Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Alkamon miasto radości


Rekomendowane odpowiedzi

Nigdy nie poznałem jej imienia.
Nie wiem dlaczego po prostu nie spytałem.
Może dlatego, by nie spłoszyć tych jej opowieści, które toczyła każdego dnia, gdy tylko słońce zaczynało chować się za dachami, na końcu miasta, tam gdzie do późnych wieczornych godzin handlowano czym się tylko dało.

Siadała wówczas przed swoim domem, na starym, odrapanym krześle i czekała, aż wieczór zawiśnie nad ulicą.
I tak dzień po dniu, od wczesnej wiosny po późną jesień a ja spieszyłem z drugiego końca miasta, by przykucnąć obok i słuchać jej słów jak urzeczony.
Wydawało się wówczas, że świat przystanął na ten czas, choć auta sunęły czarną drogą, przez uchylone okno po drugiej stronie ulicy słychać było radio grające skoczną muzykę, do portu wpływały rybackie kutry z pełnymi ładowniami  a zmęczeni rybacy ożywali, gdy tylko ich stopy dotknęły lądu.
Staruszka wyglądała jak królowa cyganów. Twarz miała ogorzałą od wiatru, spękaną od zmarszczek ale czarne oczka pełne były tajemnych blasków a kiedy spojrzała na człowieka, to miało się wrażenie, jakby ktoś gorącym żelazem wypalał mózg, trzewia a nawet stopy. Może dlatego większość ludzi jej się bała i kiedy tylko zasiadała ze swoim starym, trzeszczącym krzesłem, w którego rogoży – tak nam się czasem wydawało,  łowiła gwiazdy, w pośpiechu przechodzili na drugą stronę.

Pierścionki z kolorowych kamyków lśniły na jej palcach. Gruby, czarny mimo wieku warkocz, spływał niczym wodospad z jej ramienia.

Z wnętrza domu przez uchylone okno, czuć było zapach przeróżnych ziół, mających  przynieść ulgę w cierpieniu. Przeróżne maści które sama robiła niosły ulgę poparzonym, obolałym a nawet ukąszonym przez jadowite żmije, których niestety w Alkamon nie brakowało.

- Babko Jazmin – odezwała się stara Hortensia, dalsza  sąsiadka, która czasem przychodziła, by zapytać staruszkę o coś, co w danej chwili zaprzątało jej głowę – Śniło mi się, że ten nowy listonosz przyniósł mi list.

Wszyscy mówili o niej Jazmin, bo tak mówił do niej mąż ale ona twierdziła, że to nie jest jej prawdziwe imię.

- Jaka była wówczas pogoda w twoim śnie?

- Zapukał do drzwi a ja wyszłam przed próg, chociaż zawsze wpuszczam go do środka. Wydaje mi się, że był piękny dzień ale gdzieś z daleka słychać było jakby grzmot.

- Nie czekaj na list, prędzej od niego dotrze do ciebie wiadomość od kogoś, kto wróci z dalekiej podróży.

- Ale co to będzie za wiadomość? Dobra czy zła?

- Czekaj cierpliwie, już niedługo ten podróżny zawita do naszego miasteczka.

Nieco rozczarowana Hortensja machnęła ręką, odwróciła się i odeszła.

 Któregoś pięknego, niedzielnego popołudnie,  kiedy to nasz maleńki świat pogrążył się w sjeście, w półsnach, w których to wszyscy starcy stawali się dziećmi a dzieci śniły o dorosłości, przechodziłem obok domu babki Jazmin, kiedy usłyszałem jej głos:

- Kim! Kim!

Przystanąłem zdziwiony i spojrzałem w kierunku skąd dobiegał głos. Stała w oknie i machała na mnie abym podszedł a kiedy to zrobiłem, powiedziała:

- Wejdź do domu, brama jest otwarta.

Tak oto znalazłem się w jej królestwie. Ciemny, pstrokaty dom, pełen starych, kulawych mebli, kilku ściennych zegarów, pokazujących różne godziny, wyblakłych dywanów, no i tej kuchni o której tyle w mieście się mówiło. Pod powałą wisiały zioła na sznurze, przeciągniętym od jednego do drugiego końca pomieszczenia.

- Usiądź chłopcze – wskazała na krzesło przy okrągłym stole w pokoju, który kiedyś był chyba jadalnią. Sama usiadła na przeciw, położyła ręce na stole i zaczęła dłońmi wygładzać koronkowe serwetki.

Ojciec kiedyś opowiadał, jeszcze w dawniejszych czasach, kiedy to lubił wieczorem po kolacji z nami porozmawiać, że tak naprawdę to niewiele wiadomo o rodzinie babki Jazmin. Przybyła do Alkamon wraz z mężem, człowiekiem niespokojnym jak wiatr, który podobno, gdzieś tam daleko stąd, znalazł nieco złota i za tą resztkę której nie zdążył przehulać z kompanami Jazmin kupiła ten dom.

- Kiedyś był tak piękny, że wielu im go zazdrościło. Z tyłu był piękny ogród, z głęboką studnią do której wpadały liście drzew, lecz nie promienie słońca.

Stary ogrodnik przychodził by dbać o kwiaty, którymi lubiła się otaczać pani domu. Przycinał róże, plewił grządki z warzywami, jesienią grabił liście.

Młodym niedługo po osiedleniu urodził się synek, piękny niczym promyk słońca, oczko w głowie rodziców. Jako kilkuletnie dziecko biegał po ospałych ulicach Alkamon, wodził prym wśród dzieciarni i z niezwykłą łatwością zawierał nowe znajomości.

Mały Lucas zaprzyjaźnił się z ogrodnikiem. Zwierzał mu się ze swych dziecięcych marzeń i tajemnic a stary Benjamin opowiadał mu bajki, które często sam wymyślał.

Do dziś nie wiadomo, co się wydarzyło tamtej nocy. Ciało męża Jazmin, Carlosa, znaleziono w przydrożnym rowie. Mówiono, że wdał się w bójkę z nieznanymi ludźmi w oberży Pod Bykiem.

Tej samej nocy, kiedy ludzie przyszli powiadomić nieszczęsną żonę, ta ubrała się w pośpiechu, zarzuciła ciemnofioletową chustę na głowę i  wybiegła z domu, pozostawiając śpiące dziecko.

Kiedy wrócili z ciałem Carlosa, niesionym na ramionach mężczyzn, złożyli go w patio, by obmyć i ubrać, Jazmin zauważyła zniknięcie syna. W jedną noc jej życie przestał mieć jakikolwiek sens.

Wiatr poruszył okiennicami, zaszeleścił firanką i ustał. Po chwili, choć na to nic nie zapowiadało, spadły pierwsze ciężkie krople deszczu.

- Zawołałam cię tu po to, by poprosić cię o przysługę – wciąż poprawiała koronkowe serwetki, wygładzając je jakby jej dłonie były żelazkiem.

- Może napijesz się herbaty? Mam też pyszne konfitury z malin i mięty.

- Wody bym poprosił, jeśli można.

Po chwili staruszka postawiła przede mną metalowy kubek z zimną wodą i pyszne, słodkie konfitury z ożywczą miętą, które, muszę przyznać, zjadłem chyba nieco za szybko, tak były dobre.

Jazmin również jadła konfitury. Powoli nabierała je na łyżeczkę a następnie, kiedy czerwony przysmak zniknął w jej ustach, wydawało mi się, jakbym patrzył na małą dziewczynkę, której wielką radość sprawia jedzenie tego smakołyku.

- Jesteś uczciwym i pracowitym chłopcem i każdy w mieście może to potwierdzić – zaczęła rozmowę a ja próbowałem nie patrzeć w te jej niesamowite oczy – Jestem już stara, samotna i zapewne wkrótce przeniosę się do tego lepszego świata. Obserwuję cię już długo i wiem, że dobrze wybrałam.

Nikomu w mieście chyba przez myśl nie przeszło, że babka Jazmin mogłaby umrzeć. Wrosła w to miasteczka i było tak, jakby tu przyszła na świat i tak też ją traktowali mieszkańcy. Znali ją na bazarze i dobrze wiedzieli, że żadna przekupka jej nie przekrzyczy i że zawsze jest tak, jak ona tego chce i żadne targowanie nic nie zmieni. Znali ją rybacy od których kupowała świeże ryby, by suszyć je potem na  słońcu, aż zaczynały błyszczeć i mienić się srebrzyście.

Znał i cenił ją nawet burmistrz, któremu kiedyś ratowała chore dziecko, z powodzeniem oczywiście, za co był jej bardzo wdzięczna i kłaniał się, uchylając lekko kapelusz, ilekroć spotkał ją na ulicy.

- Mówi się, że tacy ludzie jak ty mają skrzydła. Właściwie to powinno się to mówić o ludziach którzy kończą już swoje życie a nie dopiero  zaczynają, ale ja znam się na ludziach, dlatego postanowiłam powierzyć ci moją tajemnicę. Moje dni są już policzone. Niedługo nad naszym miastem zawieje wiatr z północy i przyniesie wiele zła, ale pamiętaj, zło nigdy nie przychodzi nie proszone. Ktoś je tu zaprosi, ktoś kogo ty już poznałeś.

Miasto zaczęło budzić się do życia. Stukały otwierane okiennice, przez uchylone okno dobiegały ożywione głosy i choć po deszczu nie pozostało ani śladu, to w powietrzu czuć jeszcze było jego zapach.

×××

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Rozmyślałem o słowach babki Jazmin i dopiero kiedy słońce zaczęło wstawać nad morzem, sen otulił moją głowę.

Obudziły mnie krzyki dobiegające z ulicy i dźwięku dzwonu bijącego w niezwykły sposób, gwałtownie i nieprzerwanie, przez długi, długi czas.

Do pokoju wpadł ojciec i zawołał, że pali się dom babki Jazmin ale do mnie to nie docierało, mój mózg był jeszcze zanurzony we śnie i dopiero kiedy ojciec mną potrząsnął, zorientowałem się, że stało się coś bardzo złego. Kiedy wybiegliśmy z domu, ciepły północny wiatr owionął nam twarze i od razu przypomniałem sobie słowa staruszki o północnym wietrze i o kimś kto zaprosi zło do naszego miasta.

- To ten mężczyzna który pojawił się u nas w sklepie, zaraz po tym jak zjawił się cyrk. Matka od razu powiedziała, że za tym człowiekiem idzie zło – myślał, biegnąc obok ojca z bijącym sercem.

Widać już było płonący dom staruszki a właściwie to dopalało się to co z niego zostało. Mężczyźni podawali sobie wiadra z wodą, strażacy gasili z sikawki konnej a z dołu biegli rybacy, którzy niedawno powrócili z połowu, porzucili wszystko i ruszyli na pomoc.

Kobiety stały nieco dalej, rozmodlone i jakby nieobecne. Dzieci stały poszeptując sobie coś i chyba nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji.

- Gdyby nie ten przeklęty wiatr, może udałoby się ją uratować – rzucił ktoś z tłumu.

- Gdyby nie ten wiatr, być może nie doszło by do pożaru. Musiała zasnąć przy zapalonej świecy, którą zawsze stawiała na szafce przy łóżku, a że noc była parna, okno uchylone, to o nieszczęście nie trudno. Zerwał się wiatr, firanka zapaliła się od świecy i dalej to już szybko poszło. Babka pewnie nie zdążyła się nawet przebudzić.

Na drugi dzień po pożarze, poszedłem pod spalony dom, by się nieco rozejrzeć. Grubym kijem grzebałem w pogorzelisku w nadziei, że może coś znajdę. Nocny deszcz dogasił jeszcze tlące resztki, także nie musiałem się obawiać, że się poparzę. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem słowa starej kobiety

- Pamiętaj, kiedy to zło mnie dopadnie, szukaj w tym domu małej, srebrnej szkatułki w której znajdziesz srebrny pierścień, który ochroni cię przed złem, dopóki będziesz dobrym człowiekiem. Ten pierścień miałam nadzieję ofiarować kiedyś mojemu synowi, no ale los chciał inaczej.

Stałem w miejscu gdzie nie tak dawno był salon i jadłem pyszne konfitury, gdy nagle ziemia zadrżał. Trzęsienie ziemi nie było dla nas czymś niezwykłym, lecz tym razem wydawało się, że zatrzęsło nieco mocniej i mury które ocalały z pożaru, zaraz runą. Nie zdążyłem ruszyć się z miejsca, gdy poczułem, że spadam w dół a po chwili ogarnęła mnie ciemność.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten tekst jest fragmentem czegoś, co kiedyś być może zamieni się w książkę.

Przed chwilą udostępniłem większy fragment, pierwszą część napisaną około dwóch lat temu. Wtedy pisałem trochę inaczej ale myślę, że całość ma sens i utrzymana jest w jednakim klimacie. Dziękuję za Wasze komentarze i pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Manuel del Kiro

Manuel, dobrze napisane. ☺ Ale raczej "przystawał" niż "przystanął", gdyż sytuacja przychodzenia i słuchania powtarzała się wielokrotnie. I "tak, że" zamiast "także".  Zwracaj uwagę na takie szczegóły, na literówki - i na interpunkcję.

 

Pozdrowienia.  

    

Edytowane przez Michail (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Główną przyczyną cukrzycy jest nieodpowiednie odżywanie - nadmiar czerwonego mięsa i czystego tłuszczu, a nie - słodycze.   Łukasz Jasiński 
    • @Jacek_Suchowicz Super  Taki sweterek, obudzi uczucua.    Pozdrawiam serdecznie  Miłego dnia 
    • Nie, pana tekst ma sens, jednak: jest bezpośredni (tytuł) i popełnił pan błąd poligraficzny, napisał pan "dla  naporu" - tutaj powinien być odstęp - do tyłu, a zdania nie zmienię, wyliczanka:   - byłem atakowany na różnych portalach przez anonimowych nicków, przeważnie przez skrajne organizacje lewicowe,   - zostałem bezpodstawnie wyrzucony z Poezji Polskiej, Nieszuflady i Opowi - nawet do teraz nie wiem przez kogo, dlatego używam zwrotu: głęboko zakonspirowany tchórz - po prostu nie mam dowodów, tym bardziej: uprawnień śledczych w celu ustalenia tożsamości danej osoby,   - byłem również "nawracany" przez żydów, katolików, muzułmanów, świadków jehowych, mormonów i szatanistów - poganie nie nawracają - to nie jest sekta monoteistyczna - misyjna,   - dodam jeszcze wszelkiej maści politycznych prowokatorów,   nikt, ale to nikt nie ma prawa tutaj ustalać żadnych zasad, stylów i mód - trzeba czytać regulamin i czytać to - co wolno publikować, na przykład: "proza i nie tylko", więc: mój esej rodzinny - "Saga" - jest jak najbardziej zgodny z regulaminem, natomiast: dyskutować jak najbardziej trzeba - dyskusja musi nawiązywać do formy lub treści danego tekstu, ot to: teraz rozmawiamy o formie i treści pana tekstu.   Łukasz Jasiński 
    • Nie ma już tamtych sklepów z zabawkami, Które pośród dzieciństwa chwil beztroskich, Podarowały mi ogrom niewysłowionej radości, Przechowanej skrzętnie w głębinach pamięci…   Każda wizyta w takim sklepie, Była w dzieciństwie niezapomnianym przeżyciem, Na długie lata zapadającym w pamięć, Przyoblekającym się nocami w niejeden barwny sen…   Pamiętam tamte ich półki, Uginające się pod ciężarem gier planszowych, Dziesiątek pudełek puzzli rozmaitych, Dla dzieci w różnych kategoriach wiekowych,   Nie brakowało najrozmaitszych maskotek, Poupychanych w niemal każdym ich kącie, Były pluszaki po naciśnięciu świecące, Były i mechaniczne nakręcane kluczem.   Pamiętam liczne plastikowe figurki Wyobrażające lisy, wilki, jelonki, Rozstawione na tle tekturowej dekoracji, Przedstawiającej rozległy las zielony.   I liczne plastikowe dinozaury, Niektóre rozmiarów całkiem słusznych, Wielkości całej kilkulatka ręki, Budzące w moich oczach niekłamany podziw.   Pamiętam tamte na baterie roboty, Wydające z siebie różnorakie dźwięki, Po naciśnięciu mrugające światełkami, Imitującymi strzały pistoletów laserowych.   I liczne modele wahadłowców i rakiet, Rozwieszone na nitkach pod sufitem, Niczym w magicznym sadzie zaklęte owoce, Na rozłożystych gałęziach drzew…   A każdy radosny dziecka uśmiech, Rozniecony niespodziewanym prezentem, Zapadał dobrze w starej sklepikarki pamięć, Budząc także i staruszki emocje…   Pamiętam jak kiedyś całe pudełko żetonów, Przedstawiających z różnych epok wojowników, Na porysowanej sklepowej ladzie z plastiku, Wysypała przede mną ku niepojętemu zdziwieniu…   I wtedy padły te słowa cudowne, Wywołujące u kilkulatka emocji dreszcz, Które na zawsze zapadły mi w pamięć… - Bierz wszystkie... To prezent!   Pamiętam jak w oczach kilkulatka, Od nadmiaru niespodziewanego szczęścia, Zawirował nagle cały świat, A chwila ta zdawała się wiecznie trwać.   Szeroko otwierając ze zdziwienia oczy, W cudowny prezent nie mogłem uwierzyć, Stałem tak, jak w ziemię wryty, Słowa z siebie nie mogąc wydobyć,   Dopiero starej sklepikarki ponaglenie, Okraszone jej serdecznym uśmiechem, Sprawiło że nieśmiało wyciągnąłem ręce, Zbierając nieśmiało żetony tekturowe.   Jedne pokryte brokatem, Błyszczały się w sklepowej żarówki świetle, Inne zatopione w fosforze, Świeciły się gdy noc spowiła ziemię,   Na jednych byli brodaci wikingowie, Na innych rycerze dzierżący lśniące miecze, Na jednych Celtowie prezentowali się groźnie, Z innych spoglądali dostojni maharadżowie,   Na jednych żetonach smagli Asyryjczycy, Prezentowali dumnie bujne swe brody, Na innych z kolei amerykańscy Rangersi, Salutowali mi karnie gładko ogoleni,   Z jednych żetonów egipscy łucznicy, Mierzyli we mnie z swych łuków strzały, Na innych z kolei zadumani Hetyci, Ostrzyli w skupieniu swe bojowe topory.   Choć przedstawiały wojowników tak różnych, Wszystkie po temu się przysłużyły, Że roznieciły u mnie ciekawość całego świata historii, Żarzącą się skrycie w dziecięcej wyobraźni głębi...   Lecz jest to już tylko niestety, Zaledwie wspomnienie z przeszłości, Nie ma już tamtych sklepów z zabawkami, Próby czasu niestety nie przetrwały…   Jedne te w miasteczkach niewielkich, Niestety nie wytrzymały konkurencji, Z wyrastającymi jak grzyby po deszczu hipermarketami, Które zmonopolizowały lokalne rynki.   Inne z nieubłaganym kolejnych lat biegiem, Zostały już trwale wyburzone, Inne budynki zajęły ich miejsce, Nie został po nich na kamieniu kamień…   Gdy człowiek czasem dzieciństwo wspomni, Pośród dorosłego życia obowiązków niezliczonych, Czasem w oku i łza się zakręci, Na wspomnienie tamtych sklepów z zabawkami,   Które niegdyś w odległym dzieciństwie, Podarowały mi radości tak wiele, By w niejednej dorosłości chwili trudnej, Ich wspomnienie było mi pocieszeniem…
    • @Groschek Ślicznie, cudownie! Ach! Pozdrawiam serdecznie!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...