Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lewe perfumy Hugo Bossa cz. 5


Rekomendowane odpowiedzi

          Pewnego popołudnia myśl mnie naszła. Zauważyłem bowiem, że Rebecce bardzo się podobają moje perfumy, a wiedziałem, że nie są oryginalne, co wzbudziło we mnie poczucie pewnego dyskomfortu. Zmartwiła mnie ta okoliczność, bowiem nie chciałem imponować Rebecce de facto swoją nieuczciwością. Usiadłem więc przed internetem oraz rzetelnie sprawdziłem kwestię prawną perfum. Z artykułu takiego i takiego w związku takim to a takim z artykułem takim i takim, takiej i takiej ustawy, interpretowanym przez kilka orzeczeń Sądu Najwyższego w połączeniu z trzema interpretacjami kilku urzędów i ministerstw wyszło mi, że mogłem posługiwać się tymi perfumami, co okazało się w pełni legalne, aczkolwiek faktycznie dwuznaczne moralnie. Dojście do tej prawdy zajęło mi prawdę mówiąc około dwóch godzin. Szczerze mówiąc wcale nie jestem też pewny, czy w ten oto sposób doszedłem do faktycznych i w pełni uzasadnionych prawnie ustaleń, ale niewątpliwie uspokoiłem własne sumienie. Nie, nie dzwoniłem do adwokata. Ta sytuacja jest dla mnie jednym z wielu przykładów, że może warto byłoby się zastanowić nad uproszczeniem systemu prawnego. Sporo osób myśli o tym, ale mało kto wie jak sobie z tym poradzić, choćby w dobie coraz to nowych systemów komputerowych, czy lawinowo rosnącej całej plejady najróżniejszych oskarżeń i podejrzeń. Ot cała tajemnica, bo być może wydaje nam się, że trzeba by było tak uczynić, ale chyba nikt nie ma dobrego pomysłu jak się za to zabrać, a trzeba byłoby to zrobić z głową i tak zwanym pomyślunkiem, bacząc na konsekwencje. Wracając na pozytywną stronę kartki doszedłem więc do wniosku, że psikając się lewymi perfumami Hugo Bossa, a co za tym idzie, czując się jak boss nie popełniałem żadnego wykroczenia, ani tym bardziej przestępstwa. Ulżyło mi. Mogłem dalej tak robić i nie czuć poczucia winy związanego z takim właśnie zachowaniem. Potem jeszcze sprawdziłem w internecie jakiś wspaniały sposób na przyrządzenie fenomenalnej polskiej potrawy z dostępnych we Francji składników. Prawdę mówiąc nie najlepiej gotuję oraz faktycznie nie pamiętam, co planowałem przygotować Rebecce na obiad. Taka prawda, że w moim wieku do spotkań z wartościową kobietą trzeba się trochę przygotować, co z prawdziwą przyjemnością uczyniłem. Spokojnie mogłem do niej zadzwonić i zaprosić ją na obiad, co mi się o tyle udało, że Rebecca wcale a wcale nie rozmyśliła się w postanowieniu odwiedzenia mnie na oodanym na moje wyłączne użytkowanie gospodarstwie, ale o tym za chwilę. Potem napisałem drugi wiersz, rzecz jasna, bo jakże by inaczej, o nikim innym jak o intrygującej Rebecce. Dobrze, ale czy czułem tremę lub coś w rodzaju niepokoju przed kolejnym spotkaniem z Rebeccą?

               Nie, nie czułem, a stało się tak dlatego, że Rebecca okazała mi tak dużo ciepła, zrozumienia i zainteresowania, że zachowywałem się z nią swobodnie i byłem w miarę pewnym siebie. Nie ukrywam też, że byłem przekonany, że bardzo jej się podobają moje perfumy. Czułem, że nie muszę się tutaj niczego obawiać, choć byłem ostrożny, wiedziałem bowiem, że z kobietą trzeba się odrobinę pilnować, zresztą nie tylko z kobietą, bo dotyczy to również słów, pracy, rodziny, urzędów, lokali usługowych oraz wielu, bardzo wielu najróżniejszych płaszczyzn naszego życia. Jakkolwiek jestem zwolennikiem swobody i bezpośredniości nie jestem do końca przekonany, że wszędzie i w każdych okolicznościach są to wartości całkowicie nadrzędne i zupełnie bezwarunkowe. Wydaje mi się, że wszyscy bardzo dobrze zdajemy sobie sprawę z faktu, że tak nie jest. Tu i tam trzeba niekiedy pilnować się i uważać, ponieważ takie jest właśnie życie. Ktoś kiedyś powiedział, że do ostrożnych świat należy i rzeczywiście można się w tych słowach doszukać głębszego sensu. Wiem tutaj jeszcze jedno, a wynika to z mojego doświadczenia, że – jeśli tylko się chce – sens można znaleźć dosłownie wszędzie. Nawet w tym tekście. Proszę jednak o jedno, a mianowicie o niedoszukiwanie się większego sensu w tym opowiadaniu, bowiem miał to być tylko żart, tylko żart. Żart i nic więcej.

              Ale ja jestem głupi, pomyślałem sobie nad ranem w dniu spotkania z Rebeccą. Przecież skoro nasze sprawy szły tak dobrze, mogłem ją zaprosić na kolację, a nie tam na jakiś tam obiad. Ech, Daniel Ty ciągle nic tutaj nie rozumiesz, nic nie rozumiesz... No, ale nic. Stary już chłop, a głupi, coraz głupszy. Umówiliśmy się jak się umówiliśmy, czego nie byłem w stanie ani cofnąć, ani zmienić. Najpierw parę godzin spędziłem w ogrodzie, potem wziąłem prysznic, a następnie ugotowałem polskie pyszności. Potem pod mój dom podjechała Rebecca autem prawdopodobnie japońskim w stanie zadbanym oraz w miarę przyzwoitym i przywitała się ze mną wręczając butelkę hiszpańskiego, różowego wina. Buziak, buziak, piekarnik już nastawiony, a w nim danie, jakiś deser, te sprawy. Rebecca znów świetnie wyglądała, bo miała na sobie ciemne kolory ubioru, na jej twarzy widniał ładny uśmiech, co i rusz poprawiała elegancką fryzurę. A ja momentami krzywo się uśmiechałem popsikany do granic nieprzyzwoitości lewymi perfumami Hugo Bossa. Życzyliśmy sobie po francusku smacznego, rzeczywiście życząc sobie, żeby potrawa nam smakowała. Po raz kolejny bardzo się duchu śmiałem, bo oto na francuskiej Prowansji, wyperfumowany lewymi perfumami od Rosjanina, rozmawiam po angielsku z rodowitą Francuską, jedząc polskie danie i racząc się hiszpańskim winem. Ech, życie potrafi się całkiem nieprawdopodobnie układać. Rozmawialiśmy. Miała byłych. Miałem byłe. Wracając do tematu okazało się, że konsumujemy w bardzo podobnym tempie, właściwie rzecz ujmując lekko za szybko, jakby może zbyt łapczywie, ale to pozorna jest ocena. Rebecce polskie danie bardzo smakowało, choć prawdę mówiąc już nie pamiętam, czy w ogóle poprosiła o dokładkę. Całkiem możliwe, że jednak tak uczyniła z tak zwanej, dobrze rozumianej uprzejmości. Udało się, uff, nie zawiodłem Rebecci. Śmialiśmy się i żartowaliśmy, niekiedy popadając w głębszą zadumę i zastanowienie. Na wieży hi – fi puściłem jakieś angielskie kawałki, odrobinę nastrojowe, żeby nie było. Muza również przypadła Rebecce do gustu. I znów zdążyłem zaobserwować, że naprawdę podobam się Rebecce, co ponownie łączyłem z zapachem używanych przez siebie perfum. Lekko niezdarnie, bo faktycznie bywam niezdarny w tych sprawach zdążyliśmy się przytulić. Miałem pomysł na ten posiłek, a właściwie na jego koniec. Otóż postanowiłem sobie odmówić wypicia wina, a właściwie prawdę mówiąc poprzestając na jednym, symbolicznym kieliszku, a może na maksymalnie dwóch, żeby Rebeccę bezpiecznie odwieść do domu, co również spotkało się ze zrozumieniem, a Rebecca odważnie dała mi się przejechać swoim autem hipotetycznie marki japońskiej. Fakt, że o mało co nie spowodowałem wypadku, wymuszając pierwszeństwo na rondzie przed jakąś, zapewne polską, ciężarówką. Rebecca mieszkała niedaleko, ale na tyle dalej, że dystansu nie można było pokonać inaczej, jak mechanicznym środkiem lokomocji. Ot jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć kilometrów, nawet jazda rowerem byłaby w tej sytuacji kłopotliwa. Szczerze mówiąc nasze jeżdżenie samochodami musiało wyglądać trochę jednak inaczej, ale pamiętam jedno, że zdarzyło nam się wymienić na auta oraz bardzo uważaliśmy, aby żadne z nas nie prowadziło samochodu pod wpływem alkoholu. Potem Rebecca postanowiła mi się zrewanżować i również zaprosić mnie na obiad, a ja nie byłem w stanie jej odmówić. I tak to poszło, że spotykaliśmy się co jakiś czas w domach, raz u mnie, innym razem u niej, degustując na przemian potrawy kuchni polskiej i francuskiej (np. pyszne krewetki) zbliżając się powoli do siebie, dochodząc do sytuacji gdzie pierwszy raz się pocałowaliśmy, czy złapaliśmy za ręce. Nie wiem, ale może przytrafiło nam się przytyć po jakieś trzy kilogramy? Pilnowałem się jednego, aby nigdy Rebecci nie pytać o sprawy zawodowe i nawet nie wiem dlaczego tak czyniłem. Może po prostu wydawało mi się, że sam mam tutaj niewiele ciekawego do opowiedzenia? Wymienialiśmy się poglądami i spostrzeżeniami, całkiem nieźle się rozumiejąc, choć kilka razy zdarzyło nam się pokłócić o jakieś drobnostki. Większych awantur nie było. Żadne z nas nie potłukło talerzy. Oczywiście bardzo się pilnowałem perfum Hugo Bossa, praktycznie się z nimi na dłużej nie rozstając. Wielokrotnie, zazwyczaj w ubikacji, poprawiałem ulotny zapach perfum. W tym czasie napisałem sporo wierszy, a głównym ich tematem był nie kto inny jak Rebecca. Było pięknie, było miło, było sympatycznie, aż pewnego dnia postanowiłem Rebeccę zaprosić na spacer, a następnie na kolację. Tamten dzień dał mi dużo do myślenia, ale nie uprzedzajmy wypadków. Tamten dzień dał mi dużo do myślenia, ale nie uprzedzajmy wypadków. Mawiają, że przez zapach (najróżniejszy, byle pociągający) i żołądek (dania rozmaite, byle smaczne i strawne) trafia się prosto do serca i może być w tym coś z racji. Ale, z drugiej strony do czego nam potrzebne w ogóle racje?

 

Edytowane przez Leszczym (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Panienka Kłosanka, obnażone ciało pospiesznie kołysze, tudzież z impetem, pośród kłosów i maków złocistych, seksobieżnie przemieszcza. Niedaleko w stawie swoje wdzięki moczyła, lecz odzienie wiatr rozwiał, a ona nieskorą do pościgu będąc, machnęła jeno lekceważąco powieką, delikatnie z ust słowa płosząc:    –– A udław bezwiatrem swój podmuch, paskudzie wyjący oraz moim zwiewnym wdziankiem, we wrażliwych zaułkach cudnie spoconych, ty szeleszczący obleśny wietrzniku – zbereźniku. Cholero szumiąca zboczona. Oby cię obsrane łopaty wiatraka poszatkowały.    Usłyszał powabną sentencje, młodzieniec właściwej urody, ponadto manier nienagannych i jak słup soli gębę rozdziawiwszy, zgorszeniem solidnym zatrwożył ego swoje. Takie niekulturalne artykułowanie wszelkich doznań emocją nasyconych, w elitarnych kręgach towarzyszących, zaiste do dobrego tonu, nie należało. Przeto zapłakał rzewnie z tej zgryzoty, że do takich dźwięków, ślimaka w czaszce zaangażować musiał.   Lecz gdy Panienkę Kłosankę przed sobą zobaczył–(nie z grubsza ciosaną, lecz subtelnie, delikatnym dłutkiem rzeźbioną)–to wszystkie łezki, jak jeden mąż, momentalnie do kanalików spieprzyły i aż mu stanął od tego, obraz przed oczami. Usłyszał za chwilę urokliwe stworzenie, jakby anioł z chóru anielskiego, na padole wylądował, nie przestając śpiewać:      –– Dzień dobry. Tyś panicz zapewne, zgoła dobrze wychowany, a zatem patrz w inną stronę, bo na wszystkie świętości, w mordę przywalę. A zresztą nie wiem… ja płocha bardzo, wstydliwa, skromna, mądra… jeno nie majętna, gdyż rodzice mnie z wszystkiego wydziedziczyli, a ja doprawdy nie wiem czemu? Chyba rzewnie zapłaczę na ramieniu panicza, kładąc twarzyczkę, a zaś lewą i prawą pierś. Cholera jasna. No co tak stoisz, jak jakiś ciul i palant nierąbnięty. Robota czeka! Ale już, bo na wszystkie świętości przysięgam…    –– Panienko! Choraś ty, że takie słowa z ust płoszysz –– trwoży naturę duszy, też spłoszony młodzieniec. –– A tak w ogóle, o jakiej pracy panienka wspomniała? Bom jam chętny, gdyby co. Pomoc w biedzie, to moja specjalność. –– Ubranka mego poszukaj, to i nagrodę w podzięce otrzymasz. –– E tam… to może później. Wzrok mój w zawieszeniu. Ubranko nie zając… nie ucieknie. –– Już uciekło, niewdzięczniku. I nie strasz mnie miniaturowym namiotem. Dobroci czynić nie chcesz, memu sercu zbolałemu? O kant dupy twoje obietnice rozbić. Jam taka delikatna, kulturą macana, w płochości swojej. Ty poszukaj. Poczekam na ciebie. Popilnuję rzeczy twoich.    –– Ależ panienko. Na golasa po polu mam biegać? To w rzeczy samej nie przystoi. Jam ze znanego rodu. –– A co tam rodu. Olej to. Swobodniej tak. Przy szukaniu, mniej panicz członki spocone zmęczysz. No dalej. Ruchy ruchy. Nagroda czeka. Wiesz jaka? –– No coś tam wiem. –– Ja też wiem, że wiesz, bom cwana. Planująca o krok do przodu. A że w miejsce newralgiczne panicza spozieram... –– W porządku. Żalu nie chowam. Pozbieram i wracam. A później… panienka wie. –– Wiem… ty mój zajączku. A teraz kicaj.    Młodzieniec właściwej urody, pospiesznie pobiegł, w polu wiatru poszukać, by łup kradziony skraść i panience gołej zwrócić, oczekując.    Tymczasem Panienka Kłosanka, choć wiadomo… płocha, rozumy w międzyczasie pojadła. W odzienie panicza kształty powabne chowając, tobołki zacne capnęła i w drugą stronę myk myk wśród łanów pospieszyła.    ***    Co było dalej? Odpowie ci wiatr. Czy los ich zetknął ponownie? A jeśli nie odpowie? Czy w końcu żyli długo i szczęśliwie? Hmm… nie wiadomo, gdyż wspomniany wyżej wiatr, dalszą część bajki porwawszy, schował w innej.      
    • - Aj, Iwona pije i wino? - Oni - wiej... - I pan owija.  
    • Bolesna cisza Mą głowę nawiedziła, wokół mnie pustka.   Echo niesłyszalne, krzyk, który nie ma głosu, tylko mrok trwały.   Kroków brak, i szeptów, tylko bezbarwna nicość została przy mnie.   Nadzieja blednie, jak świt za mgłą niepewny, gubi się w ciszy.
    • @Ewelina piękne

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Poetry from DAD morał jest zawsze . Gdzie szukać papierowej wersji ?... by w każdej swobodnej sytuacji szelest kartek z myślą trwał jak jedno

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

         
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...