Pośród traw, ziół wielu,
migocze i błyska
klejnotów moc wielka.
Umyka w trawie,
przejrzystością wabi.
Stąd bierze początek
pluskające zimno,
niteczki radosne,
spływa po pagórku.
Szuka chyba czegoś.
Krystaliczny, wartki,
wąziutki strumyczek,
biegnie gdzieś przed siebie.
Cierpliwie zaznacza
ustaloną trasę.
Drzew wreszcie dopada
bystra strużka dźwięczna.
Pracowicie kręci,
na koniec znajduje
cel krótkiej podróży.
Nie taki już czysty,
dość również leniwy,
z grzywą zieloną.
Łypie dość ponuro
wód łapczywy strumień.
Uroda zanika,
choć nie ginie przecież.
Brylantowa wstążka
zmieszana, rozbita,
zdąża ku północy.