Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Rok 2045. Jerozolima. 16 miesięcy po Lilian Day.

 

- Ale się ortodoksów nazjeżdżało. Aż czarno.
- To był w końcu bardzo zamożny i głęboko wierzący, ogólnie
 szanowany obywatel.
- Dobrze, że w kaplicy nie otwierano trumny bo ktoś mógłby
coś zauważyć.

 

Doktor się wtrącił:

 

- Żydzi tak nie robią.
- Dlaczego doktorze?
- Taki zwyczaj, nie pokazuje się ciała zmarłego na pogrzebie.
- Z czego wynika?
- Po to, aby wrogowie zmarłego nie mogli cieszyć się z jego
 bezsilności.
- O jakaż życiowa i wciąż aktualna motywacja. Powinna
obejmować wszystkie wyznania.
- Tak, tradycje żydowskie mają tysiące lat i są bardzo
przemyślane.
- Patrzcie wynoszą trumnę z karawanu.
- Aż ośmiu chłopa.
- I tak mają ciężko.
- Wolno idą.

 

  Doktor wraz ze swoimi pomocnikami przyglądali się z góry, z pomostu widokowego dla turystów, na pogrzeb zamożnego Żyda. Doktor był uzbrojony w lornetkę. Poniżej, choć dość daleko, cmentarz był dobrze widoczny. Aczkolwiek nie należeli do rodziny zmarłego ani do jego znajomych to pogrzebem byli żywo zainteresowani. Stali i z daleka obserwowali ceremonię, komentując ją między sobą. Dzień wcześniej przyjechali tu z Libanu. Na granicy przedstawili się jako naukowcy zmierzający na sympozjum naukowe. Obrzędy nie trwały długo, a trumna z ciałem z której doktor nie spuszczał oka, opuszczona została w czeluści grobowca. Pomyślał:

 

- “Szkoda ze głowica nie ma mocy 10 megaton, wtedy
wystarczyłoby podejść do grobu i ją po prostu uzbroić.”

 

  Zdawał sobie sprawę z tego, że aby skutecznie zrealizować swój plan, to musi najpierw wykraść głowicę z grobowca i przetransportować ją w pobliże Bazyliki Grobu Pańskiego. Jego bomba jest zbyt słaba, aby z miejsca cmentarza poczynić zaplanowane zniszczenia. Choć trzeba było ją przetransportować nie dalej jak kilometr, to jednak najpierw trzeba ją w nocy wykraść. Jego akcja ciągle trwała. Jednak najpierw musiał dokończyć transakcję i zdobyć kod do jej uzbrojenia.


My obserwując regularnie niejakich Pierre‘a i Gilbert‘a wiedzieliśmy, że dwa dni wcześniej wyruszyli oni wykonać swoje zadanie i z Europy przylecieli już do Stanów. Obserwowaliśmy jak się przemieszczają i domyślaliśmy się, że pobrali gotówkę i wynajętym samochodem transportowali ją na Florydę. Postanowiliśmy, że czas i nam wyruszyć w drogę. Zdecydowaliśmy, że ja zostanę w naszym centrum dowodzenia i za pomocą naszego sprzętu będę wspierał technicznie towarzyszy, a Jack i Georg polecą z Kalifornii na Florydę do Tampy i tam zgłoszą gotowość. Ja miałem wskazać im dokładnie czas, a oni przełożyć kasę do innych skrytek. Potem mieli spokojnie poczekać w hotelu dwa dni a następnie przywieźć kasę autobusem do domu. Transport takiej gotówki samolotem nie wchodził w grę. Ja miałem w międzyczasie intensywnie inwigilować Iwana czy nie zdobył zapisu z monitoringu z dworca i czy wie albo domyśla się, że kasa jest jeszcze w skrytkach i jego bandziory tam na nas nie czekają. Jeśliby wszystko byłoby w porządku, to dam chłopakom znać żeby “pobrali” gotówkę. To był nasz plan. Jedyne o co martwiliśmy się, to właśnie o monitoring, który zapewne przy przechowalni był zainstalowany. Ale zakładaliśmy, że bandyci nie zgłoszą na policję zagubionych pieniędzy, które mieli dostać za głowicę jądrową i nawet jeśli uda im się zdobyć nagranie z dworcowego monitoringu to pewnie nie od razu. Jack i Georg kupili bilety na popołudniowy samolot i wieczorem byli w Tampie. Wynajęli pokoje w hotelu i czekali na moje polecenia. Susan, Evy i Elen oczywiście o niczym nie informowaliśmy i powiedzieliśmy im, że Georga i Jacka szef wysłał na delegację na sympozjum. Doktorek przystąpił do realizacji planu i zadzwonił do Iwana. Rozmowa była krótka:


- Jestem gotowy, czekam na to, co mi obiecałeś.

Iwan po chwili:

- Jutro, punktualnie o 14 po południu czasu amerykańskiego
na Florydzie, zrobisz to, na co się umówiliśmy a potem czekaj
na sms-a.
- Ok.

 

Ja zadzwoniłem do chłopaków i przekazałem im dokładnie godzinę.


Nazajutrz. Dworzec główny w Tampie.

 

- O mamo, jakie to skomplikowane.
- Georg co ty gadasz, przecież to dla zwykłych ludzi.
- No patrz, tutaj trzeba chyba zadeklarować do kiedy chcemy
wynająć i które.
- No, tu się wpisuje do kiedy.
- Które bierzemy?
- No, te najdalsze wolne od tych trefnych.
- Dawaj 78,79 i 80.
- Eee... nie, tak się nie da, to trzeba każdą pojedynczo.
- No dobra to 78.
- No wpisz maksymalnie jak się da.
- Maksymalnie na 7 dni. 
- Teraz hasło.
- Bo ja wiem wpisz “Cash”.
- No i teraz trzeba zapłacić, Georg kurde, nie kartą, wrzucaj
tam monety. No ok, powtórz z następnymi.

 

Georg po chwili: 

 

- No jest, jakoś opanowałem, wszędzie wpisałem hasło
“Cash”.
- No i słusznie bo w końcu w skrytkach ma być kasa to hasło
cash wydaje się odpowiednie.
- Czekaj, sprawdzimy czy działa. 

 

Wybrali na panelu numer skrytki 80 wpisali hasło “Cash“. Skrytka się otwarła.

 

- Chodź sprawdzimy tamtą też.
- A jak już obserwują?
- Nie widzę nikogo.
- Dobra dawaj.

 

Jack wpisał numer skrzynki 13 i wpisał hasło “wolny świat“. Obaj usłyszeli kliknięcie zamka. Georg zajrzał dyskretnie do środka, skrytka była pusta. Szybko zamknął ją z powrotem uważając aby nie zostawić odcisków palców.

 

Georg i Jack stali przed panelem sterowania automatycznej przechowalni bagażu na dworcu głównym w mieście Tampa. Na twarzy mieli ogromne maseczki lekarskie i duże ciemne okulary a na głowie zbyt duże czapki bejsbolówki. Zakrywały im uszy w całości. Na rękach grube wełniane rękawiczki. Kompletne ubrania, włącznie z butami, kupili sobie rano w lumpeksie w Tampie. Skrytki zajmowały sporą część bocznej ściany, długiego dworcowego korytarza. Rozkminili w końcu jak się to obsługuje i zarezerwowali sobie skrytki numer 78,79 i 80. Wynajęli je na tydzień. Dochodziła godzina trzynasta.

 

- Dobra Georg, spadamy stąd i dzwonimy do Thomasa.
- Thomas, jesteśmy gotowi, czekamy.

 

Obaj przeszli do dworcowej restauracji w oszklonym budynku dworca. Zajęli stolik przy oknie z którego można było obserwować parking. Punktualnie o 14 zobaczyli dwóch mężczyzn, którzy wysiedli z zaparkowanego samochodu. Jeden z nich poszedł po wózek bagażowy i obaj włożyli do wózka trzy ciężkie, duże torby a następnie pojechali wózkiem w stronę budynku dworca.

- Są.
- Widzę, idziemy.

 

Thomas i Georg wyszli z restauracji i udali się w stronę skrytek. Po drodze zobaczyli z daleka tych samych typów, którzy przed chwilą mieli torby. Teraz wracali szybko w stronę parkingu już bez bagażu. W tym czasie ja widziałem, że zapełnili skrytki i poszli z powrotem do samochodu a następnie w nim usiedli. Zadzwoniłem do Georga.

 

- Georg teraz, oni są już w samochodzie, nie obserwują
skrytek, kasa jest w skrytkach.
- Wiem, widzimy, idziemy tam.

 

Georg i Jack założyli znowu okulary, maseczki i czapki, podeszli do skrytek, rozejrzeli się nerwowo. Jacyś ludzie się kręcili, ale nikt ich nie obserwował. Starali się stać cały czas tyłem do kamery monitoringu. Podeszli do pulpitu panelu sterującego, otwarli wszystkie sześć skrytek a następnie najszybciej jak się dało, przełożyli torby ze skrytek 
o numerach 11,12 i 13 do skrytek o numerach 78,79 i 80. Zamknęli wszystkie skrytki i opuścili dworzec. Kiedy wychodzili z powrotem na parking, to zauważyli, że wjeżdża tam duża czarna limuzyna a z niej zdecydowanym krokiem wysiadło czterech rosłych, wytatuowanych, umięśnionych typów i wszyscy udali się w stronę dworca. Była godzina czternasta dziesięć. Georg i Jack spokojnie poszli na piechotę do hotelu. Był nie dalej jak 10 minut drogi od dworca.
Wtedy się zaczęło. Rozpętało się piekło. Obserwowałem doktora jak niecierpliwie czeka na sms-a z kodem do bomby, ale nic się nie działo. Po 10 minutach zadzwonił do Iwana:

 

- Gdzie kod, dlaczego nie wysyłasz?
- Słuchaj zasrańcu, gdzie kasa? Pogrywasz sobie ze mną?
- Przecież jest w skrytkach, tak jak chciałeś.
- Skrytki są puste!!!
- Co takiego?! Słuchaj no gnido, dawaj kod. Bomby i tak nie
 dostaniesz z powrotem. Była umowa!!! Wiesz gnoju ile mnie
 kosztowało żeby to wszystko zorganizować !!!
- Pytam ostatni raz, gdzie moja kasa jeb..ny doktorku!!!

 

Słyszałem, że Iwan wpadł w szał i darł się bez opamiętania, klnąc przy tym niemiłosiernie. Po chwili kontynuował, nie bacząc już na żadną konspirację:

 

- Słuchaj kutasie. Będziemy czekać na ciebie w Sydonie. Jak
do jutra nie dostanę kasy albo nie oddasz nam bomby, to
twoje poje..ne dzieło będą za ciebie kontynuować już inni
tobie podobni, pojeb...ńcy.

 

I gwałtownie się rozłączył.

 

Na monitorze wyobraźni doktorka zobaczyłem czerwony pasek strachu. Doktorek trzęsącymi się rękami zadzwonił do Pierre‘a.

 

- Co zrobiłeś z kasą?
- Jak to co? To co chciałeś. Jest w skrytkach.
- W jakich skrytkach?
- Jak to ku..a jakich? Na dworcu ! Dworcu głównym 
w Tampie! W skrytkach numer 11,12 i 13. Przed chwilą tam
je włożyliśmy!
- Gdzie jesteście?
- Pod dworcem.
- Idźcie zobaczyć czy kasa tam jest. Może te palanty coś
pokręcili.

 

Po pięciu minutach Pierre dzwoni do doktora:

 

- Kasy nie ma, ktoś wyciągnął!
- Skrytki są uszkodzone?
- Nie. Ten kto to zrobił, musiał znać hasło.

 

Usłyszałem myśl doktora:

 

- “Ktoś Iwana wyrolował. Pewnie mendy takie jak on, z jego
 otoczenia. A może Iwan roluje nas. Wziął kasę i chce bombę 
 z powrotem.”

 

Doktor dokończył rozmowę z Pierre‘m:

 

- Uciekajcie do Europy jak najszybciej. Tam może być
niebezpiecznie. Dla was to koniec zadania.

 

I się rozłączył. Przełączyłem się na Iwana. Trafiłem akurat jak rozmawiał ze swoim człowiekiem, który miał obserwować doktora i jego ludzi.


- Gdzie oni są?
- W Izraelu, rano pojechali, nie wiem gdzie dokładnie.
Eskortowałem ich aż do granicy.
- Jak pojechali? Samochodem?
- Nie autobusem.
- Dlaczego nie pojechałeś za nimi?
- Nie mogłem, do Izraela mnie nie wpuszczą. Mają mnie 
w kartotece.
- Gdzie jest bomba? Przecież nie wzięli jej ze sobą do
autobusu.
- Szefie ku..a nie wiem. Nie spuszczałem ich z oczu ani na
chwile. Albo zostawili ją w Sydonie w hotelu albo wynieśli ją
gdzieś w nocy.
- Idź do hotelu, sprawdź i zadzwoń.

 

Potem usłyszałem myśli Iwana z których wynikało że pośle pilnie swoich ludzi do Libanu aby odebrali doktorkowi bombę. Doktor w międzyczasie uciekał ze swoimi kompanami z Izraela. Wiedział doskonale, że Iwan będzie chciał go dopaść, ale nie spodziewał się, że był obserwowany przez jego człowieka i że Iwan namierzy go tak łatwo i szybko. Wrócił do hotelu do Sydonu i z przerażeniem stwierdził, że ktoś włamał się do ich pokoi i je splądrował. Szybko zarezerwował bilety lotnicze z Damaszku do swojej europejskiej stolicy i wynajął samochód w hotelowej wypożyczalni. Wspólnie z kompanami udali się w stronę granicy Syryjskiej. Aby dojechać do Syrii musieli przejechać samochodem przez góry Liban. To właśnie te góry z których król Salomon polecił trzy tysiące lat temu sprowadzić olbrzymie cedry, aby wykończyć wnętrze swojej świątyni. To właśnie wystój libańskich cedrów pierwszej świątyni, nadał temu szlachetnemu drzewu miano boskiego a wzmianki o libańskich cedrach znalazły się 
w Biblii. Doktor chciał zniszczyć “Ścianę Płaczu” świątyni jerozolimskiej, co prawda nie tej sprzed trzech, ale sprzed dwóch tysięcy lat, odbudowaną przez Heroda, jednak w końcu o żydowską świątynię mu chodziło, odbudowaną w miejscu tej poprzedniej i również zdobnej w cedrowe wykończenie.

  Doktor ze swoimi kompanami pędzili krętymi drogami przez góry Libanu. Za jednym z zakrętów rósł on, już tak rzadki, będący zapewne kolejnym pokoleniem tych dorodnych drzew, których drewno zdobiło pierwszą królewską świątynię. Doktor wraz z kompanami zorientowali się, że w pewnym momencie dołączył do nich z tyłu drugi samochód, który ciągle jechał za nimi i koniecznie chciał ich dogonić. Wtedy to w panice zaczął poganiać swojego kierowcę, który choć był doświadczony i potrafił nawet jeździć tirem, to jednak nie był kierowcą rajdowym. Stara renówka z wypożyczalni też nie była specjalnie użyteczna do górskich ucieczek i pościgów na krętych, niebezpiecznych drogach. Koła piszczały na zakrętach a doktor widział już w tylnej szybie zajadłe, pełne złości i nienawiści, spojrzenia siepaczy Iwana. W śród nich tego, który śledził ich przez ostatnie dwa tygodnie. Jego wyobraźnia podpowiadała mu, co oni mogą chcieć mu zrobić, aby dowiedzieć się gdzie jest głowica i pieniądze. 
  I wtedy właśnie nastąpił kulminacyjny moment, kończący całą tą ponurą historię, której finałem miało być zniszczenie rękoma niewiernego, świętych miejsc kultu religii monoteistycznych naszego świata. Kierowca wszedł w zakręt zbyt szybko i nie przewidział, że ten akurat zakręt był dłuższy i ciaśniejszy od tych poprzednich. Renówka przebiła barierę i poszybowawszy kilkanaście metrów nad stromym nasypem drogi, trafiła centralnie wprost w potężny pień tego właśnie, mającego historyczne konotacje, libańskiego cedra, czekającego cierpliwie z woli Bożej na doktorka, przez ostatnie czterysta lat. Tak historia za sprawą tego świętego drzewa, zatoczyła swoiste koło sprawiedliwości. Doktor w towarzystwie swoich kompanów, niezwłocznie stanął przed obliczem niebiańskich sędziów oskarżony o bezeceństwa których się dopuścił, ale szczególnie o te, których zamierzał dokonać.

  Miejscowa, libańska telewizja zamieściła wzmiankę o tym, że w wyniku tragicznego wypadku drogowego w górach Liban, zginęło trzech europejskich turystów. Dodano jeszcze, że przyczyną wypadku była nadmierna prędkość. Niestety dla Iwana, lewaccy ekstremiści zabrali ze sobą sekret lokalizacji jego taktycznej głowicy jądrowej.
Spoczęła ona w najściślejszej tajemnicy w grobie szanowanego Żyda na wieki, a pewnie i tysiąclecia, pod murami świętego Jeruzalem. Bateria, która zasilała komputer umożliwiający uzbrojenie bomby, wyczerpie się po kilkunastu miesiącach, chipset komputera oraz skomplikowany zapalnik, zardzewieją po kilkudziesięciu latach a głowica będzie swoistą “kapsułą czasu”. Pojemnikiem na wzbogacony uran, wykonanym z tak solidnej nierdzewnej stali, że pierwsze objawy niewielkiego skażenia żydowskiego cmentarza, dadzą się pewnie zauważyć dopiero po kilku tysiącach lat.

  My tymczasem, spokojnie dowieźliśmy trzy torby, pełne dolarów i schowali je w piwnicy wynajętego przeze mnie mieszkania. Postanowiliśmy, że na razie dziewczynom o nich nie powiemy. Zresztą nie były nam pilnie potrzebne. Kilka prób inwigilacji Iwana upewniło nas, że nie udało mu się uzyskać dostępu do dworcowego monitoringu. Zresztą był pewny, że zmarły tragicznie doktor filozofii, cenionego europejskiego uniwersytetu, został oszukany przez swoich wspólników, a może w ogóle kasy dla niego nie miał, a chciał tylko oszustwem pozyskać bombę.


Po kilku dniach zebraliśmy się razem i zastanawiali wspólnie. Jack rozpoczął:  


- Co o tym wszystkim sądzicie?
- Z naukowego punktu widzenia to czysty przypadek.

 

Odpowiedziałem a Jack i Georg komentowali:

 

- Czysty przypadek, akurat. To połączenie, ten moment, że
akurat trafiliśmy na przemówienie tego doktorka.
- Tak przypadki nie działają. To taki przypadek, jak trafienie
 ustawieniami detektora w ten szum. Przypadek to przypadek.
 Przypadek to była Chinka w kiblu. Przypadek to byłby doktor
w łóżku albo gdziekolwiek indziej, na zajęciach na uczelni, 
w samochodzie, na panienkach, gdzieś, a my trafiliśmy
dokładnie na przemówienie, które było skierowane... do nas.
Trafiliśmy precyzyjnie w miejsce i czas a właściwie Teddy
trafił za nas.
- Może to niezbyt naukowe podejście, ale też tak myślę.
- Ja też.
- Kim lub czym było To, co do nas przemówiło?

 

Spojrzeliśmy razem na siebie trochę wystraszeni, pewnie to samo przyszło nam do głowy. 

 

- “W końcu uratowaliśmy grób Chrystusa. Wyobraziłem sobie
misję którą już wykonaliśmy. Może On wcale nie chce,
abyśmy dzielili się z kimś naszym odkryciem? Może nasze
odkrycie było dane nam, tylko na chwilę i nadal ma pozostać
Jego tajemnicą?”

 

Pomyślałem. Już wkrótce bardzo żałowałem, że nie wypowiedziałem wtedy tej myśli na głos. Może zmieniłoby się coś w nadchodzącej przyszłości.

 

........................

 

Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów       .........   www. Ebookowo.pl

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Życie już jest wystarczająco ciężkie, a jak dostajesz diagnozę SCHIZOFRENIA F. 20 to juz jest dno/ masakra/przykro. To już jest pogrzeb za życia. Chyba że uda ci się z tego życia wyślizgnąć. Ogólnie, nie polecam.   uśmiechasz się bo masz dobrane leki, chcesz chodzić do pracy, śmiać się, bawić. chorujesz od małego i nie znasz innego życia. Marzysz o zdrowiu. Bo jak ono będzie to będzie praca, zabawa, śmiech.   Na moim biurku stoi koślawym pismem karteczka- przypominajka. Coś o marzeniach   W środku emocje się kotłują. Nie wypuszczam ich na zewnątrz. Muszę się mocno starać, zeby wyszły. Powstaje frustracja. A potem krzyk, płacz. Potem zmęczenie cały dzień. Niemoc bezsilność.   I tak w kółko. Dzień za dniem. Chce się odstawić leki. Ale nie można.  
    • Szkoda, że nie poświęciłeś więcej czasu na dopracowanie rytmu, bo tekst jest dość ciekawy. Wpisuje się w stylistykę neoromantyczną: po pierwsze - przez archaizację języka, ale nie brzmi to źle w tym utworze, po drugie - tematycznie, dzięki wykorzystaniu motywów mitycznych, nawiązujących do ludowej  obrzędowości. Większość rymów jest całkiem przyzwoita, a metafory, choć podniosłe, nie wpadają w pustą sztuczność, są plastyczne i przyzwoicie skomponowane.
    • Uratować rodziców swoich chciałem, Nie udało mi się, porażkę poniosłem,  Dzięki zdolnościom które posiadam, Powinienem zmienić los, pomóc tym, których kocham, A jedynie śmierć przyniosłem,  Tak bardzo żałuję, że na mordercę finalnie wyrosłem...                                  *****     Rodzice zawsze mówili mi, jak bardzo wyjątkowy jestem,  Nigdy im nie wierzyłem, zwyczajnym byłem dzieckiem.  Jak każdy uczyłem się, miałem swoje zainteresowania,  Nie czułem bym się wyróżniał, aż do pewnego dnia, Lat wtedy skończyłem szesnaście,  Wtedy bowiem miało miejsce nieprzyjemne zajście.   Zchodziłem ze schodów, chcąc się udać do szatni, Ciasno było, czułem się jak w matni, Każdy się przepychał, byli jak dzikusy, A najgorzej mieli tacy jak ja, czyli konusy,  No ale cóż, finalnie na dół zszedłem,  Szybka akcja, kurtkę ubrałem, plecak na plecy zarzuciłem i wyszedłem.   Kolejnym zadaniem było dostać się na górę,  Tym razem zaczekałem jednak na swoją turę, Pusto na schodach, "no to w drogę" - pomyślałem,  I to tu niemal doszło do tragedii - szkoda, że wtedy tego nie wiedziałem,  Ktoś na mnie wbiegł, spadłem, bo straciłem równowagę,  Sprawca uciekł, a ja - mocno walnąłem głową o podłogę.                                    *****     Odzyskałem po jakimś czasie przytomność, Ale coś było nie tak, jakby szwankowała mi świadomość, Miejsce w którym byłem, wyróżniało się,  Pierwsze co mi przyszło na myśl to to, czy umarłem, czy może śnię, Obiekty dookoła mnie latały, I zabrzmi to głupio, ale jakby... Wokół mnie orbitowały.    Stałem jak wryty, podziwiając krajobraz, Ciężko było wychwycić wszystkie te szczegóły naraz, Toć to wylądowałem w jakimś filmie sci-fi, Albo jest to jakiegoś rodzaju raj, W głowie taki straszny mętlik miałem, "Wszystko będzie dobrze" - sobie cały czas powtarzałem.    Nie wiedziałem już co zrobić, byłem trochę zmieszany - czułem się dziwnie, Czas płynął w tym miejscu jakoś nienaturalnie, Odnosiłem wrażenie jakby każda sekunda trwała z godzinę,  Jak nie dłużej w sumie, jakbym się władował w czasową minę, Z każdym krokiem jaki robiłem, było chyba gorzej,  Aż zdałem sobie sprawę, że nie mogłem już zawrócić, więc po prostu szedłem dalej.   Na horyzoncie dostrzegłem lustro wolno stojące, Wokół nie było niczego, co było dosyć zadziwiające,  Zatrzymałem się tuż przed nim, jakby za sprawą niewidzialnej siły,  Przyjrzałem się jemu - było ładne - kamienie szlachetne go zdobiły,  Tylko, co ciekawe, nic się od niego nie odbijało,  Ani ja, ani cokolwiek innego, co mnie mocno zszokowało.   Usłyszałem jakiś głos, z nikąd pochodzący,  Był niski, surowy, osądzający, Ciarki mi po plecach przeszły,  Emocje jak nigdy dotąd na wyższy poziom weszły, Nie dość, że się bałem, to zacząłem w dodatku płakać, Kazał mi podejść do lustra, chciał coś mi pokazać.   Tak też zrobiłem, podszedłem bliżej,  Aura tego przedmiotu sprawiła, że się poczułem znacznie lżej,  Ze środka jakieś światło się wydobywało, Które mnie mocno oślepiało,  Nagle poczułem w potylicę uderzenie, Straciwszy równowagę wpadłem do środka lustra, zmieniając znów otoczenie.                                   ******     "O mój Boże, ja latam!" - wtedy pomyślałem,  Nie było pode mną jakiegokolwiek gruntu, po prostu w powietrzu wisiałem, Byłem w środku tunelu czasoprzestrzennego, I nie ukrywam, nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak pięknego, No i znowu były te wszystkie latające skały, Tym razem jakoś inaczej się zachowywały...   Wyciągnąłem rękę, żeby jednej z nich dotknąć, Nie zdążyłem nawet dłoni zbliżyć, a udało mi się ją popchnąć, To było dziwne, ale wtedy się tym nie martwiłem, Mózg wyłączyłem i się jak dziecko bawiłem,  Udało mi się nawet kilka nowych trików nauczyć,  "Gdyby tylko rodzice mogli mnie teraz zobaczyć..."   Usłyszałem ponownie ten tajemniczy głos,  Tym razem był spokojny, ale mimo to dalej jerzył mi się włos,  Opanowałem moc, która uśpiona była we mnie, Nie dowierzałem temu co mówił, toć to brzmiało zbyt obłędnie, "Po co mi ten dar skoro ja wciąż tu tkwię?" - spytałem,  Wkrótce potem, odpowiedź na moje pytanie uzyskałem...                                   *****     Odzyskałem ponownie przytomność, tym razem byłem w swoim świecie, Głowa mnie bolała jak nie wiem, Leżałem w swoim łóżku, co mnie zdziwiło,  Wstać powoli próbowałem, ale nie dałem rady, za bardzo mnie mdliło,  Rozejrzałem się dookoła, wyglądało jakby wichura tędy przeszła, Na podłodze leżały: ciuchy, telewizor, półki, a nawet krzesła.    Zawołałem swoich rodziców, z całych sił krzyczałem Nic, głucha cisza, raz jeszcze spróbowałem,  Ponownie nic, żadnej odpowiedzi,  Zastanawiałem się o co kurdę chodzi, Usłyszałem za drzwiami kroki, które nagle przyspieszyły, Dreszcze całe moje ciało wtedy przeszyły.    Ktoś raptownie otworzył drzwi,  To był Konrad - mój przyjaciel bliski, Przez chwilę stał jak osłupiały,  Nie dowierzał, że mi oczy się jednak otwarły, Podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy i przytulił,  Powtarzał jak się cieszy, że jednak żyję i po chwili mnie puścił.    Podniósł jedno z leżących krzeseł i usiadł na nim,  Spytałem co tu się stało, kiedy odpowiedział byłem w szoku wielkim, Cały ten bałagan to ja zrobiłem, W jego oczach iskrę podekscytowania dostrzegłem, Kiedy leżałem nieprzytomny, wszystko wokół dosłownie latało, Moi rodzice nawet oberwali, jakby tego było mało...   Spróbowałem po raz kolejny wstać,  Konrad mnie powstrzymał, powiedział, że mam się nie ruszać,  Miał rację, omal nie zwymiotowałem,  Tak bardzo swoich rodziców zobaczyć chciałem,  Uspokajał mnie, że nic im nie jest - akurat gdzieś wyszli, Po około pięciu minutach, do domu wrócili i do mojego pokoju przyszli...   Powiedzieli, że tydzień byłem nieprzytomny,  I byli pod wielkim wrażeniem, do czego jestem teraz zdolny, Ja byłem szczęśliwy, że ich mocno nie skrzywdziłem, Na prawdę się ogromnie cieszyłem,  Chcieli bym się nauczył nad nowymi mocami panować,  I jak się w kryzysowych sytuacjach zachować...                                            *****     Minęło sześć miesięcy od tamtych wydarzeń,  Musiałem niestety dokonać wielu wyrzeczeń,  Żeby móc w miarę spokojnie żyć,  Chowam swoją twarz za maską - wiadomo - po to by tożsamość ukryć,  Stałem się miejscowym bohaterem, Z niesamowitym wręcz charakterem.   Nauczyłem się panować nad swoimi nowymi mocami, Potrafię za pomocą myśli poruszać różnymi przedmiotami, W skrócie - posiadam zdolności telekinetyczne, Moje życie dzięki temu stało się na prawdę fantastyczne, Współpracuję teraz z policją, strażą, pogotowiem ratunkowym, I stałem się ich wsparciem nieocenionym.                                     *****     W końcu nadszedł weekend, mogę kolejny trening rozpocząć, A po dwóch godzinach organizm mój musi odpocząć, Choć zabrzmi to śmiesznie,  To fizyczne najbardziej odczuwam zmęczenie,  Trenuję dzisiaj z tatą, będzie do mnie z pistoletu strzelać, A ja mam za pomocą myśli wszystkie kule zatrzymać.    Ale zanim to, chcę pójść do sklepu, Żeby nie na pusty żołądek robić "występu", Wychodzę zatem z domu, biorę ze sobą torbę,  No i jak ja to lubię zawsze mówić - "no to w drogę!", Mam ochotę na chipsy, colę i coś słodkiego, Typowe przekąski nastolatka przeciętnego.                                   *****     Idąc wolnym krokiem doszedłem na skrzyżowanie, Wydaje się być w miarę spokojnie,  Ptaki sobie śpiewają, słońce ładnie świeci,  Aż do życia pojawiają się chęci,  Dobrze jest sobie głowę czasami przewietrzyć, I dłużej na świeżym powietrzu pobyć.   Osiedlowy jest już w moim polu widzenia, Nagle ktoś wybiegł z niego bez ostrzeżenia,  Ekspedientka krzyczy - "złodziej, niech ktoś go zatrzyma!", To był dla mnie sygnał - schowam się w zaułku, przebiorę i się zacznie zadyma, Będąc szczerym, zawsze o tym marzyłem,  Jak z komiksów zostać bohaterem...   Kostium zakładam w ekspresowym tempie,  Jest luźny, więc bez problemu przebiorę się wszędzie,  Mam ze sobą też deskę skateboardową, Dzięki czemu wyglądam jeszcze bardziej odjazdowo, No, ale dobra, dość już zbędnego gadania, Mam w końcu przestępcę do złapania!                                  *****     Wściekłem się, skubaniec mi zwiał,  Od dobrego kwadransu go szukam - sprytny plan ucieczki miał,  Wszystkie ulice i alejki przeszukałem,  I jedynie Konrada na przystanku widziałem,  Muszę przekazać niestety źle wieści tej ekspedientce, Że nie udało mi się łupu oddać w jej ręce.                                    *****     Godzina osiemnasta właśnie wybiła,  Dzisiejsza sytuacja cały czas mi w głowie tkwiła,  Wyjątkowo słabo trening mi poszedł przez to, Czuję się jakbym upadł na samo dno, Nie mogę o tym zapomnieć,  Ani nawet sobie w twarz spojrzeć...   Mama mi mój ulubiony sernik z czekoladą przygotowała,  Doceniam to, że mnie pocieszyć chciała,  Ale no kurczę, ogromne wyrzuty sumienia miałem,  Ni to pić, ni to jeść ja nie chciałem,  Rozrysowałem sobie plan miasta i wszystkie możliwe drogi ucieczki, I według mnie, złodziej żeby mi umknąć musiałby być mega szybki...   Eureka! Że też wcześniej o tym nie pomyślałem,  Kanały - musiał tam na pewno zejść, a ich nie przeszukałem,  Tylko no właśnie, są one rozległe, mógł wyjść wszędzie,  Odnalezienie go, cóż, toć to misja ciężka będzie,  Ale się nie poddam, jakiś trop znajdę,  I może w końcu przestanę się postrzegać jako niedorajdę...                                    *****     Kurdę, ktoś na komórkę do mnie dzwoni, Zostawiłem ją u siebie - chwilę się tylko skupię i już leci w kierunku mojej dłoni,  Oho, to mój znajomy ze straży pożarnej,  Dobra, odbieram - ugh, wrzasnął do mojego ucha jak nigdy wcześniej,  Kamienica się pali, w środku zostali jacyś ludzie, Mam się zjawić jak najszybciej, nim ona z dymem pójdzie.   Nie mam czasu do stracenia, więc strój szybko zakładam i lecę,  Wybijam się z chodnika i wskakuję na moją deskę, Do centrum miasta pięć kilometrów mam,  Bez szwanku dostanę się tam, Prędkość dobrą obrałem, kierunek z resztą też,  Korki mi nie straszne, gdyż nad nimi sobie śmigam tak jak pewien znany nietoperz.                                    *****     Jasny gwint, nie wygląda to dobrze, Cały budynek trawi ogień, mój Boże, Strażacy na mój widok zaczęli do mnie machać, Obniżę lot i podlecę do nich, chyba chcą mi coś przekazać, Jeden z nich krzyknął, że mam się dostać na ostatnie piętro, nim dojdzie do tragedii, Nie mam czasu obmyśleć już porządnej strategii...   Dlatego też będę musiał improwizować,  Stresuję się jak diabli, ale muszę wziąć się w garść i za robotę zabrać,  Uniosę się szybko do góry i zobaczymy co dalej, A im wyżej jestem, tym robi się chyba cieplej,  Słyszę już jakieś głuche wołanie z oddali,  Mam ogromną nadzieję, że wszyscy się dobrze schowali...   Wszystko jest zawalone, nie mam nawet jak wejść,  Jednym ruchem ręki przesuwam wszystko, teraz mogę swobodnie przejść,  Wlatuję do środka, krzyki stały się wyraźniejsze,  "Gdzie oni są?" - jest to pytanie najważniejsze,  Fale dźwiękowe się dziwnie tu rozchodziły,  Przez to wydaje się, jakby wołania z każdej strony dochodziły.   Szukam ich i szukam, nikogo tu nie ma, Czuję jakby miała znowu wyjść z tego sytuacja haniebna, Przecież do jasnej... wszystko się zaraz zawali, Gdzieście wy się wszyscy schowali? Filtr w masce za długo już nie wytrzyma,  A jak nie zdążę, płuca się zapadną, a serce zatrzyma...   Już do naprawdę desperackich ruchów się posunąłem,  Wziąłem kilka szafek przesunąłem,  A za nimi... leżą magnetofony, Nie no, teraz to ja jestem serio wkurzony, Ale nic to, zabiorę ze sobą je, I stąd czmycham, nim coś mi się stanie.                                   *****     Udało mi się jakoś wylądować,  Ale ciężko było całą tą złość opanować,  Po chwili podeszła do mnie policja, pytając co się stało,  Powiedziałem im, co tak na prawdę tam się odpierniczało,  Dałem również te magnetofony, żeby je mogli przeanalizować, A gdy się dowiedzą czegoś więcej, mają mnie o tym poinformować.   Postanowiłem przeszukanie kanałów na dzisiaj odpuścić,  Jedynie czego chcę to do domu wrócić,  Udzieliłem jeszcze paru wywiadów,  Oraz uspokoiłem zaniepokojonych sąsiadów,  Którzy myśleli, że ktoś mógł w kamienicy być,  A to podpucha, ktoś chciał się mnie pozbyć...                                   *****     Jeszcze trochę i będę u siebie, Z rodzicami będę musiał omówić pewne kwestie,  Staram się z nimi zawsze na każdy temat rozmawiać,  A po dzisiejszym dniu, zaczynam się o swoje życie obawiać, Sytuacja u mnie się tak mocno skomplikowała, Że przez to wszystko głowa mnie rozbolała.   W końcu na miejscu, drzwi od razu zatrzasnąłem,  Kostium cały z siebie ściągnąłem,  Spocony jestem jak świnia, Przydałby się teraz zimny prysznic, oraz coś dobrego do picia,  I w końcu też ten sernik zjem,  Jak o siebie nie zadbam, to z wycieńczenia padnę całkiem.   Spokojnie coś jest wyjątkowo, Rodzice gdzieś wyszli? Zgaduję, że chwilowo, Po wejściu do kuchni moje nozdrza zaatakował specyficzny smród,  To perfumy Konrada - na samą jego myśl przeszył mnie chłód,  Wszystko tutaj jest porozrzucane, "Boże... porwał ich... muszę ich uratować, nim będą mieli bardziej przerąbane..."   Odkąd dowiedział się, że posiadam moce, Zrobił się zazdrosny, z czasem zawistny - stało się to przerażające,  Staram się o nim myśleć sporadycznie,  Lecz zawsze, gdy go mijam, czuję się wręcz idiotycznie, Nie dlatego, że mu nie pomogłem,  Tylko dlatego, że go chyba jako przyjaciel zawiodłem...                                    *****     Pierwsze co, to polecę do domu Konrada,  W głowie mam tylko: "niech no ja dorwę tego dziada", Wszechobecny stres nie daje mi spokoju, "Dlaczego ty mi to robisz ty przebrzydły gnoju!", Ciężko mi jest nie myśleć negatywnie,  Zwłaszcza, kiedy może im coś zrobić definitywnie...                                     *****     Dotarłem na jego posesję szybciej niż myślałem,  W kierunku drzwi poszedłem i dzięki moim mocom je z zawiasów wyrwałem,  A w środku co? Nic - nikt tu już od dawna nie mieszka, Każdy mebel pokryty białym prześcieradłem... "Cholera ciężka", Zaczynam się cały ze strachu trząść,  Muszę szukać dalej, nie mam czasu teraz usiąść...   Już chyba wiem gdzie szukać! Kanały - tam musi się na pewno ukrywać,  Podbiegam do włazu,  Otwieram go od razu, I wskakuję do środka, licząc, że tu go znajdę,  Są strasznie rozległe, mam nadzieję, że się szybko jakoś odnajdę.                                        *****     Zgubiłem się - totalnie racji nie miałem,  Poczułem taką niemoc, że aż się popłakałem,  Nie ma go tu przecież, a rodzice pewnie już nie żyją,  Przyjście tutaj było jednak złą decyzją... Mimo tego, jeszcze w jedno miejsce zajrzeć chcę, Skoro tu jestem, to głupio byłoby wycofać się.    Im głębiej się zapuszczam, tym większy słyszę hałas,  Chyba jestem blisko; w głowie już sobie powtarzam: "zaraz uratuję was!"... W zawrotnym tempie doleciałem do kryjówki jego,  Tylko, że nikogo tu nie ma, ani też niczego,  Nie rozumiem, to skąd te dźwięki dochodzą? Czy może jednak moje komórki mózgowe już zawodzą?   Dobra, raz jeszcze skupić się spróbuję,  Za dużo mam w sobie emocji, przez nie się fatalnie czuję,  Zamknąłem oczy, uspokoiłem oddech, Wdech - wydech - wdech - wydech - głęboki wdech... Im bliżej jednej z ścian jestem, tym szmery wydają się wyraźniejsze,  Macając ją czuję, jak niektóre cegły są luźniejsze.   Na pięcie się odwracam i kawałek odsuwam,  Machnięciem ręki przeszkodę całkowicie usuwam... Tajne przejście! Na deskę wskakuję i czym prędzej dalej lecę, Jest tu tak ciemno, że przydałaby się zapalić latarkę albo świecę, Ale jakoś sobie poradzę, za źródłem - teraz uderzeń - podążać będę,  "Nie martwcie się, z odsieczą za chwilę przybędę!"                                     *****     "Już jestem!" - widok związanych rodziców zmroził mi krew w żyłach... Mama z oddali krzyknęła: "uważaj" - kiedy to ona w jakiś pusty punkt za mną patrzyła, Po chwili usłyszałem strzał, patrzę na swoją klatkę piersiową - krew mi leci... O szlag, nie jest dobrze, w głowie się już kręci, Nogi posłuszeństwa odmówiły i czuję jak upadam, "Pożałujesz, że przyszedłeś" - kolejne strzały padły z broni Konrada...                                    *****     "Ż... żyję? Jakim cudem?" No chyba, że... "Obym się mylił, obym się mylił...", podnoszę głowę, i... "O Boże..." "Mamo! Tato!" - próbuję wstać, choć jest ciężko, Za dużo krwi straciłem, nie mam siły, czuję jak szaleje mi tętno,  Nie wierzę, że to zrobił... Ja... Mam tego dość! Czuję jak opanowuje mnie ogromna złość.    Konrad... On wymierzył swoją bronią w kierunku ich głów, Bez najmniejszego wahania strzelił znów,  I wszystko to na moich oczach... Spojrzał się teraz na mnie i się zaśmiał, on już nie wie co to współczucie czy strach... Następny strzał we mnie chciał oddać,  Przez kipiący w środku gniew udało mi się go zastopować.    Kontrolować się próbuję... Nie mogę,  Ścisnąłem swoją dłoń, łamiąc mu ręce i jedną nogę,  Powoli unoszę się nad ziemię, mój oddech jest niesamowicie przyspieszony, "Nie zasługujesz na tę moc! To ja powinienem być niezwyciężony!", Ta złość.... Jest jej za dużo, dochodzę do momentu, w którym zatracam się,  Cały nabuzowany, nawet nie wiedziałem, kiedy powiedziałem: "zabiję cię"...                                     *****     Ocknąłem się wreszcie, mam mroczki przed oczami,  Coś we mnie pękło, zalałem się łzami, Moja klatka... Krew przestała lecieć, a rana całkowicie zniknęła,  Po chwili jakaś substancja w moje nozdrza głęboko wniknęła, To był kurz... Mnóstwo tu tego,  Obawiam się, że zrobiłem coś porypanego.   Wszędzie dookoła leżą cegły oraz gruz, Co ja zrobiłem... Jezus... Nie mam za dużo energii, ale postaram się drogę udrożnić... Udało się! Trochę niepotrzebnie swoją siłę staram się sobie udowodnić,  Teraz tylko... Ehh, się do końca tunelu doczłapać, Będzie ciężko, ale chcę bardzo spróbować się w tej sytuacji połapać.                                       *****     To na prawdę byłem ja? - Tyle zniszczenia, Jakim cudem ja na to pozwoliłem, widok wręcz nie do zniesienia, Od porozrzucanych kończyn,  Po zawaleniu całego pomieszczenia - wszystko to był mój czyn, Nie mogłem powstrzymać znowu łez, co ja najlepszego zrobiłem,  Ja... Jak do takiego czegoś dopuściłem?   Jestem skończony - stałem się wrogiem publicznym numer jeden, Na dożywocie siedzieć pójdę, albo mnie uśmiercą, nie wiem, Zasłużyłem sobie na taki los, Całemu społeczeństwu zadałem haniebny cios,  A ukrycie się nawet nie wchodzi w grę, Uwierzcie mi, najbardziej to ja umrzeć teraz chcę...                                   Koniec.               Jest to jak dotad najdluzsza historia, którą napisałem, ponad 3 miesiące pisałem, dla tych, którzy zechcą ją przeczytać życzę miłej lektury 
    • życie to nie tylko smutek żal płacz ma dni które cieszą są na tak   życie to nie tylko trudne drogi ma miłe horyzonty które nie bolą   na przykład pola łąki ozdobiony ciszą las ma kuchnie w której na stole pachnie chleb   tak moi drodzy życie to wspaniały dar warto go szanować być zawsze na tak  
    • purpurowa krew się lejąc po niebie wsiąka w horyzont, już roszą się wzgórza czyste szkarłaty w dal niosą strumienie zakwita jednej nocy królowa - róża   Hel! u twoich kosteczek ołtarze składamy dziś w słowie, w galenie i w spiżu chciałbym móc ucałować obydwie twe twarze czuć metal na ustach i kości w negliżu   jużci posoka w etery uleciała z globu kłębić się w zodiaku rudych mgławicach formy przedmiotów rozmyły się w mroku i chuć nam wypływa na rumiane lica   więc prowadź mnie w górę rozkoszy Anielo! (przedstawię wam szybko moją femme fatale) fałszywe ma imię i zwodniczy wygląd niby cherub z tryptyku się wyrwał na bal   drogę nam wskażą żarzone pochodnie taneczne poświaty jak widma Brockenu mienią się w łunie towary, że głodnie wypatruję chwili powinszować złemu   och, lecimy w noc, w górę, Aniela nade mną pełna entuzjazmu zatacza wciąż pętle trwonimy się razem w noc ciężką i piękną wiatr szumi mi w uszach, ja słabnę, ja legnę!   widzę już światła bijące zza koron Aniela mnie łapie pewnie za przedramię ja mdleję, świat traci swe kształty i kolor ląduję na plecach gdzieś w wysokiej trawie   członki mi drżą nadal, leżę w ekstazie czuję każde ze źdźbeł, słyszę każdy ich szelest Aniela już wstała, chyba z kimś już rozmawia -  “Wie Pan czy będzie tu dziś Mefistofeles?
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...