Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Jak raj utracony stał się początkiem świadomego i wolnego Człowieka


Rekomendowane odpowiedzi

„Umysł jest dla siebie
Siedzibą, może sam w sobie przemienić
Piekło w niebiosa, a niebiosa w piekło.
Mniejsza, gdzie będę, skoro będę sobą,”

John Milton, Raj utracony.

 

 

Podobnie jak Milton i ja mam swój własny, prywatny raj utracony, o którym pragnę tu choć odrobinę opowiedzieć – słowem malując me utracone ongiś rajskie ogrody…

 

Zacznę może od faktu, iż pomimo tego, że de facto urodziłam się i wychowałam w niejako „katolickiej” rodzinie, a co więcej, jako wnuczka fanatyczki religijnej z gangu moherowych beretów Ojca Dyrektora rodem, to i tak w zasadzie nigdy od samego początku nie było we mnie ani krztyny jakiejkolwiek wiary czy religijności, które to były mi od zawsze niezwykle dalekie i zgoła zupełnie obce. A owo laickie wyjałowienie z wiary i swoista wręcz niejako antyreligijność, stanowiły u mnie pewną cechę wrodzoną, konstytutywną dla całej mej natury i osobowości – nieodzowną elementarną cząstką mojego całego „JA” od samego zarania jego istnienia…

Nie oznacza to oczywiście, iż od samego początku definiowałam siebie świadomie jako ateista, bo i przecież taka świadomość przychodzi dopiero z czasem, a u dzieci pozostaje do pewnego momentu niedostępna i póki się nie osiągnie należytego wieku pozostaje w obrębie dziecięcej, błogiej nieświadomości. I podobnie ja w pełni świadomie określać siebie mianem ateisty zaczęłam dopiero nieco później, a zaś mój świadomy ateizm poprzedza kręta droga poszukiwań swej własnej „duchowej drogi”, jaką to mam wypisaną gdzieś w swoim wnętrzu, jak każdy człowiek – czyli własnej „wiary”, „religii” „duchowości” czy raczej adekwatnego „światopoglądu” oraz postawy, jak się bardzo szybko okazało. A drogę tę wypełniało po brzegi mozolne zgłębianie arkanów najrozmaitszych religii, filozofii czy światopoglądów oraz lektura świętych ksiąg każdej z tychże – poczynając od monoteistycznych gigantów, jak religia katolicka, judaizm czy islam, poprzez buddyzm, hinduizm czy taoizm, aż po dżinizm i jogę ośmiostopniową włącznie. Poszukiwania te jak widać prowadziłam dokładnie, kompleksowo i na szeroką skalę.

A rzec by wręcz można, iż w tym celu prowadziłam niejako swoiste studia religioznawcze, próbując odnaleźć ten integralny i kardynalny element siebie i swoją własną drogę duchową pośród tych wszystkich niezliczonych dróg, jakie dotychczas powstały (włącznie z wierzeniami pogańskimi, bo i tym nie przepuściłam, a jak!). Owo moje domorosłe religioznawstwo miało swój początek w mym życiu już bardzo wcześnie, ledwie co po tym chwile, jak nauczyłam się czytać jako tako, przeradzając się z czasem w jedną z mych pasji, a która to towarzyszy mi nadal niezmiennie aż po dzień dzisiejszy, wzbogacając nieopisanie mój teraz już w pełni świadomy ateizm o wiedzę merytoryczną z zakresu religioznawstwa (a poniekąd i kulturoznawstwa oraz teologii), a która, co muszę przyznać, stanowi jego nieodzowne dopełnienie, bez którego nie jest on w stanie się rozwinąć ani też osiągnąć pełni.

 

I co oczywiste, swego czasu obiektem moich domorosłych studiów religioznawczych było również i katolickie Pismo Święte, a zwłaszcza Starego Testamentu, jako jedna z bardzo wielu potencjalnych dróg, których zgodność ze swoją wewnętrzną duchową drogą sprawdzałam w trakcie całej historii swych uporczywych poszukiwań. Napomknę jeszcze tylko krótko, iż wszelkie swoje więzy i relacje z kościołem katolickim, a też i religią katolicką, w duchu której mnie wpierw bezprawnie ochrzczono, a potem wychowano, zerwałam też raczej dość wcześnie już – mianowicie bowiem natychmiast po swym bierzmowaniu czyli w wieku lat czternastu ledwie. I na tym moja znajomość z Kościołem i religią katolicką została ostatecznie i definitywnie zakończona – i aż po dzień dzisiejszy wciąż nadal niezmiennie nie została wznowiona.

I to tyle względem wstępnych objaśnień.

 

Wróćmy teraz do meritum, a którym jest tutaj owe moje domorosłe studia religioznawcze, których obiekt stanowiło właśnie to Pismo Święte Starego Testamentu.

Tak oto swego czasu w trakcie swych poszukiwań „duchowej drogi”, spędziłam wiele długich godzin wertując wnikliwie księgi Starego Testamentu, zgłębiając zawarte w nich religijne status quo, pogrążona w lekturze historii owego Boga – despoty, którego później trochę sami zamordowaliśmy na rzecz nowego Boga – lichwiarza, jak to twierdzi Nietzsche.

Jednak co trzeba koniecznie zaznaczyć, mój sposób lektury owych świętych ksiąg, zawsze niezmiennie był zgoła diametralnie odmienny, aniżeli zwykle to miało miejsce w przypadku większości osób wierzących bądź też jakkolwiek religijnych. To co ów mój sposób lektury tak dalece odróżniało, to pewne znamienne cechy dystynktywne zarówno względem samego podejścia, rozumienia czytanego tekstu, jak i jego interpretacji.

 

I tak przykładowo jedną z najbardziej znamiennych cech dystynktywnych mego podejścia i sposobu rozumienia tekstu, jak też i późniejszej jego interpretacji, był chłodny, naukowy racjonalizm pełen dystansu, krytycznej ciągłej refleksji i powątpiewania, i ogólnie – typowo naukowe stricte podejście, wolne od sentymentalizmu i przyjmowania czegokolwiek „na wiarę”. Ponadto cechą dystynktywną mego sposobu interpretacji Biblii, prócz wspomnianego chłodnego, naukowego racjonalizmy, stanowiło to, iż ma interpretacja była diametralnie daleko odbiegająca od wszelkiej dosłowności, typowej tu dla ludzi „wierzących” przykładowo.

Dla mnie bowiem treść Biblii stanowiła z kolei jedną wielką, metaforyczną alegorię. Alegorię, która podobnie jak w baśniach, w baśniowej, wyimaginowanej historii kryła w sobie ukryty gdzieś bardzo głęboko zakamuflowane to prawdziwe – a więc realne, rzeczywiste, nie fikcyjne – przesłanie, właściwy faktyczny sens i znaczenie tejże alegorycznej baśni, zrodzonej poza tym jedynie z samej fantazji i wyobraźni autora, przez której fasadę trzeba się mozolnie przekopać, aby dotrzeć do tego faktycznego jej przesłania, poza tą irracjonalną baśniową otoczką.

I tym sposobem właśnie udało mi się dopatrzeć, między innymi, w Biblii wielu zdumiewających treści nieoczywistych, jakie na ogół pozostają ukryte przed oczami wierzących Czytelników i jakie też wymagają od interpretatora niezwykłej wnikliwości, przenikliwości myślenia, bystrości czy uwagi, aby zdołać odkryć to, co ukryte gdzieś dobrze między wierszami – jednakże bezcenne niczym najszlachetniejszy diament, bo to, co stanowi samą, nagą Prawdę.

 

Świetną tego ilustrację przykładową stanowi pewna moja konkretna taka teoria, powstała w procesie lektury i interpretacji Pisma Świętego Starego Testamentu, a konkretnie pewnego fragmentu księgi Genesis. Mianowicie jest to fragment z Pierwszej Księgi Mojżeszowej, 2,3, a na który to składają się dwa ustępy opatrzone następującymi tytułami: Ogród w Edenie (I Ks. Mój.2)  i Upadek pierwszych ludzi (I Ks. Mój. 3).

Co zapewne oczywiste, fragment ów dotyczy owej słynnej, powszechnie znanej historii pierwszych ludzi w raju – Adama i Ewy – oraz ich niechlubnego upadku a w konsekwencji wypędzenia z raju.

 

Mniej oczywista jest już natomiast właściwa nazwa owego feralnego drzewa, z którego to Ewa zerwała brzemienny w skutkach zakazany owoc, uległszy pokusie „węża” (Czyli Szatana), racząc nim również swego lubego.

Albowiem kolokwialnie owo drzewo uchodzi za „jabłoń”, z racji rodzaju zakazanego owocu – było to mianowicie jabłko. Jednakże ta kolokwialnie kojarzona nazwa czy określenie owego zakazanego drzewa jest kategorycznie mylne i niewłaściwe, a przy tym powodujące całkowite zafałszowanie i zamaskowanie prawdziwego znaczenia i sensu, jakie tu są istotne.

A przecież już w 9 ustępie (I. Ks. Mój. 2; 9) czytamy, że:

[…] 9. I sprawił Pan Bóg, że wyrosło z ziemi wszelkie drzewo przyjemne do oglądania i dobre do jedzenia oraz drzewo życia w środku ogrodu – i tu dochodzimy do meritum – i drzewo poznania dobra i zła. […]

Dla właściwej interpretacji tej biblijnej przypowieści bowiem nie jest kompletnie wcale istotne to, że owo drzewo to była jabłoń, lecz natomiast przede wszystkim to, iż było to właśnie owo drzewo poznania dobra i zła.

 

Rozpocznijmy w tym miejscu zatem naszą interpretację owego całego fragmentu od interpretacji samej tylko nazwy tego feralnego zakazanego drzewa, jakie to Pan Bóg stworzył jako jedyne takie pośród niezliczenie wielu innych drzew, z którego owoce mogli bez ograniczeń zrywać i jeść pierwsi ludzie w raju.

 

Tak więc rozważmy znaczenie samej tejże nazwy „drzewo poznania dobra i zła”, jaką opatrzone jest w Piśmie Świętym owo zakazane – zresztą jako jedyne w całym Edenie – drzewo, którego to owoc stał się zarzewiem upadku pierwszych ludzi i ich wyganiania z rajskiego ogrodu.

Nazwa ta bowiem ewidentnie wskazuje na pewną elementarną dla ludzi kwestię, czyli kwestię owego „poznania dobra i zła”, jak to wyrażone zostało w Biblii.

Zaś próbując to biblijne określenie przełożyć na nieco  bardziej zrozumiałe, należy zacząć od zdefiniowania samego pojęcia, jakim jest termin poznanie. Podług definicji słownikowych termin ów oznacza przede wszystkim:

<<zdobywanie wiedzy o czymś; też: wiedza zdobyta>>[1].

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

.

Wzbogacając powyższą definicję o detale z definicji encyklopedycznej w skrócie, dowiadujemy się, iż oznacza on tyle co:

<<podstawowa kategoria epistemologiczna (filozofia poznania) oznaczająca zarówno proces poznania, obejmujący różnorakie czynności i akty poznawcze, prowadzące do zdobywania wiedzy o rzeczywistości, jak i rezultaty tego procesu wyrażane w postaci systemu zdań (sądów), twierdzeń jednostkowych i ogólnych, hipotez i teorii>>[2]..

Co więcej, patrząc z punktu widzenia słowotwórstwa, termin poznanie stanowi derywat, wywodzący się od podstawy słowotwórczej, jaką stanowi czasownik poznać/poznawać. A którego dwa najistotniejsze tu z kilku znaczeń to:

<<zdobyć wiadomości o czymś, zrozumieć coś w wyniku obserwacji lub bezpośredniego doświadczenia>>

oraz:

<<rozpoznać kogoś, coś po indywidualnych cechach>>.

 

I tutaj muszę wtrącić pytanie koniecznie, o to czyż za esencjonalną i elementarną cechę czy właściwość Człowieka nie uznaje się właśnie owej, poniekąd bezcennej i unikatowej, umiejętności świadomego odróżnienia dobra od zła i między nimi samodzielnego wyboru? A jaka to właściwa jest tylko i wyłącznie Człowiekowi jedynie, konstytuując tym samym jego Człowieczeństwo między innymi.

Zapewne jest to niewątpliwie prawdą, co myślę iż nie podlega żadnej wątpliwości.

 

Przejdźmy zatem do dalszej interpretacji naszej biblijn1ej przypowieści o Adamie, Ewie i rajskich ogrodach Edenu.

W dalszych z kolei ustępach omawianego tu fragmentu zaś czytamy, jak następuje:

[…] 16. I dał Pan Bóg człowiekowi taki rozkaz: Z każdego drzewa tego ogrodu możesz jeść,

Ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy tylko zjesz z niego, na pewno umrzesz […].

A zatem nasuwa się tu nieuchronnie parę esencjonalnych pytań. Skoro Pan Bóg zezwolił człowiekowi jeść owoce z absolutnie wszystkich innych drzew w ogrodzie Edenu, to dlaczego zabronił mu jeść owoce tylko i wyłącznie akurat z tego jednego tylko drzewa – drzewa poznania dobra i zła – i to tak wielce surowo i bezwzględnie, pod nieubłagalną karą „śmierci”?

A co za tym idzie, nawiązując do naszej uprzedniej części interpretacji nazwy owego feralnego drzewa tu poczynionej, zapytać możemy dlaczego akurat owo poznanie dobra i zła, owo świadome rozpoznanie i odróżnienie dobra od zła, było dla tego starotestamentowego Boga – despoty, aż tak bezwzględnie zakazane dla Człowieka i czemu akurat właśnie tego mu tak kategorycznie odmawiał? I jaki cel w tym nim powodował?

Jednak aby móc udzielić na te pytania odpowiedzi, konieczne jest rozważenie kilku różnych aspektów tejże kwestii.

 

Primo, rozważaniom poddać należy fakt, iż poznanie samo w sobie nierozerwalnie związane jest ze świadomością Człowieka. Albowiem obiekt poznania, dopiero w wyniku czynności i aktów poznawczych, dokonanych przez podmiot poznający (tj. człowiek, umysł ludzki, świadomość w różnych jej formach), poprzez ich rezultaty, staje się dla tego podmiotu poznającego świadomym, a to oznacza, że ów podmiot jest  wówczas świadomy tego obiektu, świadomie odnotowuje fakt jego istnienia, świadomie go postrzega itp.

Z kolei to, co poznaniu nie podlega, to, co nie zostało uprzednio poznane, zrozumiane czy rozróżnione w skutek czynności i aktów poznawczych, o czym wiedzy w ten sposób nie posiedliśmy w procesie poznania, pozostaje niejako poza sferą świadomości czyli jest nieświadome, pozostając w obrębie nieświadomości.

Powyższe twierdzenie poprę przykładem pewnej analogicznej sytuacji związanej z małymi dziećmi i stopniowemu procesu ich „wychodzenia” spod kocyka dziecięcej, błogiej nieświadomości.

Weźmy tu zatem za ów przykład ową powszechnie wałkowaną sytuację pierwszego starcia rozkosznego malucha z gorącym żelazkiem, kolokwialnie tak często gęsto przywoływaną. Takie malutkie dziecko albowiem wpierw nie wie, i nie jest absolutnie świadome, tego, że nie wolno łapać za to gorące żelazko, ani że konsekwencją tegoż czynu jest bardzo bolesne poparzenie, tak długo dopóki samo się o tym nie przekona na własnej skórze. A więc dopóki nie zdobędzie (nie pozna) niezbędnej na ten temat wiedzy, w tym przypadku zawsze poprzez bezpośrednie doświadczenie – czyli dopóki nie złapie za to gorące żelazko i się boleśnie nie poparzy.

A zatem dopóki ów proces poznania nie zajdzie i nie będzie miał miejsca – dziecko pozostaje absolutnie nieświadome zarówno zagrożeń płynących ze złapania za gorące żelazko, bolesnych tego konsekwencji, ani też  nawet faktu, iż nie należy z tych powodów tego absolutnie czynić.

I dopiero w skutek owego procesu poznania (poprzez czynności i akty poznawcze i ich rezultaty), jaki stanowi owa czynność złapania ręką za gorące żelazko i w konsekwencji bolesne poparzenia, dziecko zyskuje tę świadomość, stając się świadomym całości kwestii łapania za gorące żelazko, jej niewłaściwości oraz konsekwencji – wraz ze zdobyciem niezbędnej ku temu wiedzy poprzez owo sakramentalne poznanie.

I analogicznie podobnie sprawa się ma w przypadku każdej nowej sytuacji, faktu czy informacji, na jaką człowiek napotyka w swym życiu, dlatego też ów przykład uważam za zupełnie wystarczający dowód prawdziwości postawionego tu uprzednio twierdzenia o zażyłej relacji między poznaniem a świadomością.

 

Reasumując powyższą część moich tu wynurzeń, wiemy już, że poznanie nierozerwalnie związane jest ze świadomością człowieka. Albowiem to akt poznania czyni Człowieka świadomym, dając czy prowadząc do świadomości, jako swej konsekwencji.

Ten punkt rozważań aspektów omawianej tu kwestii, można wiec w tym miejscu zakończyć i przejść do roztrząsania kolejnych aspektów.

 

A więc, secundo, bazując na wiedzy zdobytej w trakcie rozważań uprzedniego aspektu, można stwierdzić, iż kolejny aspekt stanowi zaś fakt, iż Pan Bóg kategorycznie zabraniając i odmawiając Człowiekowi owej wiedzy na temat dobra i zła – ich poznania – umiejętności zrozumienia czy rozróżnienia ich, a o dokonaniu samodzielnego między nimi wyboru nawet nie wspominając, jest równoznaczne z tym, że w istocie kategorycznie zabraniał i odmawiał człowiekowi właściwości czy umiejętności, jaką jest właśnie owa świadomość, jednocześnie wymagając i skazując Człowieka na istnienie w stanie nieświadomości, żądając by Człowiek był nieświadomy. A dopóki owi pierwsi ludzie w raju nie zerwali zakazanego owocu z drzewa poznania dobra i zła, a tym samym póki nie poznali i nie zdobyli niezbędnej wiedzy na temat dobra i zła, póki nie umieli dokonać wśród nich rozróżnienia, a więc tym samym, dopóki pozostawali nieświadomi, póty i Pan Bóg był dla nich łaskawy i im przychylny, pozwalał mieszkać im w ogrodzie Edenu, gdzie uczynił ich Władcami, i cieszyć się wszelką jego obfitością oraz szczęśliwością – w tym również i życiem wiecznym wolnym od śmierci i cierpienia. I mogli się oni tymi przywilejami cieszyć tak długo, jak długo pozostawali nieświadomi, pozbawieni wszelkiej wiedzy, poznania i świadomości dobra i zła – w sumie również i innych kwestii, o których jednak nie wspomniano w alegorycznej, biblijnej metaforycznej przypowieści.

 

I tu muszę zadać pytanie, aczkolwiek raczej retoryczne tylko: A czyż świadomość nie stanowi w istocie kolejnej elementarnej, esencjonalnej cechy dystynktywnej wyróżniającej Człowieka i konstytuującej Człowieczeństwo, a też definitywnie odróżniającej go od wszystkich innych zwierząt i form bytu – n’est-ce pas?

I czyż cecha ta nie jest dla Człowieka i Człowieczeństwa kardynalna również?

Śmiem wątpić bowiem, by ktokolwiek zechciał tu ze mną polemizować, a już zwłaszcza podważać czy negować powyższe stwierdzenia ujęte w formie pytań retorycznych.

 

Tak oto dochodzimy do kolejnego aspektu, jaki prowadzi nas krok po kroku do finalnej odpowiedzi na nurtujące nas pytania, postawione tu przeze mnie uprzednio.

A zatem tertio – skoro ów Bóg – despota aż tak kategorycznie zabrania i bezwzględnie odmawia ludziom akurat właśnie tych właściwości, a które jako elementarne i kardynalne cechy dystynktywne, konstytuują Człowieka i Człowieczeństwo, to tym samym także i kategorycznie zabrania i bezwzględnie odmawia ludziom tego, co czyni ich Człowiekiem i co sprawia, że posiadają oni owo Człowieczeństwo. Co za tym idzie, odmawia mu prawa do posiadania świadomości, do bycia świadomym człowiekiem. A w zamian narzuca mu bezwzględnie niczym prawdziwy tyran, nieświadomość i pozostawanie nieświadomym, a człowiek jedynie będąc temu całkowicie posłusznym i tkwiąc w tej nieświadomości, ma prawo cieszyć się jego łaską i obiecaną nagrodą życia wiecznego w raju, opływając w dostatki i wszelką szczęśliwość.

Ale to jeszcze nie wszystko i są jeszcze inne, wcale nie lepsze aspekty w tej kwestii ukryte.

I wreszcie, co stąd zatem quarto - co gorsza tym samym ów Bóg – despota pozbawia człowieka również jakiegokolwiek prawa do wolnych, samodzielnych i własnych wyborów – tutaj przede wszystkim między dobrem i złem, ale rozchodzi się też o te między tym co moralne, a niemoralne, co słuszne i niesłuszne, oraz ogólnie – wszelkich wyborów i decyzji w obliczu których człowiek staje w swym życiu. Co więcej – stosuje według ludzi tzw. metodę kija i marchewki, tresując ich niczym jakąś trzodę chlewną, tak aby miast wolnych, samodzielnych wyborów kierowali się oni tylko i wyłącznie strachem przed Bogiem – despotom, jego rozkazami i wolą, a też i konsekwencjami płynącymi z nieposłuszeństwa względem ich, jakiegokolwiek sprzeciwu czy złamania ich, i pozostawali absolutnie powolni i posłuszni jemu, jego woli i rozkazom, omamieni wizją może i lukratywnej, aczkolwiek zupełnie irracjonalnej i nierealnej nagrody, jaka czeka ich za to ślepe, bezmyślne posłuszeństwo swemu despotycznemu Panu i Władcy.

A więc zatem quinto, Bóg – despota również kategorycznie odmawia człowiekowi i bezwzględnie zabrania czegoś, co stanowi dla każdego Człowieka poniekąd wartość najwyższą, a też co więcej i pewne jego niejako „święte” prawo – czyli jego Wolność, a też więc i wolną wolę, prawo do wolności samodzielnego myślenia. A przyznacie chyba, iż to jest już karygodną i niewybaczalną zbrodnią – n’est-ce pas? Czymże jest bowiem Człowiek bez tego wszystkiego o czym mowa w powyższych pięciu punktach? Czymże jest wówczas jego Człowieczeństwa a raczej jego brak?

Niczym więcej niż ledwie owym marnym niewolnikiem, absolutnie posłusznym swemu Panu – Bogu – despocie, powolny jego tyranii i totalitarnym rządom siły. I który powolny całkowicie jego woli, machinalnie wykonuje jak automat posłusznie wszelkie jego rozkazy, znosząc surowy rygor totalitarnych rządów, siedzi cicho pod butem swego tyrana, bezwzględnie sterowany wyłącznie przez niego, niczym bezwolna szmaciana marionetka w teatrzyku kukiełkowym, poruszana jedynie przez wprawne dłonie lalkarza – swego Władcy Marionetek…

I w zasadzie to wszystkie te powyższe pięć punktów razem zestawione, tworzy odpowiedź na nurtujące nas główne pytania, sformułowane tu uprzednio, stanowiąc komplementarne części składowe całej poszukiwanej tu przez nas odpowiedzi.

Jednak że reasumując owe wszystkie części, można by nieco krócej tę odpowiedź sformułować w sposób jak następuje.

Dlatego że to właśnie owa umiejętność poznania dobra i zła, ich odróżniania, to właśnie zyskana dzięki temu poznaniu świadomość, wolna wola i dokonywanie wolnych, samodzielnych wyborów podług własnej woli i mniemania, to właśnie to wszystko stanowiło dla owego Boga – despoty nie tylko największe zagrożenie dla jego władzy nad człowiekiem i boskiej pozycji czy wszechmocy, ale też przyczynę jego nieuchronnego upadku i zniszczenia, jaka oznaczała dla niego nieubłagalnie śmierć. Albowiem to właśnie to wszystko stanowiło jedyny i skuteczny sposób na zerwanie jego kajdan, na uwolnienie się i odzyskanie swej Wolności, świadomości etc. przez Człowieka, a tym samym – pozbawienie Boga władzy absolutnej nad nim i koniec jego despotycznej tyranii i totalitarnego ucisku. A poprzez to ludzie przestali by być jego posłusznymi i powolnymi całkowicie niewolnikami, szmacianymi marionetkami sterowanymi totalnie tylko przez niego i wykonującymi ze strachu i chęci zdobycia obiecanej nagrody, machinalnie jak automaty posłusznie jego wszelkie rozkazy. A za to zaczęliby być istotami wolnymi, świadomymi, obdarzonymi wolną wolą, zdolnością poznania i rozróżnienia dobra od zła, zdolnością dokonywania samodzielnych, wolnych wyborów między nimi, miast strachem i chciwością, kierującymi się samodzielnym racjonalnym myśleniem, świadomymi wyborami, logiką, rozsądkiem i wiedzą płynącą z tego poznania – istotą Wolną, samodzielnie i racjonalnie myślącą, dokonującą własnych wyborów i samodzielnie o sobie decydująca, a nie bezwolnym, marnym niewolnikiem ledwie jak dotychczas…..

I dlatego, że to właśnie stanowiło broń, jaka – w sumie niemal jedynie – była w stanie całkowicie uśmiercić i owego Boga – despotę i całą religię razem z nim.

Fakt, iż pierwsi ludzie w raju po zjedzeniu zakazanego owocu z Drzewa Poznania Dobra i Zła zyskali świadomość ewidentnie podkreśla również pewna reakcja Adama i Ewy, gdy to nagle zakrywają swą całkowitą nagość, wstydliwie owym listkiem figowym. Albowiem wówczas to dopiero zyskali oni świadomość tego, że są nadzy – a co skrywała przed nimi uprzednia zasłona błogiej nieświadomości. Wymowa tej symboliki listka figowego i nagłego zawstydzenia własną nagością nie pozostawia żadnych wątpliwości, insynuując ewidentnie, iż ów moment był właśnie momentem zyskania świadomości przez człowieka, a świadomość ta pozostawała bardzo nie na rękę owemu Bogu – despocie, godząc w jego władzę absolutną nad nieświadomymi niewolnikami. Czyż zatem można śmiało rzec, iż to właśnie owo Poznanie i owa Świadomość stanowiły ów symboliczny zakazany owoc, którego tak kategorycznie odmawiał i bezwzględnie zabraniał Człowiekowi Bóg? Myślę, że jak najbardziej…

I nagle, gdy w procesie poznania zdobywamy wiedzę o tym wszystkim, o czym tu dotychczas była mowa, gdy sobie to uświadamiamy, to o dziwo diametralnie zmienia się nam perspektywa i ogólnie cały sposób percepcji tej biblijnej historii upadku pierwszych ludzi w raju po zjedzeniu zakazanego owocu wbrew rozkazowi Boga, ale co więcej także i brzemiennych tego konsekwencji – jawiąc się nam w zgoła diametralnie odmienny sposób, aniżeli dotychczas….

Przede wszystkim ta historia i jej brzemienne ponoć dla ludzkości skutki tracą cały swój negatywny, zły wydźwięk, a miast tego jawią się w samych jasnych barwach, przepełnione miast tego optymizmem. Spytacie jak to?

A mianowicie, tak to, iż cała historia, a zwłaszcza te jej ponoć brzemienne i straszne dla ludzkości konsekwencje, które to miały być źródłem niewypowiedzianych cierpień, krzywdy, bólu i udręki oraz największych nieszczęść dla całej ludzkości po tymże feralnym skonsumowaniu zakazanego owocu przez naszych - domniemanych tylko – praprzodków w raju. Nagle oto okazują się być konsekwencjami mało istotnymi, które w zamian niosą tylko jakieś drobiazgowe, niezbyt doskwierające skutki dla Człowieka, nie wiele mu wyrządzając w zasadzie zła, cierpienia czy krzywdy. A których całe zło i negatywny wydźwięk nagle zupełnie niemal całkiem blakną i nikną, w porównaniu z pozytywną jasnością korzyści, jakie w skutek tego złamania boskiego rozkazu, zyskał Człowiek, a czego wartość jest niewspółmiernie większa o niebo, od wartości poniesionych strat.

No dobrze bowiem, może i w skutek tej niesubordynacji Adama i Ewy ponoć wygnano nas z raju, skazując na życie na ziemi, może i straciliśmy nasze wieczne życie, a Bóg pokarał nas piętnem śmierci, jaka nas nieuchronnie czeka na końcu naszego marnego, krótkiego życia doczesnego na ziemi, może i też pokarał nas on piętnem grzechu pierworodnego… Nie przeczę.

Czymże jednak są te konsekwencje w porównaniu z profitami, jakie my ludzie w zamian otrzymaliśmy, a które to wymieniałam tu wszystkie we wcześniejszych rozważaniach? Czymże są te straty w porównaniu z korzyściami o wartości wręcz bezcennej, takimi jak choćby na przykład Wolność i wolna wola, samodzielne myślenie i dokonywanie samodzielnych, wolnych wyborów, samodzielne decydowanie o sobie, i wreszcie – jak owa świadomość oraz poznanie i umiejętność odróżniania np. tego dobra od zła, i też niejako – jak owo uwolnienie się spod jarzma tyrana i koniec egzystencji bezwolnego niewolnika?

Podług mnie – prawie niczym się owe straty zdają, ledwie detalem małym, nieistotnym, ledwo odczuwalną niedogodnością błahą, zwykłym z tombaku pierścionkiem z odpustu przy bezcennej wartości tych najszlachetniejszych kruszców i kamieni, jakie nam w zamian były dane…

A co więcej, nagle obnaża się, dekonspiruje i odsłania nam w pełni, cała obłuda, fałsz, zakłamanie, hipokryzja i pokrętność machlojek leżąca u podstaw nie tylko tej, katolickiej – ale niemal każdej religii, ogołocona z lukrowanej, iluzorycznej fasady pozorów, jaką mami swe „owieczki” do stada – naga brutalna i bardzo, bardzo  brzydka prawda, o tym co naprawdę stanowi cel, sens i całe owo status quo tej chciwej, perfidnej i żądnej władzy religii. Pierwsi ludzie w raju zjadając ów „zakazany owoc” wbrew surowemu zakazowi swego tyrana tym samym go obalili i położyli kres tyranii Boga – despoty – i jak w tezie Nietzschego, oto wyrzuceni z raju, sprawili, że Bóg jest martwy – radujmy się oto naszą pełnią Człowieczeństwa i Wolnością, jaką oto odzyskaliśmy zrzucając jarzmo boskiej niewoli!

 

I tak się też rysuje właśnie ta cała moja teoria oparta na lekturze i interpretacji dogłębnej, właściwej Pisma Świętego, jaka tu miała stanowić ilustrację przykładową i jaką autorka sama, osobiście w swej głowie wysnuła czytając ze zrozumieniem oraz biegłemu i nagminnemu wprawianiu się w sztuce owej „nadinterpretacji, jaka według Ecco jest najwyższą z form i stopnia umiejętności najwłaściwszej interpretacji tekstu, za co jemu też tu dziękuję!

Tak oto ta niewierna, bezbożna ateistka, która doszukiwać się zwykła wszędzie prawdy głęboko pod fasadą pozorów – może nie tej Absolutnej, lecz względnej, jak i wszystko – ale najbardziej zgodnej z faktami. I taką też wydobytą spod pozorów Prawdę tu Wam wyłożyć się odważyłam, z nadzieją na zrozumienie i wyrozumiałość, A także na to, iż odtąd i Wam uda się z ogrodów Edenu oraz spod jarzma tyranii boskiej uwolnić, i miast niewolnikami bezwolnymi, odtąd Wolności skarbem cieszyć jako świadome, rozumne istoty ludzkie – czego Wam drodzy Czytelnicy życzę z całego serca!

THE END.

 

 

Przypisy:

 Słownik języka polskiego, red. Szymczak, PWN, wersja online: .

 Encyklopedia PWN, wersja online: .

Słownik języka polskiego, red. Szymczak, PWN, wersja online: .

 Genesis, Pierwsza Księga Mojżeszowa, 2; 16- 17, [w:] Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Nowy przekład oprac. Przez Komisję Przekładu Pisma Świętego, Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne, Warszawa 1990, s. 8

 

By Anna Gabriella Lilith Gajda © All Rights Reserved

 

[1] Słownik języka polskiego, red. Szymczak, PWN, wersja online: .

[2] Encyklopedia PWN, wersja online: .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...