Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

II. Kupiłem od handlarza koszmarne dresiki. Kosztowały niewielkie pieniądze, bo w moim życiu dużych pieniędzy nigdy nie było, nie ma i najprawdopodobniej nie będzie. Taka jest prawda. O wybitnym niedopasowaniu dresów wiem od siostry z zagranicy, która widziała mnie na zdjęciach, a zajmuje się krawiectwem. Kolor jakiś taki byle jaki, beznadziejny fason, sterczące farfocle, bluza bez napisów w kostropate romby. Ubrałem dresy żeby czuć się przede wszystkim swobodnie i spotkałem się z Anną. Ania jak tylko mnie zobaczyła wspomniała – Daniel – świetnie wyglądasz, fajne dresy, skąd masz? A ja odpowiedziałem, że kupiłem w topowym sklepie oraz że dziękuję za komplement. Bardzo dziękuję. Ania patrzyła na mnie z wyraźną aprobatą i zainteresowaniem. W jej oczach można było wyczytać bez trudu, że się Jej podobam. Nie wiem jak to uczyniła, ale nie udało się Jej nawet uśmiechnąć pod nosem z przekąsem. Komplementy wypowiadała z pełną powagą i przekonaniem. Według mnie kłamała jak z nut. Taka to Ania. Taka prawda. Śmiałem się w duchu z sytuacji, bo wiedziałem, że wyglądam tragicznie, ale nie dałem po sobie poznać, że wcale nie dowierzam ładnym słowom na temat mojego wdzianka. Nietrafiony zakup zaraz głęboko schowałem w szafie oraz postanowiłem za żadne skarby świata do niego nigdy nie wracać. Nie ukrywam jednak, że miło mi było słyszeć ładne słowa o moim wyglądzie nawet wówczas gdy w pełni sobie zdawałem sprawę z faktu, że wcale tak nie jest i że jak powiadają szału nie ma. Jeśli mnie zapytasz, czy miałem jakąkolwiek pretensję do Ani, że nie powiedziała mi prawdy to odpowiem, że nie, że ani trochę, że wcale a wcale. Prawda jest bowiem taka, że czasem jest przyjemnie usłyszeć słodkie kłamstwo wypowiadane życzliwie i w szczerych intencjach.

         Nie każdy i nie zawsze wygląda jak milion dolarów. Zdarza się, że nasz wygląd jest warty funta kłaków, a nawet mniej. Bywamy zestresowani, zmarnowani, zmęczeni, spięci, niewyspani, zatyrani, pogubieni, niepewni i zatroskani jutrem. Takie czasy. Wszystkie te emocje i odczucia rysują się niekiedy na naszych twarzach, mimo że wszyscy lub prawie wszyscy odganiamy złe myśli i staramy się nie przejmować za nadto. Przed wyjściem mówimy sobie głowa do góry i do przodu, albo jakoś inaczej, ale w tym właśnie sensie. Gdybyśmy brali na serio wszystkie te pokraczne domysły i piramidalnie absurdalne fakty naokoło to depresja byłaby najmniejszą drobnostką jaka mogłaby nas spotkać. Zupełną wręcz błahostką. Zapewne tęsknilibyśmy za totalnym odejściem od wszelkich zmysłów i taka jest prawda. Nawet gdybyśmy chcieli nie jesteśmy w stanie się wszystkim jak należy przejmować. Walczymy ze sobą i z okolicznościami, aby każdego dnia wstać, ubrać się i zorganizować rzeczywistość, zresztą na tyle na ile jesteśmy w stanie. Czasem nam się udaje, a czasem ponosimy porażki. I potykamy się i błądzimy i popełniamy błędy. Ostatnio więcej, takie czasy i taka jest prawda.

       Do tego dochodzą okoliczności koronawirusa. Choćbym nie wiem jak chciał nie zabiorę Ani do teatru, restauracji, kina, czy muzeum. Wszystko zamknięte i podobno w słusznym celu. Tak naprawdę nikt tutaj nie wie jaka jest prawda o ograniczeniach antycovidowych, które mają przecież zasięg globalny. Nie mamy jak się odstresować, a jedyne co nam pozostaje to spacer, spotykanie się w domach lub ewentualnie na dworze. Tak czy inaczej i tak ryzykujemy zakażeniem wirusem. To najprawdziwsza prawda, że wirus doszczętnie pokiereszował nam teraźniejszość oraz mnóstwo naszych planów na przyszłość. I wszyscy w duchu zadajemy sobie pytanie – jaka będzie rzeczywistość powirusowa? To prawda, że nie znam na nie żadnej choćby choć trochę satysfakcjonującej odpowiedzi. Przyszłość od zawsze jest zagadką. Prawdopodobnie nikt z nas nie wie, co wydarzy się choćby za trzy tygodnie. Co najwyżej próbujemy spekulować, przewidywać lub prognozować. Ta niełatwa sztuka raz się udaje, a innym razem pudłujemy. Takie jest życie.

          Anna tego wieczora przy skądinąd pięknym i dostojnym blasku księżyca wyglądała nie najlepiej. Jej wygląd przywoływał na myśl dziesiątki przekleństw na temat złego szefa, czy wrednej i złośliwej koleżanki z pracy. Przywoływał na myśl setki negatywnych określeń na temat nie wiem dla przykładu rządzących w tym kraju. A może to całe polityczne zamieszanie zawdzięczamy tylko sobie, czyli naszej polskiej kłótliwości, a wcale nie politykom, którzy tylko wykonują nasze polecenia oraz próbują wyjść naprzeciw naszym oczekiwaniom? Czy aby na pewno nasze spory nie są umiejętnie podgrzewane i podsycane od zewnątrz? Nie wiem tego i taka jest prawda. Wiem natomiast, że jesteśmy pracowitym, nerwowym i porywczym narodem. Z uwagi na fakt, że z Anią systematycznie się spotykałem wiedziałem, że jest piękną kobietą, a tylko tego dnia miała słabszy dzień, co niestety było po Niej widać. Właśnie tego dnia po raz pierwszy w życiu Anna zapytała się mnie wprost, czy mi się podoba, jakby przeczuwając niepewność mojej odpowiedzi. I właśnie tego jednego dnia wcale nie byłem pewny odpowiedzi, bo miała zdecydowanie gorszy dzień, co zresztą każdemu się przytrafia. Dlatego tego dnia musiałem zgrabnie przeinaczyć fakty, stwierdzając kategorycznie i bez cienia wątpliwości, że tak, że oczywiście, że tak, że jak najbardziej tak. Ania ucieszyła się moją odpowiedzią, która zresztą wcale nie była kłamliwa, a właściwie była bliższa prawdy niż mogłoby się na pozór wydawać. Fakty są bowiem takie, że przecież właśnie dlatego z Nią się spotykałem, bo naprawdę mi się podobała i mówiąc w ogromnym uproszczeniu doceniałem Jej fizyczność. Nie byłem jednak w stanie być stuprocentowo szczerym i odpowiedzieć Jej, że owszem podoba mi się, ale że dzisiaj ma gorszy dzień. Zresztą, czy ta prawda w ogóle by coś zmieniła? Czy taka właśnie prawda, choćby najprawdziwsza i najszczersza miałaby jakiekolwiek pozytywne konsekwencje? Czy efekt tej prawdy byłby naprawdę pożądany? Według mnie wcale nie i dlatego właśnie wówczas skłamałem lub jak kto woli nie powiedziałem pełnej prawdy. I nie żałuję do dzisiaj, o czym za moment. Jeśli tylko chcecie zostańcie ze mną.

Forsa mi się kończy i to jest prawda jak dwa razy dwa jest cztery. Zresztą w dzisiejszych czasach nawet najprostsze twierdzenie matematyczne jest podważane, bo są tacy, którzy przypuszczają, że nie cztery, a sześć, osiem lub dwanaście. Na głupotę nie ma rady i takie są fakty. Głupota ma się tutaj całkiem nieźle. Panoszy się. Widziałem, że Ania jest w kiepskim nastroju i trzeba ją jakoś podtrzymać na duchu oraz pocieszyć. Pierwsze co zrobiłem to dokumentnie posprzątałem w mieszkaniu. Zajęło mi to pełne dwa dni, oj było co robić, gdyż mieszkanie zasyfiłem jak mało kto. Musiałem ogarnąć wszystkie majtki, skarpety, brudne naczynia, zaplamioną podłogę, przekrzywioną narzutę, wszechobecny kurz, niedomytą łazienkę i obsrany kibel. Dzięki chińskim kadzidełkom udało mi się wprowadzić powiew świeżości i ładnego zapachu do mieszkania. Już sama ta skwapliwie wykonana praca stanowiła przecież swego rodzaju nieszczerość. Postanowiłem bowiem pokazać się Ani od czystej strony, mimo że z czystością bywam na co dzień na bakier, a w przynajmniej w moich czterech kątach tak się zazwyczaj dzieje. Nawet nie wiem dlaczego, ale są tacy, którzy uważają, że ludzie inteligentni mniej sprzątają. W moim przypadku to twierdzenie się nie sprawdza, bo już dawno zdążyłem się przekonać, że inteligencji u mnie za grosz, czyli z natury powinienem sprzątać. A nie sprzątam - ups. Ktoś powie, że znów skłamałem lub jak to się ładnie mówi nie powiedziałem całej prawdy. I rzeczywiście tak było, co niniejszym wszem i wobec przyznaję. Sumiennie, dokładnie i rzetelnie posprzątałem żeby Ani było przyjemnie w progach mojego domu, co zresztą spotkało się z Jej wyraźną i wyartykułowaną aprobatą. To po pierwsze.

          Po drugie, zamówiłem sporo różnych posiłków, przystawek, dobry alkohol na co wydałem dużo pieniędzy, choć prawdę mówiąc nie pamiętam ile dokładnie, ale dobre kilkaset złotych się tego uzbierało. Tym samym znów skłamałem, że oto mam pieniądze i stać mnie na wykwintne przysmaki, co niestety dalekie było od trudnej rzeczywistości koronawirusowej. W ten niewyszukany sposób sprawiłem przyjemność Ani, za co Ona była mi bardzo wdzięczna. Ania wypogodniała. Spotkanie przebiegało w pozytywnej atmosferze bezspornej przyjaźni i szacunku. Było fajnie, a gdybym nie skłamał i nie wiem jak to nazwać nie przeinaczył niektórych faktów spotkanie mogłoby wyglądać zupełnie inaczej, bo mówiąc w skrócie gorzej. Nie opiszę tutaj naszego dialogu, bo prawda jest taka, że nawet nie pamiętam o czym rozmawialiśmy i jeszcze nie opanowałem trudnej sztuki pisania chwytliwych dialogów. Opowiadaliśmy sobie jakieś barwne historie nie mające żadnego związku z polityką, religią, zdrowiem, czy pieniędzmi. To jest cała prawda i tylko prawda o naszym domowym spotkaniu. Znów skłamałem, bo takie jest życie. Zresztą w całym tym opowiadaniu wszystko rzetelnie zmyślam, bo zwyczajnie taki mam zawód. Za to mi płacą i taka jest prawda. Mimo tego zostańcie ze mną, a zrobicie jak chcecie.

      Pewnego dnia poszliśmy przejechać się rowerami. Doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, że to zdanie brzmi na pozór paradoksalnie, no bo przecież albo się idzie albo jedzie, ale tak właśnie było tego dnia. Przeszliśmy blisko dwa kilometry do stacji miejskiej wypożyczalni rowerów. Telefonem zapłaciliśmy należność, wystukując odpowiedni kod i dwa rowery mieliśmy do własnej i nieograniczonej dyspozycji. Jechaliśmy raz wolniej, innym razem szybciej, po mieście, miejskich dróżkach rowerowych, moście, a nawet dojechaliśmy do okolic podmiejskich. Było ładnie, słonecznie i ciepło. Lekki wiaterek owiewał nasze rozpromienione i uśmiechnięte twarze. Trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło i to jest prawdopodobnie prawda. Zapytasz mnie tutaj drogi Czytelniku, czy tego dnia byłem szczery w relacjach z Anną. A ja Ci odpowiem, że nie do końca. Bardzo się bowiem starałem pokazać Ani jak świetnie jeżdżę rowerem. Próbowałem na przykład jechać rowerem bez trzymanki, co tylko częściowo mi się udało i o mało co się nie wywróciłem. Był też taki moment, że się zagapiłem i o mało co nie potrąciłem jakiegoś pana przechodnia i musiałem przed Anią udawać, że nic się przecież nie stało oraz że w pełni panuję nad sytuacją. Zamaszyście pedałowałem niczym profesjonalny kolarz. Starałem się też nie pokazywać po sobie zmęczenia jazdą, a wszelkie ruchy wykonywać jak najbardziej płynnie i z gracją. Od dawna nie jeżdżę rowerem, ale usilnie starałem się pokazać, że ta sztuka nie jest mi obca i doskonale sobie radzę w tym zakresie. Wycieczka rowerowa bardzo spodobała się Ani i widać było, że jest szczęśliwa, zadowolona oraz przepełniona pozytywnymi wrażeniami. Bardzo też się Jej podobała obrana przeze mnie trasa, bo rzeczywiście odwiedziliśmy kilka urokliwych i ciekawych warszawskich miejsc. Dla przykładu byliśmy nad Wisłą, pod Kopernikiem. Zresztą zrobiliśmy sobie również kilka postojów, na których raczyliśmy się odpoczynkiem, sokami i kanapkami. Było sympatycznie i miło. Znów zdążyliśmy opowiedzieć sobie kilka historii. Ania zapytała mnie o moją książkę, a ja opowiedziałem Jej o swoim pomyśle na książkę. Zresztą ta rozmowa była później nie lada podpowiedzią na temat jak dopiero przygotowywana przeze mnie książka ma wyglądać i jak ma się potoczyć jej akcja. Ania cieszyła się również z faktu, że poprawiły się morowe nastroje w Jej pracy. Wyglądało na to, że powoli, choć systematycznie gasł nabrzmiały trudnymi faktami i błędami spór w miejscu zatrudnienia. Nie, nie rozmawialiśmy o niczym nadzwyczajnym. Nasza rozmowa przypominała zwyczajowe damsko – męskie pogaduchy przepełnione dojrzałą ciekawością drugiego człowieka. O tak, zawsze i wszędzie bądźmy po prostu siebie ciekawi, a powinno być dobrze. Cieszyliśmy się chwilą. Było ok. Powstaje więc pytanie natury zasadniczej jak wyglądałaby nasza przejażdżka gdybym nie starał się Ani zaimponować swoją umiejętnością jazdy na rowerze? Co by było, gdybym zawczasu nie przemyślał i nie zaplanował trasy wycieczki? Jak by to wyglądało gdybym nie kupił soków i nie przygotował kanapek? Z pewnością wówczas nasza wycieczka rowerowa byłaby, że tak to ujmę bliższa prawdy, bo wcale nie aż tak bardzo chciało mi się to wszystko robić (stary i zdziadziały już się robię), ale czy naprawdę lepiej spędzilibyśmy ten czas? Wątpię. Trzeba było się bowiem trochę postarać i taka jest prawda. Jak powiadają trzeba zabiegać o wartościowe kobiety, a bywa - jak to w życiu - bardzo różnie. Chciałem się starać o ładną Anię i jest w tym coś z prawdy nie podlegającej żadnej dyskusji, a sam fakt usilnego starania się o drugą osobę zawsze nosi znamiona fałszu. Tak to już jest i nigdy nie będzie inaczej. Wszyscy Ci którzy twierdzą coś przeciwnego mylą się, zwyczajnie kłamią lub ewentualnie mijają się z prawdą.

          W tak zwanym międzyczasie udało mi się ukończyć książkę, ogarnąć sprawy wydawnicze i zacząć zarabiać jakieś umiarkowane pieniądze. Ot cała prawda. Powiem więcej, a mianowicie fakt, że w książce było kolokwialnie mówiąc bardzo dużo Ani. Okazało się, że wyszła mi całkiem niezła i w miarę poczytna książka. Tym samym coś co w początkowej fazie niniejszego opowiadania wydawało się wierutnym i złowrogim kłamstwem z czasem przerodziło się (choć nie samo, bo napracowałem się po pachy) w najprawdziwszą i niepodważalną prawdę. Ta sytuacja jest dla mnie dobitnym przykładem skłaniającym mnie do koncepcji, że bywają sytuacje, w których naprawdę warto jest skłamać. Trudny to temat i niezwykle filozoficznie skomplikowany, ale rzeczywiście też tak bywa. Zdarza się hej ho!, jak zwykł mawiać Kurt Vonnegut. Prawda, że fajnie?

        Zatęskniłem za kierownicą auta. Ostatni swój samochód sprzedałem całe lata temu i ten niepozorny fakt przypomina w swojej naturze prawdę. Postanowiłem umówić się z Anną na przejażdżkę autem. Z tego co zdążyłem się zorientować to Ania nie posiadała ani samochodu, ani nawet prawa jazdy. Ale zgodziła się, co w samo w sobie mnie ucieszyło, co znów jest prawdą, choć faktem zupełnie zmyślonym jak zresztą całe niniejsze opowiadanie. Sprawa jest teraz prostsza niż kiedyś, bo są wypożyczalnie samochodów na kilometry i godziny, o np. jest taki „Panek”. Fajne auta mają, a jeżdżąc ich samochodami czujesz się jak prawdziwy pan, a piękna partnerka u boku tylko potęguje to niesamowite wrażenie. Wybrałem wypasioną furę z drzwiami otwieranymi do góry, zapłaciłem nie najmniejsze pieniądze telefonem i pojechaliśmy w siną dal gdzieś za obrzeża Warszawy. Było cudownie. Prawdę mówiąc bardzo się starałem jeździć bez żadnych błędów i zupełnie zgodnie z przepisami, których zresztą wszystkich nawet nie pamiętałem, a trochę unormowań zdążyło już się zmienić. Auto marki BMW pod tytułem „Panek” świetnie się prowadziło. Tyle tylko, że zamilkłem na jakiś czas, bo trudno mi było skupić się równocześnie na jeździe i rozmowie z Anną. Szpanowałem przyciemnianymi okularami i wystającym zza szyby łokciem, a Anna ubrała piękną niebieską sukienkę z całkiem nieprzyzwoitym dekoltem. Ach Panie, co to była za jazda. Jazda po zakątkach Warszawy zabrała nam jakieś trzy godziny. Gdzieś po jakiejś podmiejskiej ulicy, przy totalnym bezruchu dałem się przejechać Annie, która usiadła za kierownicą, ogarnęła pedały sprzęgło, gaz i hamulec, a także skrzynię biegów i nawet udało się jej jechać niewielką prędkością przez około pięć minut. Ania miała frajdę i było to po niej widać. Znów spędziliśmy piękny dzień ciesząc się, że mamy siebie na tym dziwnym, osobliwym, trudnym, absurdalizującym i zaskakującym świecie. Trochę łgałem, co przyznaję, bo prawdę mówiąc nie najlepszy ze mnie kierowca, a starałem się zrobić jak najlepsze wrażenie. Na szczęście dzięki zawczasu w porę dostrzeżonemu przydrożnemu słupowi wytworzone z mozołem wrażenie było wydaje mi się wiarygodne. A jaka była prawda? Czy Anna dostrzegała moją nieumiejętność prowadzenia auta? Nie wiem i prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiem i taka jest prawda. To nie jest prawda, że zawsze prawda wychodzi na jaw, bo bywa bardzo różnie. Właśnie takie jest życie. Jak to mówią jest niejednoznaczne i skomplikowane.

 

 

W przygotowaniu cz. 3 i ostatnia:))

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @bazyl_prost ...a może nie istnieją żadne barykady. Pozdrawiam :)))))))
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Robert Witold Gorzkowski Filozofia jest w stanie odpowiedzieć na takowy dylemat,  ale jajka na twardo stwarzają ku temu inny dylemat, powiedzmy zapachowy o którym nie godzi się tutaj wspominać. Googlowe rozważania są istotnie ciekawe na tak delikatny, jajkowy temat:    "Z naukowego punktu widzenia pierwsze było jajko. Z niego wykluł się pierwszy ptak, który ewolucyjnie nie był jeszcze kurą, ale jego potomkiem była pierwsza kura. Gdyby pytanie dotyczyło "kurzego jajka", to pierwsze było jajko zniesione przez pre-kurę, która jeszcze nie była w pełni kurą.  Jajko było pierwsze: Ewolucja sprawiła, że ptaki wyewoluowały z gadów, a pierwsze jajka z chitynową skorupką pojawiły się miliony lat temu. Pierwsza kura wykluła się z jajka, które złożył ptak będący jej ewolucyjnym przodkiem. Kura była pierwsza (w kontekście kurzego jajka): Jeśli definicja "kurzego jajka" zakłada, że złożyła je kura, to pierwsza kura musiała istnieć przed pierwszym "kurzym jajkiem". Zgodnie z tą logiką, dwie pre-kury spłodziły potomka, który był już kurą i wykluł się z jajka złożonego przez tę pre-kurę."  -  Google.com   Google wie wszystko, nawet na temat kuro-jajeczny. Pozdrawiam serdecznie.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @violetta Prawi go ogłoszą starotestamentalnym  żebrem ( po staropolsku - ziobrem) I będzie miał fuchę wśród relikwii...
    • @Wiesław J.K. to skojarzenie odnosi się do jajka czyż istnieje coś bardziej surowego od jajka które nie ma ani początku ani końca bo którz podejmie się się filozoficznego przedstawienia rozwiązania odwiecznego dylematu co było pierwsze jajo czy kura. Pozdrawiam 
    • Litwo! czy mnie jeszcze miłujesz czy myślisz o mnie jak moja Ojczyzna czy tęskno wypatrujesz z wiarą wskrzeszoną na pokuszenie.    A gdy wracać będę na Macierzy łono  i w Ostrą Bramę zanosić pokuty  to z Góry Krzyży spójrz na mnie łaskawie ujmij od kończyn i bez miar błogosław.   W miłości nie rachuj a kwieciem pachnącym w krąg ciżby się wlewaj a rozlej przytomnie  po placach przelatuj a złotym promieniem  Żydom na kramach przyświecaj usłużnie.    Powtarzam te strofy pobożnie cytuję  co wiarę w narodzie przez wojny trzymała  i teraz to stojąc u progu katedry  tę noc ponad głową gwiaździście rozkładam.    Bo na nic błagania wróg stoi na powrót  i jak przed wiekami tak teraz się kłębi  aż znowu musimy walić w tarabany  i trąby bojowe wydobyć z odmętu.   Tymczasem przenosisz ponad głowy dachów  gdzie duchy szlacheckie tej ziemi się tłoczą  gdzie kurze bojowe powietrzem zakręcą i w nozdrza podetkną mi wonie morowe.   Tak pójdę polami na dawne stanice  biel kwiatów obaczę i zerwę je w słowach gdzie zieleń wezgłowia zachwyci me lico  Ukłonię się wiatrom wiejącym od nowa.    W rozstajach wiekowych kapliczek gromada  gdzie szlachcic się żegna i z konia nie zsiada  i zatnie rumaka popędzi przed siebie to czasu przeszłego świadectwo da w niebie.    I ja swoją miłość przytulam tak czule trochę opowiem by żałość w niej wzniecić  lecz wolę w jej oczy spoglądać i marzyć by nigdy tych wojen mój naród nie przeżył.   Idziemy a Wilno po bruku nas wodzi Maryja już tęskno przyciąga do siebie  na drzwiach pocałunek pokutnie składamy a w puszkę pątniczą wrzucamy medalik.   Ach przestań już myśleć przeklęta ma głowo  nie wskrzesisz umarłych z popiołów nie wstaną  naręcza bukietów rozrzucisz po polu na Rossie co świadkiem przez wieki zostanie.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...