@Deonix_ Dzięki. Podoba mi sie to co napsiałaś: "wiersz, ukazujący przedświąteczną zawieruchę z innej perspektywy,
bez nadmiernego biadolenia ale i bez lukru i "dobro(ś)ci" :) ". Wiersz był bez tytułu, dodałam potem. Czyli można zmienić, albo wytłuścić. Aktualnie wybieram to ostatnie. Nie chcę nic więcej dodać. Zastanawiałam się, czy nie pwinien się kończyć na przedostatim wersie, czyli na "potulne jak baranki", ale chba też nie. A tak ogólnie to faktycznie pasuje na każde święta oraz inne okazje/wydarzenia życiowe być może.
Pozdrawiam
"Jedyną rzeczą,
która ma jeszcze moc sprawczą
w świecie po sensie,
jest obsesja."
Noc przełomu.
Ostatnia a zarazem pierwsza.
Stary rok odszedł
przed dwiema godzinami
a nowy narodził się
jak zawsze ślepy i w ułudzie nadziei
na poprawę bytu
jednostek doczesnych.
Jakaż to okrutna
a zarazem prześmiewcza farsa.
Święta i nowy rok.
Bajeczki dla małych dzieci
o jedności, pokoju, zgodzie i miłości.
O cieple ognia rodzinnego i atmosfery wzajemnej godności i szacunku.
Ja nie życzę nikomu dobrze,
nie życzę jednakże też źle.
Ale cóż mi przyjdzie
z czyjegoś szczęścia i sukcesu
nawet jeśli miałby się on
magicznie zyścić pod wpływem
słów, gestów czy guseł tych przeklętych dni?
Nic się nie zmieni.
Sukcesy innych nie motywują
one ranią i jątrzą
uczucie wstydu, hańby i zawiści.
Ludzkiej, podłej
i małostkowej zazdrości.
A ja najadłem się w życiu
dość hańby i wstydu.
A zazdrość.
Czego miałbym im zazdrościć?
Uciesznych, grzesznych igier,
tańców i hulaszczego pijaństwa
do odcięcia się
od ludzkiej myśli poznawczej?
Grania w karty, kuligów
czy zabaw na świeżym śniegu?
Czasami widzę przez okno salonu,
jak zdać by się mogło
dorosłe i solidnie wykształcone jednostki zachowują się jak dzieci
i to te rozwrzeszczane
i rozpieszczone do granic.
Patrzę jak bałwany
lepią jeszcze większe bałwany.
Swoje autobiograficzne pomniki.
Mienią się w słońcu i iskrzą dumnie.
Scala je mróz i ulotność.
A potem idzie wiosna zielona
a z nią ocieplenie.
Patrzę z tego samego okna
jak bałwany z każdą godziną marnieją,
topią się aż wreszcie kruszeją
i rozpadają się na części.
A potem widzę ich twórców.
Jak wracają z pracy lub uniwersytetu.
Marni, w rozsypce,
upadku pod ciężarem jestestwa.
Widzę jak czas ich kruszy.
Żadne z ich życzeń nigdy się nie spełni.
Bo życzenia nie są do spełniania
a do pustego karmienia
skrzywdzonego ego.
Błędne koło.
Cierpią cały rok
by w święta życzyć sobie oddechu.
Choć wiedzą
że to tylko słowa nie czyny.
Bo codzienność wymusza na nich
czyny podłe i niegodne losu
i struktury człowieka.
Walka o byt.
Człowiek w centrum wszechświata.
Człowiek jest kowalem swojego losu.
Brednie humanizmu.
Wszechświat kręci człowiekiem.
I nijak nie ma na to lekarstwa.
Jest tylko przekleństwo
klatki codzienności.
Część spotkań towarzyskich
jeszcze trwała,
inne dogasały powoli
a goście na nie sproszeni,
przenieśli się
w dużej mierze na zewnątrz.
Jedni by zaczerpnąć tchu i odsapnąć,
inni by zapalić w spokoju
a jeszcze inni
by dać upust erotycznemu napięciu.
Za oknem posłyszałem ściszone głosy
grupki młodych osób
najpewniej studentów
lub uczniów gimnazjum.
Weszli widać do przedsionka
bramy mojej kamienicy
a potem do dolnego hallu.
Ciężkie dębowe drzwi
stuknęły z impetem
a głos kroków
objął stukotem marmurowe schody.
Słyszałem przytłumione,
lekko podpite głosy.
Żegnali się najpewniej,
życząc sobie ostatni raz wszelkiego dobra.
Jeszcze tylko odgłos kluczy
w zamku drzwi,
znów kroki, teraz mniej liczne.
I znów błoga cisza.
Koniec tych bachanaliów.
Teraz tylko cierpienie i udręka.
A dla mnie czas na zbawczy sen.
Na stoliczku leżał kłębek czarnej wełny.
Rzuciłem go mojego kotu
by i on miał trochę
radości i zabawy tej nocy.
Oczywiście momentalnie
wyskoczył spod stołu
i rzucił się na ofiarę.
Maltretując ją
niemiłosiernie pazurami i zębami.
Kominek dogasał z wolna.
Sięgnąłem po lampę,
podkręciłem płomyk
i ruszyłem do sypialni.
Będąc obok drzwi wejściowych dosłyszałem nieopodal odgłos lekkich, kobiecych kroków.
Zdziwiłem się
bo ostatnie piętro kamienicy,
zajmowali raczej samotni i posunięci
już znacznie w latach mężczyźni jak ja.
Zanim to do mnie otwarcie dotarło,
kroki znalazły się pod moimi drzwiami
a kołatka zasygnalizowała
nieśmiałe pukanie.
Mam nadzieję, że to nie gość w dom
o tak nie towarzyskiej porze
a to że jakaś pijana latorośl
zmyliła drogę do domu lub piętro.
Rad nie rad
zrobiłem kilka kroków i otworzyłem…
Mówią że marzyć to nie grzech.
U mnie to proste
bo nie wierzę w marzenia ani grzech.
Ale tej nocy nowego roku
odwiedził mnie gość
o którego postaci marzyłem
i życzyłem sobie jego powrotu.
A więc czyżby
marzenie może się urzeczywistnić?
Dostałem na to namacalny
i najlepszy dowód.
Choćby przerażający w swej istocie
i metafizycznej głębi.
Otworzyłem drzwi
a w progu zastałem jej postać.
Taką o jakiej dziś marzyłem,
jakiej pragnąłem.
Jaką kochałem
i wspominałem co dzień
od dnia jej rychłego zgonu.
Była wręcz zwiewna i blada.
Ledwie zaróżowione policzki
wygięty się pod wpływem
szerokiego uśmiechu.
Jej kasztanowe,
ułożone w dorodne fale włosy
spływały jak wodospad
na alabastrowe ramiona i piersi.
Ubrana była w ukochaną,
malachitową suknię wieczorową.
Kolczyki i kolia z pereł oraz makijaż
uczyniły z niej bezsprzeczne
artemidowskie bóstwo pożądania.
Zielone oczęta tak niewinne,
miały w sobie
niezgłębione pokłady miłości.
Długo syciliśmy się nawzajem tą chwilą.
Nie mogąc wydusić słów ani poruszyć zastygłych w nagłym szoku ciał.
Wreszcie przemogła się
i mogłem usłyszeć jej głos.
Za nim było mi tęskno najbardziej.
Polały się łzy.
Chciałam przyjść osobiście i życzyć Ci szczęśliwego nowego roku i zapytać czy wszystko u Ciebie w porządku?
To było Twoje życzenie.
Czy chciałbyś nadal abym mogła spędzić z Tobą resztę tej nocy Simon?
Rzuciłem się na nią
i tuliłem jak największy skarb.
Płakałem jak dziecko
i nie mogłem przestać.
Wreszcie osunąłem się na kolana
przed nią
i tuląc się do idealnej talii
wyskomlałem wręcz
Tak! Z Tobą chcę być już na wieczność.
Och Natalie…
Poddźwignęła mnie z kolan
i ucałowała gorąco.
A ja postanowiłem śnić i marzyć
jedynie o niej już do końca swoich dni.