Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lewe perfumy Hugo Bossa cz. 3


Rekomendowane odpowiedzi

Postanowiłem jak to się kolokwialnie mówi pójść na miasto. Wygoglowałem pobliski bar i okazało się, że mogę tam dojść na piechotę, co uprzedzając wypadki pozwoliło mi na skosztowanie pysznego francuskiego piwa o ciemnym zabarwieniu i pienistej urodzie. Nie, nie musiałem brać samochodu. Ubrałem się najładniej jak potrafię, a mam wrażenie, że potrafię ładnie wyglądać, tyle tylko że mogę się mylić w tym zakresie. Koszulka z kołnierzykiem, ciemne szorty i najładniejsze krojem buty, a także jasne skarpetki pięknie korespondowały z moją nowo nabytą opalenizną. To fakt, że użyłem sztyftu do pach, ale przede wszystkim wyciągnąłem z zanadrza perfumy Hugo Bossa i intensywnie oraz można powiedzieć, że z pewnym naddatkiem popsikałem się nimi od stóp do głów. Tak, chciałem ładnie wyglądać i bardzo chciałem żeby bił ode mnie przyjemny zapach mandarynek i rozmarynu. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć, bo nie kierował mną żaden napęd, ani nic w tym rodzaju, a jedynie co chciałem to wyjść na ludzi i do ludzi, a właściwie do francuskich braci, zresztą można by ich też od biedy nazwać osobami po fachu. To, że ten dzień - o ile dobrze sobie przypominam - nie był dniem weekendowym nie miało dla mnie większego znaczenia. Po prostu poczułem ten moment, a wspominałem już, że sporo tutaj czuję i przeczuwam, choć prawdę mówiąc w tym zakresie mogę również się mylić. Tego jedynego dnia polubiłem się z lustrem i własnym ciałem do tego stopnia, że nawet nawet byłem z siebie zadowolony. Proszę jednak mnie źle nie zrozumieć, bo zadowolenie z własnego wyglądu nie jest i nigdy nie było tym, co powszechnie nazywa się narcyzmem, zresztą co i rusz nadużywając tego słowa oraz niejako dopasowując to słowo bez krzty zrozumienia do osób ładnych i właśnie zadowolonych z własnego wyglądu. Warto tutaj zdawać sobie sprawę, że narcyzm to przede wszystkim charakter i specyficzny sposób zachowania, a nie ładny wygląd. Nic z tych rzeczy. Co to to nie ja. Wśród przeróżnych łąk, polan, lasków, a nawet dzikich chaszczy przeszedłem kilka kilometrów do baru, którego nazwy nie pamiętam, bo nie znając języka francuskiego zupełnie nie zrozumiałem nazwy. Szczerze mówiąc właściwie nie chciałem z nikim jakoś specjalnie tam rozmawiać, bo chodziło mi raczej o samą, jakże przyjemną, obecność wśród mężczyzn i kobiet z piwkiem i paczką papierosów pod ręką. Same już przebywanie w pubie sprawia mi niekiedy samą w sobie przyjemność, bo raduję się w sercu z wesołości, rozmowności, pogodnego nastawienia i dobrego humoru współtowarzyszy, zwłaszcza wtedy gdy samotność potęguje moje wrażenia tęsknoty za bliskością osób, czy konkretnej osoby, zresztą najchętniej płci przeciwnej. To takie normalne i oczywiste, a zatem bardzo proszę się temu zbytnio nie dziwić, bo naprawdę nie ma w tym nic dziwnego, zwłaszcza wtedy gdy jakoś specjalnie się nie upijam i praktycznie rzecz biorąc nie nadużywam alkoholu. Mam jeszcze jedną serdeczną prośbę. Proszę nie odbierać moich słów o zapaleniu papierosa, czy wyjściu na piwko lub wypiciu butelki wina za jakąś nadmierną promocję wyrobów tytoniowych i alkoholu, bo tak de facto nie jest i przypuszczam, że nie mylę się w tym zakresie. Słowem, czuję, że tak wcale a wcale nie jest, choć jak wspominałem miewam niekiedy problemy właśnie z czuciem. Wolność, swoboda i tlen są nieodłącznymi częściami, na które składa się moje szczęście. Tak, to prawda, właśnie tam, właśnie tamtej jakże ulotnej chwili, właśnie podczas wskazanych niżej cudnych okoliczności poczułem się szczęśliwy. Tak zwyczajnie. Bo ja wiem, może nawet byłem sobą?

 

Nie, nie byłem do końca sobą, bo nic a nic nie rozumiałem, ale o tym za chwilę. Z kuflem piwa i podstawką pod piwo usiadłem w kącie tarasu i wyciągnąłem papierosy oraz zapalniczkę. W barze, a właściwie dokładniej rzecz ujmując w pubie było trochę osób, ale trudno mi nazwać pub tamtej chwili za zatłoczony. Francuzi jak to Francuzi, weseli, w miarę przystojni, nieznacznie drobniejsi w budowie od nas Polaków snuli te swoje historyjki, żywo gestykulując. Francuzki jak to Francuzki jakby pewniejsze kobiecości i bardziej podbudowane pewnością siebie również śmiały się i opowiadały zapewne zabawne historie, najprawdopodobniej z życia wzięte, zresztą zapewne z tak zwanym pieprzykiem. Barman jak to barman pracowicie uwijał się jak w ukropie za ladą. Kelnerka jak kelnerka, ładna dziewczyna, sumiennie, dokładnie i z sobie tylko wiadomą wesołością biegała między ławami, a nawet podeszła do mnie i po francusku (jakże by inaczej) zapytała, czy czegoś jeszcze mi nie podać. Zadowoliłem się piwem, a zatem grzecznie jej podziękowałem, niezdarnie usiłując wyrazić swoją odmowę, koniecznie w języku francuskim. W gruncie rzeczy bacznie obserwowałem to miejsce, choć ja z tych co nie lubią obłapiać wzrokiem i komukolwiek dłużej zaglądać w oczy. Taka skaza, powiedzmy, że charakteru. Wydaje mi się też, że bawiłem się telefonem komórkowym od czasu do czasu spoglądając na polskie strony z wyraźnym niedowierzaniem, a nawet rozbawieniem, choć bardzo dobrze zdawałem sobie sprawę z faktu, że sytuacja w naszym kraju jest oględnie mówiąc nieciekawa i w gruncie rzeczy zupełnie niewesoła. Nie ukrywam, że w moim serfowaniu po internecie w tamtym dniu było coś ze śmiechu przez łzy, ale w gruncie rzeczy jest to temat na inną opowieść. Dość powiedzieć, że ostatnio właśnie tak bardzo często się śmieję. Takie okoliczności i takie czasy. W tle leciała jakaś rockowa, francuska muzyka, ale nie znałem ani wykonawcy, ani tytułu piosenki, a słów piosenki mogłem się jedynie domyślać. Atmosfera w lokalu wyraźnie mnie uspokajała, bowiem prawdę mówiąc niewiele rozumiałem z wypowiadanych tu i tam słów. Oczywiście coś tam rozumiałem, czegoś tam się domyśliłem, moja uwaga była jednak skupiona bardziej na obrazach. Było wesoło, spokojnie i towarzysko oraz wydawało się, że sytuacja się nie zmieni, szczerze mówiąc nie spodziewałem się żadnych większych rewelacji, rozsądnie planując zamówienie drugiego i zarazem ostatniego ciemnego browaru. Gotówki miałem w sam raz na dwa smaczne, sympatyczne i przyjemne piwa w że tak powiem doborowym towarzystwie prawie najfajniejszych ludzi pod słońcem, bo Polaków i Polki prawdę mówiąc cenię trochę bardziej, mimo oczywistych braków w porozumieniu i właściwym zrozumieniu. Nie, nie pamiętam która to mogła być godzina, ale najprawdopodobniej wszystko działo się we wczesnych godzinach wieczornych, bowiem planując powrót z lokalu chciałem uważać na późną porę. Jak wcześniej wspomniałem lubię swojską zwyczajność, a tak właśnie było właśnie tam to znaczy we wskazanym wyżej lokalu. Nagle, no właśnie nagle i niespodziewanie, zaraz po kupnie u barmana drugiego piwa wydarzyło się coś, czego bardzo długo nie mogłem zrozumieć, a co diametralnie zmieniło mój pobyt we Francji, to jest na niewielkiej i faktycznie odludnej prowansalskiej wsi. Co to było?

 

Już śpieszę z opowieścią. Zostańcie ze mną, a i tak zrobicie jak chcecie. Niczego tutaj nie narzucam.

Edytowane przez Leszczym (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...