Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Cryogenic memory


Rekomendowane odpowiedzi

Pędzę przez

czas

i przestrzeń,

zamknięty w łupinie z tytanowego pancerza.

Zamrożony. Zeszklony.

 

Rozsadzony kryształkami lodu

śnię o zmorze

napastującej

moje nieruchome ciało…

 

Otwieram drzwi. Przechodzę przez popękane ściany… Mury. Obrośnięte mchem kamienne

bryły…

 

Przechodzę przez okna z falującymi firanami,

wzburzonymi zasłonami pełnymi jakichś

wirów,

podwodnych uskoków, kominów hydrotermalnych,

wokół których skupiają się wąsate, zeskorupiałe stwory o wielu odnóżach…

 

Przechodzę

albo raczej

przepływam

bez ciała

i czucia

jak na próbie

wniebowzięcia.

 

Albo ciężki jak stutonowy głaz

spadam w otchłań

wielką jak wszechświat…

 

Jakieś przebłyski o nieznanej naturze. Jakieś zapętlenia materii.

 

Elegie powietrza,

które

prawie czuję

w tej nieczułości doczesnej…

 

I próbuję przywłaszczyć sobie tę cząstkę bytu. Wilgotną zalążnię. To ziarno…

 

I jestem w innej rzeczywistości jakimś innym zdarzeniem, dryfującym ciałem, co przecina

trajektorie planet,

tarcze galaktyk,

obce nieboskłony.

Tam, gdzie się coś nieustannie spełnia

w szale oczekiwania albo w trwodze pragnienia.

 

Lecz spełnia się,

spełniając

za późno.

Wywołuje

zdarzenia

z przeszłości.

 

Na jawie? We śnie?

 

I ten błysk otwieranego ręką matki okna. W słońcu. W którymś gorącym dniu lipca…

 

Albo którejś jesieni…

 

Rozedrgane słoje na fornirze szafy,

dębowej klepce.

Uśmiech matki zniekształcany

drgającą smugą powietrza,

co ją przecina, otacza i wchłania.

 

Jej dłonie gładzące w donicy kwiaty…

 

Lecz, gdy tylko zamykam oczy, otwieram  ― widzę jedynie ― martwe przedmioty

z żelaza.

Skorodowane.

Okryte patyną mosiężne klamki…

 

I słyszę ciszę bezmierną zapomnienia, która jarzy się na krawędzi szklanki

stojącej na stole.

 

Gdzieś w głębokich pokładach czasu, jakieś poruszenia. Liście. Drzewa…

 

Wiodąca do ogrodu ścieżka… Gong stojącego zegara, nieustanny jak bicie serca…

 

Boję się głębiej odetchnąć, aby nie zburzyć obrazu i tak trwającego jedynie mgnienie.

 

Zamykam oczy.

Otwieram.

Cóż widzę?

 

Wydeptane przez lata

drewniane schody.

Wygładzoną poręcz.

 

Na ganku drzwi otwarte na oścież.

 

Za nimi ―

półmrok

opuszczenia.

 

Wschody

i zachody księżyca.

 

Ćmy jak nagłe

westchnienia

kołują uparcie

wokół płomienia świecy…

 

… talerza, pustej butelki po alkoholu…

 

I wszystko pokryte kurzem.

Szarym pyłem cementu…

Przesypujące się

przez palce

porzucone artefakty

jakiegoś dawnego życia.

 

Nadziei…

 

Całe flotylle sennych majaków

o rozwianych grzywach

niewidocznym wymiarem wkraczają w nieistnienie…

 

Jest tak przerażająco zimno.

 

Moje oszronione ciało

w wirującej kapsule.

 

Niewidzące już oczy

spoglądają w pustkę

jedynie resztkami pamięci,

skrząc się nikłym blaskiem dalekich gwiazd…

 

Pędząca w kosmicznej zawiei radioaktywnych cząstek, przeżarta na wskroś bryła lodu…

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2022-09-18)

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...