Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Natt

Użytkownicy
  • Postów

    16
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Natt

  1. 🌙 Cz.1 Na jednej z planet hoduje się truskawki. Szklarnie są olbrzymie, z kilkoma poziomami rzędów. Ich długość liczy się w kilometrach. Zarządzają nimi inteligentne roboty, a do zbierania owoców i plewienia wykorzystuje się Ziemian. Na metalowych rusztowaniach setki tysięcy ludzi uwija się jak mrówki. Na Jordgubbernię przybyłam w delegacji, aby zapoznać się z tutejszymi rozwiązaniami technologicznymi i logistycznymi, które czynią z niej najlepiej prosperującą firmę w naszej galaktyce i jedyną, która dystrybuuje swój produkt do sąsiednich galaktyk. Poza maszynami i pracownikami mieszkają tu w trybie zmianowym członkowie zarządu i grupa naukowców oraz prezes - na stałe. Ten ostatni dokładnie trzydzieści jeden lat temu wykupił ostatni skrawek gruntu, co czyni z Jordgubbernii kolejny fenomen. Jest to pierwsza znana nam planeta-firma. Oprowadzający mnie członek zarządu z ekscytacją opowiedział mi o zaletach wykorzystywania istot żywych w procesie produkcji. Ze względu na różnice czasu do pełnej regeneracji, czyli do snu, ludzie potrzebują jedynie 5 z 450 jordgubberńskich jednostek czasu. Przeznacza się dodatkowo dziesięć na sprawy organizacyjne i konserwację ciała. Papka energetyczna służąca za pożywienie jest podawana dożylnie podczas pracy. To wszystko sprawia, że koszty utrzymania siły roboczej są dużo niższe od kosztów jakie trzeba ponieść, wykorzystując w tym samym celu maszyny. Na moje wątpliwości co do etyki takiego rozwiązania mężczyzna pokazał mi drzwi w równych odstępach, oznaczone według norm galaktycznych, które prowadziły do wyjścia. Skorzystaliśmy z jednych. Na końcu korytarza znajdowała się recepcja, gdzie pracownik mógł odebrać wynagrodzenie i złożyć wypowiedzenie. Idąc dalej, doszliśmy na dworzec, gdzie czekał statek kosmiczny, który jednak nie wykonał żadnego kursu od kilkunastu lat. Na koniec poinformował mnie, że raz na ichni miesiąc organizują tak zwany wieczór rozrywki. Założenia są proste: morze alkoholu, tona narkotyków, głośna muzyka. Powiedział, że Ziemianie to uwielbiają. Dzieje się wiele. 🪐 Cz.2 Cały pobyt tutaj trwam w nieustannym podziwie jak wszystko jest przemyślane. Nie ma przestrzeni, która byłaby niezagospodarowana. Jordgubbernia to maksymalnie wydajny, spójny organizm. Ostatniego dnia na planecie dostałam zaproszenie do gabinetu prezesa - osoby, która stworzyła truskawkowe imperium. Służący otworzył mi drzwi, wskazał skórzane krzesło naprzeciwko dębowego biurka i poprosił, abym spoczęła. - Za chwilę Pan przyjdzie - oznajmił i wyszedł z pokoju. Pomieszczenie było utrzymane w ciemnych tonach zieleni i brązu ze złotą sztukaterią. Ściany zdawały się sapać pod ciężarem myśliwskich trofeów: zwierzęcych skór, poroża i czaszek. Na licznych regałach stały lampy oliwne, metalowe czajniki i inne przedmioty codziennego użytku sprzed setek lat. Po kilku minutach do gabinetu wszedł średniego wzrostu mężczyzna. Był szczupły, lekko przygarbiony, patrzył czujnie. W dłoniach trzymał dwa kieliszki i butelkę wódki. - Dzień dobry - podał mi dłoń. - W delegacji, hm? - Tak. I muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Pańska firma to najlepszy przykład na to jak powinno się prowadzić biznes. Chrząknął i podał mi napełniony kieliszek. - Za biznes - wzniósł swój do góry. Z upływem czasu i wódki prezes coraz bardziej ochoczo opowiadał o sobie. Zaskoczyło mnie, że również jest imigrantem, pochodzi z Ziemi. Przybył lata temu w odwiedziny do swojej siostry. I tak poznał jej sąsiadkę, a swoją przyszłą żonę, której ojciec miał kilkuhektarowe gospodarstwo. Od kilkunastu sadzonek do całej planety. Poczułam, że kilka godzin z tym człowiekiem to zdecydowanie za mało. 🍓 Cz. 3 Po trzecim kieliszku wódki, moczyłam jedynie usta, gdy on stopniowo opróżniał butelkę. Nie skomentował tego w żaden sposób. - Dosyć o mnie, jak ci się podoba Jordgubernia? - Jesteśmy na ty? - To nie ma znaczenia. Przez sposób w jaki to powiedział, pomyślałam, że może faktycznie, nie ma. - Jak mówiłam jestem pod wrażeniem rozmiaru i infrastruktury. Mam jednak wątpliwości co do etyki... - rozproszyłam się, bo wstał. Wiodłam za nim oczami, gdy podchodził do gramofonu. - co do etyki pewnych rozwiązań - dokończyłam powoli. - Mhm - przytaknął w odpowiedzi. Puścił spokojną, nastrojową muzykę. - Tańczysz? - zapytał, patrząc na mój biust. - Słucham?! - odparłam podniesionym głosem. - Ładny, chodź zatańczymy. - To oburzające, jestem tu w celach zawodowych - prawie wykrzyczałam. - Wybacz kochanie, ale nigdy nie mówiłem, że jestem poważnym człowiekiem. To prawda, wszystko co o nim wiedziałam przed tym spotkaniem to, to co sobie sama założyłam. - Wracam, dobranoc - odpowiedziałam tylko. - Truskawki - rzucił. Odwróciłam się z dłonią na klamce - truskawki i wódka to wszystko co mam.
  2. Znalazłam kiedyś pisklę. Małe, nieporadne, z kilkoma piórkami na krzyż. Nie pamiętam czy kwiliło ze strachem czy już się pogodziło. W pierwszym odruchu wzięłam je na dłonie, które chciały je wykarmić. Chwilę później wszystko sobie przypomniałam i pisklę stało się ciężkie jak kamień. Jak taki kamień za ciężki dla mnie. Położyłam je na wygięciu pnia śliwy. Oszukałam siebie, mówiąc, że tu przeżyje. Zrobiłam to na tyle skutecznie, że na lata o nim zapomniałam.
  3. Natt

    Kochanka

    Jestem Twoją tęsknotą Miłością utraconą bezpowrotnie Młodością która już nie wróci Patrzysz na mnie i myślisz Ona jest tam gdzie i ja byłem Z moją nauką może żyć lepiej Zakładasz mi więc kajdany Ze stopu żalu i złotej rady Uosabiając swoje pragnienia A ja w podnieceniu szepczę Twoje imię I obiecuję że będę je nosić Za bezpieczeństwo silnej dłoni I spojrzenie choćby przelotne
  4. Natt

    Potwory

    @staszeko Ach, gramatyka.🙃 Dziękuję i pozdrawiam
  5. Natt

    Potwory

    @gabriel123 To już wszystko co wiem, co dalej trzeba wybrać samemu;)
  6. 🕷️ Odkąd pamiętam, żyję z potworami. Jedne są większe, drugie mniejsze. Niektóre latają, inne pełzają, poruszają się ospale pod swoim ciężarem. Mają rogi, kły, pazury albo są tylko cieniem, szybkim podmuchem powietrza z nikąd. Czasem je widzę. W szafie, komodzie, pod łóżkiem. Czasem tylko czuję jak mnie obserwują, siedzą na moim ramieniu albo jako gorący oddech na plecach. Zwykle jakoś sobie żyjemy. Traktuję je jak niechciane stado kotów. I tylko czasem atakują. Tak było wczoraj. Pierwszy zaczepił mnie ten z pleców. Syknął jadowity komentarz. Zamachnęłam się z wściekłością. Dwutonowy Kolczasty, który sypiał na balkonie, już na mnie czekał. Nabiłam sobie dłoń na jego kolec. Wpadłam w furię. Im dłużej się szamotałam, próbując walczyć, tym więcej ich nadciągało. Było nawet kilka takich, które pierwszy raz widziałam. Biegałam po pokoju, szukając schronienia i sposobu na nie. Ale to co pomagało na jedne, na drugie nie działało. Byłam już mocno poturbowana i słaba, gdy udało mi się wybiec z pokoju. Wpadłam zdyszana do łazienki. Zakluczyłam drzwi i oparłam się o nie. Byłam bezpieczna maksymalnie kilka minut. Po niecałych dwóch oddechach, usłyszałam tętent na korytarzu. Aby szybciej dojść do siebie, podeszłam do umywalki i obmyłam twarz. Spojrzałam w lustro i czas się zatrzymał. Wyparowały wszystkie myśli, a ciało zastygło i tylko serce waliło oszalałe. Moją twarz pokrywały łuski i wrzody, zamiast włosów wiły się macki, długie kły, małe, świdrujące oczy o żółtych tęczówkach i szerokie nozdrza wyrzucające kłęby pary. I wtedy rumor ucichł, a gdy otworzyłam drzwi, nikogo już nie było.
  7. Natt

    ***

    Zrodziłam się ze strachu z czarnej czeluści lęku powstałam w kakofonii pytań o jutro i zmartwień Rosłam w świecie który przywykł do niepokoju zamkniętym na wszystko ponad to co trzeba Jak motyl powoli kruszę ścianki więzienia które mnie stworzyło z nadzieją że będzie mi dane latać dłużej niż on
  8. Szliśmy plażą przed siebie. Już dawno zostawiliśmy za sobą skupiska parawanów i wkroczyliśmy na teren bez kukurydzianych okrzyków. Sporadycznie, naprawdę rzadko spotykaliśmy ludzi. Patrzyli w morze albo opalali się toples. Niebieski horyzont był spokojny i piękny. Piasek przyjemnie ciepły. Delikatny wiaterek od czasu do czasu muskał nasze rozgrzane ciała. Nagle M wypuściła głośno powietrze z ust w zdziwieniu. - Patrz - powiedziala z iskierkami w oczach. Nic nie widziałem prócz znanego już krajobrazu. - No patrz, tam są jakieś chatki. - M - zaśmiałem się. - Czy to już fatamorgana? - Ej. - Nie idziemy wcale tak długo, chcesz wody? - Nie nabijaj się, chodź - złapała moją dłoń i pociągnęła za sobą. Po kilku metrach zobaczyłem małe, brązowe punkciki. W miarę jak się zbliżaliśmy nabierały kształtu. Były to trzy drewniane budki. Dwie większe i mniejsza, środkowa. Przed nimi stał stelaż z drewna. Pod jego belkami ułożone równo leżaki i stoły o kształcie szpuli, porozstawiane symetrycznie palmy w kamiennych, surowych doniczkach. Nie było ani jednego gościa. A jedyną żywą duszą w okolicy były mewy, choć co do tego miałem wątpliwości, bo latały bezgłośnie jak papierowe samoloty. - Dziwny ten beach bar - odezwala się M, a na jej czole pojawiła się zmarszczka. - Też to czuję. Podchodziliśmy powoli. Ścisnąłem jej dłoń dla dodania otuchy bardziej sobie niż jej. Wyglądał zwyczajnie, ale niejasne uczucie mówiło, że coś jest nie tak. Pierwszy domek zachęcał kolorowymi zdjęciami deserów lodowych, wywieszonych na bocznej ścianie. Miał klimat lat 80. w Californii. W środku, na taborecie siedział zgarbiony, młody chłopak i patrzył osowiałym wzrokiem na morze. Przeszliśmy do drugiej. Tutaj klimat Ameryki Środkowej. Dywaniki na ścianach, sztuczne drzewko w tyle, jutowy worek od kawy na suficie. Przy ekspresie stała młoda dziewczyna w krótkich włosach z grzywką nachodzącą na oczy. Patrzyła obojętnie w dal. Zdawało się, że nikt nas nie zauważa. Przez dziewięć lat znajomości z M wystarczająco poznałem jej pociąg do nietypowych rzeczy, aby zaproponować: - Może napijemy się kawy? Spojrzała na mnie z wahaniem co mnie zaniepokoilo. Zazwyczaj reagowała entuzjazmem albo błyskiem w oku. - Napijmy się - odpowiedziała. - Dzień dobry - zwróciłem się do dziewczyny. Powoli mrugnęła, musnęła mnie spojrzeniem i wróciła do patrzenia w dal. - Możemy zamówić kawę? Delikatnie skinęła głową. - Cappucino i czarną, poproszę - przejęła inicjatywę M. Dziewczyna odpieła kolbę ekspresu nie patrząc na niego. Dopiero odwracając się, aby opróżnić zawartość, posłała w stronę morza przeciągłe, tęskne spojrzenie i zajęła się kawą. Pracowała sprawnie i pewnie jakby robiła to tysiące razy. I najprawdopodobniej tak właśnie było. Każdy jej ruch miał cel, a ich liczba była ograniczona do minimum. - Piękny - M skomplementowała wzorek na cappuccino. Dziewczyna nie zareagowała. Powróciła do swojej pierwotnej pozycji. - Ile jesteśmy winni? - zapytałem. Jakby używając tylko mikroekspresji, którą prawie co zarejestrowaliśmy, dała nam znać, że nie chce zapłaty. M skinęła głową i skierowała się na leżaki. Usiedliśmy, patrząc w morze i próbując zrozumieć. Fale delikatnie muskały brzeg, szumiały spokojnie. I to niepokoiło, to był jedyny dźwięk. M siedziała ze zmrużonymi oczami. Robiła tak, gdy nad czymś intensywnie myślała. Lubiłem wtedy na nią patrzeć, bo mogłem przyglądać się jej bez skrępowania. Była piękna. Słomiane włosy lekko wpadające w brąz, delikatne piegi na gładkiej cerze i kształtne usta. - Sprawdźmy w ostatniej budce - przerwała ciszę, w której jej delikatny głos wydawał się nienaturalnie głośny. - Może tam się czegoś dowiemy. Wstałem. W domku serwowano jedzenie. Schabowe, golonki, kiełbasę. Wypiekano nawet własny chleb. Z zaplecza wyszła przysadzista kobieta koło czterdziestki. Uśmiechnęła się do nas serdecznie. - Dzień dobry - przywitała się M. Kobieta odpowiedziała uśmiechem. - Zastanawiamy się jak długo jesteście państwo otwarci. Znów tylko uśmiech w odpowiedzi. Nie wiedziałem co dalej zrobić. Patrzyliśmy na siebie. W końcu kobieta odwróciła się i zaczęła sprzątać. Odeszliśmy z powrotem na leżaki. - Hmm, może poczekajmy na zamkniecie - zaproponowałem. -W porządku, zamówię po deserze. Siedzieliśmy w milczeniu. Atmosfera temu sprzyjała. W oderwaniu od rzeczywistości cieszyliśmy się każdym odczuciem. Delikatnym szumem fal, ciepłem słońca, muśnięciem wiatru, swoją obecnością. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że prawdziwie kocham M. Prócz samotnego wpatrywania się w niezmierzoną przestrzeń, tylko z nią chciałem spędzić kilka godzin, patrząc na majstersztyk natury. Było w tym wszystkim coś transformującego. Czułem, że rodzę się na nowo. Słońce zaczęło chować się za horyzont. Na plaży nie zaszły żadne zmiany, a do budek nikt więcej nie podszedł. Sprzedawcy też praktycznie nie zmienili miejsca i patrzyli w morze w swoich statycznych, zobojętniałych pozach. Zachód był jednym z tych spokojnych, gdzie barwy łagodnie przechodzą jedna w drugą i trzymają się blisko Słońca. - Dobrze, że nie ma chmur - odezwała się M. - Będzie widać gwiazdy. Skinąłem głową. W momencie gdy ostatni słoneczny promień pożegnał dzień, rozbłysły sznury kolorowych lampionów nad naszymi głowami. Były gęsto rozwieszone między drewnianymi belkami stelażu i świeciły przytłumioną czerwienią, żółcią, błękitem, zielenią. Otuleni mrokiem istnieliśmy tylko my. Kilka sekund później zza naszych pleców usłyszeliśmy wzburzony głos chłopaka. - Mamucha! - krzyczał. - Gregory znów nie chce wyjść! Po chwili kobieta wyłoniła się zza ostatniej budki z głośnym i beztroskim śmiechem. Szła energicznie z kijem w ręce. Gdy zniknęła na tyłach dwóch pozostałych domków, usłyszeliśmy: - No już idę! Aa! O co wam chodzi? Przecież właśnie wstawałem. Ej! Wyszedł niski chłopak z rozbieganym spojrzeniem. Usiadł przy bocznej belce stelażu na przyniesionym krzesełku. Powolnymi ruchami oglądał mandolinę, głaskał, brzdękając, przykładał do ucha. Nagle odskoczył jak oparzony. - Nastrojona - powiedziała kobieta po daniu mu solidnego kuksańca. Pozbierał się w popłochu i zaczął grać. Poczułem szarpnięcie za ramię. M pokazywała na morze. Na ciemnym horyzoncie świeciło kilkanaście punkcików. Przybliżały się, rosnąc. W naszą stronę płynęły bezgłośnie drewniane łódki. Z początku spokojne dźwięki mandoliny stawały się coraz bardziej energiczne. Żywe szarpnięcia dopełniały całą tę scenerię i zdawało się, że przygotowują na to co nastąpi. Spojrzeliśmy na budki. Ludzie otrząsnęli się z marazmu. Nadal patrzyli na morze, ale teraz z szerokimi uśmiechami i w pozycjach gotowych do działania. Zmienili też stroje. Chłopak był w białej koszuli puszczonej na jeansowe spodnie, dziewczyna w czarnej sukience z cekinami, a kobieta w czerwonej w kwiaty. Widziałem, że M udzielił się ogólny entuzjazm. Była poruszona, z rumieńcami na twarzy i ognikami w oczach. Ja byłem sceptyczny. - Może nie powinno nas tu być - powiedziałem. - Wręcz przeciwnie - odparła nie patrząc na mnie. Łódki zaczęły przybijać do brzegu. Były prostej konstrukcji. Takie jak ta, którą wypływałem z dziadkiem na ryby. Powoli wychodzili z nich ludzie. Mężczyźni i kobiety w różnym wieku. Szczupli i grubi, wysocy i niscy, bardzo zróżnicowani. Łączyła ich bijąca od nich energia ruchu, zabawy i entuzjazmu. Mężczyźni byli odziani w marynarki stylizowane na mundury marynarskie, czarno-granatowe ze złotymi elementami, czasem z czerwienią, albo w długie białe płaszcze poprzetykane złotą nicią. Mieli kapelusze, niestrzyżone brody lub niedbale trzymane fajki. Kobiety nosiły wygodne, długie suknie spięte w pasie z luźnymi rękawami do nadgarstków, zapinane pod szyją. Od jednolitej białej, przez żółtą w słoneczniki, zieloną z dużą falbaną u dołu po czarną z koronki. Były ścięte na krótko lub miały finezyjnie upięte gęste włosy, niektóre nosiły kapelusze z wielkim rondem. Przypłynęło kilkanaście łodzi, a ludzi było trzy albo cztery razy więcej. Wydawało się niemożliwym, że niewielka przestrzeń przed budkami mieści ich wszystkich. Chwilę po tym jak ostatnia osoba opuściła pokład z prawej strony przyszło dwóch młodych mężczyzn. Byli wysocy i szczupli, co podkreślały ich długie, proste stroje zapięte pod szyją koloru czarnego. Biła od nich czysta energia życia, która może tylko wypływać z wewnętrznego spokoju. Szli pewnie, szeroko się uśmiechając. Przywitali się spojrzeniem z osobami w budkach i jeden z nich - brunet głośno krzyknął: - Już jesteśmy! Kolejka dla wszystkich! Tłum wzniósł wiwat. Zaczęło się. Wybuchł gwar rozmów, przez który przebijały się okrzyki i śmiech. Do chłopaka z mandoliną dołączyły trzy osoby ze swoimi instrumentami tworząc fenomenalny, specyficzny kwartet. Dziewczyna ze środkowej budki otoczona przez kolorowe zajączki odbijane od cekinów swobodnie płynęła w nawale pracy, polewając rum i wydając drinki. Chłopak zabawiając rozmową i czarując kobiety lekko powściągliwym acz szczerym uśmiechem, tworzył potężne gofry i arcydzieła z lodów. Mamucha ze swoim beztroskim śmiechem otoczyła opieką żołądki przybyszów. Stałem, nie mogąc się poruszyć. Z otwartymi ustami patrzyłem na to przedstawienie pośrodku mroku. Dopiero zdanie sobie sprawy, że nie ma obok mnie M, wyciągnęło mnie z odrętwienia. Rozejrzałem się z popłochem. Siedziała na piasku przy szpuli i piła drinka. - Nasturcja dała mi suknię - powiedziała wskazując na kobietę, siedzącą na stole. - Ładna - odpowiedziałem z gulą w gardle. - Siadaj z nami - szturchnął mnie mężczyzna jak tyczka z siwą brodą. - Albo chodź tańczyć - krzyknęła kobieta, poruszająca się w rytm muzyki. - Ja idę - odkrzyknęła M. - M - powiedziałem, praktycznie zagłuszony wrzawą. Wyciągnąłem dłoń, ale ona już poszła. Wyglądała jak bogini, tańcząc swobodnie w nowej granatowej sukni w gwiazdy. A gdy odchyliła głowę do tyłu, śmiejąc się, poczułem, że jest daleko ode mnie. Postanowiłem działać. Podszedłem do niej, złapałem mocno za nadgarstek i wyciągnąłem w półmrok. - Przepraszam, ale to dla mnie za dużo - wyznałem. - Chodźmy stąd. Patrzyła na mnie z ciekawością. - Nie chcę. - M... - Wiesz, gdy siedzieliśmy na leżakach, zanim to wszytko się zaczęło - wskazała na budki, skąd dobiegała muzyka i śmiech - myślałam o tym i teraz już wiem. Patrzyłem na nią zaniepokojony. - Myślę, że powinieneś iść i ja też powinnam iść. - To znaczy? - Chcę powiedzieć, że nasze drogi są w różnych kierunkach. - To znaczy!? - uniosłem się trochę drżącym głosem. - Paweł - objęła moją twarz dłońmi i spojrzała głęboko w oczy. - Wiesz co to znaczy. - Ja Cię kocham! - Ja Ciebie też. Uśmiechnęła się tak jak tylko ona potrafi i zniknęła w tłumie przyjezdnych. Kolorowe lampiony zakręciły mi się w głowie. Poczułem duszność. Położyłem się na piasku, głęboko oddychałem. Pamiętam jeszcze widok gwiazd. Gwiazd na jej sukience. Obudziło mnie ciepło promieni słonecznych. Powoli otworzyłem oczy. Po wczorajszej nocy nie było śladu. Morze delikatnie szumiało. Wokół cisza. Ludzie w budkach stali beznamiętnie patrząc na horyzont. Zamówiłem kawę od milczącej dziewczyny. Moje myśli zatrzymał cekin na papierowym kubeczku. Wróciłem brzegiem morza.
  9. Natt

    ***

    Krzyk Płacz Złość Uderzam dłońmi o beton Skaczę aż wszystko w pięty mi idzie Nie tak Kładę się Czekam aż wyjdzie Krople deszczu syczą na moim ciele Spokój Jest tak daleko
  10. Natt

    Papierosy

    @Michail dziękuję bardzo za ocenę
  11. Natt

    Papierosy

    Papierosy już mi nie wystarczają Bo już mi nie wystarcza tłumienie tego co we mnie Jest tego za dużo Przelewa się róg obfitości ciężki od żalu i goryczy Smutek i rozpacz kołatają do trojańskich bram W końcu je zdobędą A wtedy upadnie miasto i epoka a wraz z nimi ja Piszę Piszę więc aby wysłuchać krzyków potępionych Wyciągnąć ich z czarnych wód Acherontu Jeszcze nie ma ocalałych Są topiący się z rękami wyciągniętymi W stronę gałązek oliwnych Które im podaję Może kiedyś Może kiedyś je dosiegną Na razie musi wystarczyć nadzieja
  12. Natt

    razem

    Jesteśmy razem odkąd po raz pierwszy upadłam to z nim idę przez życie to mu ufam, jego kocham i nienawidzę to z nim pierwszy raz krwawiłam, z nim rozpoczęłam pierwszą klasę i każdą następną to z nim całowałam się ten pierwszy raz i pierwszy raz też był z nim to z nim wyprowadziłam się z domu rodzinnego i z nim tam mieszkałam to z nim wstaję każdego dnia i każdy dzień z nim spędzam i każdej nocy idę z nim do łóżka i z nim jestem teraz choć tylko leżę i patrzę w sufit mój kochanek mój przyjaciel mój anioł stróż strach
  13. Miałam nadzieję, że zacznie padać. Było duszno od początku tygodnia. Przed chwilą słyszałam huki pioruna, ale żadne krople nie spadły. Może za chwilę zacznie. Powietrze jest już trochę inne, ma w sobie powiew poburzowej świeżości. A co jeśli przeszła bokiem? Zamarłam. Niemożliwe, huki były dość bliskie, ale z drugiej strony widzę tylko kilka białych chmur z mojego okna. Zaczęła drżeć mi ręka. Niemożliwe. Niemożliwe. Chcę burzę. Potrzebuję. Desperacko pragnę. Przez uchyloną szybę wlatuje coraz więcej świeżości. Ale świeżość bez burzy to jak perfumy bez mycia się. Nie może tak być. Nie powinno. Zaczynam nerwowo chodzić po pokoju. Czekałam na nią przez ponad miesiąc. Nieznośny miesiąc nieznośnych upałów, Szczupła kobieta w dopasowanej garsonce z telewizji mówiła że będzie dziś. I ja tak czułam. Siadam przed laptopem. Odpalam radar pogody, który nigdy mnie nie zawiódł. Zamykam powieki, aby powoli je otworzyć, szykując się na najgorsze. Tak! Pokazuje, że chmury są nad moim miastem! I że grzmi! Nagle entuzjazm mnie opuszcza. Co jest gorsze, to że jej nie ma i nie powinno być, chociaż sądziłam inaczej czy to że jej nie ma, a powinna być, tak jak sądziłam. Chowam głowę w dłoniach. Miałam wyjść w sam jej środek, w miliony kropli wielkich jak groch, spadających na każdą część mojego ciała i na wszystko wokół. Miałam nic nie widzieć przez strugi wody, miałam… W porządku. Postanawiam ochłonąć. Zostałam rozczarowana, po raz kolejny serce lekko pękło. Jednak nie ma co się załamywać, mam plan awaryjny. Uśmiecham się szeroko do swojej roztropności. Po czym wyciągam zgrabny rewolwer i strzelam sobie w skroń.
  14. Pomieszczenie było przytulne, otulone przytłumionym światłem ze staroświeckich abażurów w kwiaty. Drewniane proste krzesła i białe obrusy. Na sali zajętych parę stolików, o wiele mniej niż w czasach świetności tego miejsca. Starszy mężczyzna w koszuli obsługiwał gości z niespotykaną elegancją, a za barem stała młoda dziewczyna w zbyt mocnym makijażu. Cicho śpiewał Ernest Tubb. Siedzieli na uboczu. Ona w bordowej sukni, zapiętej pod szyją, choć oczy miała młode. On w koszulce z Pikachu. Patrzył na jej lewą pierś, gdzie w miejscu serca widniała dziura. Wiedział , że patrzy na niego przez nią, przez tę dziurę, którą od dłuższego czasu obserwował, jak się powiększa. Tydzień temu, gdy jej powiedział, była wielkości główki od szpilki, teraz mógłby włożyć w nią pięść. - Co w pracy? - zapytała, zastanawiając się czy smuci go ta jej dziura. - Jakoś leci - przemieszał widelcem makaron. - To dobrze – pokiwała lekko głową i rozejrzała się po sali. – Dobrze. Po dłuższej chwili odezwał się - A u Ciebie? - Też w porządku. Bogna znów odwala, ale tak to w porządku. - Świetnie. Jedli w milczeniu. Kelner zebrał talerze. Po chwili podszedł. - Na deser proponuję szanownemu państwu, naszą specjalność - pyszną szarlotkę na ciepło z lodami waniliowymi. - Dziękuję - odpowiedział. - Poproszę dwie, dla tego pana także- odpowiedziała Kelner spojrzał na nią, na niego. On przytaknął smutno głową. - Oczywiście, napiją się Państwo kawy? - Z mlekiem. - Ja dziękuję - znów odmówił. - Pan również się napije. Podwójne espresso. - Naturalnie, dziękuję - odszedł. Po kilku minutach wrócił z kawą i deserem. -Proszę, szarlotka dla państwa, smacznego. Jadła zgodnie z etykietą, siedząc prosto, trzymając łokcie przy sobie. Patrzyła obojętnie jak połykał kolejne kęsy ze strugami łez spływającymi w milczeniu po policzkach. - Pamiętam od aperitifu, szarlotka nie była potrzebna. - Oj była. Westchnął głośno. - To znaczy, że to koniec? - Tak? - Wiem, że lubisz poetycko, symbolicznie. Wracasz do początku. - Nie jest mi łatwo, Aleks - pochyliła się ku niemu. - A jednak to ja płaczę. - Sam wybrałeś tamtego wieczoru. Zakrył twarz dłońmi. - Jak długo mam przepraszać, jak długo błagać? Nawet lekarz mówił, że nałóg to choroba. -Ale kłamstwo to już wybór. Pokręcił głową w rezygnacji. - Basiu...- chciał złapać ją za dłoń. Wstała, wyszła. Księżyc w pełni oświetlał nieduży klomb i parking przed restauracją. Stała paląc papierosa. Smukła, zgrabna, smutna, zimna w przeciwieństwie do sierpniowej nocy, która ją otulała.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...