Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

 

By Vasiliy Oblomov
SONG ABOUT WI-FI 

The lads and me went to a bathhouse.
We bought alotta shrimps and beer our fill.
Our girlfriends who tagged around with us,
They were, full stop, the really pretty chicks.

 

There we swam and took the steam baths,
Like water beer too was flowing all the night.
While arguing which smartphone is more classy
By chance we found an access to Wi-Fi.

 

Then Mike received an email from his office.
And Alex lost no time to make use of his Skype.
In a nutshell, that Saturday night passed off
With a success for us due to Wi-Fi.

 

We went to a nightclub to listen to the music.
We had to sit against the distant wall.
Though to view the stage was useless,
The outlets for charging were installed.

 

The show`s not in sight, who cares?
No matter what is on, pay nevermind!
It`s even better on the screens of iPads.

Good luck the club had got Wi-Fi.

 

The lads and me went in for fishing
Their mobile phones had not Wi-Fi.
So I decided, `Well, I`m not so greedy!`
And they connected with my phone to get Wi-Fi.

 

The cold wind blew above the river.

The traffic pootled down, byte by byte.
We bought fish in an e-shop, it is clear
We would have failed to act like this if not Wi-Fi.

 

No matter how I try I`ve no idea,
`How on earth could we survive before?`
There`s no life if no Wi-Fi with beer,
There would be no fun and no talk.

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

It`s so hard to be a bird in time of wireless communications!
Tak trudno być ptakiem w czasach bezprzewodowego połączenia!

 

Autor Wasilij Obłomow
PIOSENKA O WI-FI
Chłopaki i ja poszliśmy do łaźni.
Kupiliśmy dużo krewetek i piwo do syta.
Nasze dziewczyny, które się z nami kręciły,
Były zbyt, naprawdę ładne laski.

 

My chodili w bańu s pacanami,
Wziali rakow, piwa ot duszi.
Tri podrużki uwiazaliś s nami,
Oćeń, mieżdu proćim, choroszi.

 

Tam pływaliśmy i braliśmy kąpiele parowe,
Jak woda, piwo też płynęło całą noc.
Sprzeczając się, którego smartfon jest bardziej elegancki,
Przypadkowo znaleźliśmy dostęp do Wi-Fi.

 

My kupaliś, pariliś w pariłkie,
Razliwali piwo ćeriez kraj,
Obsużdali nowyje mobiłki
I naszli słućajno sieć Wi-Fi.

 

Następnie Micha otrzymał e-mail ze swojego biura.
A Locha bez marnowania czasu skorzystałem ze swojego Skype'a.
Krótko mówiąc, dzięki Wi-Fi,

Sobotnia noc minęła dla nas z sukcesem.

 

Micha połućił piśmo s raboty,
Locha momientalno wyszeł w Skype.
W obszczem, chorosho proszła subbota.

Powiezło, szto w bańe był Wi-Fi.

 

Poszliśmy do nocnego klubu posłuchać muzyki.
Musieliśmy usiąść pod odległą ścianą.
Chociaż oglądanie sceny było bezużyteczne,
Gniazda do ładowania były zainstalowany.

 

My chodili w kłub posłuszać piesni,
Nam priszłoś u dalńej scienki siesć.
Tam nie widno scenu, choć ty triesni,
No rozietka dla zariadki jesć.

 

Nie możesz zobaczyć programu, kogo to obchodzi?
Niezależnie od tego, co dzieje się na scenie, oglądasz wszystko!
Nawet lepiej wszystko widać na ekranach iPadów.

To szczęście, że klub miał Wi-Fi.

 

A nie widno scenu i nie nado,
Kak ty  tam na sceńe ni igraj,
Lućsze wsio rawno smotrieć s iPada,
Powiezło, szto w kłubie był Wi-Fi.

 

Chłopaki i ja poszliśmy na ryby
Ich telefony komórkowe nie miały Wi-Fi.
Więc zdecydowałem: „Cóż, nie jestem taki chciwy!”
I połączyli się z moim telefonem, aby uzyskać Wi-Fi.

 

My s druzijami byli na rybałkie.
Tam Wi-Fi-ja nie było sowsiem.
Ja podumał:  "Ładno, mnie nie żałko!"
I rozdał Wi-Fi s mobiłki wsiem.

 

Nad rzeką wiał zimny wiatr.
Ruch trwał bajt po bajcie.
Ryby kupowaliśmy  w sklepie Internetowem.

Oczywiście nie moglibyśmy tego zrobić, gdyby nie istniała sieć Wi-Fi.

 

Nad riekoju duł chołodnyj wietier,
Miedlenno cianułsia każdyj bajt.
My kupili rybu w Interniece.
Powiezło, szto był u nas Wi-Fi.

 

Nie ważne jak się staram, nie mam pojęcia
"Jak, u licha, mogliśmy żyć wcześniej?''
Teraz nie ma  życia bez Wi-Fi z piwem,
Ni zabawy ani rozmowy. Nic a nic!

 

Ja cieper' sowsiem nie priedstawlaju,
Kak my rańsze uchicrialiś żić.
Szto za żizń takaja biez Wi-Fi-ja.
Ni razwlećsia, ni pogoworić.

 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...