Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Zlepek notatek (ponownie wstawione)


Połeta

Rekomendowane odpowiedzi

Zwykle ubierałem się w jakiś komplet dresowy i prosty kaszkiet. Całość została zrobiona ze śliskiego grubszego materiału na przykład w kolorze  turkusowym z domieszkami pomarańczowego. W tym czystym do bólu świecie takie pastelowe kolory nosili wszyscy. Ta specyficzna jednakowość barw które nas otaczały miała wywołać dziwny efekt w pamięci, przebić się w poza granice śmierci i narodzin i chyba to im się udawał jak widać. Lecz nie jednakowy ubiór był fundamentem tych praktyk tylko ta przeklęta powtarzalność i te ciągłe powroty z amnezją w to samo miejsce. Skutkowało to dziwnymi prześwitami w pamięci podobnymi do zjawiska deja vu,  ale nie to było celem istnienia tej planety która przywoływała na myśl ogromną maszynkę  do mielenia mięsa przeznaczoną dla ludzi. Wszystko co otaczało tam człowieka było jednakowe i proste. Jednakowy język, jedzenie, sklepy , auta, autobusy, fryzury, domy, aglomeracje itd. Sztuka malarstwo,  muzyka, poezja  i wiele innych zostały surowo zabronione. Natomiast  morderstwa, kradzieże, rozboje  i wszystkie ciężkie  uczynki w umysłach zdecydowanej większości z nas stanowiły nierozwiniętą abstrakcję  gdyż wystarczające obawy wywoływały błahe wykroczenia  za które wyznaczono tę samą srogą karę.  
 
 Wiedza o reinkarnacji była tam oczywista i mocno zaawansowana w wyższych kręgach władzy wśród tych którzy żyli długo. Natomiast wśród krótko żyjących wpajana mocno w świadomość poprzez ubogą edukację,  ale tylko częściowo tak abyśmy nie zerwali się  z  astro-smyczy która powodowała powroty na tę samą planetę i przeżywanie identycznego życia. Mówiono nam że będziemy  tak krążyć dopóki się nie nauczymy nie łamać  świętego prawa. Zawsze myślałem że tak naprawdę nie chodziło im tylko o to. Podejrzewałem że oni oczyszczając, traktowali nas jak szczury doświadczalne z niższych kast. Mogę się tylko domyślać  prawdy.   
 
Śmierć jawiła się tuż, niewyobrażalnie straszna i okropna  choć nie aż  tak bardzo jak tutaj na tej ziemi. Zdecydowana większość z nas żyła mniej więcej od piętnastu do dwudziestu pięciu lat. Przez i dzięki świętemu prawu, które trochę chroniło młodziutkich po  to  by zabić ich w okresie dojrzewania lub zaraz po.
Tak więc w wieku dziewiętnastu lat złamałem prawo po raz pierwszy w tym życiu, ale po raz kolejny z rzędu  w serii inkarnacji których doświadczałem wracając  tam. Zapadł wyrok i oświadczono mi że jestem skazany na śmierć i kolejny powrót na tę samą planetę w tych samych czasach. Czas jaki mi pozostał był krótki w porównaniu do tego jak odbywa się to tam gdzie ludzie czekają  na wyrok i wykonanie go miesiącami lub latami. Nie trwało to więcej niż dzień. Jakaś część mnie wiedziała że kończyłem tak już dziesiątki lub setki razy, a na poziomie zwykłej świadomości zupełnie naturalnie panicznie bałem się bólu i tego że przestanę istnieć. Nikt nie wiedział do końca czy nie okłamują nas w kwestiach pośmiertnych.
 
Egzekucja,  
 
Wszystko wydawało się  jakieś  niedorzeczne i nieprawdziwe jak we śnie, czym bardziej zbliżał się  koniec tym bardziej się to wzmagało czułem się zupełnie jak  w świecie  z  baśni "Alicja w krainie czarów" i pod wpływem psychodeliku który skondensował życie w krótki okres który miałem jakby cały przed oczami psychiki. W rzeczywistości było to wywołane szokiem, tabletka czy zastrzyk typu głupi jaś nie wchodziły w grę. Mimo edukacji i tortur które groziły za nieposłuszeństwo, zastanawia mnie jak doprowadzili do tego że większość z nas samemu wykonywała na sobie wyroki bez ich pomocy i wedle ich woli.
Na linii startu widniał napis który miał dodawać odwagi skazańcom. Był on znany na całej tej małej planecie i tak często stawał się obiektem żartów że wyśniłem w języku polskim coś  na wzór jego dowcipnej formy którą posługiwano się w zakazanych żartach zamiast oryginału.
 Dystans miał około siedemdziesięciu  metrów był  nieco dłuższy niż trzeba dostosowany do fizjonomii człowieka i szybkości z jaką jest w stanie biec.  Gdy usłyszałem wystrzał z pistoletu który był przeznaczony dla mnie rozpocząłem bieg,  momentalnie po wystrzale... i chyba wtedy podczas tego jednego ostatniego biegu coś się  we mnie zmieniło. Mianowicie  na trzy sekundy przed metą mimo zwierzęcego strachu mój umysł ucichł i pogodził się  z losem, a  ja po prostu wbiegłem i nie zwolniłem ani na chwilę. Tym razem przebiegłem białą  linię  z dużą prędkością nie czując gniewu ani chęci walki o życie i sprawiedliwość. Na samym końcu usłyszałem ten krótki chlust przypominający mocne siknięcie wody z prysznica o ziemię. Po tym był już tylko widok z góry, purpurowa kałuża krwi na białej linii.


                   Eony świetlne od miejsca w którym działo się to. Gdzieś w Polsce w r.1981 urodził się Grześ. Mózg Grzesia był specyficzny. Miał on mikrouszkodzenia które uniemożliwiły mu połączenie się ze świadomością prawidłowo. Oczywiście to była jego wersja pojmowania działania umysłu, zdobyta z wiekiem.
 Mówiąc szczerze cierpiał on na bliżej nie zdiagnozowaną i  nie rozwiniętą formę psychozy. Jego przypadłość powodowała przeróżne scenariusze na temat rzeczywistości. W które wierzył bez zawahania gubiąc logikę i racjonalny osąd. Czasem miewał realistyczne sny. Na przykład opuszczał swoje ciało będąc w pełni świadomy że śni. W życiu naszego bohatera co kilka lat zdarzały się nie wiarygodne historie. Pozostawiały one w Grzesiu takie poczucie że były jemu pisane i trochę go uformowały.

          W wieku 22 lat stojąc w wannie napełnionej wodą i trzymając w dłoni suszarkę do włosów, Przypomniał sobie historię światełka. Ten otępiały stan  wspominek i ucieczki przerwał dzwonek do drzwi. Niespodziewanie do domu wcześniej wróciła mama.Owo światełko pojawiło się w jego życiu jakieś dwa i pół roku temu, a potem po roku później.  

 Światełko w tunelu.

 O drugiej w nocy. Grześ leżał w łóżku obok swej pierwszej miłości nie mogąc zasnąć. Było to w starej sopockiej kamienicy. Sufitował i zastanawiał się co właściwie do niej czuje. W pewnym momencie ogarnęło go dziwne uczucie jak by ktoś go obserwował.

-Co to jest ?

 I ujrzał światełko na suficie, a w miarę jak się wpatrywał jego serce zaczynało bić szybciej. Obiekt wyglądał jak zwykłe światełko na pierwszy rzut oka. Jednak przykuł jego uwagę. Obłoczek wielkości pięści co jakiś czas zmieniał odrobinę położenie. Grześ postanowił wytłumaczyć zjawisko w naturalny sposób, znaleźć źródła zajączka. Gdy stanął na kanapie zorientował się że tego nie dotknie, gdyż sufit był zawieszony zbyt wysoko. Brakowało 40 centymetrów. Daremnie próbował rzucić na to cień ręką. Dziewczyna spała słodko. Próba zbudowania piramidki z poduszek powiodła się. Grześ zdołał wejść na chwiejne poduszki.

-Uff!  światełka już nie było,
- hmm?
-Może było widoczne tylko z perspektywy leżącego w łóżku?
Badacz położył się z powrotem by sprawdzić swą hipotezę. Przeszukując sufit spostrzegł że obłoczek znajduje się na nim dalej , lecz w innym miejscu! Zatacza maluteńkie kółka. Jest poza skrajem kanapy w optymalnym miejscu, które gwarantowało iż  żadne poduszki nie pomogą mu dotknąć obiektu...

Pół roku później ów obiekt nawiedził dom ponownie. Tym razem został spostrzeżony przez ukochaną do granic szaleństwa dziewczynę. Orba częściej zmieniała położenie, wirowała, krążyła delikatnie i pulsowała. Tym postawiła całą rodzinę na nogi, poza ojcem który miał ważniejsze sprawy (czytanie gazety). Babcia szybko zorientowała się że to Matka boska i zaczęła odmawiać zdrowaśki.

 Pocztówka podróżników w czasie.(14 lat później)

    To było pewnego jesiennego dnia. Grzesio udając się w odwiedziny na popołudniowe szaleństwo kawowe do Kamila rozmyślał o rzeczywistości. Jego scenariusze igrały z rzeczywistością jak wielki zderzacz hadronów. Przyglądał się szarym budynkom i neonom skąpanym w deszczu. Lubił pół mrok. Toaleta była daleko, a jedyne nadające się do oddania moczu miejsce, znajdowało się koło schodów przy budynku poczty za krzakami. Schody prowadziły na parter budynku. Grzesio oddając się potrzebie wpatrywał się w ziemię. Na schodach leżała czarno biała wyblakła, pocztówka z fotografią. Stary dom z ogródkiem był  trochę podobny sąsiedzkiego domu w miejscowości w której mieszkał w dzieciństwie.

 

 

Drogi Kartencjuszu , wygląda na to iż istota z kosmosu zwiodła nas,
musisz wrócić do miejsca zaznaczonego na mapie.
W pobliżu domu znajdziesz cztery skarby dzięki którym zdobędziesz
to czego pragniesz, wyzwolisz się, srogo za to zapłacisz, będziesz musiał
pożegnać bliskich. Spotkamy się w wyznaczonym miejscu,
w czasie w którym się umówiliśmy.
Pozdrawiam.
jeśli to znalazłeś  i nie wiesz co to jest!
zostaw tam gdzie leżało!

 

Jak już wiemy Grześ nie cierpiał na brak bujnej i bezkrytycznej wyobraźni. Trochę się przestraszył. W mgnieniu oka postanowił zeskanować pocztówkę wzrokiem i odłożyć na miejsce.

Doskonale zdawał sobie sprawę że nie zdoła zapamiętać wiadomości. Gdy podniecony dotarł do  Kamila, opowiedział mu ten epizod. Został dosyć szybko zdiagnozowany i posądzony o niedobór leków, na które był skazany z czego nie zdawał sobie  jeszcze sprawy.

 - dzieci w tych czasach wymyślają sobie fajne zabawy, ale to było dziwne(pomyślał)

         Jeszcze tego wieczoru. Grześ uciął sobie drzemkę, przed którą głęboko rozmyślał o tej nie codziennej pocztówce i o tym że został na niej odcisk jego kciuka. Wszystko wskazywało na to że odbiorcą wiadomości miał być Kartezjusz,a nie Kartencjusz .Jedyne co wiedział na temat (Kartencjusza) było to że zdanie  "myślę więc jestem" jest jego autorstwa, nic ponad to.

 

 Zapadł w nieprzyjemny sen. Marę w której jakaś siła nagle wyciągała go z ciała. Bronił się rękoma lecz mimo to oddalał się od siebie w dość szybkim tempie. Widział swe ciało z góry i próbował machać koniczynami aby powstrzymać proces. Wyglądało to jak by próbował wpłynąć żabką z powrotem do swojego ciała unosząc się do góry nogami pod sufit.Mimo to wciąż oddalał się. Kiedy już jego ciało było małą, zamazaną kropką a on stracił nadzieję na powrót. Kropka przemieniła się w coś innego, ważniejszego ! Grzesio złożył ręce w strzałę. I z siłą diamentowej woli szybował w dół. W momencie kiedy się zbliżył, rozpoznał piękną, puszystą, trójkątną poduszkę, wleciał w nią z impetem. Obudził się i nabrał łapczywe łyki powietrza. Rozejrzał się do wokół, ale nie znalazł tego co symbolizowała poduszka. Po paru miesiącach przygoda wyblakła w pamięci. Pozostało tylko ostrzeżenie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Urodzić się w stajni czyż władcy przystaje Trzech Króli Go wita on Panem zostaje i cokolwiek byśmy o tym nie myśleli nie ma władcy większego na pięknej naszej ziemi   Trzej Królowie do niego z darami przychodzą mimo swej godności pokłon Mu składają i nam wszystkim ludziom dobry przykład dają   więc i my się pokłońmy Hołd oddajmy jemu naszemu Władcy Panu Niebiańskiemu   2022/2025 andrew
    • Tajemniczy perscy magowie … Znali gwiazd niedosięgłych sekrety najskrytsze…   Niegdyś przed wiekami w starożytnej Persji, Starzy siwobrodzi uczeni mędrcy, Pracując wytrwale długimi latami, Nad rozwikłaniem świata tajemnic, Meandry starożytnej astronomii, Zgłębili swymi dociekliwi umysłami, Śledząc bacznie zawiłe planet ruchy, Wytrwale kreśląc gwiazdozbiorów mapy…   Przez lata w starożytnych obserwatoriach, Spędzali niemal cały swój czas, Starając się nieustannie swą wiedzę poszerzać, Robiąc zapiski na glinianych tabliczkach… By starożytna astronomiczna wiedza, Owoc pracy dziesiątków ich lat, Przetrwała przez przyszłe pokolenia, Dziś będąc przydatną także i nam…   Tajemniczy perscy magowie… Poświęcili swą ciekawość jednej gwieździe szczególnej…   Gdy jedna tylko gwiazda na niebie, Jaśniejąc bardziej niż wszystkie inne, Przełomowych zdarzeń była zwiastunem, Mających nadejść z kolejnych dni biegiem Nie były już kwestią lat, Spełnienie prastarego proroctwa, W tygodniach należało odmierzać czas, Narodzin przepowiedzianego przez proroków króla…   Trzy planety ustawione w jednej linii, Mars, Saturn i Jowisz, Uwagę bacznych magów przykuły, Rozniecając zarzewia domysłów niezliczonych… trzech planet tajemnicza koniunkcja, Nowa gwiazda na firmamencie nieba, Oznaczać miały narodziny królów króla, Przed którym pokłoni się cały świat…   Tajemniczy perscy magowie… Wyruszyli w daleką pełną niebezpieczeństw drogę…   Pośpiesznie objuczywszy wielbłądy, Wszystkim co niezbędne do dalekiej podróży, Ku rozległej pustyni śmiało wyruszyli, Na kres świata zawędrować gotowi… Za skrzącym blaskiem niedosięgłej gwiazdy, Urzeczeni pięknem jej niewysłowionym, Oni niestrudzenie wciąż wędrowali Ku dalekiego Izraela ziemi…   Nie straszna im była naga pustynia, Mimo dojmującego długą drogą znużenia, Ani na chwilę nie osłabła ich wola, Ujrzenia nowonarodzonego wszystkich królów króla… Czyhające w łańcuchach gór niebezpieczeństwa, Nie zdołały osłabić hartu ich ducha, By za wszelką cenę dotrzeć do miejsca, Które wskaże ta mała skrząca gwiazda…   Tajemniczy perscy magowie… Mędrcy starożytnego świata, ducha monarchowie…   W cieniu wielkich wydarzeń przełomowych, Mających wnet odmienić oblicze ludzkości, By nic nie było już takim samym, W historii świata biegu dostojnym… Ich wspaniałe orientalne szaty, Wyszywane pieczołowicie złotymi nićmi, Nocą w świetle betlejemskiej gwiazdy, Tak tajemniczo się skrzyły…   A kiedy tej chłodnej nocy, Głośny niemowlęcia krzyk, Zarzewiem był nowej ery, Dając początek nowemu dziejów biegowi… Zwieńczenie dalekiej pełnej trudów podróży, U progu lichej, mizernej stajenki, Odzwierciedleniem było ich wiary i pokory, W drodze do wytyczonego celu niezłomności…   Tajemniczy perscy magowie… Oddali swe uniżone pokłony w lichej stajence…   Widząc niedbale zbity żłóbek, Słysząc dobiegające z niego cichuteńkie kwilenie, Zebrawszy prędko myśli rozproszone, Padli na twarz przed maleńkim dziecięciem… Ubodzy pastuszkowie odziani w owcze skóry, Z dalekiego kraju uczeni mędrcy, Tej jednej cichej a świętej nocy, Spotkali się w wnętrzu ubogiej stajenki…   Choć pochodzili z dalekiej krainy, Studiowali latami najstarsze w świecie księgi, Nurzając się w oceanach starożytnej wiedzy, Nie danej nigdy zwykłemu śmiertelnikowi… Będąc między wzgardzonymi przez świat biedakami, Nie zawahali się ni chwili, By kwilącemu z zimna nowonarodzonemu malcowi, Oddać z czcią hołd uniżony…   Tajemniczy perscy magowie… Ofiarowali maleńkiemu dziecięciu dary wyszukane…   Najczystszego złota blask skrzący, Z uniżoną czcią ofiarowany, Królowi nad wszystkimi królami, W oczach niemowlęcia się odbił… Kadzidło w wnętrzu ozdobnej szkatuły, Którego przez wieki tajemniczy dym, Symbolem był zanoszonych do Boga modlitw, Złożyli w darze kapłanowi nad wszystkimi kapłanami…   Wonna i gorzka mirra, O konsystencji skrystalizowanego miodu żywica, Ze wszystkich darów najbardziej tajemnicza, Lecz w symbolice swej szczególnie poruszająca… Choć symbolizowała śmierć, Przypominała i o wcielonego Boga ludzkiej naturze, W starożytności zaś będąc lekiem, Obrazowała świata duchowe uzdrowienie…   Tajemniczy perscy magowie… Wlali w swe serca niegasnącą Nadzieję…   Choć wnętrze lichej stajenki, Dalekim było od wspaniałych pałaców Persji, Z ociekającymi złotem ścianami, Posadzkami zdobionymi przez kunsztowne mozaiki… Będących siedzibami szachów możnych, Władających swymi rozległymi ziemiami, Jednym tylko skinieniem dłoni, Wydającym rozkazy zastępom sług wiernych…   To tam potężniejszy od wszystkich szachów, Narodził się w ubóstwie król wszystkich królów Wzgardziwszy przepychem ziemskich pałaców, By wywyższyć pogardzanych i biedaków… By oczytani w wszelakich księgach mędrcy, Tej świętej nocy sercem pojęli, Iż z przedwiecznego Boga woli, Każdy w Jego oczach jest ważnym…   Tajemniczy perscy magowie… Co powiedzieliby o współczesnej nauce…   Nam tak bardzo dziś zabieganym, Ślepo zapatrzonym w postęp technologiczny, Ci tajemniczy ze wschodu mędrcy, Na kartach Biblii na wieki unieśmiertelnieni, Dali ponadczasowy przykład pokory, Którego tak brakuje naukowcom dzisiejszym, Dążącym zawzięcie by z pomocą nauki, Podstawy Chrześcijaństwa zuchwale obalić…   Lecz to z biblijnej historii o mędrcach, Ponadczasowa płynie nauka, Że ludzka mądrość nie wystarcza, Wobec tajemnicy wcielenia Boga… Nie wystarczy dziś badać obce planety, Z pomocą teleskopów zaawansowanych, Trzeba spojrzeć w serc ludzkich głębiny, A szeptu Boga poszukać w swej duszy…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Mozaika bizantyjska Trzej Magowie, bazylika Santi Apollinare Nuovo, Rawenna
    • Nie ma ciebie. Nas. Choć słońce świeci w oczy. .. Co to. Co to? Coś tu leży napisane na pożółkłej ze starości kartce… Jakiś początek do czegoś. Prolog? Albo zakończenie... Taak. Pisarz nie musi się wszystkim podobać, albowiem nie musi. Ale, gdzie tu pisarz? A, leży pijany pod stołem. Nie! To sterta zapleśniałych gazet, tobół z przemoczonych, podartych łachmanów. Dziurawych szmat...   Przesyca mnie jakieś wirowisko planet, nasyca. Wiruje wszytko. Wiruje. I nie może przestać, choć staram się to zatrzymać. Uchwycić… Lecz wiruje to coraz szybciej. Zdaje się, że z prędkością światła. Więc i ja lecę z prędkością światła rzucony w przestwór wszechświata. Spadam gdzieś po spirali aż do zapadnięcia się w sobie. Do całkowitego zmiażdżenia. Unicestwienia. A gwiazdy, a gwiazdy… Te wielkie kule wodoru. Te kule miażdżone przez grawitację przy jednoczesnej nukleosyntezie... Kiedy leżę, gdy leżę w stosie papierów, fruwających na wietrze szeleszczących gazet, które przyklejają się do mojej twarzy. Do nagiego ciała. Omiatających mnie liter pachnących drukarską farbą i kurzem. Zdania, zdania… Cała plejada zdań. Ciągnących się znikąd donikąd bezsensownych treści. Cała litania nie wiadomo czego. Kiedy leżę. Kiedy czołgam się do światła. Do tej odrobiny blasku. Do tej iskry. Do tego płomienia. Do tej drgającej poświaty miotającej się w podmuchach wiatru. W podmuchach oddechu… Czyjegoś. Bliskiego zwymiotowania…   Chyba umarłem albo umieram, ponieważ widzę we wszystkich płaszczyznach, mimo że są mikroskopijnej wielkości. Widzę jakieś tunele, czarne dziury, zderzenia subatomowych cząstek, kłębowisko strun w tym nadmiarze wymiarów… Ale to tylko część rzeczywistości. Jednak część. Fragment jedynie. Albowiem reszta jest ukryta pod nieodgadnionym całunem milczenia. Matka przychodzi. Przybywa. Ale o jedną noc za daleko. O jeden dzień. Aby powiedzieć. Coś powiedzieć. Coś… Lecz nic. Odchodzi. Przechodzi… Porusza się pomiędzy warstwami czasu i przestrzeni w formie wolnej od siły ciążenia. Przenika ściany tym swoim dziwnym przechodzeniem. Ojciec idzie za nią krok w krok. Idą oboje. Przechodzą, zostawiając po sobie piskliwy szum gorączki, który nie zmienia natężenia. Który trwa wciąż na tym samym poziomie głośności. Jak szumiący szmer radiowego głośnika, co jest ustawiony pomiędzy kanałami. Choć czasami wydaje się, że pulsuje jakiś stukot w odmętach sennej maligny. Że coś się kolebie za ścianą. Za ścianami. Wszędzie… Ze włącza się i wyłącza jakaś maszyna w nikłej woni fabrycznych smarów.   Dotykam palcami podłogi. Gładzę jej powierzchnię, wyczuwając najmniejszą nierówność, okruch. Jakąś najmniejszą rzecz… Pełno tu tego. Lśnią rozsypane wokół opiłki żelaza. Lśnią wśród migoczących płomieni świec. Wśród drżących motyli na suficie i ścianach. Wśród zrywających się do lotu puszystych ciem… Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Ach, znowu to pytanie rzucone w przestwór nicości. W nic… Idę ogrodem, którym szliśmy. Idziemy… To ja mówię ustami ojca. I mówię słowami ojca. I mówię to, co on mówi do matki, żony swojej… I mówię wszytko, co i on mówi tym mówieniem niewyraźnym i cichym. Takim jakim można mówić jedynie we śnie. Nasłuchuję odpowiedzi. Ciii… Nicość rozsadza czaszkę nawałą pulsującego szumu. Ciii…Wytężam zmysły… W żeliwnych rurach jęki i zgrzyty. Jakieś bulgotania. W rozgałęzieniach rur. W tej całej plątaninie hydraulicznego krwiobiegu jakieś przymilania i szepty. Czyje? Niczyje. To tylko żeliwne synapsy, aksony, włókna… Wszystko to nieskończone i wieczne… Żywe to? Martwe? Nie wiadomo co tu umarło. Wydaje się, że wszystko stało się już tylko symbolem. Niczym więcej.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-01-06)    
    • @aff @affkobiety puch marny- no cóż - pozdrawiam ślicznie i dziękuję z uśmiechem

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Jacek_SuchowiczSą Poeci wrażliwi i są tacy jak łza....pomyślałam czytają odpowiedz jakkolwiek  po szkolnemu zbyt wybrzmiała teraz moja myśl.No i  Ładnie  tylko ''ja ten poeta''  co reaguje na Małpy.....i uczymy się choć różnie to wychodzi...potykając się o siebie.Czasami właśnie to dziecka słowo uświadamia nam że ''jak to tak; to na prawdę ma miejsce......i wtedy piszemy z dziecinną łatwością bawiąc się słowami.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...