Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Miasteczko na końcu świata. Rodział 3


Alicja Nowak

Rekomendowane odpowiedzi

3

  Usłyszałam za sobą trzask zamykanych drzwi samochodu. Stałam na skraju lasu. Otaczała mnie beżowa mgła. Po pozycji słońca wyłaniającego się zza niej wnioskowałam, że było późne popołudnie. Popatrzałam w prawo. Zobaczyłam skaczącą w wysokiej trawie sarnę. Weszłam pomiędzy drzewa. Moja stopa ugrzęzła w bagnie, gdy nagle usłyszałam rozdzierający serce szloch kobiety – mojej matki.

  Otworzyłam oczy. Płacz nie dobiegał z mojego snu, ale z rzeczywistości. Mama płakała tak donośnie, że jej głos bez problemu przedzierał się przez zamknięte drzwi mojego pokoju. Rzuciłam okiem na zegarek. Była prawie siódma rano. Choć oczy piekły mnie z niewyspania, zerwałam się z łóżka. Nie musiałam się zastanawiać, by wiedzieć, że stało się coś złego.

  Wypadłam za drzwi. Ze szczytu schodów widziałam mamę kulącą się od spazmów, babcię przytulającą ją i ojca stojącego nieruchomo z kopertą w ręką.

  - Co się stało? – zapytałam, zbiegając po schodach. Mama zaczęła lamentować jeszcze głośniej. Babcia Millan pokręciła głową, a ojciec patrzył na mnie przeszklonymi oczami.    

  Skoro nikt nie zamierzał mi odpowiedzieć, wyrwałam ojcu list z dłoni. Nadawcą był major Frank Browen, a adresatem właśnie mój tata – Sven Rymer. Pod jego nazwiskiem wielkimi literami wypisane było WEZWANIE. Odwróciłam kopertę. W rozerwanym laiku rozpoznałam pieczęć wojskową.

  W młodości ojciec zaciągnął się do wojska. Nie z rozkazu, ale z powołania. Chciał służyć państwu tak, jak dane było to robić mężczyźnie. W wieku dwudziestu jeden lat, po sześciu miesiącach szkolenia i trzech latach służby osiągnął stopień chorążego, w międzyczasie wiążąc się z moją matką. Mając czterdzieści trzy lata, rok prze narodzinami moimi i mojej siostry przeszedł w stan spoczynku, by móc opiekować się nami. Gdy cztery lata temu zaczęła się wojna, wszyscy mieliśmy nadzieję, że nie będzie musiał wyruszać na front. I tak mogłoby się wydawać aż do dzisiejszego dnia, do wezwania, które przyniósł parę chwil wcześniej listonosz, nie zdając sobie sprawy z tego, że koperta, którą doręczał, a którą ja ściskałam w tej chwili w palcach, mogła przyczynić się do czyjejś tragedii.

  Nie miałam odwagi przeczytać zawartości listu. Wiedziałam, jak mocno we mnie ona uderzy. Po moich policzkach spłynęły łzy. Rzuciłam się tacie w ramiona, a on pociągnął cicho nosem. Nie chciał pokazać rodzinie, jak bardzo ta wiadomość była dla niego bolesna. Puściłam go.

  - To było niespodziewane, co? – zmusił się do śmiechu, ocierając oczy. Faktycznie, nikt nie spodziewał się, że w poniedziałkowy poranek, na początek ciężkiego tygodnia pracy zawita do nas tak dotkliwa wiadomość.

  - Kiedy wyjeżdżasz? – zapytałam. Z trudem powstrzymywałam łzy, które cisnęły mi się do oczu.

  - Kiedy ktoś po mnie przyjedzie. Pewnie jutro lub w środę – odparł ojciec. Z chwilą, w której zabrał mi list, zobaczyłam, że cały drży i mocno zaciska zęby.

  Zapanowała cisza. Nikt nie potrafił znaleźć właściwych słów pocieszenia. Z żalem popatrzałam na przytulające się babcię Millan i mamę. Babcia odwzajemniła moje spojrzenie. Ojciec mrucząc coś o przygotowaniach, wyminął mnie, żonę i teściową. Wyrwałam się do pomocy. Nieczęsto spędzałam z nim czas, można by powiedzieć, że wcale. Choć jesteśmy rodziną, od zawsze trzymamy się na dystans. Nie jesteśmy dla siebie wrogami, po prostu nie udało nam się stworzyć bliskiej relacji. Mimo to perspektywa utraty go napawała mnie niemal takim samym rozgoryczeniem, co utrata siostry. Bądź co bądź, wychował mnie.

  Tata popatrzał na mnie przez ramię, próbując uśmiechnąć się w geście podziękowania. Przyjrzałam mu się. Będąc niskim i szczupłym, noszącym koszule w niebieską kratę i wąskie okulary nie wyglądał na żołnierza. Byłam w stanie wyobrazić go sobie w ten sposób tylko dzięki zdjęciom, które pokazywała mi mama.

  Razem weszliśmy do sypialni rodziców. Rzadko tam zaglądałam, od wielu lat nie miałam takiej potrzeby. O wiele częściej odwiedzałam mamę i tatę w łóżku, gdy w dzieciństwie śniły mi się koszmary i bałam się spać sama. Czasem zapominałam, jak duży i przestronny jest to pokój. W środku stoją jedynie łóżko, komoda oparta o jego ramę i szafa pokrywająca całą ścianę po prawej stronie, a szare ściany dodają przestrzeni temu pustemu pomieszczeniu.

  Tata z westchnieniem odsunął drzwi szafy. Między licznymi garniturami i koszulami ukrył swój stary mundur. Wyciągnął go i przymierzył przed lustrem. Prócz nielicznych zmarszczek, które pojawiły się przez upływ lat na jego twarzy, wyglądał teraz uderzająco podobnie do siebie ze zdjęć. Oglądał się tak chwilę, kiedy w jego głowie rozgrywały się zapewne wszystkie wydarzenia, które przeżył podczas swojej służby, po czym odłożył strój moro na łóżko i rozejrzał się po sypialni sam nie wiedząc, czego szuka.

  - Co chcesz zabrać? – zapytałam. Próbowałam obrać swawolny ton, jakbyśmy pakowali się na kilkudniową wakacyjną wycieczkę. Chciałam sprawić, by zapomniał, że szykuje się na wojnę, ale on tylko westchnął niepocieszony.

  - Raczej tylko mundur i piżamę – wzruszył ramionami – Całą resztę dostanę na miejscu.

  - Ja przygotuję piżamę – oznajmiłam.

  - Dobrze, dobrze – ojciec machnął pośpiesznie ręką, zanurzając się na kolanach w odmętach szafy w poszukiwaniu walizki.

  Odsunęłam szufladę pełną perfekcyjnie złożonych przez mamę ubrań. Szybko odnalazłam leżącą na wierzchu piżamę ojca. Pod koszulą nocną zauważyłam zdjęcie plaży w słoneczny dzień – pocztówkę.

  - Nie zgubiłeś czegoś tato? – zawołałam do zagłębionego pomiędzy koszulami ojca.

  - Poczekaj, Nilce! – odkrzyknął, wciąż próbując wyciągnąć walizkę mieszczącą się zapewne pomiędzy wieloma pudełkami, które mama składowała na wypadek, gdyby miały się do czegoś przydać.

  Ojciec przez problemy z pamięcią miał tendencję do gubienia rzeczy. Co najmniej raz dziennie pytał mamy lub mnie, gdzie zostawił paczkę papierosów, zapalniczkę, gazetę, czy nawet okulary, ale zazwyczaj znajdowały się w tych samych miejscach, w których je zostawiał.

  Obejrzałam pocztówkę. W prawym górnym rogu tłustymi białymi literami napisana była nazwa miasta – Coppermine. Moje serce zabiło szybciej. To było to samo miasto, które niedawno rozpoznałam na skrawku mapy z kieszeni mamy. Odwróciłam kartkę. Na samej górze zapisano datę na piętnastego czerwca 1940, a pod nią ślicznymi pochyłymi literami wiadomość:

  Kochani mamo i tato

  Jestem już w Coppermine. Nadchodzi wieczór i zaraz zrobi się ciemno. Kobieta, która po mnie przyszła zostawiła mnie tu i powiedziała, że muszę sama znaleźć drogę do Orhill. Pytałam paru mieszkańców, ale nikt nie chciał mi odpowiedzieć. Postanowiłam zatrzymać się na noc w motelu i rankiem wyruszyć w kierunku, który podpowie mi instynkt. Prawdopodobnie nigdy więcej się nie zobaczymy… Będę za Wami tęsknić, ale wszyscy wiemy, że tak będzie lepiej. Całusy,

  Odetta.

  Zagapiłam się na zdjęcie wybrzeża. Wyobrażałam sobie, że na tej plaży stoi Odetta i macha do mnie, bym przyłączyła się do kąpieli w morzu. Było mi przykro. Czułam, że zostałam pominięta. Dlaczego moja siostra nie wspomniała o mnie choćby słowem? Czy było coś, o czym nie powinnam wiedzieć?

  Dotarło do mnie, że miasteczko, o którym opowiadała mi babcia naprawdę mogło istnieć; że Odetta naprawdę mogła tam być i mieszkać przez te cztery lata, kiedy na próżno próbowałam ją odnaleźć. Rodzice ukrywali przede mną wszystkie informacje o niej, a ona sama nie dała mi nawet najdrobniejszego znaku życia. Dlaczego byłam od tego odcięta? Dlaczego jako jedyna nie mogłam wiedzieć, co dzieje się z moją siostrą? Czy było możliwe… aby Odetta tego chciała?

  Nagle pocztówka została wyrwana z moich rąk. Zamrugałam kilka razy zaskoczona nieoczekiwanym wyrwaniem z zamyślenia. Ojciec pomachał mi kartką przed twarzą, jakby przyłapał mnie na kradzieży ważnego dokumentu. Nic nie mówiąc, schował ją do kieszeni w koszuli.

  - Potrzebujesz jeszcze czegoś, tato? – wyminęłam, chcąc uniknąć wprawiającej w nerwy i dla mnie, i dla niego rozmowy na temat mojej siostry. Wiedziałam, że jeśli będę próbowała o niej rozmawiać, zawiodę się po raz kolejny. Poza tym, sama nie chciałam poruszać jej tematu. Byłam zła na nią. Ona nie chciała, bym wiedziała o niej cokolwiek, ja nie chciałam o niej rozmawiać.

  - Nie, nie, dziękuję, Nilce – odparł ojciec. Widziałam, jak konfuzja na jego twarzy ustępuje miejsca uldze. Odetchnął niezbyt dyskretnie.

  - W takim razie pójdę zjeść śniadanie – oznajmiłam równie nieswoja i wyszłam z sypialni rodziców najszybciej, jak tylko mogłam

  - Przekaż matce, że zaraz przyjdę! – krzyknął ojciec, zanim drzwi zamknęły się za mną.

  Choć umierałam z głodu, nie poszłam do kuchni. Zamiast tego zamknęłam się w swoim pokoju. Chciałam odizolować się od rodziców i babci.

  Odetta mnie wykluczyła. Rodzice wiedzieli, co działo się z ich córką, gdzie ją zabierano. Skoro tak było, musiało to oznaczać, że jest bezpieczna. Ale dlaczego ja nie mogłam o tym wiedzieć? Moja siostra musiała tego chcieć. Czyżbym zawiodła jako siostra? Ona wiedziała, że długie lata spędzę, modląc się o jej życie i dociekając, co się z nią stało; wiedziała, że będę cierpieć, a mimo to porzuciła mnie. Porzuciła mnie, więc ja mogłam porzucić poszukiwanie jej.

  Dałam upust swoim emocjom. Płakałam tak głośno, jak pozwalał mi na to mój głos. Nie zważałam na to, czy ktoś mnie usłyszy. Rodzice i babcia mogli pomyśleć, że bałam się o życie ojca, lecz nie martwiłam się o niego. Wierzyłam, że sobie poradzi.

  Zatraciłam się w swojej rozpaczy na tyle długo, że w tym czasie słońce zdążyło zawisnąć wysoko na niebie. Kiedy się uspokoiłam, zaczęła boleć mnie głowa. Wpatrzyłam się w ścianę, skupiając się na pulsującym bólu w okolicach czoła i raz po raz ocierając wierzchem dłoni opuchnięte oczy. Mogłabym siedzieć tak zapewne wiele godzin, gdyby drzwi się nie otworzyły i do mojego pokoju nie weszłaby babcia Millan.

  - Nie płacz, dziecko – powiedziała cicho, przysiadając na brzegu mojego łóżka.

  - Po prostu bardzo martwię się o tatę, babciu… - zwiesiłam bezradnie głowę. Ku mojemu zaskoczeniu babcia roześmiała się. Podniosłam wzrok.

  - Kogo ty próbujesz oszukać? Mnie, czy siebie? – zapytała.

  Nie odpowiedziałam. W dłoni babci dostrzegłam dwie części przejrzystego białego materiału. Dlaczego próbowałam okłamać babcię? Może i była ona na swój sposób dziwna, ale tylko z nią mogłam być szczera; rodzice nie przynieśliby mi pomocy. Tylko babcia chciała rozmawiać o Odetcie.

  Na myśl o niej znów zaczęłam płakać. Łzy spływały gęstym strumieniem po mojej twarzy. Byłam pewna, że jeszcze chwila i odwodnię się.

  - Porzuciła mnie, babciu! – powiedziałam między zawodzeniem. Schowałam głowę w ramionach. Poczułam, jak mocno trzęsło się moje ciało. Babcia pogładziła moje włosy.

  - Skarbie, Odetta cię nie porzuciła… - szepnęła krzepiącym głosem.

  - Przecież mnie zostawiła! – krzyknęłam, podnosząc się z łóżka i stanęłam nad babcią – Nie dawała znaku życia od czterech lat! Nie chciała, bym wiedziała, co się z nią dzieje!

  Babcia Millan popatrzyła na mnie ze spokojem.

  - Ona po prostu się pomyliła, Nilce.

  Parsknęłam śmiechem.

  - Pomyliła się? Ona mnie zostawiła! Byłam jedyną osobą, która zawsze z nią byłą. Zostawałam, gdy inni odwracali się od niej! Byłam jej jedyną siostrą…

  Nogi ugięły się pode mną. Usiadłam na podłodze. Choć ze złości przestałam płakać, zakryłam twarz dłonią.

  - A nie byłaś o nią zazdrosna? Nie chciałaś, by zniknęła? – spytała babcia.

  - To było lata temu – odparłam niemal bezgłośnie.

  To prawda.

  Byłam zazdrosna o wygląd Odetty, o brzmienie jej głosu, sposób poruszania się, niespotykaną w naszych stronach urodę, o jej charyzmę, dzięki której zyskiwała nowe znajomości, o to, że mężczyźni za nią szaleli. Może to dlatego czasem czułam do niej tak mocną nienawiść. Jej zachowanie mnie nie zrażało, byłam zawistna.

  Gdy byłam mała marzyłam, by Odetta zniknęła choćby na jeden dzień, abym to ja była przynajmniej przez chwilę ulubienicą rodziców, bym została doceniona, abym miała przyjaciół, być może nawet mężczyznę.

  - Lata temu, ale jednak – babcia Millan kiwnęła z powagą głową – A co, jeśli ci powiem, że niektóre marzenia się spełniają? – zapytała zagadkowo.

  - To nie było marzenie – odwróciłam wzrok.

  - Nilce, mocne pragnienie czegoś jest tym samym, co marzenie o czymś.

  - Nie myślałam o tym poważnie – mruknęłam. Dziecięcy umysł nie jest tak silny, by spełniać pragnienia. Żaden umysł nie jest. Tylko ciężka praca i dążenie do celu są w stanie to uczynić. Nie istnieje coś takiego, jak „potęga umysłu”.

  - Teraz nie, ale w dzieciństwie – owszem – babcia uniosła palec do góry.

  - Mam rozumieć, że to, o czym myślałam, mając dziesięć lat, miałoby się ziścić? – zaśmiałam się, niedowierzając słowom babci.

  - Otóż to – babcia zachowała ważkość.

  Ściągnęłam brwi i przyjrzałam się babci. Próbowałam dostrzec kropelki potu na jej czole, trzęsące się dłonie, drżącą wargę lub zwężone źrenice. Szukałam znaku wskazującego na to, że może tracić rozum na starość.

  - Dobrze się czujesz, babciu? – uśmiechnęłam się nerwowo, kładąc swoją dłoń na jej dłoni.

  - A wyglądam, jakbym czuła się źle? – zdziwiła się.

  - Bredzisz – stwierdziłam zgodnie z prawdą.

  - Oh, bredzę! – parsknęła babcia – Po prostu mówię, jak jest, Nilce.

  - Przepraszam, babciu, ale nie wierzę w to – wstałam i ruszyłam do wyjścia.

  Teraz byłam zła również na nią. Czy wmawianie mi, że zniknięcie mojej siostry było moją winą miało mi pomóc? Miało poprawić mi nastrój, sprawić, że przestanę się przejmować? Jeśli babcia tak myślała, to mocno się przeliczyła.

  - Zaczekaj, Nilce! – podniosła nagle głos, gdy otworzyłam drzwi. Kiedy unosząc brew odwróciłam się, przewiązała mi jeden skrawek materiału przez szyję niczym chustę, a drugi wcisnęła mi do ręki – Zatrzymaj to. Nie musisz mi teraz wierzyć. Coś czuję, że niebawem przekonasz się na własne oczy, że wszystko, o czym ci opowiadałam jest prawdą. Wiesz, komu dać drugą – wskazała palcem na chustę w mojej dłoni – Przekaż, że to prezent ode mnie.

  - Jasne – odparłam szorstko i wyszłam.

  Zeszłam na dół. Czułam, że z głodu mój żołądek związał się w niemożliwy do rozwiązania supeł. Mogłabym zjeść cokolwiek. Gdy weszłam do kuchni, zastałam tam tylko mamę. Rodzice już dawno skończyli jeść.

  - Jesteś Nilce. Przegapiłaś śniadanie – matka odwróciła się od zlewu, z którego kranu ciężkim strumieniem płynęła woda i wskazała na talerz z omletem.

  - Tak, wiem. Przepraszam – mruknęłam, siadając do stołu. Zaczęłam jeść, mama dosiadła się do mnie.

  - Skarbie, tata sobie poradzi – zaczęła – Obie martwimy się o niego, ale musimy wierzyć, że wszystko będzie dobrze.

  - Wiem, mamo – skupiłam wzrok na widelcu, którym jeździłam po powierzchni talerza.

  - Słyszałam, jak płakałaś. Wszyscy słyszeliśmy.

  Zwiesiłam głowę. Popatrzyłam na białą chustę, którą babcia podarowała mi jako prezent dla Odetty. Zastanawiałam się, jak miałabym jej ją dać. Wysłać pocztą Nie mogłam przekazać jej osobiście, przecież miałam jej już nigdy nie zobaczyć. Ścisnęłam materiał w dłoni.

  - Nie masz się czego wstydzić, kochanie – powiedziała mama, gładząc moje ramię – Cieszę się, że nie trzymasz tego bólu w sobie. Wypłacz się. Będzie dobrze.

  Uśmiechnęła się pociesznie, a ja spróbowałam to odwzajemnić. Nie musiała wiedzieć, z jakiego powodu płakałam.

  - Masz ładną chustę – ciągnęła mama, gdy nie odpowiedziałam.

  - Dziękuję, babcia mi ją dała – chwyciłam w dwa palce jedwabny materiał przewiązany przez moją szyję.

  - A ta druga?

  Zamilkłam na moment, wahając się. Nie byłam pewna, czy mogę powiedzieć matce prawdę. Jak miałaby zareagować? Temat Odetty niezmiennie pozostawał tematem tabu w naszym domu. Mogłam spodziewać się, że matka roześmieje się litościwie, twierdząc, że babcia ma urojenia na starość i za bardzo tęskni za wnuczką. Powiedziałaby mi, że mam nie zwracać uwagi na babcię Millan, która wciąż nie może zrozumieć, że Odetta przez swoją chorobę nie może mieć kontaktu z rodziną.  

  Z drugiej strony mogłaby wpaść w złość; wstać od stołu i uderzyć pięścią w blat, mówiąc podniesionym głosem: „Dość! Koniec tematu Nie chcę więcej o niej słyszeć!”

  Jednak nic gorszego nie mogło się stać. Byłam w stanie przeżyć krzyk matki, jej wymuszony z litości śmiech. Słyszałam to wystarczająco wiele razy, by przywyknąć.

  - Również od babci. Mam ją przekazać… Odetcie – przez nieminiony gniew z trudem wymówiłam imię siostry. Tak, jak się spodziewałam, mama zaśmiała się krótko.

  - Odetcie? – powtórzyła. Wstała z krzesła, by popatrzeć na mnie z góry. Mówiła powoli, spokojnie, z dobrotliwym uśmiechem, jakby rozmawiała z kimś nie w pełni sprawnym – Skarbie… Odetta tego nie dostanie.

  - Dlaczego? – ściągnęłam brwi.

  - W szpitalach nie przyjmują prezentów. Lepiej mi to oddaj – odparła mama i wyrwała chustę z moich rąk – Do mojej matki musi w końcu dotrzeć, że nie zobaczy już twojej siostry - machnęła jedwabnym materiałem.

  Zostałam w kuchni. Zaskoczona patrzyłam na znikającą za rogiem mamę. Zrozumiałabym krzyk, zrozumiałam łagodny śmiech, którym mnie obdarzyła, ale czy musiała zabierać chustę? Odetta nie dostałaby jej tak czy inaczej, więc czy miało znaczenie, kto był w jej posiadaniu?

  Właśnie, nie miało. Więc może lepiej było, że była ona w posiadaniu mamy. Czego nie zobaczę, to mnie nie zaboli, pomyślałam. Mama dobrze zrobiła. Nie chciałam znać Odetty, nie chciałam mieć przy sobie przedmiotów, które przypominałyby mi o niej; takich, jak wisiorek z krzyżem, którego obracałam w palcach. Nie chciałam mieć przy sobie czegoś, co należało do osoby, której nigdy na mnie nie zależało.

  Zdjęłam łańcuszek i położyłam go przed sobą na blacie. Choć byłam wściekła na Odettę, nie byłam w stanie wyrzucić go ot tak. Nie przez to, że należał on do niej. Krzyż jest symbolem Jezusa, wisiał on na nim przybity dłońmi i stopami, cierpiąc katusze przez trzy godziny. Nie byłabym w stanie go zbezcześcić. Musiałam go schować.

  W czasach dzieciństwa razem z Odettą lubiłyśmy podkradać sobie nawzajem rzeczy: zabawki, sukienki, prezenty od rodziców. Tak, jak Odetta, ja również prowadziłam pamiętnik. Często przyłapywałam moją siostrę na czytaniu moich zapisków, jak i ona przyłapywała mnie.

  Pamiętnik każdego dziecka jest rzeczą nad wyraz prywatną, dostępną tylko dla oczu właściciela, dlatego starałyśmy się ukrywać przed sobą swoje przelane na kartki przemyślenia. Odetta wymyślała zazwyczaj proste do odnalezienia kryjówki. Chowała dziennik pod poduszką, w szufladzie pomiędzy ubraniami, na półce za kolekcją książek. Ja wykazałam się większą kreatywnością.

  Dzieci mają to do siebie, że lubią ukrywać swoje rzeczy pod łóżkiem. Kiedy Odetta zaglądała tam, szukając moich własności, ja wykorzystywałam swój spryt. Deski pod moim materacem są szerokie i znajdują się w równych odstępach od siebie. Między dwiema z nich wycięłam w materiale wąski otwór, przez który mieściła się moja dłoń do nadgarstka. Na deskach, pomiędzy którymi znajdowała się dziura zostawiałam rzeczy, które chciałam ukryć. I tam też zamierzałam zostawić łańcuszek.

  Wchodząc do pokoju spodziewałam się, że przywita mnie tam jedynie cisza, lecz zamiast tego zastałam babcię Millan siedzącą wciąż na moim łóżku. Pochylała się nad czymś, co ściskała w palcach.

  - Co ty tu jeszcze robisz, babciu? – dosiadłam się do niej.

  - Nie bądź nieuprzejma, Nilce! – uniosła się – Chyba mogę tu siedzieć, czekając na powrót wnuczki?

  - Przepraszam – odparłam krótko. Spostrzegłam, że przedmiot w dłoni babci był zdjęciem – Co oglądasz?

  Wychyliłam się przez jej ramię dla lepszego widoku. Moje serce zatrzymało się na moment, gdy zobaczyłam Odettę. Uśmiechała się szeroko, jej oczy błyszczały szczęściem, jej prawa ręka wystrzeliła ponad głowę, niby w geście zwycięstwa. Wyglądała pięknie, jak zawsze, a mimo to nie chciałam na nią patrzeć.

  - Drżysz, Nilce – zauważyła babcia. Odwróciłam wzrok od zdjęcia.

  - Nie chcę już nigdy więcej widzieć jej twarzy – mruknęłam.

  - Kogo? Twojej siostry?

  - Nie jest już moją siostrą! – bez kontroli podniosłam głos, ale zaraz po tym uspokoiłam się i skuliłam ze wstydu. Już dość krzyczałam na babcię. Nie powinnam nigdy mówić do niej takim tonem – Nienawidzę jej…

  Położyłam się na pościeli. Chowając twarz w poduszce byłam pewna, że babcia tego nie usłyszała.

  - Skoro masz do niej taki uraz, to może powiesz jej to w twarz? – zapytała ku mojemu zaskoczeniu.

  - Słucham? – podniosłam głowę.

  - Jeśli tak mocno cię skrzywdziła, jedź do niej. Odnajdź ją w Orhill i wykrzycz jej to w twarz.

  Z pewnością mówiła to, by wzbudzić we mnie skruchę, by dać mi do zrozumienia, że tak naprawdę nie myślę w ten sposób o siostrze, ale nie zmieniłam zdania. Podniosłam się na łóżku. Babcia miała rację. Chciałam zobaczyć Odettę, chciałam wcisnąć jej wisiorek w dłoń i wykrzyczeć jej prosto w twarz wszystko, co do niej czułam.

  - Jak mam tam dotrzeć? – szepnęłam z przejęciem.

  - Ty wiesz Nilce. Ty wiesz – babcia Millan kiwnęła głową, po czym opuściła mój pokój.

  - Wiem? – zapytałam siebie na głos.

  Wiedziałam tylko o jednym z postojów Odetty w Coppermine. Czy Orhill znajdowało się niedaleko? Mogłam tylko domniemać. Jedynym śladem była mapa, którą trzymała przy sobie mama. Poproszenie jej, aby mi ją udostępniła byłoby niemądrym posunięciem. Najpewniej przegoniłaby mnie, mówiąc, bym nie wtrącała się w nie swoje sprawy.

  Nie znam geografii Kanady na tyle dobrze, żeby wiedzieć o każdym malutkim, odciętym od świata miasteczku o niskiej populacji. Zakładając, że takie miasteczko, jak Orhill istnieje, że babcia nie kłamie i rodzice naprawdę ukrywają przede mną prawdę, musiałam wyruszyć tam na własną rękę.

  Mój ojciec, jak prawie każdy mężczyzna, miewał swoje drygi. Co kilka tygodni zmieniał zainteresowania, ale każde z nich ekscytowało go tak bardzo, że razu jednego postanowił urządzić na strychu swój prywatny gabinet. Składował tam książki, które zakupił, kiedy zdecydował się poświęcić życie literaturze, gdy zechciał zostać malarzem, postawił tam sztalugę, był tam również aparat i wędka, która przewracała się czasem, przyprawiając mnie i mamę o zawał serca. Jego oku entuzjasty nie umknęła również geografia.

  Pewnego razu zdecydował, że zajmie się amatorsko archeologią. Chciał wydobywać kości dinozaurów, zwierząt żyjących przed wiekami i skarby pozostawione przez starożytne cywilizacje. Jeszcze tego samego dnia pojechał do najbliższej księgarni i zakupił każdy dostępny rodzaj atlasu i dwie liczące sobie ponad pięćset stron książki historyczne. Po powrocie do domu zamknął się w swojej pracowni, gdzie studiował mapy, poszukując miejsc, w których można by znaleźć wartościowe rzeczy, które z chęcią kupiliby kolekcjonerzy i właściciele muzeów.

  I ja, i matka spodziewałyśmy się, że minie kilka dni i marzenie ojca o karierze archeologa odejdzie w niepamięć. Tak też się stało. Po niewiele ponad tygodniu zapiski, plany i miejsca zaznaczone czerwonymi pinezkami na mapie zostały porzucone, a ojciec powrócił do czytania codziennych gazet w swoim niebieskim fotelu.

  Mapy wciąż jednak leżały zakopane w kufrze na strychu, zakurzone i nieużywane przez długi czas. Mogłam wykorzystać jedną z nich, by poznać drogę do Orhill.

  Nie chcąc dłużej zwlekać, wyszłam na korytarz, gdzie w suficie mieściła się klapa. Chwyciłam za przytwierdzoną do niej linę i wysunęłam schody, po czym wspięłam się na strych. Będąc już na szczycie, zamknęłam za sobą klapę. Rozejrzałam się. Gabinet ojca wyglądał jak stacja każdej dziedziny wiedzy: podłogę przykrywały stosy książek i rulonów papieru, deski gdzieniegdzie poplamione były atramentem, biurko przepełnione było różnej wielkości śrubokrętami, cyrklami i ołówkami, a niebezpiecznie blisko krawędzi blatu leżała lupa. Moją uwagę jednak przykuł kufer stojący w kącie. To tam ojciec wrzucał rzeczy, którymi tracił zainteresowanie.

  Klęknęłam przy skrzyni i podniosłam ciężkie wieko. Na samym wierzchu powitała mnie kolekcja książek pożarta przez mole, przepasana skórzanym paskiem i pokryty warstwą kurzu aparat. Ostrożnie wyjęłam sprzęt i położyłam go za sobą. Pod nimi znajdował się komplet farb i na wpół pomalowane płótno, na którym ojciec próbował wyrazić swoje emocje – czerwień, pomarańcz i żółć zlewały się razem, tworząc groteskowy obraz gniewu i agresji.  

  Nim udało mi się dostać do atlasu znalazłam jeszcze pomięte kartki, na których tata pisał opowiadania, lekko wgniecioną trąbkę i otwarty kałamarz plamiący granatem wnętrze kufra. Szczęściem, atlas nie zabrudził się na tyle, by stał się nieczytelny. Wyciągnęłam go.

  Usiadłszy za biurkiem zapaliłam lampkę i odnalazłam mapę Kanady. Z lupą przy oku wodziłam palcem wzdłuż wybrzeża, aż trafiłam na to, czego szukałam – Coppermine. Ze względu na wielkość zaznaczone było drobnymi literami. Kiedy przesunęłam palcem na wschód do miejsca, które zapamiętałam dzięki fragmentowi mapy matki, nie zobaczyłam czarnych liter układających się w słowo „Orhill”. Nic nie zobaczyłam. Jak przypuszczałam, widniał tam zarys drogi prowadzącej przez las. Tak myślałam, póki nie odkryłam, że owa droga urywa się na niewielkim obszarze na południowym wschodzie od Coppermine. Czy malutkie wsie zaznacza się na mapach?

  Wyrwałam kartkę z mapą Kanady i zamknęłam atlas. Doszłam do wniosku, że nie mogę zrobić nic innego, jak tylko tam pojechać. Nie miałam nic do stracenia. Jeśli okaże się, że trafię na puste pole między drogami, po prostu wrócę do domu i postaram się zapomnieć o Odetcie; żyć tak, jakby nigdy jej nie było.

  Złożyłam mapę i wsunęłam ją do kieszeni w sukience.

  - Im szybciej pojadę, tym szybciej wrócę – mruknęłam do siebie.

  Z ręką w kieszeni zeszłam po schodach. Z parteru usłyszałam warkot silnika. Wychyliłam się przez barierkę. Drzwi były otwarte, do holu wlewało się białe światło. Zalane słońcem, splecione w uścisku ciała rodziców zasłaniały częściowo jeepa czekającego na podjeździe. Nie musiałam się przyglądać by wiedzieć, do kogo należy.

  - To już? – zapytałam, zbiegając ze schodów. Mama i tata odsunęli się od siebie.

  Drzwi jeepa otworzyły się. Z samochodu wysiadł mężczyzna w średnim wieku o siwych włosach, ubrany w przyozdobiony odznakami mundur. Patrząc na mnie, zdjął czapkę w geście powitania.

  - Pośpieszcie się, Rymer – rozkazał. Przeniosłam wzrok z oficera na ojca.

  - Tato… - miałeś jechać jutro albo w środę – wykrztusiłam zdezorientowana. Tata przerzedził dłonią włosy i złożył okulary, po czym schował je do kieszeni w koszuli.

  - Też tak myślałem – zaśmiał się nerwowo, jakby popełnił nic nie znaczącą pomyłkę, lecz zaraz potem westchnął i zgarbił się – Listonosz spóźnił się z dostarczeniem zawiadomienia. Powinno dotrzeć do nas w piątek.

  Byłam w takim szoku, że nie byłam w stanie odpowiedzieć ojcu. On zaś otarł pot z czoła i schylił się po walizkę stojącą pomiędzy jego nogami. Wziął głęboki oddech.

  - Czas na mnie – oznajmił. Odwrócił się do wyjścia. Szedł powolnym krokiem, odwlekając chwilę, w której usiądzie na miejscu pasażera w wojskowym aucie i pojedzie do bazy, gdzie czekał będzie na koniec wojny lub dopóki nie zostanie odprawiony z powrotem do domu. Ale na to nie miałam nadziei.

  Gdy był już w progu, zatrzymał się i raz jeszcze odwrócił w naszą stronę.

  - Niedługo do was powrócę – powiedział z takim przekonaniem, że niemal w to uwierzyłam.

  - Do zobaczenia… - zamamrotałam, gdy tata wyszedł na ganek, by zaraz potem zniknąć we wnętrzu jeepa. Oficer podniósł nieznacznie czapkę na pożegnanie i zajął miejsce kierowcy. Razem odjechali.

 

  Szybkim ruchem wyciągnęłam walizkę z dna szafy. Nie chcąc dłużej zwlekać, postanowiłam wyjechać jak najszybciej rano. Przygotowałam najpotrzebniejsze ubrania, a w szufladzie w stoliku nocnym znalazłam sakiewkę z pieniędzmi, które oszczędzałam na czarną godzinę. Od dziesiątego do piętnastego roku życia, przez czas, w którym dostawałam kieszonkowe udało mi się zgromadzić ponad trzy tysiące dolarów.

  - Czym zamierzasz jechać? – usłyszałam nagle za sobą. Podskoczyłam zlękniona.

  Odwróciłam się. Babcia Millan siedziała na brzegu mojego łóżka. Nie miałam czasu zastanowić się, jak udało jej się wejść do pokoju tak cicho i niepostrzeżenie, bowiem uświadomiła mi, że nie przemyślałam tego, jak miałabym dotrzeć do Orhill. Choć ojciec nauczył mnie prowadzić, nie mam własnego samochodu i nigdy nie wyraziłam potrzeby, by go posiadać. Między Coppermine a Wyoming dzieliło mnie ponad tysiąc siedemset mil. Gdybym jechała autobusem, czekałoby mnie zapewne wiele przesiadek i nie miałabym pewności, czy uda mi się zdążyć na czas odjazdu, czy znajdę motel, czy też będę musiała nocować na zewnątrz.

  Miałam przed sobą kilka dni drogi. Nagle wszystko się skomplikowało. Ku mojemu zaskoczeniu, babcia roześmiała się donośnie.

  - Nie ma się nad czym zastanawiać, Nilce – powiedziała po chwili – Dam ci swój samochód.

  Ze zdziwienia otworzyłam szerzej oczy.

  - Nie mogę tak, babciu – odmówiłam zdecydowanie – Nie wiem, jak długo mnie nie będzie. Jak wrócisz do domu?

  - O mnie nie musisz się martwić. Twojej matce przyda się moje towarzystwo. Nie zostanie sama w domu, bidulka – odparła babcia.

  - Jesteś tego pewna? – zapytałam po chwili zastanowienia.

  - Oh tak, tak, jak najbardziej. Szczerze to sama chciałabym tam wrócić, ale Marina pewnie nie wpuści mnie nawet do gospody przez to, że poślubiłam mężczyznę…

  Widziałam, że babcia próbowała uśmiechnąć się, ale nie była w stanie. Być może wspomnienie o mieście napawało ją smutkiem. Nie mogłam jedynie zrozumieć, jakie znaczenie miało to, że wzięła ślub. Jaka dziwaczna społeczność zamieszkiwała to miasteczko? Czyżby rozprzestrzenił się tam mizoandryzm? Tak szybko, jak ta myśl zaświtała mi w głowie, tak też się jej pozbyłam. Gdyby tak było, babcia nie spędziłaby tam młodości.

  - Wyruszę rano – oznajmiłam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam wszystko, zatrzymałaś mnie, a to już wielka sztuka, tym bardziej iż przy moim jasnym monitorze i słabym wzroku ciężko czyta się długie teksty w formie elektronicznej, zdecydowanie wole pachnącą książkę w ręku. Reasumując, gratuluje :) fajny rozdział.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Scena 1   Gość ubrany na zielono recytuje : „ Rak, wspak; warszawskie, poznańskie; nawet nie czuję, jak rymuję.   Gość odświętnie ubrany reaguje: „ rymy gramatyczne i częstochowskie”.   Pierwszy uczestnik kpi : „częstochowskie, krakowskie, bydgoskie”…   Drugi bohater mówi stanowczo : „ dziękuję” po czym nóż szykuje…    

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • A da; i zdrada dar dziada.         Ma ta łapy, sztaba, bat, zsypała tam.                 Alu, konnica rac Inno kula.          Kama, hodowca Jac - wodohamak?        
    • Słyszysz jak gram? Usłysz, pomimo szumu. Pomimo piskliwej w uszach ciszy. Odbija się od ścian pustego domu echo przeszłego czasu.   Trwam. I ty trwasz. Trwamy razem w tej maestrii umierania.   Zaciskam powieki. Otwieram…   Za oknami zieleń drzew. Szeleszczące liście dębów, kasztanów. Za oknami dzień. Słońce pałające spoza chmur.   Tylko te okna. Odrapane. Zaciągnięte kotary…   Te okna…   Wiesz. Upiłem się.   Ładunek w teście nuklearnym o kryptonimie „Boltzmann”, miał siłę 12 kiloton.   Na pożółkłej stronie starej gazety prototypowa lampa do naświetlań. Pod nią, na stole, spalone kawałki skóry z czarną sierścią kozła. Na ścianie zarys śmiertelnego odbicia. W lustrze stojącego trema...   Na pierwszej stronie Las Vegas Sun, uśmiechnięta tancerka przymila się do obiektywu z bielmem katarakty na oczach.   Zatrzęsło w posadach, okienne szyby wypadły z ram.   Urządzenie RDS-6s w pierwszym sowieckim teście jądrowym eksplodowało z silą 400 kiloton. Pochmurne niebo semipałatyńskiego poligonu jądrowego rozbłysło piorunującym światłem.   Na stepie. Na wilgotnej trawie. Po której ojciec szedł wtedy, malejąc, kiedy oddalał się coraz bardziej. Zatapiał się w ciszę. I kulał na lewą nogę. Utykał...   Poranione oczy w domu na pustkowiu.   Oczy umarłego od dawna ojca. I oczy nieżywej matki.   Skąd tyle tego, skąd? Tych widm, co były kiedyś obojętnymi za życia ludźmi ?   Nadpalone obrazy na ścianach. Na ścianach… Na popękanych… Portrety. Zdjęcia. Pergaminowe twarze…   Spierzchnięte gorączką usta…   Czyje?   Moje? Twoje?   Całkowicie obce…   Zaciśnięte w kreskę bez wyrazu, bez emocji. Bez wiary...   I oboje spoglądają na mnie zasklepionymi czarną ziemią oczodołami, gdzieś spomiędzy głębokich warstw przeszłego czasu.   Przechodzą obok mnie jak ślepcy, widząc bez oczu geometrię nieprzestrzenną, przezroczystą.   I obmacują wszystko w wielkim zdziwieniu, jakby odkrywali na nowo tajemnicę swojego dawnego życia.   Opukują lekko opuszkami palców. Przedmioty. Rzeczy pozostawione w nieładzie. W niedokończeniu…   Nawołując się w ten sposób poprzez drżenia, które są wychwytywane, tylko przez nich. Ponieważ są zbyt nikłe, na tej nazbyt niewidzialnej membranie.   Na ścianach szara pleśń i szron nuklearnej zimy.   Ślady czyichś rąk. Rozczapierzonych palców i ust. Co były przytknięte do zimnej powierzchni spękanego tynku.   A więc to tu ojciec całował swoją jedyną Marię, która go nawiedziła tuż przed śmiercią. To tu dostąpił aktu wniebowzięcia, mimo że jego truchło leży teraz na podłodze w stosie rozsypanych piór. W pyle rozkładu.   Postępującej atrofii.   Na pustyni. Na pustkowiu...   Zatrzaśnięte drzwi żelbetowego bunkra. Stalowe wrota…   Na pustyni słońce zaświeciło po raz drugi.   Wtedy…   Schron atomowy ma na ścianach rdzawe smugi od nawracających deszczów. Od tych ciągłych nawrotów piskliwej w uszach melancholii.   Ups…   Butelka wypadła mi z dłoni. Roztrzaskała się o podłogę,   * Budzę się…   Rozwieram pozlepiane oczy, które widzą podwójnie. Potrójnie…   Postrzępione światło wysypuje się z ekranu telewizora szumiącą kaskadą mżących pikseli.   *   Tu przerywam pisanie, ponieważ coś mną za bardzo wstrząsnęło…   I pełno tu kształtów znikomych w zapachu przepływającego kurzu. W zapachu uschniętych fiołków…   W pyłkach, które idą powietrzem. Przechodzą lekkim podmuchem po skroniach...   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-21)    
    • mam duży problem ktoś mi w spadku podrzucił marzenia cóż z nimi począć    nie spełnię ich przecież cholera wie co za nimi się kryje   może ktoś komuś chce dokuczyć wyśmiać albo nauczyć kłamać   a może zechce tęczę zbudować namalować echo dogonić wiatr   a ja biedny żuczek tylko wiersze  umiem pisać więc nici z tego   chyba że ktoś z was moi najdrożsi  za uśmiech zechce je odkupić
    • @Stary_Kredens Szczerze mówiąc - na pewno. Ale to jeszcze nie jest żadna odpowiedź.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...