzegłem, że taszczę ze sobą piłkę, która była mi teraz zupełnie do niczego nie potrzebna. Nie wiedziałem, co z nią zrobić, aż w końcu postanowiłem zawrócić jakieś sto pięćdziesiąt metrów, do domu, gdzie mieszkał mój kolega i przerzucić mu tę piłkę przez ogrodzenie. Gdy szedłem w tamtą stronę zobaczyłem z naprzeciwka grupę chłopaków, starszych ode mnie, którzy już nie chodzili do naszej szkoły. Kilku chłopaków z mojej klasy zadawało się z nimi, ale ja czułem, że lepiej nie mieć z nimi nic wspólnego. Było za późno, głupio by wyglądało, gdybym teraz zawrócił albo przeszedł na drugą stronę ulicy.

- Hej, masz szlugi? – powiedział jeden z nich, najgrubszy i okropnie pryszczaty. Nie wiedziałem, co to są szlugi, dlatego powiedziałem, że nie mam.

- A masz piłkę? – zapytał inny. Zorientowałem się doskonale, co się szykuje i zacząłem się zastanawiać, czy potrafię biegać szybciej od nich i gdzie ewentualnie mogę się ukryć. Źle to wyglądało. Jeśli nawet nie wszyscy, to któryś na pewno musiał biegać na tyle szybko, żeby na dłuższym dystansie mnie dogonić.

- Jaką piłkę? – odpowiedziałem, a oni wszyscy się zaśmiali. Później zaczęli przeklinać jeden przez drugiego i któryś wyrwał mi piłkę z rąk.

- Tę piłkę. Masz tę piłkę?

- Tak. To moja piłka.

Znowu zaczęli się śmiać, nie wiem z czego. Albo może czuli, że w jakiś sposób jest to zabawne, tak jak ja w tej chwili czułem się z jakiegoś powodu głupio, aż mnie ściskało w gardle.

- To moja piłka – powtórzyłem. Nic innego nie przychodziło mi do głowy.

- Tak? To ją łap – i chłopak który trzymał piłkę, wysoki i chyba najsilniejszy z nich, nagle rozpędził się i z całej siły kopnął piłkę w moją stronę. Dostałem w brzuch i w jednym momencie przestałem czuć cokolwiek, oprócz tego, że straciłem oddech. Próbowałem złapać powietrze, ale to było tak jakbym już nie potrafił. Byłem zgięty w pół i patrzyłem na kostki chodnikowe, i choć było dość ciemno, widziałem bardzo wyraźnie ich kontury, kępki trawy i mchu, w małych szczelinach pomiędzy nimi, całkiem tak, jakbym patrzył na jasne, dobrze oświetlone miejsce. Wreszcie złapałem jeden, mały oddech, a później zacząłem się krztusić. Podniosłem głowę. Przez pięć sekund nie mogłem oddychać, a oni stali cały czas przede mną i się śmiali. Było mi niedobrze i głupio, tak strasznie głupio, że gdyby nie to, że wciąż z trudem oddychałem, pewnie bym się rozpłakał.

Piłka potoczyła się po jezdni jakiś kawałek za mną. Gdy podniosłem głowę, któryś z chłopaków podbiegł do niej i kopnął ją tak, że uderzyła w samochód zaparkowany przy chodniku. Włączył się alarm, tak głośny, że musieli go słyszeć chyba wszyscy w całej dzielnicy. Ruszyłem po piłkę, która kilkanaście metrów dalej turlała się po jezdni. Tamci już uciekli.

- Czekaj no! – obejrzałem się za siebie. Jakiś łysy facet w podkoszulku darł się z okna na drugim piętrze. – Jak jest jakieś wgniecenie, będziesz mi to zębami prostował, ty…!

Akurat!, pomyślałem. Złapałem piłkę. Moje nogi nagle zrobiły się bardzo miękkie i coś mnie w środku łaskotało. Facet ciągle wrzeszczał, a mi się zdawało, że nie ruszę się z miejsca już nigdy. Akurat, akurat! Akurat będę ci coś prostował! Powtarzałem sobie tylko to jedno. Akurat, akurat, akurat. Odwróciłem się i dobrą chwilę gapiłem się na łysego faceta w oknie. Nagle przestał wrzeszczeć i zniknął i to było tak, jakby zniknął z mojej głowy. Zapomniałem o całej historii i powoli ruszyłem w stronę placu. Dopiero, gdy tam doszedłem coś wewnątrz mnie zaczęło szybko krążyć, odzyskałem siły i puściłem się jak najszybciej umiałem przez plac, przez przejście, i gdy wybiegłem po drugiej stronie, zobaczyłem że ulicą równoległą do torów jedzie autobus, więc jeszcze bardziej przyspieszyłem. Przeszkadzała mi bardzo piłka, którą musiałem trzymać obiema dłońmi, żeby jej nie zgubić. Autobus wjechał na przystanek, drzwi się otworzyły. Cztery, trzy, dwa… Wpadłem w ostatniej sekundzie, a drzwi przycięły mój sweter, który teraz wyszarpywałem. Było prawie pusto. Siadłem na ostatnim siedzeniu. Byłem cały spocony. Patrzyłem na piłkę, białą, poprzecieraną w wielu miejscach, w jednym nawet łataną grubą taśmą klejącą, patrzyłem na nią, jak na przyczynę nieszczęść całego świata. Coś wielkiego urosło mi w gardle. Boże, litości! Nie czuję bólu ani nie jestem zmęczony. Tylko strasznie mi wstyd, a jednocześnie nie mogę znieść, jak bardzo to było niesprawiedliwe. Nie ma nikogo, kto by to potwierdził, kto by powiedział, że tak, owszem, masz rację, to było niesprawiedliwe, nie zasłużyłeś na to. Tyle by wystarczyło.

Autobus zatrzymał się na światłach. Było całkiem pusto, tylko pod sklepem stało kilku facetów z piwem i kilka osób na przystanku obok. Która jest godzina? Spojrzałem na kasownik. Za pięć północ. Autobus ruszył i zaraz za skrzyżowaniem zatrzymał się na przystanku. Wysiadłem. Stąd do cmentarza był tylko kawałek drogi. Co prawda, zazwyczaj wchodziłem bramą po drugiej stronie, ale wiedziałem, że tędy też można wejść. Podczas pogrzebu właśnie przez tę bramę wjechał karawan. Jechał bardzo wolno i wszyscy znajomi szli za nim również bardzo wolno, a ja, moja matka i ciotka, czyli siostra ojca, szliśmy na samym przedzie, tuż za trumną lekko wysuniętą z samochodu. Co za cyrk! Nie widziałem niczego bardziej obrzydliwego, może z wyjątkiem tego, gdy kiedyś podczas matematyki jeden taki grubas zrzygał się na dziewczynę, która siedziała z nim w ławce. Jeśli chcecie pochować jakiegoś człowieka, to go po prostu pochowajcie. Po co robić z tego takie przedstawienie, jakby to była jakaś Mona Lisa. Kiedy przyjechaliśmy na cmentarz autem ciotki, wielu ludzi już tu czekało, zebrali się w grupki i gadali, niektórzy palili papierosy, a teraz obłudnie idą za nami i pewnie ci na samym końcu wciąż gadają i palą papierosy, korzystając z tego, że nikt nie patrzy. Miałem ochotę wziąć kij, byle jaki, i rozgonić ich wszystkich. Wynocha! Wracajcie do domu i pooglądajcie sobie telewizję.

Skręciłem w ciemną uliczkę. Za zakrętem widać już było fragment muru. Przy bramie stała wysoka latarnia, inna niż przeciętne, ale z tej odległości przysłaniały ją topole i widziałem tylko białe światło na murze cmentarza. Szedłem i zastanawiałem się nad wieloma rzeczami naraz, gdy nagle o mało nie padłem ze strachu. Tuż obok, przy płocie zaczął raptem szczekać pies. Zupełnie się tego nie spodziewałem, sądziłem, że to opuszczona działka. Pies zakradł się do samego płotu i zaczął szczekać znienacka, najpewniej dlatego, że jest głupi i złośliwy. Przeraziło mnie to naprawdę i w jednej chwili zachciało mi się wracać do domu. Ale poszedłem dalej. Nie muszę tego tłumaczyć, to oczywiste. Nie lubię psów. O wiele lepsze są koty. Są samodzielne i nikomu nie wchodzą w drogę. A ten pies ciągle szczeka, chociaż nie ma i nigdy nie będzie miał z tego najmniejszego pożytku. Bez sensu.

Chwyciłem za klamkę furtki. Była otwarta. Cmentarz nie był oświetlony. Stałem przez chwilę w ciemności i czekałem, aż moje oczy się przyzwyczają. Stałem tak sam, słyszałem szum drzew i jeszcze cichszy szum samochodów i zdawało mi się, że nie pali się tu tak wiele zniczy, co zazwyczaj. Pies nadal poszczekiwał. Zaraz przy wejściu ścieżka rozdzielała się na dwie inne, a ja poszedłem na lewo. Było mi jakoś smutno, tak jakbym miał uczucie, że nie powinno mnie tu być. No właśnie. Co byś powiedział, gdybyś spotkał tu nocnego stróża albo kogokolwiek innego? Co mógłbyś powiedzieć? Mój stary zmarł i pochowali go tutaj, idę odwiedzić jego grób, jest północ i co z tego, chyba mam wystarczające usprawiedliwienie. To nie ja zdecydowałem o tym, że pochowano go w miejscu, z którym on ani ja nie mamy nic wspólnego. Gdy ojciec żył nigdy nie widziałem go na cmentarzu, ani na tym ani na żadnym innym. Teraz jest tu pochowany, a ja będę miał chyba trochę więcej wspomnień związanych z tym miejscem, tak więc nikt nie będzie musiał się wstydzić, gdy przyjdzie kiedyś w nocy odwiedzić mój grób. Drugi raz już tego wieczora miałem to nieznośne uczucie wstydu pomieszanego z jakimś dziwnym strachem. To nie był strach, jaki wcześniej czasem czułem. Może po prostu myślałem o zbyt wielu rzeczach. Czasem, gdy człowiekowi przychodzi zbyt wiele do głowy czuje się smutno, jakoś głupio i samotnie.

Ścieżka skręcała krzywo, ale gdy po prawej mijałem białą kaplicę, już z daleka widziałem bramę po przeciwległej stronie, tę którą zawsze wchodziłem. Było już jaśniej i widziałem również drzewo, duże, bardzo rozłożyste, które rośnie tuż obok grobu mojego starego. I tak powoli skręciłem w lewo, we właściwą alejkę. Miałem ochotę zagwizdać sobie, bo nagle pomyślałem, że właściwe powinienem wracać do domu. Znów o tym myślałem. Rany, bez sensu. Rusz jeszcze kilka kroków, zmówisz pacierz albo coś w tym stylu, cokolwiek, i potem wrócisz do domu. Jednak w jednej chwili zupełnie skamieniałem, bo zdało mi się że słyszę czyjś głos. Coś jakby przeszło po moich plecach, od dołu do góry i zrobiło mi się strasznie zimno. Wszedłem pomiędzy nagrobki, gdzie chyba nikt nie mógł mnie zauważyć. Znowu usłyszałem cichy głos. A może rozmowę. Nie mogłem rozróżnić, czy to kobieta czy mężczyzna. Przecisnąłem się na sąsiednią alejkę. Naprzeciw stał betonowy mur, pięć lub sześć rzędów dalej, a przy nim rosły tuje, które wyglądały bardzo ładnie, gdy szło się ulicą, po tamtej stronie muru, ale teraz z jakiegoś powodu wydawały mi się obrzydliwe. W ogóle wszystko wydawało mi się obrzydliwe i nie do zniesienia. Przysiadłem na nagrobku i nasłuchiwałem. Gdzieś tam brzmiał ten głos, cały czas i już nie cichł. Jeśli bym szedł na lewo, gdzie jest grób starego, dojdę do samego narożnika cmentarza, jest tam stara furtka zastawiona paroma deskami i zablokowania kamieniem. Przełknąłem ślinę i starając się najbardziej na świecie nie wydawać żadnego dźwięku, ruszyłem w tamtą stronę. Zatrzymałem się po kilku metrach. Głos stał się wyraźniejszy, głos mężczyzny i prawie mogłem rozróżnić słowa. Później usłyszałem płacz i to chyba nie płakała ta sama osoba, bo głos wciąż brzmiał i był spokojny. Może ktoś kogoś pociesza, to brzmiało całkiem w ten sposób, pomyślałem, ale zlituj się, chyba nie jesteś aż takim idiotą, żeby sądzić, że o północy ludzie ot tak przychodzą sobie na cmentarz, żeby się nawzajem pocieszać! Północ, faktycznie. A co ty właściwie tu robisz? Natychmiast pomyślałem o matce, która już na pewno wróciła do domu. I co teraz, co robić? Ze wszystkich sił próbowałem o tym nie myśleć. No, ale co powiesz? Matka, czy nie matka. Wszyscy naokoło chcą jakichś uzasadnień, nikt niczego więcej nie chce, tylko tego by się przed nim usprawiedliwiać.

Stałem jak ten kołek, w miejscu, lekko schylony i nie potrafiłem się zdecydować, co robić. Co zresztą za różnica? Każdy mój ruch i każda moja myśl zdawały mi się jakimś zbrodniczym oskarżeniem. Dobrze, a jeśli to życzliwi ludzie, wygląda na to, że jakaś kobieta płacze, a mężczyzna ją pociesza, więc co im szkodzi, jeśli cię zobaczą albo usłyszą. I co to tobie szkodzi. Ale w jednej chwili głos ucichł i skończyło się łkanie. Prawdę mówiąc chyba skończyło się to wszystko wcześniej, nie słuchałem uważnie, być może ci ludzie odeszli gdzieś dalej. Tak, oczywiście, przecież ta para szła ulicą, a cała sytuacja miała miejsce na ulicy, wcale nie tu, na cmentarzu, oni zatrzymali się pod murem, a potem poszli gdzieś w swoją stronę, kiedy ty nie nasłuchiwałeś. Oczywiście, przecież tak było. Powoli, powoli, nie robiąc hałasu, ruszyłem do zakneblowanej furtki.

- A gdybyś jednak dostała tę pracę?

Nagle raził mnie piorun, przysiadłem i wstrzymałem oddech. Jakiś mężczyzna, tuż obok mówi cicho, ale zupełnie tak jak by mówił do mnie.

- Co to było?

- Nie wiem. Pewnie kot.

Mój Boże, mój Boże. Skulony oparłem się o nagrobek i słuchałem przez chwilę rozmowy. Tak, na pewno, tam jest twoja matka, która rozmawia z jakimś mężczyzną, przed grobem twojego starego. Od razu tak pomyślałem, a może pomyślałem tak o wiele później, ponieważ siedziałem tam już dobre pięć minut i w ogóle się nie zastanawiałem, tylko słuchałem ich rozmowy.

- Nie mówiłam ci. Prawie już nie mamy pieniędzy.

- Dam ci.

- Ach…

- Tylko już nie płacz.

- Nie wiem.

Matka zaczęła cicho płakać, a mnie zrobiło się chłodniej i nabrałem czegoś słonego w usta.

- Nie płacimy już czynszu długi czas.

- Dobrze, zapłacę.

- Nie bądź śmieszny.

- Wiesz, że dla mnie jest to… to jest ważne.

- Dlaczego?

- To nie jest przysługa. To jest punkt, od którego zaczynamy nowe życie.

- Na miłość boską! Nie chcę słuchać tego w tym miejscu!

- Przepraszam.

Zamilkli. Potem odezwała się matka.

- Jestem wciąż młoda. Ale nie rozmawiam już od dawna z ludźmi tak… nie myślę o tym, co będzie później w taki sposób, że coś się zmieni. Jakbym nie była już żywą osobą. Wszystko, co może mi się przydarzyć jest już postanowione.

- Co masz na myśli?

- Och, jak ty masz to zrozumieć. Pewne rzeczy po prostu się dzieją. Nawet zbyt dobrze się nie znaliśmy. Potem pojawił się Adam. Nie jest gorzej ani lepiej. Trzeba gdzieś pójść, coś zrobić.

- Tak. Ale to normalne. Tak samo postępują wszyscy.

- Nie wiem, jak postępują wszyscy. Co to w ogóle może mnie obchodzić.

- Uspokój się. Nie miałem nic złego na myśli.

- Najgorsze, że czasem można zobaczyć to wszystko w jaskrawym świetle, jakby patrzeć z innej planety.

- Wiem. Wiem. Świat byłby o wiele lepszy, gdyby ludzie zawczasu wiedzieli, jak łatwo jest sobie spieprzyć życie.

- Tak. Masz rację

- Chodź. Jest już późno. Może za dużo wypiłaś. Przenocujesz u mnie.

- Za dużo…? U ciebie? Nie.

Matka wstała.

- Zaczekaj.

- Faktycznie jest późno… Nie chcę. Nie chcę twoich pieniędzy. A zwłaszcza nie chcę żebyś tu przychodził. Nic nie chcę.

Poszli sobie. Jeszcze z daleka słychać było ich głosy. Usiadłem na nagrobku i siedziałem długi czas. Potem, gdy było już bardzo cicho i tylko wiał wiatr przecisnąłem się do tamtej alejki i usiadłem na ławeczce, która stała naprzeciwko grobu starego. Tak, tato, a ty coś rozumiesz, czy ty coś z tego rozumiesz? Bo ja nie.

Nie pamiętam, jak to było, gdy wracałem przez cmentarz. Nie myślałem chyba o niczym konkretnym. Ptaki śpiewały. Musiała być już wczesna godzina, a ja nie byłem ani trochę zmęczony. I to, co najważniejsze tego wieczoru dopiero miało mi się wydarzyć. Na ulicy prawie nie było ruchu i gdy szedłem do skrzyżowania dobiegło mnie to charakterystyczne rzężenie autobusu. Poczułem nagle wielką ulgę, miałem tyle energii i zacząłem biec przed siebie, do przystanku. Autobus zatrzymał się. Było w nim kilku ludzi. A ja miałem fantastyczne uczucie, bo czułem się bardzo dobrze, jechałem autobusem w swoją stronę i nie musiałem już wracać do domu. Mogłem być, gdzie chcę. Jechałem więc długo i oglądałem to piękne miasto, jak mówił stary, aż dotarliśmy do centrum, gdzie wysiadłem i potem włóczyłem się tak bez celu, do samego świtu, aż w końcu zupełnie zgubiłem drogę…

Edytowane przez ernest_kron (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Fajnie się czyta, a ten matriks realu z czymś co w głowie autora, może jakiś potok myśli odpowiada mi. Jakieś drobne  usterki językowe jak pisze Franek (2 X strasznie obok siebie) ale to detal. Mieszkałem w młodości 500 m od stadionu Legii i chodziłem na mecze, a że byłem członkiem klubu innej sekcji, wchodziłem przeważnie bez płacenia, co ułatwiało życie. Pozdrawiam. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Tego się nie wie (sam piszący), czy zyskał czy stracił. Pieniądze szczęścia nie dają, ale jak żyć bez nich. Warto pomyśleć.   'Aktor, tak jak wielu innych komików (więcej tutaj), przyznawał, że od lat zmaga się z depresją, a jego życie przypomina koszmar' W informacji o R. Atkinsonie (a facet na pewno bogaty). Pzdr.  
    • @Leszczym   A od trzech lat trwa wojna hybrydowa ze wschodnim sąsiadem: Białorusią - to nie jest naturalna wędrówka ludów - to są nielegalni imigranci importowani z krajów Trzeciego Świata, ostatnie echo prowokacji? Prezydent Białorusi stwierdził, iż nie pozwoli, aby z jego terenu Rosja zaatakowała Polskę, ba, nawet dodał:    - Będę walczył z Rosją!   Jeśli prezydent Białorusi jest po stronie Polski: musi zaprzestać prowadzenia wojny hybrydowej - podpisać sojusz wojskowy - wtedy my, Polacy, zlikwidujemy zaporę, jak na zdrowy rozum: prezydent Białorusi walcząc z jednej strony walcząc z Rosją i z drugiej strony mając zaporę - popełnia samobójstwo z wojskowego punktu widzenia - taktyki, sprawa może mieć drugie dno: na Białorusi jest sędzia Tomasz Szmidt - w Polsce uznany za zdrajcę, jednak: patrząc na kontekst rozwoju - wyżej wymieniony sędzia może być podwójnym agentem - wrzuconym przez Agencję Wywiadu w celu przewerbowaniu prezydenta Białorusi, póki co: Białoruś jest odpowiedzialna za morderstwo sierżanta Mateusza Sitka, nie, nie zmienię zdania: Niemcy zostali ukarani za zbrodnie ludobójstwa przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze i tak samo powinno być: z Rosją za Zbrodnię Katyńską - zbrodnię wojenną i z Ukrainą za Rzeź Wołyńską - zbrodnię ludobójstwa, oczywiście: przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze.   Łukasz Jasiński 
    • @Andrzej P. Zajączkowski podpisuję się pod Wędrowcem, wierszy jest taka masa... Można się zniechęcić próbując czytać wszystkie;) A tu mamy dobry filtr :)
    • Super oddana chwila - bez czasu. Ładnie opisane 
    • wiem że jesteś w zmiennym nastroju trącasz  mnie ramieniem czuję ten cień za plecami rzucasz słowem czy głębiej nie wiem czy dalej wiem że jesteś czuję to   chowasz się w buczynowym lesie wijesz krętą ścieżką to znów rozlewasz na szerokie pola jak mgła ale ty nie jesteś z niej rodzisz się wewnątrz i tam przeżywasz wszystkie dni   dobrze mi w ten czas kołysać się w dolinach w trudnych chwilach wejść na szczyt wiem że zawsze czekasz kiedy śnieg zasłoni wiatr wyrwie z  moich ramion   poczekaj proszę jeszcze chwilkę odłożę tylko pantofle boso lepiej mi z Tobą                                    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...