Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Beach bar


Natt

Rekomendowane odpowiedzi

Szliśmy plażą przed siebie. Już dawno zostawiliśmy za sobą skupiska parawanów i wkroczyliśmy na teren bez kukurydzianych okrzyków. Sporadycznie, naprawdę rzadko spotykaliśmy ludzi. Patrzyli w morze albo opalali się toples. Niebieski horyzont był spokojny i piękny. Piasek przyjemnie ciepły. Delikatny wiaterek od czasu do czasu muskał nasze rozgrzane ciała. 
Nagle M wypuściła głośno powietrze z ust w zdziwieniu.
- Patrz - powiedziala z iskierkami w oczach.
Nic nie widziałem prócz znanego już krajobrazu.
- No patrz, tam są jakieś chatki.
- M - zaśmiałem się. - Czy to już fatamorgana?
- Ej.
- Nie idziemy wcale tak długo, chcesz wody?
- Nie nabijaj się, chodź - złapała moją dłoń i pociągnęła za sobą. 
Po kilku metrach zobaczyłem małe, brązowe punkciki. W miarę jak się zbliżaliśmy nabierały kształtu. 
Były to trzy drewniane budki. Dwie większe i mniejsza, środkowa. Przed nimi stał stelaż z drewna. Pod jego belkami ułożone równo leżaki i stoły o kształcie szpuli, porozstawiane symetrycznie palmy w kamiennych, surowych doniczkach. Nie było ani jednego gościa. A jedyną żywą duszą w okolicy były mewy, choć co do tego miałem wątpliwości, bo latały bezgłośnie jak papierowe samoloty. 
- Dziwny ten beach bar - odezwala się M, a na jej czole pojawiła się zmarszczka. 
- Też to czuję.
Podchodziliśmy powoli. Ścisnąłem jej dłoń dla dodania otuchy bardziej sobie niż jej. Wyglądał zwyczajnie, ale niejasne uczucie mówiło, że coś jest nie tak.
Pierwszy domek zachęcał kolorowymi zdjęciami deserów lodowych, wywieszonych na bocznej ścianie. Miał klimat lat 80. w Californii. W środku, na taborecie siedział zgarbiony, młody chłopak i patrzył osowiałym wzrokiem na morze. Przeszliśmy do drugiej. Tutaj klimat Ameryki Środkowej. Dywaniki na ścianach, sztuczne drzewko w tyle, jutowy worek od kawy na suficie. Przy ekspresie stała młoda dziewczyna w krótkich włosach z grzywką nachodzącą na oczy. Patrzyła obojętnie w dal. Zdawało się, że nikt nas nie zauważa.
Przez dziewięć lat znajomości z M wystarczająco poznałem jej pociąg do nietypowych rzeczy, aby zaproponować:
- Może napijemy się kawy?
Spojrzała na mnie z wahaniem co mnie zaniepokoilo. Zazwyczaj reagowała entuzjazmem albo błyskiem w oku. 
- Napijmy się - odpowiedziała.
- Dzień dobry - zwróciłem się do dziewczyny.
Powoli mrugnęła,  musnęła mnie spojrzeniem i wróciła do patrzenia w dal.
- Możemy zamówić kawę?
Delikatnie skinęła głową.
- Cappucino i czarną, poproszę - przejęła inicjatywę M.
Dziewczyna odpieła kolbę ekspresu nie patrząc na niego.  Dopiero odwracając się, aby opróżnić zawartość, posłała w stronę morza przeciągłe, tęskne spojrzenie i zajęła się kawą. 
Pracowała sprawnie i pewnie jakby robiła to tysiące razy. I najprawdopodobniej tak właśnie było. Każdy jej ruch miał cel, a ich liczba była ograniczona do minimum. 
- Piękny - M skomplementowała wzorek na cappuccino.
Dziewczyna nie zareagowała. Powróciła do swojej pierwotnej pozycji.
- Ile jesteśmy winni? - zapytałem. 
Jakby używając tylko mikroekspresji, którą prawie co zarejestrowaliśmy, dała nam znać, że nie chce zapłaty. 
M skinęła głową i skierowała się na leżaki. Usiedliśmy, patrząc w morze i próbując zrozumieć. Fale delikatnie muskały brzeg, szumiały spokojnie. I to niepokoiło, to był jedyny dźwięk. 
M siedziała ze zmrużonymi oczami. Robiła tak, gdy nad czymś intensywnie myślała. Lubiłem wtedy na nią patrzeć, bo mogłem  przyglądać się jej bez skrępowania. Była piękna. Słomiane włosy lekko wpadające w brąz, delikatne piegi na gładkiej cerze i kształtne usta. 
- Sprawdźmy w ostatniej budce - przerwała ciszę, w której jej delikatny głos wydawał się nienaturalnie głośny. - Może tam się czegoś dowiemy.
Wstałem. W domku serwowano jedzenie. Schabowe, golonki, kiełbasę. Wypiekano nawet własny chleb. Z zaplecza wyszła przysadzista kobieta koło czterdziestki. Uśmiechnęła się do nas serdecznie.
- Dzień dobry - przywitała się M. 
Kobieta odpowiedziała uśmiechem.
- Zastanawiamy się jak długo jesteście państwo otwarci.
Znów tylko uśmiech w odpowiedzi.
Nie wiedziałem co dalej zrobić. Patrzyliśmy na siebie. W końcu kobieta odwróciła się i zaczęła sprzątać. Odeszliśmy z powrotem na leżaki.
- Hmm, może poczekajmy na zamkniecie - zaproponowałem.
-W porządku, zamówię po deserze. 
Siedzieliśmy w milczeniu. Atmosfera temu sprzyjała. W oderwaniu od rzeczywistości cieszyliśmy się każdym odczuciem. Delikatnym szumem fal, ciepłem słońca, muśnięciem wiatru, swoją obecnością. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że prawdziwie kocham M. Prócz samotnego wpatrywania się w niezmierzoną przestrzeń, tylko z nią chciałem spędzić kilka godzin, patrząc na majstersztyk natury. Było w tym wszystkim coś transformującego. Czułem, że rodzę się na nowo. 
Słońce zaczęło chować się za horyzont. Na plaży nie zaszły żadne zmiany, a do budek nikt więcej nie podszedł. Sprzedawcy też praktycznie nie zmienili miejsca i patrzyli w morze w swoich statycznych, zobojętniałych pozach. Zachód był jednym z tych spokojnych, gdzie barwy łagodnie przechodzą jedna w drugą i trzymają się blisko Słońca. 
- Dobrze, że nie ma chmur - odezwała się M. - Będzie widać gwiazdy.
Skinąłem głową.
W momencie gdy ostatni słoneczny promień pożegnał dzień, rozbłysły sznury kolorowych lampionów nad naszymi głowami. Były gęsto rozwieszone między drewnianymi belkami stelażu i świeciły przytłumioną czerwienią, żółcią, błękitem, zielenią. Otuleni mrokiem istnieliśmy tylko my. Kilka sekund później zza naszych pleców usłyszeliśmy wzburzony głos chłopaka. 
- Mamucha! - krzyczał. - Gregory znów nie chce wyjść!
Po chwili kobieta wyłoniła się zza ostatniej budki z głośnym i beztroskim śmiechem. Szła energicznie z kijem w ręce.
Gdy zniknęła na tyłach dwóch pozostałych domków, usłyszeliśmy:
- No już idę! Aa! O co wam chodzi? Przecież właśnie wstawałem. Ej!
Wyszedł niski chłopak z rozbieganym spojrzeniem. Usiadł przy bocznej belce stelażu na przyniesionym krzesełku. Powolnymi ruchami oglądał mandolinę, głaskał, brzdękając, przykładał do ucha.
Nagle odskoczył jak oparzony.
- Nastrojona - powiedziała kobieta po daniu mu solidnego kuksańca.
Pozbierał się w popłochu i zaczął grać. 
Poczułem szarpnięcie za ramię. M pokazywała na morze. Na ciemnym horyzoncie świeciło kilkanaście punkcików. 
Przybliżały się, rosnąc. W naszą stronę płynęły bezgłośnie drewniane łódki.
Z początku spokojne dźwięki mandoliny stawały się coraz bardziej energiczne. Żywe szarpnięcia dopełniały całą tę scenerię i zdawało się, że przygotowują na to co nastąpi. 
Spojrzeliśmy na budki. Ludzie otrząsnęli się z marazmu. Nadal patrzyli na morze, ale teraz z szerokimi uśmiechami i w pozycjach gotowych do działania. Zmienili też stroje. Chłopak był w białej koszuli puszczonej na jeansowe spodnie, dziewczyna w czarnej sukience z cekinami, a kobieta w czerwonej w kwiaty.
Widziałem, że M udzielił się ogólny entuzjazm. Była poruszona, z rumieńcami na twarzy i ognikami w oczach. Ja byłem sceptyczny. 
- Może nie powinno nas tu być - powiedziałem.
- Wręcz przeciwnie - odparła nie patrząc na mnie. 
Łódki zaczęły przybijać do brzegu. Były prostej konstrukcji. Takie jak ta, którą wypływałem z dziadkiem na ryby.
Powoli wychodzili z nich ludzie. Mężczyźni i kobiety w różnym wieku. Szczupli i grubi, wysocy i niscy, bardzo zróżnicowani. Łączyła ich bijąca od nich energia ruchu, zabawy i entuzjazmu. Mężczyźni byli odziani w marynarki stylizowane na mundury marynarskie, czarno-granatowe ze złotymi elementami, czasem z czerwienią, albo w długie białe płaszcze poprzetykane złotą nicią. Mieli kapelusze, niestrzyżone brody lub niedbale trzymane fajki. 
Kobiety nosiły wygodne, długie suknie spięte w pasie z luźnymi rękawami do nadgarstków, zapinane pod szyją. Od jednolitej białej, przez żółtą w słoneczniki, zieloną z dużą falbaną u dołu po czarną z koronki. Były ścięte na krótko lub miały finezyjnie upięte gęste włosy, niektóre nosiły kapelusze z wielkim rondem.
Przypłynęło kilkanaście łodzi, a ludzi było trzy albo cztery razy więcej. Wydawało się niemożliwym, że niewielka przestrzeń przed budkami mieści ich wszystkich. 
Chwilę po tym jak ostatnia osoba opuściła pokład z prawej strony przyszło dwóch młodych mężczyzn. Byli wysocy i szczupli, co podkreślały ich długie, proste stroje zapięte pod szyją koloru czarnego. Biła od nich czysta energia życia, która może tylko wypływać z wewnętrznego spokoju. Szli pewnie, szeroko się uśmiechając. Przywitali się spojrzeniem z osobami w budkach i jeden z nich - brunet głośno krzyknął:
- Już jesteśmy! Kolejka dla wszystkich!
Tłum wzniósł wiwat.
Zaczęło się. 
Wybuchł gwar rozmów, przez który przebijały się okrzyki i śmiech. Do chłopaka z mandoliną dołączyły trzy osoby ze swoimi instrumentami tworząc fenomenalny, specyficzny kwartet. Dziewczyna ze środkowej budki otoczona przez kolorowe zajączki odbijane od cekinów swobodnie płynęła w nawale pracy, polewając rum i wydając drinki. Chłopak zabawiając rozmową i czarując kobiety lekko powściągliwym acz szczerym uśmiechem, tworzył potężne gofry i arcydzieła z lodów.
Mamucha ze swoim beztroskim śmiechem otoczyła opieką żołądki przybyszów. 
Stałem, nie mogąc się poruszyć. Z otwartymi ustami patrzyłem na to przedstawienie pośrodku mroku. Dopiero zdanie sobie sprawy, że nie ma obok mnie M, wyciągnęło mnie z odrętwienia. Rozejrzałem się z popłochem. Siedziała na piasku przy szpuli i piła drinka.
- Nasturcja dała mi suknię - powiedziała wskazując na kobietę, siedzącą na stole. 
- Ładna - odpowiedziałem z gulą w gardle. 
- Siadaj z nami - szturchnął mnie mężczyzna jak tyczka z siwą brodą. 
- Albo chodź tańczyć - krzyknęła kobieta, poruszająca się w rytm muzyki. 
- Ja idę - odkrzyknęła M.
- M - powiedziałem, praktycznie zagłuszony wrzawą. Wyciągnąłem dłoń, ale ona już poszła. Wyglądała jak bogini, tańcząc swobodnie w nowej granatowej sukni w gwiazdy. A gdy odchyliła głowę do tyłu, śmiejąc się, poczułem, że jest daleko ode mnie. Postanowiłem działać. Podszedłem do niej, złapałem mocno za nadgarstek i wyciągnąłem w półmrok.  
- Przepraszam, ale to dla mnie za dużo - wyznałem. - Chodźmy stąd. 
Patrzyła na mnie z ciekawością.
- Nie chcę. 
- M...
- Wiesz, gdy siedzieliśmy na leżakach, zanim to wszytko się zaczęło - wskazała na budki, skąd dobiegała muzyka i śmiech - myślałam o tym i teraz już wiem. 
Patrzyłem na nią zaniepokojony.
- Myślę, że powinieneś iść i ja też powinnam iść.
- To znaczy?
- Chcę powiedzieć, że nasze drogi są w różnych kierunkach.
- To znaczy!? - uniosłem się trochę drżącym głosem.
- Paweł - objęła moją twarz dłońmi i spojrzała głęboko w oczy. - Wiesz co to znaczy. 
- Ja Cię kocham!
- Ja Ciebie też.
Uśmiechnęła się tak jak tylko ona potrafi i zniknęła w tłumie przyjezdnych.
Kolorowe lampiony zakręciły mi się w głowie. Poczułem duszność. Położyłem się na piasku, głęboko oddychałem. Pamiętam jeszcze widok gwiazd. Gwiazd na jej sukience. 
Obudziło mnie ciepło promieni słonecznych. Powoli otworzyłem oczy. Po wczorajszej nocy nie było śladu. Morze delikatnie szumiało. Wokół cisza. Ludzie w budkach stali beznamiętnie patrząc na horyzont. Zamówiłem kawę od milczącej dziewczyny. Moje myśli zatrzymał cekin na papierowym kubeczku.
Wróciłem brzegiem morza.
 

Edytowane przez Natt (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...