Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Krok po kroku


Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Wg przypowieści buddyjskiej

 

Przemierzał pewien mnich stary

góry zaśnieżone,

odzież miał podszytą wiatrem,

i buty schodzone.

Zdrowie już nie to co kiedyś,

więc sił nie miał wielu,

lecz miał w sobie wielką wiarę,

że dotrze do celu.

 

Choć wiatr ciągle wiał mu w oczy

i mróz kąsał skórę,

dreptał wolno, lecz uparcie,

z pokorą pod górę.

I nie patrzył w przód daleko,

nie podnosił wzroku,

skupiał całą swą uwagę

na następnym kroku.

 

Czemu podjął to wyzwanie,

mógłby ktoś zapytać

- bo w niewoli nie chciał spędzić

reszty swego życia.

Nie miał więc innego wyjścia

- by uciec przed wrogiem

i zachować swoją wolność,

musiał ruszyć w drogę.

 

Gdy wreszcie do szczytu dotarł

uśmiechnął się lekko,

wiedział bowiem, że do celu

jest jeszcze daleko.

Nad euforią górę wzięło

starcze doświadczenie,

gdyż trudniejsze od wspinaczki

bywa w dół schodzenie.

 

Choć był głodny, przemarznięty

to silną miał wolę,

i nadzieję, że odnajdzie

schronienie na dole.

Zaczął schodzić bez pośpiechu

w kierunku doliny,

ostrożnie, by nie wywołać

przypadkiem lawiny.

 

Sił swych resztką dotarł w końcu

do górskiej polany,

gdzie pasterze paśli owce,

tam padł wyczerpany.

Więc natychmiast wokół niego

zbiegli się tubylcy.

wszyscy bardzo zadziwieni

wyczynem niezwykłym.

 

Gdy odzyskał mnich przytomność

pytać go zaczęli,

dlaczego w tak trudną drogę

wybrać się ośmielił.

- Mój mistrz zawsze mi powtarzał,

bym był pełen wiary,

i żebym się nie bał mierzyć

swych sił na zamiary.

 

W życiu nie ma bowiem przeszkód

nie do pokonania,

nie należy się obawiać

żadnego wyzwania.

Trzeba zwalczać przeciwności,

których pełno wokół,

do każdego celu można

dotrzeć krok po kroku.

 

 

Opublikowano

pewien rymarz z miasta - nazwy już nie pomnę

co przez życie produkował jeden przyrząd

który z d miał coś wspólnego - mówiąc skromnie

postanowił dziś odmienić image wygląd

 

całe życie ślęczał nad tym nieraz długim ścierwem

co na tyłkach potrafiło trzymać gacie

oprócz tego też zostawiać niezłe pręgi

gdy łeb młody myślał czasem ciut inaczej

 

jak pomyślał tak i zrobił ....

 

dokończę chyba za tydzień - życie goni

Pozdrawiam Jacek

 

Opublikowano (edytowane)

@Marek.zak1

 

Dzięki :)

 

Masz rację. Wytrwałość, ale i mickiewiczowskie "mierz siły na zamiary", czyli impossible is nothing.

 

Pozdrawiam

@[email protected]

 

Trzeba ciągle dreptać, byle nie w kółko.

 

Dzięki Grzegorzu i pozdrawiam.

@Jacek_Suchowicz

 

Dzięki jacku. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy...

Edytowane przez Franek K (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Franek K

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

To chyba serduszko tej opowieści :) Jej przesłanie jest mi również bliskie, najważniejsze to nigdy się nie poddawać i małymi kroczkami dążyć do celum Podtrzymujesz poziom do którego nas już przyzwyczaiłeś.

Pozdrawiam :)

Opublikowano

Dzięki Dot :)

Uważaj na schodach :) Najlepiej trzymać się poręczy, jak uczą na wszystkich szkoleniach.

 

Pozdrawiam. FK.

Opublikowano

@Nata_Kruk

 

No jest kilka słabszych miejsc, na które nie miałem lepszego pomysłu. 

 

Dzięki Nata i pozdrawiam. FK.

@WarszawiAnka

 

W czasie sportowej wyprawy w góry bardziej powinno się mierzyć zamiary na siły jednak. Górę brać (zdobywać) powinien zdrowy rozsądek, ale nie zawsze tak bywa. 

 

Dzięki Aniu. Pozdrawiam. FK.

  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Świetna historia i rymy.

 

w jednym miejscu można "urymić"

np.

więc natychmiast wokół niego zebrała się kupa,

wszyscy bardzo zadziwieni patrząc na nie-trupa

 

Ale naprawdę dobra robota! Dziękuję za przyjemność czytania :)

  • 2 tygodnie później...
  • 3 tygodnie później...
Opublikowano

@Bogdan Brzozka

 

Dzięki Bogdanie.

Przypomniało mi się, jak Niziurskiego, chyba w Księdze Urwisów, chłopaki czytali jakąś książkę. Gdy główny bohater marzł, to czytający marzł razem z nim. Nie mogli jej doczytać, bo gdy bohater zasypiał, to oni też :)))

 

Pozdrawiam. FK.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Oni. Nie było nikogo więcej. Tylko oni — jakby wszechświat skurczył się do ich ciał, do języków rozpalonych do białości, na których topi się stal. On — eksplozja w kościach, żyły jak lonty dynamitu, śmiech, co kruszy skały, rozsypując wieczność w pył rozkoszy. Melodia starej kołysanki zdycha w nim w ułamku sekundy. Ona — pożoga bez kresu, ziemia spopielona tak głęboko, że każdy krok to rana w skorupie świata, pamięć piekieł wyryta w skórze. I na ułamek sekundy, między jednym oddechem a drugim, przemknął cień dawnego uśmiechu, zapomnianego dotyku, kruchej obietnicy z przeszłości. Zgasł, zanim zdążył zaboleć, rozsypany w żarze. Oni — bestie w przeżywaniu siebie, studenci chaosu, co w jednym spojrzeniu rozpalają gwiazdozbiory. Usta — napalm, gotowy spalić niebo. Języki — iskry w kuźni bogów, wykuwające pieśń końca i początku. W żyłach pulsuje sól pradawnych mórz, czarna i lepka, pamiętająca krzyk stworzenia. A nad nimi, gdzieś wysoko, gwiazdy migotały spokojnie, obojętne na szept letniej nocy. Powietrze niosło zapach skoszonej trawy i odległej burzy. Świerszcze grały swoją dawną melodię, jakby świat miał trwać wiecznie w tym milczącym rytuale. Głód miłości? Tak, to głód pierwotny. Stare auto ryczy jak wilk, który pożera własne serce. Ośmiocylindrowy silnik — hymn porzuconych marzeń, pędzi na oślep, bez świateł, z hamulcami stopionymi w żarze. Litość? Wyrzucona w otchłań. Paznokcie ryją skórę jak sztylety, krew splata się z potem — rytuał bez świętości, bez przebaczenia. Każda rana tka gobelin zapomnianego piękna. Ciała wbijają się w siebie, jak ostrza w miękką glinę bytu. Każdy dotyk — trzęsienie ziemi w czasie. Na ustach smak krwi, słony, metaliczny — pieczęć paktu z wiecznym ogniem. Tu nie ma wakacyjnych uśmiechów. Są bestie, zerwane z łańcuchów genesis. Nikt nie czeka na odkupienie. Biorą wszystko — sami. Ogień nie grzeje — rozdziera, topi rozum, wstyd, imiona, godność, istnienie. Muzyka oddechów, ślina, zęby — taniec bez melodii, ciała splecione w spiralę chaosu. Język zapomina słów, dłoń znajduje krawędź ciała i przekracza ją w uniesieniu. Paznokcie na karku — inskrypcja życia na granicy jawy. Nie kochali się zwyczajnie. Szarpali się jak rekiny w gorączce krwi, jakby wszechświat miał się rozpaść w ich biodrach, teraz, już,. natychmiast. Noc ich pożerała. Oni — dawali się pożreć. Serce wali jak młot w kuźni chaosu, ciało zna jedno prawo: więcej. Więcej tarcia, więcej krwi, jęków, westchnień, szeptów bez imienia. Asfalt drży jak skóra, jęczy pod nagimi ciałami, lepki od potu, pachnący benzyną i grzechem. Gwiazdy? Spłonęły w ich spojrzeniach. Niebo — zasłona dymna nad rzezią namiętności, gdzie miłość rodzi miłość, a ból kwitnie w ekstazie. Miłość? Tak i nie. Ślad, co nie krwawi, lecz pali. Ciało pamięta ciało w dreszczu oczu i mięśni. Chcieli wszystkiego: przyjemności, bólu, wieczności. Ognia, co nie zostawia popiołu, tylko blizny. Kochali się jak złodzieje nieba — gwałtownie, bez obietnic. Na końcu — tylko oni, rozpaleni, rozdarci, pachnący grzechem i świętością. Źrenice — czarne dziury, pożerające światło. Serca — bębny w dżungli chaosu. Tlen — narkotyk, dotyk — błyskawica pod skórą, usta — ślina zmieszana z popiołem gwiazd, i ich własnym ciałem. W zimnym świetle usłyszeli krzyk — gwiazdy spadały w otchłań. Cisza. Brutalna, bezlitosna, jak ostrze gilotyny. Ciała stęknęły pod ciężarem pustki. Czas rozdarł się na strzępy. To lato nie znało przebaczenia. Zostawiło żar, popiół, co nie gaśnie, wolność dusz w płomieniach nocy. Wspomnienie — nóż w serce, gorzkie jak krew wilka, który biegł przez ogień, nie oglądając się wstecz. Świat przestał istnieć. Został puls płomienia, trawiący wszystko, bez powrotu. Nie mieli nic. Ale nawet nic nie pozwoliło im odejść. Więźniowie namiętności — płomienia bez końca, który pochłonął ich ciała i dusze w jeden, bezlitosny żar. Żar serc.      
    • @Waldemar_Talar_Talar anafora bardzo bardzo dobra
    • @Naram-sin  zmieniłam. Po powtórnym czytaniu- druga strofa coś mi nie tak, czasem nie widzi się po sobie. Dziękuję
    • @Maciek.J Nasza Polska jest piękna= cała. dzięki @Robert Witold Gorzkowski dziękuję @Naram-sin  dziękuję.   @Alicja_Wysocka dziękuję @Jacek_Suchowicz piękny Twój wiersz @Roma, @Rafael Marius, @Andrzej P. Zajączkowski dziękuję bardzo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...