Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)


Ostatniego poranka w Niedzielę Palmową ogłoszono na Rynku Solnym, że piękna Rozalka Hrobockova, córka mistrza cechu, porwana została, ku radości tłuszczy, przez podstępnego Bazyliszka i zawleczona do jego oślizgłego barłogu. Na ratunek nikt się nie kwapił, poszedł więc Janko Jąkała przez krużganki ku bulgoczącym trzewiom Odwróconej Katedry, odziany w najznakomitszą zbroję, jaką mógł wtedy przywdziać: zbroję lustrzaną. A i nie było go na nią raczej stać, powiedzmy sobie prawdę. Wykonana z czystego srebra, polerowanego lnianym płótnem z całunów świętych w pracowni jego dziadecznego wuja Merriniego, najwspanialszego spośród mistrzów złotników weneckich, w noc poprzednią stamtąd znikła. Mieniła się ona delikatnie w lichym świetle, docierającym do przeklętej świątyni przez ogromne, zdobione witrażami rozety, odbijając złowieszczo płomień pochodni, schowana przemyślnie pod ciężkim sobolowym płaszczem, otulając tego, który ją "pożyczył".

Długa droga w dół wiodła przez głęboką kamienną studnię, na której dnie leżał dzwon i z nieznanych powodów wciąż dźwięczał. Gdy dotarł niżej i ominął mosiężne serce, zwalone w poprzek portyku, wszedł ostrożnie w mokrą czeluść nawy głównej, wznosząc mgiełkę pyłu, potykając się o wypluwki, z których wystawały niestrawione szkielety córek przeklętego Grodu. Skierował się w stronę transeptu ku zawieszonemu u stropu ołtarzowi, gdzie podobno Bazyliszek uwił sobie kościane gniazdo. Zgasił pochodnię, dusząc ją w płaszczu. Świszczący oddech przeszywał ciężkie powietrze liżąc i łechcąc jego uszy, po nim narastał pulsujący koci pomruk, który przenikał na wskroś trzewia, a był tak potężny, że na jego siłę zwalony za chłopcem dzwon świętego Marka odpowiadał posłusznym poddańczym drżeniem. Młodzieniec stawiał ostrożnie kroki, przeprawiając się kilkanaście metrów przez wystające kamienne żebra sklepienia, które tu prawem diabelskiego odbicia stało się podłogą.

— Ssss... zbliż-ss się... s-aliwżdy, odwa-sz-ny sz-łopcze, ce-ce-ce-ce. — usłyszał młodzieniec przedziwne zawodzenie, skalane odkrztuśnięciem.

Coś potoczyło się i zawadziło o jego nogi. Leżała przed nim brudna głowa dziewczyny, splątana posklejanymi warkoczami. Janek cofnął się i zaryczał przeciągle z bólu i przerażenia.

— Spó-ś-niłeśś się-ęę, Panie Janku, ku-ku-ku? Panie Janie, Panie Janie, ranosz-stań, ranosz-stań! — Od świszczącego oddechu załopotał jego płaszcz. Monstrualna obecność niespodziewanie wyrosła za jego plecami. Janko zmrużył oczy i wyciągnął zza pasa woreczek proszku alchemicznego z magnezją, splunął do środka i odrzucił za siebie, kierując się biegiem w stronę najbliższego z filarów.

Katedrą wstrząsnął świdrujący wrzask, jak gdyby tuzin wściekłych dachowców i stado greckich lwów na raz miauknęły rzucając się na siebie w furii. Przylgnął całym ciałem do chłodnego muru. Głos odbił się kilka razy od ścian, a gdy echo zamarło, ustąpił ponownie miejsca miarowemu, wyczekującemu mruczeniu. Głos dobiegał zaciskającego oczy Janka z kilku kierunków jednocześnie, drażniąc jego bębenki, strącając szyby z okien w deszcz odłamków.

— S-prószne stuczki-sss. Czy nie chciałbyś-sss ujrzeć-sss jeszcze swojej Ro-ss-alki. Ki-ki-ki. Kici-kici? Dzielny niedzielny Janko, ko-ko-ko-ko? Mam ją tu...
— Zamilcz! W imię Syna Boga Jedynego klnę się, jeśli...
— Dwunożna bestio! Twój Bóg nie ma tutaj żadnej władzy! Jest tylko ziarnem dla kur! Cip-cip-cip! Gdy jak jego bękart, ujrzysz prawdę, Ty i cała rzesza Tobie podobnych złożysz mi hołd! Spójrz mi w oczy-sss, a ujrzysz to, co nie śniło się mędrcom proroka. Ka-ka-ka.
— Janko! — jej głos przebiegł mu po plecach ciarkami.
 

Zebrał się w sobie. Sięgnął po przytroczoną do pasa flaszkę, zwilżył wargi sokiem z jabłek, rzucił pięć mieszków z pyłem w wierzchołki Gwiazdy Dawida, a gdy rozległo się syczenie, zdarł z siebie płaszcz i wyszedł naprzeciw czemuś, czego nikt, kto zdrowy przy zmysłach chcąc pozostać, ujrzeć nie zechciałby. Blask żarzących się jaskrawo metalicznych trocin i tasiemek odbity od napierśnika przenikał nawet przez zaciśnięte powieki rozwiewając kłęby niemal namacalnej ciemność i kreślił ponury kontur stwora, rozpostartego przed nim w całej swej okazałości.

— Spójrz no... coś nabroił. Ka-ka-ka.
 

Głos, który rozległ się później, na zawsze już pozostał na dnie jego poszarpanej pamięci. Kakofoniczny, przywodzący na myśl dźwięk piszczałek, złożony w jedno z beczeniem ofiarnego barana i lwa, który z miłościwą siłą dławi szyję poddającej się gazeli, pośród niewytłumaczalnego śmiechu ukrytych gapiów i dobiegającego z wysokości obłaskawiającego anielskiego śpiewu. Po omacku kroczył ufnie przed siebie, powoli, pełen wiary w swoją broń, a przy każdym kroku pod ciżemką kruszył się fragment kolorowego szkła. Gdy już ośmielił się otworzyć oczy, snop światła przebijającego się przez chmury kurzu głaskał go stojącego na niewielkiej górce szklanych odłamków. Było już po wszystkim. W jednym z nich ujrzał odbicie znajomej błękitnej sukni, powiódł z niedowierzaniem wzrokiem za siebie i zobaczył piękną Rozalkę całą i zdrową, biegnącą w jego kierunku z wyciągniętymi rękami.

Wyniósł ją na światło dzienne, a tydzień później wzięli ślub. Mszę celebrował sam arcybiskup, lecz zanim odbyło się gromkie wesele, Jankowi nadano nowe nazwisko. Na zaproszenie ojca panny młodej przybyli muzykanci z siedmiu grodów. Miód lał się strumieniami prosto do gardła świętujących gości, jak też i oszołomionego Janka. Przekrzykiwali się w niewielkim gronie, który głośniej miauknie, albo zagdacze. I ja tam byłem, miód i wino piłem, i szczerze przyznam, nie pamiętam już dziś jasno, kto z nas darł się najgłośniej, czy najdłużej śpiewał.
Zachodzące słońce malowało rumianymi muśnięciami bardzo jasną twarz jego oblubienicy, gdy niósł ją przez próg, a kiedy jej splecione warkocze opadły z jego ramienia, dostrzegł w tym delikatnym ruchu największą tajemnicę życia i śmierci, z czego mi się zwierzył. Zsunęła się z jego ramion lekka jak piórko, i uśmiechnięta, zawiodła go za rękę ku izbie, rzuciła się z stłumionym westchnieniem śmiechem na łoże z baldachimem, kryjąc się w pierzynie, zostawiając go zdumionego w progu. Zwątpiwszy przez moment w swoje szczęście, odszukał swoją zbroję. Wypolerowany rynsztunek zalśnił porozumiewawczo, rozłożony na rakach.

Nigdy nie zrozumiał, jaką siłą udało mu się powstrzymać trzech strażników, ujadających jak ogary, którzy wdarli się do jego domostwa i usiłowali go pojmać. Rozpaczliwym susem rzucił się ku łożu, z ostrzeżeniem na ustach złapał za rąbek pościeli, a gdy ją zerwał, odsłonił puste łóżko. Po krótkiej szarpaninie obezwładnili go i przywiązali do jego stóp.

Uniósł głowę i rozejrzał się po Rynku, pełnym rozdartej gawiedzi. Odczytywano właśnie wyrok - łamanie kołem, na mocy listu księcia, bez prawa do coup de grâce . A był to Dzień Zmartwychwstania Pańskiego 1533 roku. Zanim przystąpiono do działania, wykrzyczał  prośbę o spowiedź, jaką mu zaoferował jakiś zagubiony kleryk. Prędko jednak ją przerwano, strażnicy, pchani przez tłum, odciągnęli duchownego. Pozwolono sobie zadać mu dodatkowe cierpienie. Kat z groteskową uprzejmością zsunął przed nim białą płachtę , pod którą leżało zdekapitowane ciało Rozalii. Narzędzie zbrodni zostało tryumfalnie ujawnione wrzeszczącemu tłumowi – była to tafla szkła, mieniąca się barwami tęczy. Targnęły nim bolesne konwulsje i odwrócił wzrok, na co kat zareagował śmiechem. Pewnym ruchem przebił sztyletem policzek i przekręcił silnie jego głowę z powrotem, pochylił się nad jego uchem i wycedził szyderczo:

— Spójrz no, coś narobił!

Gdy leżał przykuty do koła na zbudowanym specjalnie na tę okazję podwyższeniu, powiódł jeszcze po wykrzywianych w skrajnych emocjach twarzach. Nie rozumiał ich wstrętu, miał już za nic ich nienawistny rechot. Dosięgło go dziwne zmęczenie i ulga, której się poddał. Zdziwił się, że oślepiające promienie słońca w zenicie odbijają się u od wszystkich okien rynku jednocześnie ku niemu, co było przecież niemożliwe. Sekundę później jego ciało wydało mu się ciężkie i zimne.

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Edytowane przez chlopiec (wyświetl historię edycji)
  • 10 miesięcy temu...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nie wiedziałem. Dla mnie to naturalna forma. Jestem z wschodniego mazowieckiego, 20km od Warszawy. Emocjonalnie, jest bardziej "oznajmująca", perspektywiczna, obiektywna: narratorska.
Drzwi się otworzyły, meble się wyniosły. Się coś.
Dominacja związku orzeczenie-podmiot, podkreślenie sprawczości.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Może chodzi Tobie o takie coś, jak ze zbroją na rakach.
Nie wszędzie się da.
Ja osobiście to lubię, "gdy mi się napisze tak". To taki *feeling* jest. Wyobrażam sobie, jakby to przemycić coś czytelnikowi, coś dyskretnego.
Narrator wtedy, gawędziarz, można go sobie wyobrażać, że zapala fajkę i mówi coś patrząc przez okno. Mówi coś ważnego, ale nie wszyscy go słyszą, tylko ten uważny kujon w kącie ; p

Z drugiej strony, jeśli co drugi paragraf otoczenie "mówi" do czytelnika za dużo, znajdzie się on nawet nie w thrillerze / horrorze, ale  w powieści symbolicznej, albo nawet w przypowieści, czy ezopowej bajce. Hmm...
Dałoby się to wykorzystać. Miałem nawet projekt, gdzie mogę to stosować.
Jak tu.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Co w krótkiej formie nie może nastąpić, gdyż nie ma czasu i miejsca w niej na rozładowywanie i schowanie tego spowrotem.

Opublikowano

@chlopiec Również o tym nie wiedziałem i zazwyczaj pisałem „się” po czasowniku, ale któraś z czytelniczek wytknęła mi ten mankament, co skłoniło mnie do gruntownego przerobienia tematu.

 

Oczywiście muszą być odstępstwa od tej reguły, między innymi nie zaczynać zdania od tego zaimka, na przykład:

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

W razie wątpliwości czytam i wybieram wariant, który brzmi lepiej, natomiast staram się nie pozostawiać tej kwestii przypadkowi.

 

Tyle w sprawie SIĘ.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Roma to ja jeszcze powiem, że ta moja "cisza" to takie moje idee fixe.  Prześladuje mnie.  Dziękuję Roma. Dobranoc.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Zawsze wesprzesz dobrym słowem Waldku :) Miłego weekendu.
    • Pieszo—tup—tup—tup—tupiemy przez Afrykę Krok—krok—krok—krok—tupiemy przez Afrykę (Bu—ty—bu—ty—do góry raz, o ziemię dwa!) Nie ma zwolnienia na wojnie!   Siedem—sześć—jedenaście—pięć—dwadzieścia dziewięć—dzisiaj mil— Cztery—jedenaście—siedemnaście—trzydzieści dwie mile wczoraj (Bu—ty—bu—ty—do góry raz, o ziemię dwa!) Nie ma zwolnienia na wojnie!   Nie—nie—nie—nie—patrz co przed sobą masz. (Bu—ty—bu—ty—do góry raz, o ziemię dwa) Lu—dzie— lu—dzie— wariują gdy wciąż widzą je, Bo nie ma zwolnienia na wojnie!   Licz—licz—licz—licz— naboje w ładownicach. Gdy—spuś—cisz—wzrok—zaraz dopadną cię! (Bu—ty—bu—ty—do góry raz, o ziemię dwa) Nie ma zwolnienia na wojnie!   Pró—buj—pró—buj—myśleć o czymś innym—  O—mój—Bo—że—nie daj mi oszaleć! (Bu—ty—bu—ty—do góry raz, o ziemię dwa!) Nie ma zwolnienia na wojnie!   Mo—że—my—prze—trwać głód, pragnienie, wyczerpanie, Ale—nie—nie—nie—nie to ciągłe patrzenie na—  Bu—ty—bu—ty—do góry raz, o ziemię dwa, Bo nie ma zwolnienia na wojnie!   W dzień—nie—jest—tak—źle bo koledzy są, Lecz—noc—to—sznu—rów—ki czterdziestu tysięcy milionów Bu—tów—bu—tów—do góry raz, o ziemię dwa Nie ma zwolnienia na wojnie!   Sze—dłem—sześć—ty—godni w piekle i mówię Nie—o—gień—dia—bły, ciemność czy coś, Lecz bu—ty—bu—ty—do góry raz, o ziemię dwa, Bo nie ma zwolnienia na wojnie!   W 1900 British Army przemaszerowała od Cape Town do Pretorii (1500 km) - tak ten marsz zapamiętał Kipling.  Fraza - nie ma zwolnienia na wojnie - pochodzi z Księgi Koheleta 8,8: Nad duchem człowiek nie ma władzy, aby go powstrzymać, a nad dniem śmierci nie ma mocy. Tak samo nie ma zwolnienia na wojnie i nie uratuje nieprawość tego, kto ją popełnia.  I Rudyard: We're foot—slog—slog—slog—sloggin' over Africa  Foot—foot—foot—foot—sloggin' over Africa (Boots—boots—boots—boots—movin' up and down again!)  There's no discharge in the war!     Seven—six—eleven—five—nine—an'—twenty mile to—day— Four—eleven—seventeen—thirty—two the day before   (Boots—boots—boots—boots—movin' up and down again!)  There's no discharge in the war!     Don't—don't—don't—don't—look at what's in front of you. (Boots—boots—boots—boots—movin' up an' down again); Men—men—men—men—men go mad with watchin' 'em,  An' there's no discharge in the war!     Count—count—count—count—the bullets in the bandoliers.  If—your—eyes—drop—they will get atop o' you!  (Boots—boots—boots—boots—movin' up and down again)  There's no discharge in the war!     Try—try—try—try—to think o' something different—  Oh—my—God—keep—me from goin' lunatic!  (Boots—boots—boots—boots—movin' up an' down again!)  There's no discharge in the war!     We—can—stick—out—'unger, thirst, an' weariness, But—not—not—not—not the chronic sight of 'em—  Boots—boots—boots—boots—movin' up an' down again,  An' there's no discharge in the war!     Tain`t—so—bad—by—day because o' company, But night—brings—long—strings—o' forty thousand million  Boots—boots—boots—boots—movin' up an' down again  There's no discharge in the war!     I—'ave—marched—six—weeks in 'Ell an' certify It—is—not—fire—devils, dark, or anything, But boots—boots—boots—boots—movin'up an' down again,  An' there's no discharge in the war!  
    • @Migrena mi właśnie też odpowiada, ale ja już tak mam, że zaczynam kombinować. A, że akurat na taką wersję? Myślę, że byłaby bardziej czytelna, ale niech tam... Zostanie tak jak jest :)

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      No to tu mamy odmienne zdania, ja tam swoją poezję uważam za dość szorstką, a Twoje "i niech cisza domknie wiersz" mogłoby, przynajmniej ten wiersz, złagodzić. Choć nie będę ukrywać, że podoba mi się to, że widzisz w niej subtelność Tu odpiszę tylko tak. Do mnie Twoje wiersze trafiają, podoba mi się i Twój styl i tematy o jakich piszesz, bardzo. Jeszcze raz, dziękuję :)     Aaaa i zanim zapomnę. Ja nie raz potrafiłam doprowadzić do tego, że z wiersza nie zostało nic, bo co chwilę coś, albo to, albo tamto nie pasowało, więc wiem o czym mówisz.
    • @Alicja_Wysocka Alicjo a Twój komentarz przecudny-:)…zapachniało „mgiełką”” prawdą w kolorze soczystej zieleni mnie realistkę…” oczarowało…nie wiem…ale wiem że lubię Twoje komentarze przemyślane też…Pozdrowienia
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...