Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ocaleć


Rekomendowane odpowiedzi

Bardzo poproszę,
również niniejsze Forum
nie każcie nie każcie mi
żyć bezpiecznie oraz ocaleć.

Od takiego podejścia to dopiero
można bez mała oszaleć
kręćka mózgu przywitać
zbiednieć po kroćset.

Jakkolwiek zawsze uważam
nawet gdy nie dawkuję leków
ja z tych od zamieszania
z tych co czują że go wciąż za mało.

Słowem zawsze zmierzam
własną i niewymuszoną drogą
nawet pośród miliona szlabanów
postawionych na wyjałowionej ziemi.

Władysławowo, 09.09.2022r.

 

Inspiracja: poeta Wielobor.

Edytowane przez Leszczym (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Leszczym nie każcie nie każcie mi
                         żyć bezpiecznie oraz ocaleć.

 

Kazać to sobie można...

Mówić też...

(do słupa)

No niestety,

jeśli nie ma odpowiedniego stymulatora, warunków i osoby na której zależy (bo tylko ta ma TĘ MOC)

to Święty Boże nie pomoże...

 

 

wierzę, rozumiem, szanuję

podążać własną drogą

tylko nie robić sobie krzywdy

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Cor-et-anima Ten tekst jest pewną reakcją.na pewien model funkcjonowania. Że tylko bezpieczeństwo i życie co najmniej sto lat, choćby niewygodne, niespełnione i nieszczęśliwe. Buntuję się przeciwko takiemu podejściu. Zupełnie siebie w nim nie widzę. Nie pasuję do takiego modelu. Ot cała historia z tym "wierszem". Im lepiej psychicznie się czuję tym pełniej to dostrzegam. Czasem wręcz czuję się pokrzywdzony, a zwłaszcza przez osoby, które chcą na siłę wtrącić mnie w ten model. A uwierz mi są tacy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Leszczym ależ to normalna reakcja... to jak pies trzymany na łańcuchu do końca swojego życia. Cóż z tego, że ma budę i żarcie, skoro nie ma wolności i nie dostaje miłości (sorki za porównanie z psem - to tylko dlatego, że zwierzęta są dla mnie czymś niezwykle ważnym - czasem stawiam je wyżej niż ludzi, niestety).

Jeśli człowiek sam sobie nie pomoże (a tu warunek- musi wiedzieć, czego chce), to nikt mu nie pomoże. A psychoterapia w tych czasach to najczęściej strata czasu - podłożenie pod szablon i standardy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Cor-et-anima Dla mnie etat (koniecznie w basenie 8 godzin) + pigułeczki + wege + Wiadomości + buzi na dobranoc o 22.00 = śmierć w butach. Podkreślam, że ja tak mam. A co do psychoterapii i 100 innych terapii ja uważam, że jest pewna kategoria osób, zwłaszcza mężczyzn, którym to zwyczajnie nie leży i nie pomaga. Odkąd mam pewne skromne możliwości finansowe - dzięki moim rodzicom - to mogę żyć chociaż trochę po swojemu i przynajmniej psychicznie czuję się lżej i lepiej. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Leszczym myślę, że jest bardzo duża grupa osób, który opisany styl życia także nie leży. Dlatego próbują tu i ówdzie czegoś, co ich nakręci, pobudzi do życia. Czy są szczęśliwi? ...    To dlaczego szukają?  Tylko gdy nie mogą szukać, to są wtedy wybitnie nieszczęśliwi.

Pozostała grupa osób,, którym wystarcza zaspokojenie ich potrzeb, dzięki wybranemu stylowi życia, naprawdę mają się dobrze.

Pytanie: komu żyje się lepiej?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Cor-et-anima Nie ma łatwych odpowiedzi. Sprawy życiowe są głęboko nieporównywalne. Chyba w ogóle trudno zmierzyć poziom szczęścia. Chyba nikt nikomu nigdzie i nigdy nie zaspokoił potrzeb. Jedno jest pewne, dwie rzeczy w moim psychicznym życiu mi bardzo pomogły, ba trzy i w żadnej z nich nie pomógł mi lekarz. Po pierwsze potwornie obwiniałem się za rozwód - tymczasem - doszedłem do tego - w tych czasach to naprawdę normalna sprawa. Po drugie, panicznie paranoicznie wręcz obawiałem się podejrzeń i wtrącenia do więzienia czy "Eski" tymczasem jak coś przeskrobię mogę sobie tam pójść popisać książkę i spoko luz, po trzecie, wcale nie muszę żyć 120 lat i być może hipochondria nawet poszła się czesać. To są moje recepty. Kilka mniejszych mam również w zanadrzu, ale nie przedłużajmy. To tyle z psychiki. Na fizyczność mam mniej recept, a czasem dziwnie się czuję, ale obawiam się, że lekarz po badaniu ze względu na moją psychikę i tak nic by mi nie powiedział. Słowem akurat mi lekarze nie bardzo pomagają, choć czasem pomyślę, że i poezja.org ma terapeutyczny jakiś wymiar.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Leszczym

i w każdej z trzech opisanych sytuacji  pomogłeś sobie sam. 

Jeśli umiesz liczyć do dwóch...To chyba najprawdziwsza prawda w życiu:). Zwłaszcza w sferze psyche.

A że nie da się jej tak całkiem oddzielić od somy- stąd często obserwowana somatyzacja w "chorobie duszy". Nie zawsze są to choroby "urojone".  Jakże często zdarza się, że po ciężkim przeżyciu typu śmierć bliskiej osoby w krótkim czasie odchodzi współmałżonek, ojciec, matka...Zapewne chorowali, tyle, że negatywne emocje znacznie skróciły im życie. Jeśli poezja org. czy inne fora pomagają - to trzeba z nich korzystać:)

Tylko, że ...znów...

internet i kolejny problem całej grupy zaburzeń

(temat - rzeka)

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Cor-et-anima Teraz to czuję się jakbym rozmawiał z psychologiem ;)) I to pod mocno w kontrze psychologicznym tekstem. Tak, z pewnością choroby psychiczne łączą się z fizycznymi (przepraszam ale nie znam wielu medycznych terminów). Pisałem o tym wielokrotnie, że często o szczęście i radość się rozchodzi. Mam wrażenie, że lekarze często o tym zapominają. W ogóle my zapominamy. Długo by pisać, a okoliczność, że o radość i szczęście mi chodzi bardziej niż o zdrowie też jest jedną z moich prawd, o których również medyczni mi nie powiedzieli. Przynajmniej nie wprost. Zresztą zauważyłem pewną prawidłowość medyczni z racji zawodu chcą żebyś do zdrowia dochodził tylko za pomocą zdrowych środków, a u niektórych to właśnie gorzej działa. Temat rzeczywiście rzeka ;)) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Leszczym spokojnie, psychologiem nie jestem

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

. I przepraszam, że  tak rozwinęłam temat (nie do końca na temat), ale po dwóch dniach siedzenia przez kilka godzin obok psychiatry-gaduły człowiek zaczyna jakoś tak inaczej myśleć . Nawet jeśli tematem rozmów są tylko podróże, obyczaje i zwierzęta 

"medyczni z racji zawodu chcą żebyś do zdrowia dochodził tylko za pomocą zdrowych środków" - to prawda - jeśli chcą nadal pracować w zawodzie, a nie uprawiać szarlatanerię (która de facto zakazana nie jest - z wyłączeniem lekarzy)  - to chyba muszą tak mówić... 

dlatego szeptuchy na wschodzie Polski kokosy zbijają...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • spotkało się zimno i deszcz   a ja ja rowerem do pracy trochę daleko czterdzieści kilometrów ufam że…   spojrzenie w górę rozmowa z... nie lubię znajomości czasami jednak...   cuda  się zdarzają  wystarczy wierzyć ruszam samochód zostaje w garażu   11.2024 andrew Czy zmoknę…
    • @Jacek_Suchowicz Super bajka Miło zasnąłem    Pozdrawiam serdecznie  Miłego dnia 
    • Opływa mnie woda. Krajobraz pełen niedomówień. Moje stopy. Fala za falą. Piana… Sól wsącza się przez nozdrza, źrenice... Gryzie mózg. Widziałem dookolnie. We śnie albo na jawie. Widziałem z bardzo wysoka.   Jakiś tartak w dole. Deski. Garaż. Tam w dole czaiła się cisza, choć słońce padało jasno i ostro. Padało strumieniami. Przesączało się przez liście dębów, kasztanów.   Japońskie słowo Komorebi, oznacza: ko – drzewo lub drzewa; more – przenikanie; bi – słoneczne światło.   A więc ono padało na każdy opuszczony przedmiot. Na każdą rzecz rzuconą w zapomnienie.   Przechodzę, przechodziłem albo bardziej przepływam wzdłuż rzeźb...   Tej całej maestrii starodawnego zdobienia. Kunsztowna elewacja zabytkowej kamienicy. Pełna renesansowych okien.   Ciemnych. Zasłoniętych grubymi storami. Wyszukana sztukateria...   Choć niezwykle brudna. Pełna zacieków i plam. Chorobowych liszai...   Twarze wykute w kamieniu. Popiersia. Filary. Freski. Woluty. Liście akantów o postrzępionym, dekoracyjnym obrysie, bycze głowy (bukraniony) jak w starożytnej Grecji.   Atlasy podpierające masywne balkony… Fryz zdobiony płaskorzeźbami i polichromią.   Metopy, tryglify. Zawiłe meandry…   Wydłużone, niskie prostokąty dające możliwość rozbudowanych scen.   Nieskończonych fantazji.   Jest ostrość i wyrazistość świadcząca o chorobie umysłu. O gorączce.   Albowiem pojmowałem każdą cząstkę z pianą na ustach, okruch lśniącego kwarcu. I w ostrości tej jarzyła mi się jakaś widzialność, jarzyło jakieś uniesienie… I śniłem na jawie, śniąc sen skrzydlaty, potrójny, poczwórny zarazem.   A ty śniłaś razem ze mną w tej nieświadomości. Byłaś ze mną, nie będąc wcale.   Coś mnie ciągnęło donikąd. Do tej feerii majaków. Do tej architektonicznej, pełnej szczegółów aury.   Wąskie alejki. Kręte. Schody drewniane. Kute z żelaza furtki, bramy...   Jakieś pomosty. Zwodzone nad niczym kładki.   Mozaika wejść i wyjść. Fasady w słońcu, podwórza w półcieniu.   Poprzecinane ciemnymi szczelinami puste place z mżącymi pikselami wewnątrz. Od nie wiadomo czego, ale bardzo kontrastowo jak w obrazach Giorgio de Chirico.   Za oknami twarze przytknięte do szyb. Sylwetki oparte o kamienne parapety.   Szare.   Coś na podobieństwo duchów. Zjaw…   Szedłem, gdzieś tutaj. Co zawsze, ale gdzie indziej.   Przechodziłem tu wiele razy, od zarania swojego jestestwa.   Przechodziłem i widzę, coś czego nigdy wcześniej nie widziałem.   Jakieś wejścia z boku, nieznane, choć przewidywałem ich obecność.   Mur.   Za murem skwery. Pola szumiącej trawy i domy willowe. Zdobione finezyjnie pałace. Opuszczone chyba, albo nieczęsto używane.   Szedłem za nią. Za tą kobietą.   Ale przyśpieszyła kroku, znikając za zakrętem. Za furtką skrzypiąca w powiewie, albo od poruszenia niewidzialną, bladą dłonią.   W meandrach labiryntu wąskich uliczek szept mieszał się z piskliwym szumem gorączki.   Ze szmerem liści pożółkłych, brązowych w jesieni. Uschniętych...   *   Znowu zapadam się w noc.   Idę.   Wyszedłem wówczas przez szczelinę pełną światła. Powracam po latach w ten mrok zapomnienia.   Stąpam po parkiecie z dębowej klepki. Przez zimne pokoje, korytarze jakiegoś pałacu, w którym stoją po bokach milczące posągi z marmuru.   W którym doskwiera nieustannie szemrzący w uszach nurt wezbranej krwi.   Balet drgających cieni na ścianach, suficie… Mojej twarzy...   Od płomieni świec, które ktoś kiedyś poustawiał gdziekolwiek. Wszędzie....   Wróciłem. Jestem…   A czy ty jesteś?   Witasz mnie pustką. Inaczej jak za życia, kiedy wychodziłaś mi naprzeciw.   Zapraszasz do środka takim ruchem ręki, ulotnym.   Rysując koła przeogromne w powietrzu, kroczysz powoli przede mną, trochę z boku, jak przewodnik w muzeum, co opowiada dawne dzieje.   I nucisz cicho kołysankę, kiedy zmęczony siadam na podłodze, na ziemi...   Kładę się na twoim grobie.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-25)    
    • Ale dlaczego więźniarką ZIEMI?
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...