Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Szkółka skoczni narciarskiej


Rekomendowane odpowiedzi

         Gdzieś w naszej Polsce, gdzieś w wysokich górach, gdzieś w niewielkiej i trudno dostępnej miejscowości pęczniała zamieszaniem szkółka skoków narciarskich dla zupełnie początkujących. Obrotny prezes szkółki zatrudniał sprawnych nauczycieli, a Ci mieli za zadanie wpajać młodym adeptom prawdziwą sztukę skoków narciarskich. Część bardzo nieletnich uczniów poprzestawało w szkółce na zabawie, a część dzieci i rzecz jasna ich rodziców traktowało te sportowe zajęcia poważniej, ponieważ upatrywało w nich szansy na zawodowe i dostanie życie sportowe prowadzone w świetle fleszy i jupiterów. 

           Pewnej zimy pewnego roku ni stąd ni zowąd po prostu przestał padać śnieg, uniemożliwiając w praktyce dzieciom ćwiczenia skoków na skoczni. Wciąż nie padało i nie padało, a działo się tak przez ładnych kilka lat kompletnie pozbawionych zimna, mrozu i śniegu. Szkółka narciarska była zmuszona rokrocznie coraz bardziej zaciskać pasa. Pewien rodzic - prawnik amator doradził z dnia na dzień coraz bardziej zafrasowanemu prezesowi, aby ten wybrał się w końcu z wizytą do adwokata.

            Pan Prezes przywdział wypracowaną na glanc koszulę, odświętny garnitur, przepiękny krawat oraz wypomadowane mokasyny i udał się po pomoc prawną do pobliskiego miasta. Adwokat potraktował tę ważną sprawę braku śniegu poważnie, rzetelnie, fachowo i z pełnym zrozumieniem. Podczas kilku kilkugodzinnych wizyt szczegółowo nakreślił dokładny plan działania. Doszli razem z prezesem szkółki do wniosku, że kilkuletni brak śniegu stanowi drastyczne i daleko posunięte naruszenie ważnych dóbr osobistych zwłaszcza tej dorastającej młodzieży, która z takim zapałem przygotowywała się do rozpoczęcia profesjonalnej kariery skoczka narciarskiego. Skoczyli więc pan prezes i profesjonalny pełnomocnik do Sądu gdzie złożyli wyrafinowane i wielostronicowe powództwo o ochronę dóbr osobistych przeciwko a jakże polskiemu rządowi. Potem, po głębszym zastanowieniu obaj panowie postanowili dopozwać przedstawicieli sąsiednich państw, a konkretnie rządy Słowacji, Czech i Niemiec. Byli przy tym dość rozsądni co spowodowało, że nie objęli powództwem rządów państw zza wschodniej granicy.

           Domykanie prawnych formalności trwało ponad dwa lata, w tym jakby inaczej dwie bezśnieżne zimy. Trzeciego roku i trzeciej zimy stanęli wreszcie w gmachu sądowym pośpiesznie wertując sumiennie przygotowane materiały. Właśnie w tym dniu i o tej godzinie znów zaczął padać biały śnieg. Wkrótce zasypało całe wojewódzkie miasto i przykryło grubą białą peleryną miejscowość i skocznię narciarską. I znów nauczyciele wraz z uczniami mogli rozpocząć ćwiczenia skoków narciarskich. Na korytarzu przed salą sto kilkanaście prezes szkółki pouczył adwokata, że należy ze sprawy sądowej jak najszybciej się wyplątać. Proces sądowy trzeba było jak najszybciej zamknąć. I tak się stało. I ponownie całymi latami działała bez zarzutów szkółka, bowiem ciągle padał śnieg.

Edytowane przez Leszczym (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Poezja to życie Nie da się być czasem. Jak czytam Twoje wiersze to się zastanawiam: w ile je piszesz? i ile pracy nad nimi wykonujesz? Niestety przypuszczam, że jest to mała jednostka czasu.
    • Panienka Kłosanka, obnażone ciało pospiesznie kołysze, tudzież z impetem, pośród kłosów i maków złocistych, seksobieżnie przemieszcza. Niedaleko w stawie swoje wdzięki moczyła, lecz odzienie wiatr rozwiał, a ona nieskorą do pościgu będąc, machnęła jeno lekceważąco powieką, delikatnie z ust słowa płosząc:    –– A udław bezwiatrem swój podmuch, paskudzie wyjący oraz moim zwiewnym wdziankiem, we wrażliwych zaułkach cudnie spoconych, ty szeleszczący obleśny wietrzniku – zbereźniku. Cholero szumiąca zboczona. Oby cię obsrane łopaty wiatraka poszatkowały.    Usłyszał powabną sentencje, młodzieniec właściwej urody, ponadto manier nienagannych i jak słup soli gębę rozdziawiwszy, zgorszeniem solidnym zatrwożył ego swoje. Takie niekulturalne artykułowanie wszelkich doznań emocją nasyconych, w elitarnych kręgach towarzyszących, zaiste do dobrego tonu, nie należało. Przeto zapłakał rzewnie z tej zgryzoty, że do takich dźwięków, ślimaka w czaszce zaangażować musiał.   Lecz gdy Panienkę Kłosankę przed sobą zobaczył–(nie z grubsza ciosaną, lecz subtelnie, delikatnym dłutkiem rzeźbioną)–to wszystkie łezki, jak jeden mąż, momentalnie do kanalików spieprzyły i aż mu stanął od tego, obraz przed oczami. Usłyszał za chwilę urokliwe stworzenie, jakby anioł z chóru anielskiego, na padole wylądował, nie przestając śpiewać:      –– Dzień dobry. Tyś panicz zapewne, zgoła dobrze wychowany, a zatem patrz w inną stronę, bo na wszystkie świętości, w mordę przywalę. A zresztą nie wiem… ja płocha bardzo, wstydliwa, skromna, mądra… jeno nie majętna, gdyż rodzice mnie z wszystkiego wydziedziczyli, a ja doprawdy nie wiem czemu? Chyba rzewnie zapłaczę na ramieniu panicza, kładąc twarzyczkę, a zaś lewą i prawą pierś. Cholera jasna. No co tak stoisz, jak jakiś ciul i palant nierąbnięty. Robota czeka! Ale już, bo na wszystkie świętości przysięgam…    –– Panienko! Choraś ty, że takie słowa z ust płoszysz –– trwoży naturę duszy, też spłoszony młodzieniec. –– A tak w ogóle, o jakiej pracy panienka wspomniała? Bom jam chętny, gdyby co. Pomoc w biedzie, to moja specjalność. –– Ubranka mego poszukaj, to i nagrodę w podzięce otrzymasz. –– E tam… to może później. Wzrok mój w zawieszeniu. Ubranko nie zając… nie ucieknie. –– Już uciekło, niewdzięczniku. I nie strasz mnie miniaturowym namiotem. Dobroci czynić nie chcesz, memu sercu zbolałemu? O kant dupy twoje obietnice rozbić. Jam taka delikatna, kulturą macana, w płochości swojej. Ty poszukaj. Poczekam na ciebie. Popilnuję rzeczy twoich.    –– Ależ panienko. Na golasa po polu mam biegać? To w rzeczy samej nie przystoi. Jam ze znanego rodu. –– A co tam rodu. Olej to. Swobodniej tak. Przy szukaniu, mniej panicz członki spocone zmęczysz. No dalej. Ruchy ruchy. Nagroda czeka. Wiesz jaka? –– No coś tam wiem. –– Ja też wiem, że wiesz, bom cwana. Planująca o krok do przodu. A że w miejsce newralgiczne panicza spozieram... –– W porządku. Żalu nie chowam. Pozbieram i wracam. A później… panienka wie. –– Wiem… ty mój zajączku. A teraz kicaj.    Młodzieniec właściwej urody, pospiesznie pobiegł, w polu wiatru poszukać, by łup kradziony skraść i panience gołej zwrócić, oczekując.    Tymczasem Panienka Kłosanka, choć wiadomo… płocha, rozumy w międzyczasie pojadła. W odzienie panicza kształty powabne chowając, tobołki zacne capnęła i w drugą stronę myk myk wśród łanów pospieszyła.    ***    Co było dalej? Odpowie ci wiatr. Czy los ich zetknął ponownie? A jeśli nie odpowie? Czy w końcu żyli długo i szczęśliwie? Hmm… nie wiadomo, gdyż wspomniany wyżej wiatr, dalszą część bajki porwawszy, schował w innej.      
    • - Aj, Iwona pije i wino? - Oni - wiej... - I pan owija.  
    • Bolesna cisza Mą głowę nawiedziła, wokół mnie pustka.   Echo niesłyszalne, krzyk, który nie ma głosu, tylko mrok trwały.   Kroków brak, i szeptów, tylko bezbarwna nicość została przy mnie.   Nadzieja blednie, jak świt za mgłą niepewny, gubi się w ciszy.
    • @Ewelina piękne

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...