Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

X

Donato miał zadzwonić na drugi dzień. Nie zadzwonił, ale Oksana – zawalona pracą – nawet tego nie zauważyła. Przypomniała sobie o nim trzy dni później i posłała mu SMSa. Odpowiedział jej na drugi dzień. Też miał dużo pracy. Zaproponowała spotkanie w weekend, ale on nie mógł. Już wtedy zaczynali się mijać.
On zadzwonił do niej. Zaproponował spotkanie – ona nie mogła - miała konferencję. Nie myślała o nim wcale aż tak często. Nie wtedy. Teraz myślała co dzień. Sto razy na dzień – każdą wolną myślą. Na przykład właśnie tą.
Przed przyjazdem do Londynu Oksana spotykała się z kilkoma mężczyznami. Najbardziej pociągali ją smagli i ciemnoocy. Ostatnim był pewien Turek – mówiła na niego Faun. Ale Oksanę szybko zmęczyły propozycje Fauna. Chłopak był chłopakiem „na chwilę” i Oksana nigdy nie wiązała z nim swojej przyszłości. Zaprosił ją do Turcji. Kochał namiętnie i prosto. Bez finezji. Nie przeszkadzało jej to. On chciał ją zatrzymać. Ona nie chciała zostać. Chyba się rozstali.
Chciała częściej widywać Donato, ale on nigdy nie miał czasu. Coś ją do niego ciągnęło. On to od siebie odpychał. I choć nie było wiadomo co to, choć w zasadzie nie było jeszcze czego odpychać i ku czemu podążać, jedno zdawało się gonić, drugie uciekać. Oksana goniła - nie uporczywie, nie namolnie – nigdy taka nie była, nie zwykła się narzucać. Może wtedy powinna? Może popełniła błąd?
Co z resztą między nimi było? Nic. Dwa spotkania, kilka rozmów telefonicznych i SMSów. Podświadomie Oksana czuła od pierwszej chwili, że coś ich połączy. Podświadomie musiała przeczuwać i ból, skoro nie dopuszczała do świadomości faktu istnienia między nimi tak silnej więzi.
I potem nagle przyszła do niego. Zrobił kolację, wypili wino. Oboje po pracy, usiedli na kanapie. Czas uciekał bardzo szybko. Kochali się też na kanapie – najpierw gorączkowo, potem namiętnie. Oksana miała nieogolone nogi – było jej wszystko jedno – liczyło się, że on jest blisko, że jest w niej.
Spała w jego koszulce. W jego ramionach.
Po śniadaniu poszli do miasta i znów uciekł im dzień.
Powiedziała mu, że musi wracać do Polski.
On jej nie zatrzymał.
Chciała, żeby poprosił, by została.
Nie powiedział tego słowa. Może i nie pomyślał.
Nie zatrzymał jej.
Złamał jej serce.
Budowała scenariusze – co by było, gdyby zrezygnowała z tej konferencji? Gdzie by się z nim spotkała? Co by sobie powiedzieli? Gdzie by pojechali na urlop? Gdzie kupiliby dom i jakie imiona nosiłyby ich dzieci? Scenariuszy było co najmniej kilka. Traciła czas. Donato napisał już inny scenariusz i to jego scenariusz doczekał się realizacji. Niezależnie od tego, jak ona przebuduje swoje, nic z nich nie będzie. Bardzo starała się zdyscyplinować, ale czuła, że bez tych myśli coś w niej umrze. Coś, co umrzeć powinno, by było jej lżej. Coś, co ona pielęgnować musiała, bo...bo wciąż miała nadzieję. Nadzieja w przekonaniu Oksany nie była bezpodstawna. Oksana bowiem wiedziała. Wiedziała, że kiedyś będą razem – a do tej pory ona musi go kochać, by dać im drugą szansę, gdy przyjdzie właściwy czas. Wiedziała, że tak się stanie i był to ten sam rodzaj wiedzy, który kazał jej podążać za tlenkiem azotu.
Oksana wracała do stanu emocjonalnej równowagi. Czuła się zdrowsza. Potrafiła czekać w sprawach zawodowych. Nauczyła się czekać na szczęście w miłości. Banał. Do niektórych to szczęście nie przychodzi. Nie chciała tak myśleć – i nawet nie potrafiła. Wiedziała, po prostu wiedziała, że do niej przyjdzie. I że ona będzie gotowa. Ta myśl ją uspokajała. Pogodziła się z tym, że Donato ma dziecko. Że ma żonę. I że ona nienawidzi żony! Że on dzwoni kilka razy w tygodniu. Że on sypia z tamtą. Pogodziła się ze wszystkim, ze wszystkim, co było konieczne, tylko nie z tym, że go utraciła na zawsze. Nie na zawsze. Na długo. Ale nie na zawsze.


XI

Baśka działała według planu. Postanowiła przedstawić dziewczynom Artura. Zdecydowała, że działać będzie systematycznie i powoli. Najpierw zapozna go z Oksaną. A potem będą mogli spokojnie spotkać się z całą resztą.
Baśka mieszkała w dużej, poniemieckiej willi z ogrodem i - z matką. Każda z kobiet miała wyznaczone swoje „terytorium”, ale w zasadzie nie było to potrzebne. Dużo czasu spędzały razem. Razem chodziły na zakupy i razem jadały. Oglądały filmy i przekomarzały się na okrągło. Ojciec Baśki zmarł kilka lat temu – jeszcze gdy była w Niemczech. Matce było ciężko samej utrzymać dom, ale Baśka nie chciała go sprzedać. Pomagała mamie finansowo, przyjeżdżała na święta i wakacje. Te dwie kobiety świetnie się rozumiały. Obie były uparte, ale każda w odmienny sposób. Matka była święcie przekonana, że jest – niemal – nieomylna, Baśka natomiast upierała się bardziej dla zasady i z natury. Obie lubiły popijać – Baśka czerwone wina, mama mocniejsze trunki. Nie tylko się przekomarzały, ale i nie raz kłóciły. Były to jednak szybkie wyładowania i trzaśnięcia drzwiami, podniesiony głos i obrót na pięcie, po których następował „w tył zwrot” i wszystko wracało do normy. Nie potrafiły się na siebie gniewać. W domu nigdy nie było ciszy, zawsze coś się działo, często bywali goście. Obie kobiety były towarzyskie, ale prym wiodła mama. Mama, piękna jeszcze kobieta - zresztą też Barbara – budziła zachwyt wszystkich. Zawsze elegancka, szczera i dosadna w niezwykle subtelny sposób, w mig zjednywała sobie otoczenie. Miała oczywiście wrogów – były to panie. Barbara była niezwykle mądrą kobietą i to mądrą w sposób życiowy. Była damą w każdym calu, która potrafiła się bawić, którą uwielbiali i szanowali mężczyźni. Miała przy tym własne zdanie, którego na dodatek potrafiła skutecznie bronić, gdy zaszła taka potrzeba. To budziło zazdrość kobiet. Ale Baśka starsza otaczała się kobietami swojego pokroju, więc w jej kręgu zazdrości nie było. A niechcianych osób na bankietach, czy weselach nie sposób uniknąć, więc Baśka się nimi nigdy nie przejmowała.
Stratę męża przeżyła niezwykle boleśnie. Bardzo się kochali. Wspominała go przy każdej okazji, myślała o nim co noc, co poranek. Nie poddała się jednak, wiedziała, że ma po co żyć, że o n bardzo by chciał, by żyła pełnią życia. A ona postanowiła spełnić to życzenie. Chciała doczekać wnuków. Chciała być przy córce. Te kilka lat spędzone bez niej wydawały się jej puste i stracone. Gdy Baśka oznajmiła swój przyjazd, Baśka starsza z wrodzoną sobie energią i zapałem wzięła się za odnawianie domu. Całe dnie jeździła autem między Castoramą, Ikeą i innymi budowlanymi sklepami, załatwiała fachowców, pilnowała terminów i spała snem dziesięciolatki.
Córka wróciła do domu.
Dziś był ważny dzień, bo na kolację przychodziła Oksana. No i miał być Artur (został przedstawiony mamie już jakiś czas temu i bywał w domu regularnie). Oznaczało to niechybnie naprawdę poważny związek. Skoro dwie najważniejsze kobiety w życiu jej córki miały poznać tego mężczyznę, Barbara nie miała wątpliwości, że córka coś zamierza. Po prawdzie bała się trochę, że może zechcą zamieszkać z Arturem osobno, ale postanowiła się nie wtrącać. Było kilka „najgorszych rzeczy w życiu” i Baśka wystrzegała się ich jak ognia – jedną z takich rzeczy było wtrącanie się, gdy nikt nie prosi. Zresztą, dwie Baśki znały się jak łyse konie i rozumiały bez słów.

Cdn

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...