Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Ty jesteś mą wodą, mym światłem, mym życiem,

mego serca głośnym biciem.

Gdybym Cię stracił, tonął bym w smutkach -

Straszna to śmierć w skutkach.

Nie znalazłbym innej, piękniejszej od Ciebie, insze te nie istnieją.

Me myśli biegną do Ciebie, czy one z miłości szaleją.

A niech i będę najgłupszy i niech mnie okrzykną "dziwadło"!

Nic nie wiem krzyczał Sokrates, do sławy go powiodło.

Zatem nie będę doń gorszy i tak oto zapiszę te słowa:

"Niech mnie słucha cała epoka nowa!

Nic nie wiem to jego słowa, moje będą inne zgoła -

wiem wszystko co mi trzeba na kawałek choćby chleba, lecz by przerosnąć Koheleta

muszę ćwiczyć jak atleta.

Uczyć się więcej i chłonąć wiedzy

Być mądrzejszy niż inni koledzy.

Taki i ja mam cel iście literacki

Więc zostanę wieszczem jak Juliusz Słowacki".

Niechaj będą one stalowe jak u kowala podkowa.

Stalowe znaczy się wieczne,

Do zapamiętania każdemu konieczne.

Mój pomnik trwalszy niż ze spiżu postawię,

Lepszy niż Horacy i Kochanowski sobie sprawię.

Może i nie wyrosłem z tęższego pospołu,

Jednak odrodzę się jako feniks z popiołu.

I kunsztem im dorównam i dorównam wiedzą.

Nie będę z tyłu siedział niczym mysz za miedzą.

Jednak wróćmy do rzeczy, gdyż żem zagubił wątek.

Kocham Cię Helciu tak i dziś jak i w piątek.

Czy jednak mi wierzysz, czy jednak dasz wiary,

Że jesteś mi jedyna, z Tobą tworzę parę?

Jednak jeśli pocałunek tego Ci nie wyraził

Sprawię bym inaczej miłością Cię zaraził.

Oczywiście nie tak jak wirusem, złośliwym COVID'em

Jednak innym, wspanialszym ogniwem.

Ciepłym słowem, uczynkiem lub innymi czynami

Daj mi znać, niech miłość będzie między nami.

Jeśli mnie zdradzisz nie ukryję ni razu

Jak mnie boli te kilka wyrazów.

"Kocham Cię" pozostanie w mym sercu

Stań ze mną Helciu na ślubnym kobiercu.

Kocham Ciebie ponad życie,

Miłość okazać chcę obficie.

Dać Tobie wszystkie dary świata,

Uczynić Cię świecą co zmrok z kątów zmiata.

Chcę byś widziała we mnie partnera,

Dlatego zacznę wierszyk od zera.

Droga ma Helciu, piszę do Ciebie

Bowiem Ty jesteś jak anioł na niebie.

Miłuję Cię sercem całym rozpalonym

Z miłości do Ciebie całkiem rozświetlonym.

Nie ma innej na świecie, żadna lepsza od Ciebie

Przysięgam Ja Tobie, kocham Cię w tej osobie.

Kocham Cię razy trzy tysiące słyszałaś tyle razy

Moja miłość podobna jest do złośliwej zarazy

Chwyta cała i wnętrze ogarnia, zżera od środka

Łapie za serce, zamieniając kamień w puch, kamienne serce w diamentowy róg, który dzwoni o młodości, o miłości, o piękności, bo piękne to są idee

a w całym świecie ich tak niewiele.

Nawołuję do wolności

w okazywaniu radości i miłości.

Każdy zasługuje na ich okazanie,

Nie tylko poprzez mozolne pisanie.

Miłość najlepiej wyrażać czynami

Jeżeli tak uważasz, dziel się nią razem z nami!

Zapraszamy do zapoznania się z miłością

To uczucie warte okazania gościom,

Koleżance lub koledze jeśli wiesz co mam na myśli

Jeśli będziesz wyrozumiały może Ci się jakaś przyśni.

Ja już miałem sny czerwone, znaczy miłosne różami usypane

W każdym tym śnie widziałem osoby kochane.

Niektóre częściej w snach u mnie widziane.
Czy wszystkich na równi kocham, szczerze
sam już w to powoli nie wierzę.

Jednych stawiam nad innymi
innych równam z najbardziej ukochanymi

Jedną z nich Ty jesteś Helciu

Jesteś słodka moja Belciu

Jam Wokulski jest przy Tobie

Jak w lekturze co Lalka się zowie

Bolesław Prus był pisarz doskonały

Zasłużył i u mnie na promyczek chwały.

Ja jego dzieła bardzo sobie cenię

choć nie czytałem Lalki, bo jestem leniem…

Ale Katarynkę owszem, całkiem ładne dziełko

Nowela poruszająca i bardzo na czasie

Choć nie lepsza niż “starca oko i szkiełko”

To spodobała mi się całkiem,

Choć kataryniarza pogoniłbym wałkiem.

Jam jest szlachetny jak Pan Tomasz i wyznam Tobie szczerze,
iż w prawdziwą miłość od pierwszego wejrzenia wierzę.

Moja Belciu w krótkich słowach pozwól, że zamknę me dzieło

Kocham Cię ponad życie i wyrażę to nawet epopeją.

Nie będzie plagiatu, same moje słowa.

Więc pozwól, iż całą wypowiedź napiszę od nowa,
choć nie w nowym wierszu lecz kontynuować będę
jednak na nowo treść zawrę i rozwinę puente.

Kochana Helciu, przesyłam życzenia
i zdrowia, i szczęścia, i niech spełnią się marzenia.

Gdy powrócisz kochanie możesz być pewna,
że będę Cię kochał, boś Ty ma królewna.
Razem powędrujemy, pół świata zwiedzimy,

bo dzikiej przygody obaj się nie boimy.
Zabiorę Cię wszędzie, choćby na karaiby

i możesz mi wierzyć nie mówię na niby.

Z miłości szaleję i piszę te słowa,

Kocham Cię Helciu niech pamięta to Twa głowa.

Bo ja ci wbiję, wygraweruję, narysuję lub na ścianie namaluję.
Mam na to kilka licznych sposobów. Jednak tego nie kupuję.

Wolę bardziej humanitarne metody,
jak na przykład pisanie listów - to są miłości dowody
Dowód i twierdzenie są trwalsze od diamentu,
Nie znajdziesz dla miłości lepszego fundamentu.

Gloria amore wołajmy społem,
mojej wierności Ty jesteś aniołem.
“Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci a i ona nas nie rozłączy. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i Wszyscy Święci.” - dokładnie tak powiem w dniu ślubu do mojej żony
W ten sposób zwieńczę jej skronie wierszem korony.
Bo choć nikt nam diamentów nie da, gdyż one nie są w tej cenie,
wiedz, iż ja naszą miłość po stokroć wyżej wycenię.
Chłopi się na tym nie znają i wielmoży także, jedni wódkę miłują, drudzy tytuły i fortunę.
Ja mogę zapewnić Tobie coś więcej czego za pieniądze nie kupią wcale ale mogę Ci to darować i nie zaszkodzi nam to wcale. Wzbogacimy się dosadnie i będziemy jak Panowie,
Na swych stołkach, na swych dworkach jaśni wielmożowie.

Ponieważ to miłość walutą się stanie i zwojuje z pół świata,
nie ostanie się żaden złodziej i nie znajdziesz kamrata.
Wszystko li dla nas pozostanie li też nasze będą włościa
o tym zdecydujem sami w jakim grodzie, gdyż waszmościa,
tak się zwać odtąd będziemy, taki tytuł honorujemy.
Oby tak długo jeszcze Bóg da pożyjemy.
Miłości błonie rozpostarły się niczym stepy
Wielkie widzę tego owoce i same zalety.
Jam co prawda nie Mickiewicz no i Dziadów nie napiszę,
jednak kunsztem chcę dorównać, więc kto wie czy się nie popiszę.
Odę do miłości stworzę i tak nazwę moje dzieło,
Bo to z uczuć - z miłości we mnie się wzięło.

Gdybym chmurę ja chciał zaszyć,

biorąc najmniejszą igłę

więcej szkód bym jej narobił, a może wystraszył?

Baranki lepiej jest oglądać nawet kiedy płaczą.

Wełna z czasem się rozczesze, jest za wcześnie na nią.

Igła źle się nam kojarzy, swetry inne mary,

zatem nowe szczotki Panie nie będą włosów rwały.

Ty jesteś moim barankiem i wszyscy o tym wiedzą.

Niech wszyscy o tym rozmawiają i niechaj Ci powiedzą,

Że Cię kocham moja chmurko, kocham niesłychanie.

Tyś jest pierwsza w mym spojrzeniu, bądź zawsze, wszędzie ze mną kochanie.

Edytowane przez sarmich13 (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ta treść byłaby świetna w prozie.. tylko rozwinąć temat i mamy gotowe opowiadanie. Jest dużo ciekawych określeń. Pozdrawiam.
    • @tetu ... najpierw odsłuchałam to, co wrzucono pod wierszem, a że Sannah i Sobel, wypadają w tym utworze wspólnie przepięknie, poleciało u mnie więcej, niż jeden raz. Marta Bijan. to także dobry "narybek" naszej sceny muzycznej. "Pieścidełko"... uroczy tytuł... :) a wiersz, jakże wieloznaczny, niewielka, ale świetnie 'ułożona'  forma i... słowa, które można, wg mnie, dwutorowo rozumieć.  Dostałaś akceptację od wielu osób, ale nikt nie rozwinął tematu... nie chcę być tą, która może nie trafić i ośmieszyć się... a tego się czasem "boję"... zostawiam i ja - duży plus. Pozdrawiam.    
    • A więc przychodzą do mnie. Przychodzi to i owo. Na jawie. We śnie. Przyszło ono albo ja-ono. Dziwna hybryda zawieszona w substancji czasu. Coś, co się wczepiło, bądź wczepia wciąż pazurami w słoje dębowej klepki albo potrójne drzwi starej, matczynej jeszcze szafy. Udekorowane w skrzydlate halucynacje błyszczącego forniru, mimo że pościeranego tu i ówdzie przez zapomniane już epoki i lata.   Chodziłem. Chodziłem. Chodzę nadal korytarzami jakiegoś instytutu albo szkoły. Albo byłem zajęty przekładaniem stosu papierów od czoła, od ramienia, od ręki… I szukałem wszędzie. Szukałem czegoś ważnego, bądź szukam czegoś, co się kryło w odmętach szalonego umysłu. W tych stukach i szeptach. W echach i pogłosach nikłego pierzchania kroków. Coś się kryło pod tynkiem. Pod wiszącymi od wieków plakatami wielkiej kinematografii. Kreski i koła. Twarze. Wszędzie twarze, rozczapierzone palce… Szeroko rozwarte oczy. Niewidzące. Martwe. Jak oczy mojej umarłej matki. I te oczy. Wszędzie wpatrzone. We wszystko, co ruchome i nieruchome zarazem. Oczy widzące na przestrzał w powietrzu płynącym na lśniących cząsteczkach kurzu. I w tym powolnym przepływie, w piskliwym szumie, w snopach bladego świtu, co wpada przez okna. Idę korytarzem po podłodze z dębowej klepki, omijając sęki, brunatne kropki, plamy gnilnego rozkładu… I w tym rozochoconym stadium syndromu Aspergera, w tej nieokiełznanej ciszy, w tym powtórnym wstąpieniu w obszar pomiędzy snami, w tej ekstazie pustki wypełnionej powietrzem o nikłym zapachu woskowej pasty, w tym skrzypieniu podłogi od nie wiadomo czyich kroków...   Albowiem unoszę się w powietrzu i płynę. Przepływam bramy nieistnienia. W tej,…   … w tamtym, w tymże, w tym…   Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Więc do kogo ja to mówię? Do nikogo. Albo do wszystkiego, choć martwego jak zimny kamień. Omszony głaz zagłębiony do połowy w błotnistej brei. Na ścieżce. Na drodze. Na leśnym dukcie. W polu pełnym gwiżdżącego wiatru. W zarośniętym ogrodzie. W nieskoszonej trawie. W plątaninie gałęzi, korzeni… Pełnej liści brunatnych, wilgotnych, błyszczących w jesiennym odlewie, co się czai po kątach w mgłą zasnutych zakamarkach. Cichych. Wiesz, ja tu jeszcze wrócę, choć jestem. Choć nigdy tutaj nie byłem. Tak jak nie byliśmy tutaj nigdy, choć byliśmy wiele razy we śnie, ale tak, jak tylko można być we śnie. Czy ty mnie słuchasz? Milczysz, kiedy mówię. Albo milczymy razem jak te dwa ciche drzewa, pnie. Wyłamane, spróchniałe kikuty.   Kto tu jest? Nie ma nikogo. Jakieś posągi, rzeźby, popiersia. Podobizny obojętnych za życia ludzi. Ale wykute z niezwykłą starannością o szczegóły i detale. I detale…W pracowniach otwartych na oścież gipsowe odlewy, kamienne bryły, okryte folią, stojące w kącie, równo, jak na wystawie. Młotki, dłuta. Jakieś rupiecie. I cement, gruz. Oprószone wszystko białym pyłem zapomnienia. A teraz słuchaj. Słuchaj. Nasłuchuję. Ale czy ten ktoś też nasłuchuje? Ten ktoś? Czy ty? A może nikt? W ciszy rozchodzą się szeptane słowa, których treści nie sposób zrozumieć. Wychodzą skądś, z każdej ściany, żeliwnej rury, kaloryfera… Z każdej szczeliny, z każdego pęknięcia… Słychać powtarzające się trzaski i zgrzyty igły rysującej spirale rowków gramofonowej płyty. Na koniec, na zakończenie jakiejś historii. Jakiegoś muzycznego monodramu… Na podłodze leży porzucona skuwka od długopisu. A więc ktoś tu był. Przez okno. Przez cały rząd otwartych okien wpada postrzępiony blask wstającego słońca. Gęstniejąca łuna idąca migotem przez liście, gałęzie kasztanów. Ponad murem zapleśniałym w jakimś nierealnym lecie. Gdzieś. Gdzieś w miejscu już nieistniejącym. A jeśli nawet istniejącym, to tylko dla mnie. Albo i dla ciebie. Jak wtedy, kiedy szliśmy ścieżką, idziemy otumanieni bezkresem wiatru niosącym maleńkie płatki żółtych kwiatków. A więc, kiedy szliśmy w tym deszczu, który kładł się lekko na nasze głowy, zerwałaś grono z drabinki dzikiego wina. Upajając się smakiem, podałaś mi kilka ziaren miłości. Ustami. Pomiędzy gałęziami wychylonymi znad płotu, co wonią aromatu kusiły wszystkie pszczoły. I ptaki, gdzieś szły, szybowały. Leciały w przestwór głębokiego nieba. W miejscu już nieistniejącym. A więc to już było. Minęło…   Zaraz, zaraz…   Kto tam tak błyszczy? Lśni i mieni się w butelce? W trunku tym wykwintnym, w którym przechodzę przez tysiąc przezroczystych bram. Marynarz? Młodzieniec? Dojrzały mężczyzna? Stojący plecami w czarnej, skórzanej kurtce. Stojący plecami i zwrócony do mnie bokiem swojej pięknej twarzy. Ze wzrokiem widzącym wszystko. Ze wzrokiem wiedzącym o mojej obecności, choć nie patrzącym na mnie, tylko tak jakby w przestwór zobojętnienia. Ale jednak wzrokiem wiedzącym i widzącym na przestrzał. Na całej długości amfilady półmrocznych pokoi w jakiejś przytłumionej budowli. I ten wąs. Ten czarny wąs przystrzyżony. Wąs pełen lśnienia. I usta uchylone.   Półotwarte. Pragnące. Chciwe. Usta zmysłowe…   Czy ty mnie choć trochę kochasz? Bo widzisz, ja ciebie... I kocham cię ponad wszystko. Ale czy ty mnie. Czy ty, chociaż trochę…   *   Rozkładam ręce. Wiruję. Wiruję coraz szybciej wokół czarnej dziury… Dotykam jej. Tej wirującej z prędkością światła obracającej się sfery. I wyczuwam. Wyczuwam ten ruch niebywałych porywów kosmicznego wiatru. I wyczuwam je opuszkami palców. Ustami. Jakbym dotykał ust umarłej przed wiekami kochanki. Jakbym całował ją poprzez cienką woalkę. Lecz będącej w formie horyzontu zdarzeń, który już na powrót niczego nie przepuszcza a tylko więzi na całą wieczność. We wnętrzu. W osobliwości…   Dopóki nie wypromieniuje do końca cała materia wszelkiego istnienia.   Tak więc Składam się z setek milionów, miliardów migoczących cząstek. Rozgrzanym dyskiem akrecyjnym. Gazem ściąganym po spirali. Wchłanianym tak szybko, że coraz bielszym, aż do oślepienia. W lodowatej próżni wszechświata. W jakiejś szczątkowej formie niesamowitego majestatu. W jakiejś aureoli… Wiesz? Czas tu jest względny. Czas. Dylatacja czasu. Ty mnie widzisz w mgnieniu. Widzisz mnie rozciągniętego w obszarze magnetycznego pola. Za to ja widzę ciebie po miliardach lat. Widzę cię zmienioną. Rozmytą w czasie. W molekularnym obłoku. W resztkach. W niczym… Rozpadniętą dawno na całe roje subatomowych cząstek. Rozbitą na kwanty elementarnego bytu. Poszatkowaną strumieniami olśniewających dżetów, jakby mieczami pradawnego kwazara. Wielkiego światła. Wiesz? Oboje jesteśmy już niczym. Za dużo czasu rozparło się między nami. Jak ta pleśń. Jak te złogi skamieniałej martwoty, co puchną w nieskończonych przestrzeniach ciemnej energii…   *   Przechodzą. Przechodzą. Przystają. I znowu idą dalej. I dalej… Trącają czubkami butów w to truchło rozpadłe. Chcący albo i niechcący. W te resztki rozwleczone przez gnojniki, przez chrząszcze zamieszkujące spróchniałe konary drzew. Słońce świeci jaskrawo. Złoci się. Na gałęziach rozwiesza swoje świetliste nitki. Na szeleszczących w powiewie liściach. Tworzy inne ściany. Inny ogród. Inne w parku ścieżki.   Już inne...   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-02-16)    
    • Świetne, naprawdę super. Ten żywogień... :)  Wiadomo, dzielić ludzi tylko na 12 kategorii to absurd. Jesteśmy tak różni... Mamy wszystkie planety w swoich kosmogramach w najróżniejszych konfiguracjach...Ponadto domy i inne aspekty. Cała masa zmiennych :) Jednak ten rdzeń... samo jądro... Pracowalam z osobą - zodiakalnym Lwem, która przy powierzchownym poznaniu nijak mi do Lwa nie pasiła... Okazało się, że ma aż 5 planet w Rybach :)  A więc ... cechy Rybie w pełnej okazałości :) i w kwadracie do Słońca... Jednak przy bliższym poznaniu ten Lew dawał o sobie znać, wychodził z Rybiego chaosu, złudzeń, uduchowienia, delikatności etc. i chciał być na pierwszym miejscu :) Jak król Lew :) Z kolei moja mama - z aktu urodzenia Koziorożec - a tu wesołość, towarzyskość, szczęśliwość mimo różnorakich trudności... Coś mi w tym nie pasowało:) Tajemnicę wyjawiła mi babcia, mówiąc, że tak naprawdę mama urodziła się na samym początku grudnia a nie stycznia (czyli jest jowialnym Strzelcem:)) ale zrobiono szacher macher przy rejestracji narodzin żeby rocznikowo była o rok młodsza - kiedyś czasami  tak robiono (jak się dało;)), zwłaszcza dziewczynkom :) Tak więc nasze zodiakalne Słońce zawsze ma dojście/wyjście by się z całą mocą zamanifestować w naszym życiu:) Pozdrówki 
    • Zbrodniarze zawsze pozostają zbrodniarzami, a jak mówią kryminalni z polskiej Policji - wracają na miejsce zbrodni, więc? Co by było, nawiązując do powyższych komentarzy odautorskich: gdyby nagle przejechali do mojego miasta i zaczęli mordować warszawiaków?   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...