Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

W końcu jesteśmy lingwistami (Anna Achmatowa)
We're the linguists, after all (Anna Akhmatova)
Nous sommes des linguistes après tout!` Anna Akhmatova

毕竟我们都是语言学家们。[安娜·阿赫玛托娃]

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

HORSE IN COAT & OTHER WURDS  

KOŃ W PŁASZCZU & INNE SŁÓWKI

 

The Horse in CoatGranddad Pikhto and the Granny with Pistol are the most mysterious, vague, but real characters of the folklore of the Russian cities. They are mostly echo-phrases that are pronounced in response to questions like What? Who? Why? Every child knows it. Moreover, they are the life-long companions of Russian people. None ever saw them, thus, none knows what is a real appearance of Grandpa Pikhto or the Granny with Pistol, the way they look like. As to the Horse in Coat, it had already materialized before people both in pictures and in sculptures. 

 

 

The monument to the Horse in Coat  was once erected in Sochi, in Southern Russia, in the city of the former Olympic Games.

 

 

 

Koń w płaszczu (Koń w palto), Dziadek Pichto (Died Pichto) i Babcia z pistoletem (Babka s pistoletom) to najbardziej tajemnicze, niejasne, ale prawdziwe postacie folkloru rosyjskich miast. W większości są to wyrażenia echa, które są wymawiane w odpowiedzi na pytania takie jak Co? Kto? Dlaczego? (Na przykład, "Kto? Da koń w palto... i babka s pistoletom!) Każde dziecko to wie, bo są towarzyszami Rosjan na całe życie. Nikt ich nigdy nie widział, więc nikt nie wie, jaki jest prawdziwy wygląd Dziadka Pichto lub Babci z pistoletem, jak wyglądają. Jeśli chodzi o Konia w płaszczu, zmaterializował się on już przed ludźmi zarówno na obrazach, jak i w rzeźbach. Pomnik Konia w płaszczu został kiedyś wzniesiony w Soczi, w Południowej Rosji, w mieście dawnego Igrzyska Olimpijskiego.

 

 

The amateur and professional poets try to associate this character with some meaning, but in reality the Horse in Coat walks by himself as a Cat from English folklore that has got nine livesSchrödinger's Cat, Kipling`s Cat Who Walks by Himself or Carroll`s Cheshire Cat.

In the Russian Far East, in Vladivostok, you can find another vague folklore character, the Japanese patrolman (Yaponskiy Gorodovoy), painted on the wall. It has no relation to the Japanese policemen.

 

 

It`s only a fact of speech, a euphemism of the tabooed Russian expression ('fuck your mother, fucking'). Besides him, there`s the Japanese Mother (Yapona Mutch) who also has nothing to do with the Japanese mothers. She`s also a fact of the Russian speech, a euphemism, and one of the vague, but real characters of the All-Russian city folklore.  I`ve missed the world-famous Kuz'kina Mutch`(Kuz'ma`s Mother) whom Nikita Krushev promised to show to Americans in vain. It is also a character of the same matter. None in Russia knows for certain the way she looks like. All the above-mentioned personages came out of idioms of the Russian colloquial speech and became the settled folkloric characters, heroes of the numerous funny stories, songs, sayings and poems born by the inventive Russian street.

 

Poeci amatorzy i zawodowi próbują skojarzyć tę postać z jakimś znaczeniem, ale w rzeczywistości Koń w płaszczu chodzi samotnie jak Kot z angielskiego folkloru, który ma dziewięć żyć, Kot Schrödingera, Kot, który zawsze chadzał własnymi drogami Kiplinga lub Kot-Dziwak z Cheshire Carrolla.
Na rosyjskim Dalekim Wschodzie, we Władywostoku, można znaleźć namalowaną na ścianie inną niejasną postać folklorystyczną, Japońskiego Stójkowego (Japonskij Gorodowoj). Nie ma to żadnego związku z japońskimi stójkowymi. To tylko fakt, eufemizm tabuowanego rosyjskiego wyrażenia („kurwa mac, jebana matka”). Oprócz niego jest Japońska Matka (Japona-mat'), która również nie ma nic wspólnego z japońskimi matkami. Jest też faktem mowy rosyjskiej, eufemizmem i jedną z niejasnych, ale rzeczywistych postaci ogólnorosyjskiego folkloru miejskiego. Brakowało mi światowej sławy Kuz'kinej Matieri (Matki Kuz'my), którą Nikita Chruszczow na próżno obiecał pokazać Amerykanom. To także charakter tej samej sprawy. Nikt w Rosji nie wie na pewno, jak ona wygląda. Wszystkie wyżej wymienione postacie wyszły z idiomów rosyjskiej mowy potocznej i stały się osiadłymi postaciami folklorystycznymi, bohaterami wielu zabawnych opowieści, piosenek, powiedzeń i wierszy zrodzonych z pomysłowej rosyjskiej ulicy.

 

***

 

By Vasiliy Fedorchenko
THE HORSE IN COAT
This man is called by you a fool,
That woman`s called an imbecile a lot.
D`ya think your mind is sharp and cool?
Good day! You are a horse in coat.
You`ve got a head, big as a melon,
But it contains a tiny brain,
She-fool might use you for the saddle,
And mount you, and set you in a dray,
And be on hands of yours for life or longer,
And handle you as a workhorse, in fact,
Now reins are drawn by her, the pranker,
Now she gives you your blockhead`s head.

 

Przez Wasilija Fiedorсienka
KOŃ W PŁASZCZU
Cynicznie obrażasz ludzi,
Mówiąc, że ten jest głupy, a ta jest głupia.
Myślisz, że jesteś najmądrzejszy na świecie,
A ty jesteś tylko koniem w płaszczu.
Chociaż twoja głowa jest naprawdę duża jak arbuz,
Ale w twojej czaszce jest mało mózgu.
Pewnego dnia jedna "głupia"  osiodzie ciebie jak konia,
I będziesz ją nosić przez całe życie.
Usiądzie na szyi z wiszącymi nogami
I żeby łatwo ciebie kontrolować,
Będzie nazywać ciebie talentem,
Ale będzie się z ciebie śmiać: "Оśle!"

 

In that verse an attempt has been made to award  certain meaning to the Horse in His Coat, but it`s an occasional, author`s interpretation, since that character hasn`t got any derogatory meaning at all. The poem is misogynistic a little, but mainly it`s a wreath on the tomb of the unsuccessful fate of a male loser as well as his сaution addressed to other men. And, of course, it`s a joke, a piece of city folklore. By the way, the poem is didactic, `cuz it describes the plights of a bad guy. Guys, be good boys, and all the good girls will be given to you (enclosed!) in reward. That seems to be the author`s idea! As to my translation in English it might have transfomed that bitter poem into an epigram.

 

W tym wersecie  autor próbuje się nadać Koniowi w plaszczu pewne znaczenie, ale jest to sporadyczna interpretacja autorska, ponieważ postać ta nie ma żadnego obraźliwego znaczenia. Wiersz jest trochę mizoginistyczny, ale przede wszystkim jest to wieniec na grobie nieudanego losu przegranego mężczyzny oraz ostrzeżenie skierowane do innych mężczyzn. I oczywiście to żart, kawałek miejskiego folkloru. Nawiasem mówiąc, wiersz jest dydaktyczny, bo opisuje los złego faceta. Chłopaki, bądźcie dobrymi chłopcami, a grzeczne dziewczyny zostaną wam (w załączeniu!) wręczone w nagrodę. To wydaje się być pomysłem autora! Jeśli chodzi o moje tłumaczenie na język angielski, mogło to przekształcić ten gorzki wiersz w fraszkę.

 

***

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Mr. Director (Spartak Mishulin) and Mr. Boozy (Xenoviy Vysokovsky) play a Polish humourous sketch from the TV program The 13 Chairs Pub.
Pan Dyrektor (Spartak Miszulin) i Pan Schlany (Zinowij Wysokowski) odgrywają polski sketch humorysticzny w barze programu telewizyjnego "Tawerna "Trzynaście krzeseł".

 

Mr. Boozy: Mr. Director, just tell me honestly and frankly ... Have you ever thought why  women love animals so much?
Mr. Director: It`s because ... because ... Nope, I don`t know!
Mr. Boozy: Then look! Crocodiles give 'em their skin for the lady`s bags and shoes, vixens give them their fur for the collars or even, when it concerns the women who`s luckier, the lady`s coats, ewes give them their wool for the lady`s blouses and so on.
Mr. Director: What give those with long ears ... asses?
Mr. Boozy: Asses? Asses are used to pay  for all that.

 

Pan Schlany: Panie Dyrektorze, powiedzcie mi tylko bardzo szczerze… Czy myślałeś kiedyś, dlaczego kobiety tak lojalne kochają zwierzęta?
Pan Dyrektor: To dlatego, że ... Bo ... Nie, nie wiem!
Pan Schlany: W takim razie oceńcie sami: krokodyle oddają im swoją skórę na torby i buty, lisy ofiarowują im futro na kołnierze, a nawet, mówiąc o kobietach, które mają więcej szczęścia, płaszczi damskie, owce oddają im wełnę na bluzki damskie i tak dalej. ...
Pan Dyrektor: Co oddają... ci z długimi uszami ... osły?
Pan Schlany: Osły? Osły za to płacą.

 

***

 

GREAT PATRIOTIC WORD
The Russian father and son in a tram.
Son exclaimes: Wow!  Horse!
Father: Don't let me hear another American exclamation out of your mouth! Speak Russian!
Son: Blya! The horse!

 

WIELKIE SŁOWO PATRIOTYCZNE
Rosyjski ojciec i syn w tramwaju.
Syn wydaje okrzyk: Wow! Koń!
Ojciec: Żebym nie słyszał więcej kolejnego amerykańskiego okrzyku z twoich ust! Mów po rusku!
Syn: Bla! (Kurwa!) Koń!

 

The word of 'Blya!' originates from the formally tabooed Russian word blyad` (whore!), but the young and old alike extensively use it in Russia and in the territory of the former Soviet Union. It came from the Old Slavonic language. It`s very funny, and is rarely used as a contumely in its full form (blyad`), and never used for that purpose in its abridged, colloquial form (blya). The polite Russian equivalent of `Wow!` is the exclamation `Ookh ti!` But `Blya!' never dies! The common rule is, you are free to use that word in company of men if you`re a man, in company of women if you`re a woman, in company of teenagers if you`re a teenager … or, now I seem  to be kidding, if you`re in a traffic accident. Now let`s fix this lesson by examples from the real life of Russia, let`s see the way the word `blyad` (and its derivative exlamation `blya!`) work, and study its, so to say, usage.

 

Słowo "Bla!" wywodzi się od oficjalnie nieprzyzwoitego rosyjskiego słowa blad` (kurwa, dziwka, rozpusta), ale zarówno młodzi, jak i starzy używają go szeroko w Rosji i na terenie byłego Związku Radzieckiego. Pochodzi z języka starosłowiańskiego. Słowo jest bardzo zabawne i rzadko używano jako zniewaga w pełnej formie (blad) i nigdy nie jest używano do tego celu w skróconej, potocznej formie (bla). Uprzejmym rosyjskim odpowiednikiem "Wow!" jest okrzyk "Uch, ty!" (Och, Ojej), ale "Bla!" nigdy nie umiera! Powszechną zasadą jest taka, że możesz wypowiedzieć to słowo w towarzystwie mężczyzn, jeśli jesteś mężczyzną, w towarzystwie kobiet, jeśli jesteś kobietą, w towarzystwie nastolatków, jeśli jesteś nastolatkiem… lub (to chyba żart) jeśli jesteś na przykład w wypadku drogowym.Teraz naprawmy tę lekcję przykładami z prawdziwego życia Rosji, zobaczmy, jak działa słowo` blyad` (i jego pochodne okrzyk `bla! '), i przestudiujemy jego, że tak powiem, użycie.

 

Traffic accident, the howl of despair and heartrending cries: `To where, to where? Blyad`!`Blyad`!
Wypadek drogowy, wycie rozpaczy i rozdzierające wołanie: "Dokąd, dokąd? Blad'! Blad'!" 

 

Husbands and wives can use that word in their conversation in absenсe of children. But it`s in theory, `cuz in real life that universal, multi-purpose exclamation is used in all families. If a foolish child uses it in presenсe of the unfamiliar people, all are laughing, after that the blushed parents used to explain: `We don`t know from where our child heard this word! Maybe, he did it in his ... kindergarten, from other children`. (However, the question is where the other children heard it from?) Hearing those explanations everybody understandingly nods.


Mężowie i żony mogą używać tego słowa w rozmowie pod nieobecność dzieci. Ale to w teorii, bo w prawdziwym życiu ten uniwersalny, wielofunkcyjny okrzyk jest używany we wszystkich rodzinach. Jeśli głupie dziecko używa go w obecności nieznanych osób, wszyscy się śmieją, po czym zarumienieni rodzice tłumaczyli: "Nie wiemy, skąd nasze dziecko usłyszało to słowo! Może zrobił to w swoim… przedszkolu, od innych dzieci" . (Pytanie brzmi jednak, skąd inne dzieci to słyszały?) Słysząc te wyjaśnienia, wszyscy ze zrozumieniem kiwa głową.

 

A little village girl, an ordinary farmer's daughter fell and habitually exclaimed: `Oi! Blyad! ', got caught on a nail!`
Mała wiejska dziewczynka, córka zwykłego rolnika, upadła i zwykłe zawołała: "Och! Blyad! ", zaczepiła się o gwóźdź!"

 

The drunk persons can use it more freely, but they usually use more sophisticated and proportionally more tabooed phrases like that: `Blya budu nahui!` It`s an extended exclamation, it has no definite meaning, though literally it means `I`ll be a whore on one`s penis if I … !`

 

Pijani mogą go używać swobodniej, ale zwykle używają bardziej wyrafinowanych i proporcjonalnie bardziej tabuowanych zwrotów, takich jak: `Bla budu (na chuj!)` To długi okrzyk, nie ma określonego znaczenia, chociaż dosłownie oznacza "będę dziwką na penisie, jeśli ja…!"

 

-You must strike with it on your forehead, on your forehead! In honour of the airborne forces!
-Outch, fuck, it hurts, fuck it!
Voices of the other teenagers in the background,
-To strike with a fucking bottle on your own head? Just fancy! That's just fucking hell! 
-He who never served, he would not understand it! Right, Bob?
-Now my newer attempt!
Voices in the background rather ironically,
-Blya! Apparently, something's gone wrong  with that fucking bottle!

-Musisz się uderzyć sobie w czoło, w czoło! Na cześć sił powietrznych!
-Och, bla, boli, pieprzoną butelka, wyjdz na chuj!
Głosy innych nastolatków w tle,
-Uderzyć sobie pieprzoną butelką we własną głowę? Pojebane fantazyjne!  Pieprzony wariant!
-Ten, kto nigdy nie służył, nie zrozumie tego! Racja, Bob?
-Teraz ostatni raz!
Głosy w tle raczej ironicznie,
-Bla! Najwyraźniej coś poszło nie tak z tą pieprzoną butelką!

 

A teenager learned from somewhere that the Russian marines and paratroopers allegedly had got a habit of breaking bottles over their own heads and tried to repeat it. Fortunately, he stopped in time, he felt himself silly in company of laughing boys of the same age who ironically commented: `Look at this man of airborne troops!`In his turn, he kept saying feeling pain: `Ai, blya!` Everything`s good that ends good! Boys, blya!

 

Pewien nastolatek dowiedział się skądś, że rosyjscy żołnierze piechoty morskiej i spadochroniarze mieli podobno zwyczaj tłuczenia butelek nad własną głową i próbowali to powtórzyć. Na szczęście zatrzymał się w czasie, poczuł się głupio w towarzystwie roześmianych chłopców w tym samym wieku, którzy ironicznie komentowali:  "Spójrz na tego  faceta z powietrznodesantowych żołnierzy!" Z kolei powtarzał czując ból: "Aj, bla!'' Wszystko dobre, co się dobrze kończy! Chłopcy, bla!

 


A Russian lady teacher is teaching English in a Chinese school. From time to time she`s using the Russian word `Blya!` teaching the class to pronounce it! Wow! (Exuse me, blya!)

This video was responsed in many ways in Russia, it left much room both for delight and indignation. My response is just laughter!
Firstly, she really teaches children to speak English.
Secondly, she must be severely underpaid in China, maybe, she`s sick and tired or simply not healthy and fatigued. 
Thirdly, owing to her the Russian word of `Blya!` is be coming the international one like the English word of `Wow!`.
Fourthly, children feel fine and relaxed. And that is the most important thing.

 

Nauczycielka języka rosyjskiego uczy angielskiego w chińskiej szkole. Czasami używa rosyjskiego słowa "Blya!" I uczy klasę, jak go wymawia! Wow! (Przepraszam, bla!)

To videoclip spotkał się z wieloma reakcjami w Rosji, pozostawił wiele miejsca zarówno na zachwyt, jak i oburzenie. Moja odpowiedź to tylko śmiech!
Po pierwsze, naprawdę uczy dzieci mówić po angielsku.
Po drugie, w Chinach musi być bardzo niedopłacana, chyba znudzi się lub 
jest chora i zmęczona.

Po trzecie, dzięki niej rosyjskie słowo "Bla!" staje się międzynarodowe jak angielskie słowo "Wow!"
Po czwarte, dzieci czują się dobrze i odprężone. I to jest najważniejsze.

 

 

Drilling. The matter of great Michael Jackson is alive and kicking in the Russian Army. In 1993 Michael Jackson visited Russia and marched with the soldiers of the elite Taman Division. In the final seconds of the video the private tells to the corporal,

-The Guard sergeant major is a gelding whose nose is big!  

But is being immediately responsed by an "cameraman" from aside,

-While you are a flying dick! Blya! 

 

 

Musztra. Sprawa wielkiego Michaela Jacksona żyje i kopie w armii rosyjskiej. W 1993 roku Michael Jackson odwiedzał Rosję i maszerował z żołnierzami najbardziej elitarnej dywizji tamańskiej. W ostatnich sekundach nagrania szeregowy mówi kapralowi: "Gwardii starszy kapral  to wałach schodowaty". I natychmiast odpowiada na niego "kamerzysta" z boku: "A ty jesteś chuj skrzydlaty! Bla! "

 

 

WHEN A POEM IS AN INSTRUMENT OF TORTURE


By Alexey Pleshcheyev

THE SWALLOW
Day by day lawn's greener,
Sunlight’s getting bright.
In the spring a swallow
Flies back to our site.

 

Mom helps her sunny to learn by heart a poem (homework)
Sonny Swallow is flying … sun is getting brighter …
Mom "Try again! Day by day lawn's greener …" 
Sonny ...swallows fly to our site.
Mom
"Day by day lawn's greener,

Sunlight’s getting bright". 
Sonny Swallow … Fuck! … grass greener, … swallow …
Mom
"Day by day lawn's greener,
Sunlight’s getting bright". 
Sonny .. green grass … sunshine, the swallow gonna fly to …
Mom`s repeating the whole poem.
Sonny (losing his temper)
The teach … that fucking bitch… she`s given us such a fucking difficult poem to learn by heart! That poem has got me fucked indeed! Fucking damn bitch-teach!

 

GDY WIERSZ JEST INSTRUMENTEM TORTUR


Przez Alexej'ego Pleszczejewa
JASKÓŁKA

Dzień po dniu trawa bardziej zielona,
Światło słoneczne bardziej jasne.
Wiosną jaskółka
Leci na naszą stronę.

 

Mama pomaga jej synu nauczyć się na pamięć wiersza (to praca domowa)
Syn: Jaskółka leci… Słońce jaśnieje…
Mama: Spróbuj ponownie! "Dzień po dniu trawa bardziej zielona…"
Syn: ... jaskółki lecą na naszą stronę.
Mama:
"Dzień po dniu trawa jest bardziej zielona,
Światło słoneczne bardziej jasne".
Syn: Jaskółka… Bliad'(Kurwa!) … Trawa bardziej zielona,… jaskółka…
Mama:
"Dzień po dniu trawa bardziej zielona,
Światło słoneczne bardziej jasne".
Syn: … zielona trawa… słońce, jaskółka poleci do…
Mama powtarza cały wiersz.
Syn (traci panowanie nad sobą):
Вelferka… kurwa, ta pieprzona suka… dała nam taki cholernie trudny wiersz do nauczenia! Jej wiersz naprawdę mnie zerżnął! Kurwa mać! Jestem w chuj zajebany!

 

***

 

YOU ARE IN ARMY NOW! 

 

An unusual morning inspection in Russian Army. Wow! Sorry, blya! Niezwykły poranny przegląd w armii rosyjskiej. Wow! Przepraszam, bla!

 

Oficer: Brać ty możesz, bliad', a żrać cio? Nie priot, na chuj?
Officer: You've taken it, blya, what about fucking eating now? What? Can't the fuck do it now?

Oficer: Wziął, ale nie jesz. Nie pasuje, czy co?

 

Wkusno, Kriukow? Mm! Krasawćik, blad'! O blad'! Miakotkin!  Eto waashche pizdiec!
Tasty, ain't it Kryukov? Yummy! You fucking pretty boy! Oh, fuck, Miakotkin!  It's even fucking something! 

Pyszne, Kriukow? Mniam! Przystojniaczek, blad. Noż kurwa! To Miakotkin! On wcale nie jest zwykły. Kurżeszmać!

 

Nu, komu pokażi, nie powierat, job twoju! Dawaj Iwanow, pokażi!
Well, none who won't watch it they won't the fuck believe it!  C'mon, Ivanov, let 'em watch! 

Cóż, pokaż komuś [dzisiejszy poranny przegląd], nikt nie uwierzy. No, dalej, Iwanow, pokaż!

 

Iwanow: Nu, wot! "Piejcie, dzieci, mołoko, budiecie zdorowy!"

Ivanov: Well, here it is! (quoting a children' s song) 'Do drink milk, kids, or else you aren't ever healthy!'

Proszę bardzo! "Pijcie, dzieci, mleko, będziecie zdrowi!" [To cytat z rymowanki]. 

 

Oficer: Krasawćik! Ty wielikoliepien, bla! Sazanow, a ty poka stancuj, kak kient iz piatoj roty, poka oni kuszajut.
Officer: You pretty guy! You are great, blya! Sazanov, you are free to dance like the crony from the fifth соmpany while they are eating.

Przystojniaczek. Jesteś bajeczny. Sazanow, a ty tańcz jak ten kolo z piątej kompanii, podczas gdy inny jedząc.

 

Wkusno, da? Bułka gdie twoja? Eto utriennij osmotr tak prochodit, pizdato, da? 
Yummy, ain't it? And you, where's your loaf? This is the way we've got the morning quarters today, fucking awesome, ain't it? 

Pyszne, co? Gdzie jest twoja rolka? Dzisiejszy poranny przegląd idzie jak zajebista impreza. Tak? 

 

A eto naszi doblestnyje serżanty, bla.

And these are our valiant sergeants, blya.

A to są nasi kurewsko dzielni sierżanci, bla.


Sierżant: Zdorowo!
Sergeant: Hi!

SierżantCzołem! 

Oficer: Niechwatka, blad. Gdie jeszczo odin? Wot on! Kuszaj, chul ty stoisz?
Officer: Not all of them, blya. Where is another one? Aha! Here he is! Eat up, why the fuck don't you?

Brakuje kolejnego. Gdzie on jest? Oto! Tutaj! Jedz, co, do chuja, stoisz?

 

Potom posmotricie etu szniagu, znajecie gdie? Dogadajcieś!

Officer: You will then watch this dose of bullshit. Guess where? 

OficerWtedy będziecie oglądać tego  skowyra, wieszcie gdzie? Zgadnijcie!

Soldiers: On YouTube.

SołdatyNa YouTube. 

Żołnierze: Na YouTube

 

Oficer: Da!  Tam jejo posmotricie. Kuszaj, chul ty, blad'? Sjel uże, blad? A, Kostia? Ty skuszał?

Officer: Yep! You will see it there. Eat up, why the fuck don't you? Already done it, yes, Kostya?

Oficer: Tak, zobaczycie go na Youtube. Jedz, dlaczego, na chuj, nie zjadłeś? Już zjadł, bla? Jak, Kosciu? Czy zjadłeś?

 

Żuj, nożki nie budut boleć, blad.
Chew, and your lil legs won't hurt, blyad'. 

Żuj, i twoje nóżki ni chuja nie będą boleć, bla.

 

Nu, piej swojo moloćko, piej! Ai, krasawćik!
Well, drink your good tasty milk, I beg you. Oh, yeah, you pretty boy!

Cóż, pij mleczko, pij! Ai, przystojniaczku!

 

Nu, wsio!
Well, that's all.

Cóż, to wszystko.

 

SoldatyChociu pieriedać priwiet mamie! Polzujaś słuciajem, chociu pieriedać priviet papie!
Soldiers: I'd like to say hello to my mom! Using this opportunity, gonna say hello to my dad!

ŻołnierzeChcę pozdrowic mamę. Korzystając z okazji, chcę pozdrowic tatę.

 

Oficer: Dawacie pieriedawajcie, na YouTube pogladicie!
Officer: Come on, say your hello! You'll watch this on YouTube.

OficerChodźcie, przesyłajcie pozdrowienia, Znajdziecie je  na Youtube.

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
  • Andrew Alexandre Owie zmienił(a) tytuł na HORSE IN HIS COAT & OTHER WURDS KOŃ W PŁASZCZU & INNE SŁÓWKI
  • Andrew Alexandre Owie zmienił(a) tytuł na HORSE IN COAT & OTHER WURDS KOŃ W PŁASZCZU & INNE SŁÓWKI

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena Och, mówisz mi to często, bo Ty wiesz co mówić trzeba, żeby było miło i tyle, dziękuję :) @huzarc, dziękuję :)
    • *** W Krakowie wylądowałem dosyć wcześnie. Mówiąc „wcześnie”, mam na myśli to, że dwa ostatnie lata liceum kończyłem, mieszkając sam w mieście. Musiałem więc utrzymywać się w tych ciężkich czasach sam i uczyć bez żadnego wsparcia. Do liceum ogólnokształcącego im. Jana Kochanowskiego chodziłem, a właściwie — dojeżdżałem — do Nowej Huty. Szkoła mieściła się na osiedlu Wysokim 6. Po pracy, z Rynku, musiałem załadować się w tramwaj albo w autobus, żeby tam sprawnie dojechać. Nowa Huta w tamtych czasach była zapomnianą częścią świata. A raczej — takie sprawiała wrażenie. Pewnie pomyślicie, co mnie przygnało do Krakowa z peryferii Małopolski. No cóż — spódniczki i zgrabne nogi. Zawsze zaczynało się od kobiet. Od Heleny Trojańskiej, Pandory czy Lady Makbet. Magda wyjechała na studia na AGH. Nie zastanawiając się długo, wyjechałem zaraz za nią — do miasta króla Kraka. Były wakacje, więc mieliśmy trochę czasu, by poszukać mieszkania, powłóczyć się po knajpach. Znaleźć jakąś pracę i zacząć mieszkać jak dorośli ludzie. Mieliśmy wtedy po dziewiętnaście lat i czuliśmy, że to miasto nas zaprasza. Zapraszał nas wspaniały Rynek i siedzący na ławce Skrzynecki. Zapraszały stragany z obwarzankami, każda przekupka z kwiatami. Witani przez każdy miły zakątek i każdą uliczkę, coraz bardziej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że warto zostać tam na dłużej. Mieszkanko znaleźliśmy na Czerwonym Prądniku. Może to trochę daleko, ale był to cudny zakątek. Dom stary, pamiętający jeszcze czasy przedwojenne. Właściciel zapewne też — miał koło osiemdziesiątki. Pod każdym z drewnianych okien kwitły czerwone pelargonie, a my dostaliśmy pokoik na samej górze, w szczycie. Pośrodku pokoju stał piękny, drewniany gibel. Można było w nim usiąść na parapecie i rozmyślać. Boże, jakie to było piękne lato. Jaki cudny zapach unosił się od tych pelargonii. Mieliśmy więc już swój pokoik — piękny, wymarzony. Pozwoziliśmy do niego swoje graty. Magda — masę książek. Ja, oczywiście, też książki. Oprócz tego klawisze, na których lubiłem pograć, i hantle, którymi ćwiczyłem. Jak już wspomniałem, właściciel domu był starszą osobą, więc nazywaliśmy go „dziadkiem”. Dziadek mieszkał sam, na parterze. Nie odwiedzały go żadne dzieci. Raz w tygodniu zaglądał do niego jakiś inny dziadek z kolegą. Czasami więc było ich dwóch, a innym razem trzech. Gdy sobie podpili, dziadek wyjmował harmoszkę i grywał przedwojenne, smutne szlagiery. Klimat miejsca, osoby i muzyka tworzyły razem nastrój naszego nowego świata. Do pokoju prowadziły drewniane, skrzypiące schody. W połowie drogi znajdował się podest i okno, przez które można było wyjść na piękny, drewniany balkonik. To tam zasiadywał dziadzio ze swoimi kompanami. Magda, jako kobieta, od razu zagospodarowała pokoik po swojemu — otuliła go w narzuty, obrusy i inne kobiece akcenty. By było miło i z klimatem. Jak to kobieta. Wieczorami wychodziliśmy na Rynek — poznawać knajpki i zwiedzać różne ciekawe miejsca. Czasem to było muzeum sztuki, innym razem kościół, a jeszcze innym — wystawa malarstwa lub fotografii. Spotykaliśmy często inne, podobnie zagubione w swoim świecie osoby. Magda była drobnej postury, miała piękne, blond włosy. Pochodziła z Oświęcimia. Znałem ją jeszcze z czasów liceum — gdy uczęszczała do trzeciej klasy. Chodziliśmy wtedy po szkole do „Paco” — knajpy, gdzie bawiło się całe towarzystwo z Oświęcimia. Ostatni autobus miałem o 22:30, więc jeśli go przegapiłem, szedłem do niej, żeby przenocować. Skradaliśmy się zawsze po cichu, po ciemku — żeby rodzice mnie nie zobaczyli. Lecz jej pies zawsze mnie wywąchał. Niestety, Magda miała psa, który szczekał jak głupi na wszystko, co się ruszało. Szczekał również na nas, ale na szczęście rodzice zbytnio już na niego nie reagowali. Więc, skradając się po cichu, lądowaliśmy razem w łóżku. Rano matka wychodziła do pracy i czasem zaglądała do pokoju. Wtedy musiałem przeczekać chwilę w szafie, a potem znowu kładłem się na swoim kawałeczku Magdy łóżka. I mieliśmy dla siebie już cały dzień. Po jakimś czasie Magda śmiała się ze mnie, że jestem jej „człowiekiem z szafy”. W Krakowie miałem teraz trochę luzu. Magda znalazła pracę jako barmanka w małej knajpce — takiej naprzeciwko policji, rzut beretem od Karmelickiej. Przesiadywały w niej przeważnie „pały”, więc wydawała się bezpieczna. Miejsce, gdzie na pewno nie zaglądają patałachy będące na bakier z prawem. Ale się myliłem. Pewnego popołudnia dzwoni Magda. Drżącym głosem do słuchawki mówi, że przyszedł do niej do pracy jakiś gość, który handlował Lewisami. Miał je nawet przy sobie, ale tylko w dużych rozmiarach. Magdzie się spodobały. Chciała kupić dla siebie i dla mnie. Z góry mu zapłaciła, a on poszedł po mniejsze rozmiary. I tyle go widzieli. Cwaniak z Krakowa. Myślałem, że uda mi się go namierzyć, ale zapadł się pod ziemię. I tak poszło z dymem trzysta złotych. Ja, oczywiście, też poszukiwałem pracy. Kupowałem obwarzanka z solą od zaprzyjaźnionej sprzedawczyni — zawsze od tej samej kobiety, która handlowała na Rynku, przy wejściu na ul. Karmelicką. Siadałem tam na ławeczce, dłubałem większe kawałki soli, a drobne okruchy rzucałem gołębiom. Rozmyślałem i zatapiałem się w myślach, z solą w oku i na palcach. Wertowałem gazety na zmianę, czytając anonse i drobne ogłoszenia o pracę. Ale wtedy znaleźć jakąś normalną robotę graniczyło z cudem. Pełno było ogłoszeń dotyczących akwizycji, pracy w McDonaldzie, na taśmie albo w podrzędnej spelunce — jako kelner. „Żeby tam pracować, to nieźle musi człowieka przycisnąć” — pomyślałem. Nie przeczuwając nawet, że kiedyś sam będę musiał przez wszystkie te etapy zawodowej drabiny przejść… Siedząc tak na ławeczce, odprowadzałem przechodniów wzrokiem — pełnym wyzwań, pobladłym od myśli rodzących niepewność i lęk przed światem. Dokąd pójść? Co robić? W ułamku chwili człowiek myśli o jednym i drugim. Czuje kotłowanie w głowie, ciężko zebrać myśli do kupy. Poukładać sobie wszystko: szkołę, pracę, życie. Powoli dochodzi do niego, że może w złej kolejności wybrał się na podbój świata. Na szczęście całą tę szarość przykrywał klimat miasta. Mnóstwo ładnych studentek dodawało uroku posępnym dniom. Z oddali słychać było całkiem dobrze wygrywane na gitarze kawałki z klasyki rocka i niezły głos — głos człowieka, który przeszedł niejedną drogę i z niejednego kufla pił. Miał w sobie coś, co doskonale wpasowywało się w klimat Krakowa. Czasami mieszał się z hejnałem, tworząc osobliwą kakofonię. A potem znów — Money Pink Floydów, z nową energią eksplorował całą przestrzeń Rynku. Wciągnąłem więc powietrze z całą energią i wstałem, by upić się klimatem dnia. By ta siła mogła zostać ze mną na dłużej. Podświadomość pokierowała mnie na Mały Rynek. Wszedłem do księgarni „Cud”, a z niej — do kawiarni „Albo Tak”, na kawę. W południe byłem umówiony z Magdą, mieliśmy zjeść razem obiad. Miałem więc jeszcze trochę czasu, by pobyć sam na sam ze sobą — na tyle, na ile to możliwe w zatłoczonym Krakowie. Ale są takie miejsca, gdzie można poczuć się naprawdę sam, nawet w tłumie. Pub „Albo Tak” na Małym Rynku należał właśnie do takich. Polubiłem tam przesiadywać w ciągu dnia. Gdy miałem się z kimś spotkać, zwykle lądowaliśmy właśnie tam. Latem miło było posiedzieć jeszcze w „Vis-à-Vis” na Rynku, ale tylko w ogródku — bo wnętrze, choć z klimatem, nie dawało zbyt wiele miejsca. Zimą często brakowało tam przestrzeni dla ludzi takich jak my — poszukujących swojego miejsca w świecie. A było nas wtedy sporo. Byliśmy postaciami nieobecnymi w świecie. Zawsze w tyle, nigdy z przodu. Jak mawiał Bronisław Duży. Znany multiinstrumentalista, który często grywał z Dudkiem: — „Krocz z tyłu, ale zawsze z podniesioną głową, przyjacielu.” - Tym właśnie jest blues. - I takie samo jest życie. Więc, naśladując jego słowa, kroczyłem zawsze z tyłu — ale dumny z tego, co mam. Choć miałem wtedy niewiele. Taki był mój wczesny blues o życiu. Mieszkałem z Magdą w pięknym pokoiku na Czerwonym Prądniku, wśród czerwonych pelargonii. Po wspólnym obiedzie. Wracając do domu. Szliśmy z autobusu, gdy usłyszałem znajomy głos i grę na gitarze w jednym z domów. Choć wydawało się, że to opuszczone miejsce, tajemniczy głos z rynku objawił się właśnie tam. Przystanęliśmy. W oknie pojawiła się młoda dziewczyna. Uśmiechając się, przywitała się z nami. Pogadaliśmy chwilę — okazało się, że tak samo jak my wynajmuje mieszkanie. Ona i tajemniczy głos, który nieprzerwanie grał na gitarze. Żyją sobie w luźnym związku, mieszkając w tej spokojnej okolicy. Tak jak i my — z dala od zgiełku miasta. Kilka razy spotkaliśmy się — a to na przystanku, a to w autobusie. Za którymś razem umówiliśmy się razem do knajpy. Poszliśmy do Teatru Buckleina. Było to wnętrze wygospodarowane w budynku na zapleczu Hotelu Europejskiego. Wchodziło się do niego przez oficynę od ulicy Lubicz. Sylwia — bo tak miała na imię nasza kompanka — ubrana była w suknię stylizowaną na lata 20. Przypominała trochę „paryżankę”, tę z wykopalisk z 1400 r. p.n.e. A więc — mocny makijaż i czerwień podkreślająca usta. Włosy kruczo czarne, lecz ścięte już na Kleopatrę. W ręku trzymała długą fifkę, jakiej dawniej używały damy do palenia papierosów. Dopełniała swym wyglądem pełnię wnętrza. Usiedliśmy w trójkę, bo Piotr miał do nas dołączyć po swoim rynkowym tournée. Wnętrze teatru było bardzo klimatyczne. Na ścianie, nad sceną, znajdował się ekran, na którym wyświetlano stare filmy. Pomiędzy umowną sceną, a widownią stały stoliki, doświetlane małymi lampkami i świecami. Na widowni było kilka rzędów drewnianych siedzeń obszytych skórzaną tapicerką. Okna były duże, co optycznie powiększało przestrzeń. Od zewnątrz widoczne były wielkie kraty, które oddzielały nas od zewnętrznego świata. Po jednej stronie przed sceną stało pianino, po drugiej — bar. Przy barze można było usiąść na tonecie i wypić kieliszek wina lub koniaku. Piwko serwowano tam rzadziej — dlaczego, nie wiem. Może klimat miejsca narzucał pewien rodzaj klienteli i trunków. Piotr przyszedł dopiero po jakiś dwóch godzinach, więc my już byliśmy trochę wstawieni. Atmosfera w lokalu była szampańska. Niektóre pary — pewnie stali bywalcy — zaczęły pląsać i tańczyć. Piotr usiadł za stolikiem, jak zwykle uśmiechnięty, zapalił papierosa. Był bardzo bezpośrednim gościem, dużo starszym od nas. Miał już chyba grubo po trzydziestce. Nosił długie włosy i brodę — typowy gwiazdor rocka. Palił dużo. Zresztą Sylwia, mimo że była jeszcze nastolatką, nie odbiegała od niego ilością wypitych kieliszków wina i wypalonych papierosów. Tak zleciała nam ta bliższa część nocy. Dalszą musieliśmy podzielić na powrót nocnym autobusem i dalszą część imprezy. Wracaliśmy podchmieleni, w dobrych humorach. Po drodze oczywiście wpadliśmy pośpiewać do naszych nowych znajomych. Podczas takiego nocnego muzykowania postanowiliśmy spróbować coś razem zagrać. — Może uda nam się kiedyś zrobić koncert na rynku! — zawołał Piotr. — Kto wie, możemy spróbować — odpowiedziałem. Umówiliśmy się więc wstępnie na próbę, po czym pożegnaliśmy się w dobrych nastrojach. W niedzielę spaliśmy chyba do południa, przykryci samym prześcieradłem. Poddasze było gorące. Podczas snu przyszedł do nas dziadziuś, ale udawaliśmy, że śpimy. Byliśmy zmęczeni i całkiem nadzy pod tym prześcieradłem. Jak się potem okazało, chciał pożyczyć ode mnie hantle. Dziadziuś, choć wiekowy, miał krzepę i lubił poćwiczyć. Dobry z niego był, przedwojenny materiał. Więc dałem mu te ciężarki — niech ćwiczy jak najwięcej i żyje w zdrowiu jak najdłużej. Wstaliśmy po południu, zrobiliśmy jakiś lekki obiad, bo było gorąco, a nikomu po wczorajszej nocy nie chciało się zbytnio jeść. Wieczorem spakowałem Yamahę i poszliśmy na próbę do naszych nowych znajomych. *** Tam wszystko wyglądało, jakby impreza jeszcze się nie skończyła. Piotr i Sylwia byli w podobnych nastrojach, w jakich się rozstaliśmy. Dziewczyny zostały w pokoju, a my poszliśmy do drugiej części domu, żeby im nie przeszkadzać. Dom wyglądał w środku, jakby był w trakcie remontu. Pokój był pełen rzeczy z innych pomieszczeń — krzesła, sofy, na których leżały sterty ubrań. Na początku Piotr zestroił gitarę i zaczęliśmy próbę od dobrze znanego kawałka „Money” Pink Floydów. Po kilku razach nawet zaczęło to brzmieć. Potem zagraliśmy „Dom wschodzącego słońca” The Animals — covery znane wszystkim. A potem już grubo: Sting, Led Zeppelin, Pink Floyd. Jedno, co mogę przyznać — im więcej alkoholu w Piotrze, tym więcej można było z niego wycisnąć. Pomimo braku mikrofonu i głośno śpiewanych fraz, barwa jego głosu była przyjemna dla ucha. Piotr znał dobrze angielski, bo siedział jakiś czas w Anglii, więc śpiewał wszystko w oryginale, z niezłym akcentem. Pograliśmy tak chyba z dwie godziny i wróciliśmy do dziewczyn. Magda z Sylwią były już nieźle wstawione — nabrały nawet kolorków na twarzy. Rozmowy toczyły się na różne tematy. Przeważnie była to sztuka, ale czasem schodziliśmy na tematy egzystencjalne. Powoli lato dobiegało końca. Ja od września musiałem wrócić do szkoły, Magda od października na studia. Co prawda na Nowej Hucie miałem już zaklepane miejsce w szkole, ale nadal byłem bez pracy. Więc powoli zaczęły nam się kończyć pieniądze. Nasz pokój wraz z odchodzącym latem też zaczął się nam coraz mniej podobać. Sanitariaty, a więc ubikacja i łazienka, były w przystosowanych piwnicach, na poziomie -1. Tam też była duża kuchnia, ale dostęp do niej mieli wszyscy wynajmujący. Więc musieliśmy z tego poddasza schodzić na dół po wszystko, co stawało się coraz bardziej uciążliwe. Po którymś spotkaniu z naszymi znajomymi doszliśmy do wniosku, że przeniesiemy się do Sylwii i Piotra. Mieszkali oni w niedalekiej okolicy i mieli do dyspozycji cały dom, który w zamian za niewielkie remonty mogli użytkować. Dla nas było to pewne wybawienie, zważając na niedogodności w naszym dotychczasowym pokoiku i mój brak pracy. Pożegnaliśmy się z dziadziem. Z uwagi na to, że mieliśmy zamieszkać niedaleko, zostawiłem mu swoje hantle, by sobie nadal z nich korzystał. Byliśmy zadowoleni z tego, że nasze sprawy potoczyły się w tym kierunku. Mieliśmy znowu na jakiś czas dom nad głową i towarzystwo niezbyt uciążliwe — nie wchodzące w drogę, nie zadające za wiele pytań. Spędzali raczej większość czasu na uboczu, w odrębnym pokoju. Jakby na bocznicy, w osobnym pociągu. Ich pociąg przeważnie kursował równolegle do naszego, rzadko kiedy się przecinając. No chyba, że sami tego chcieliśmy. Wszystko się nieźle układało do momentu, aż pewnego ranka obudziły nas jakieś dziwne stukanie do drzwi i głosy. Byli to właściciele, którzy przyjechali sprawdzić poziom remontu. Rozmawiał z nimi Piotr, my tylko przysłuchiwaliśmy się rozmowie. Z każdą chwilą wyczuwaliśmy coraz większe napięcie. Właścicielowi i jego córce nie spodobało się, że zamieszkała u nich dodatkowa parka. Podejrzewali pewnie Piotra, że dorabia sobie dodatkowo na wynajmie, pobierając od nas pieniądze. I od tego się zaczęło. Najazdy właścicieli były coraz częstsze. Doszło do tego, że przyjechali do nas z dzielnicowym i wymachując jakimiś dokumentami, zaczęli straszyć nas karami i eksmisją. Nie spodobało nam się to, bo zbliżała się jesień, a nasza sytuacja zaczęła się komplikować i wymykać spod kontroli. Magda musiała mieć spokój na naukę. Studiowała zaocznie, ale wiele czasu spędzała w bibliotece lub na uczelni. Do tego jeszcze praca — więc przez cały dzień biegała. Niedługo na AGH-u miały zacząć się kolokwia, potem zaliczenia i egzaminy. Po jakimś czasie stwierdziła, że wraca do Oświęcimia. Musiała tam, na miejscu, skorzystać z zakładowej biblioteki, żeby pisać pracę. Nie sprzeciwiałem się temu. Odprowadziłem ją nawet na pociąg. I znów, cytując klasyka — jak pies byłem sam. W morzu samotności — sam. Kiedyś cała naga kładłaś się spać. Dziś na odwrocie rewers. Kursywą odnotowana w kolejnej rubryce. Pod niechcianą kroplą łzy. Dziś w ciemnym pokoju jestem sam. Przetrzymuje wszystkich, tych co kocham. Kaleczę ich duchem nabitym w stary grawer butelki. Myślami jestem tam gdzie wariat. Na awersie podpisany cudzych wspomnień. Tam, gdzie ty, lecz po drugiej stronie w środku tego co już było. Niesiony przez prądy już nie namiętności, a surowości. Od kobiecej namiętności przestawiam się na surowy instynkt przetrwania.          
    • @Alicja_Wysocka   Alu, czy ja Ci kiedyś mówiłem,że Twój wiersz jest świetny ? nie ? to teraz Ci to mówię !!!!!!     napisałaś, że znaczenie i więź rodzą się w nieuchwytnym punkcie styku. gdzieś między ludźmi, między tekstem a ciszą, między tym, co zostało napisane, a tym, jak to,  jest odczytane sercem.     Aluś. to piękny i mądry wiersz jest !!!    
    • Mrok pod schodami    A życie pełne  Jak kielich wina    Przed Zmartwychwstaniem     
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...