Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Elegia o Dziewce Nietkniętej Akt VI ostatni


Rekomendowane odpowiedzi

*Akt ostatni*

 

Narrator:

 

- Biskupowi kutas stoi,

Co niczego się nie boi!

Twardy jak na zawołanie!

Siada biskup na posłanie,

Cudną kapą zaścielone

W łożu - dziewczę podkulone

Na nią płótno zarzucone.

Główka dłońmi zasłonięta

Drży dziewczyna. Jest napięta.

Kapka - z płótna jedwabnego

Prześwituje. Wielebnego

Widok bardzo ten podnieca!

Odlatuje na bok kieca!

Wcześniej krzyża się pozbywa

I różaniec z piersi zrywa!

Pada w kąt Ukrzyżowany

Chrystus! Znów sponiewierany!

Koraliki podskakują

I zdrowaśki recytują!

 

Potem lecą kalesony

Niechaj będzie pochwalony!

Od samego czuł to rana

Że będzie ta noc udana.

Ściąga stringi i już nagi

I radosny, bez powagi

Która zwykle go przystraja,

Podtrzymując sobie jaja,

Pochyla się ku dziewicy

Marząc o jej ciasnej picy!

 Lecz nim z cnotą się rozprawi

Tak do siebie cicho prawi:

 

Biskup, zdejmując z siebie szaty i bieliznę:

 

-  Dziewczę śliczne, takie hoże!

Przeoryszy wynagrodzę!

Za to cudo, me kochanie,

Przeorysza coś dostanie!

W porę wieści mi przysłała-

Pominęła kardynała!

 

Siada nagi na brzegu łoża, sunie dłonią po pościeli w stronę kobiecej sylwetki, wzdycha z upojeniem:

 

- ….Ach, wnet zerwę  kwiat niewinny!

A nie ze sług bożych inny…!

Jakaż rozkosz mnie tu czeka!

Chodźże dziewko! Niebo czeka!

Twa muszelka, wciąż zamknięta,

Kutasem wciąż nie dotknięta

Widać, że na mnie czekała!

Popatrz! Jak mi sterczy pała,

Jak się pręży, jak się jeży!

Z twoją cipką chce się zmierzyć!

Spójrz na niego, ma bogini,

Bo nie mają tego inni!

Popatrz! Jak się rwie do ciebie!

Wie, że będzie mu jak w niebie

Gdy w twą szparkę się zagłębi,

Niczym w ciasny puch… gołębi!

Chce zagłębić się głęboko

W to prześliczne, czyste oko,

Pójdą precz twe niepokoje

Gdy poczujesz ciało moje

Do twojego przyłożone

Tak, jak mąż, gdy kocha żonę…

 

Narrator:

 

- To się dziewce raz przygląda,

To na chuja znów spogląda.

 

Biskup:

 

- Patrz, jak pręży się, nagina,

Jakby pytał: Gdzie dziewczyna?

Gdzie ta szparka, ciasna, miła,

Która by mnie otuliła

Pulsującą nabrzmiałością,

Mokrą, cudną namiętnością?

W soczkach dziewiczych skąpaną!

Och, zostańże moją panną!

Na ten wieczór! Ba, na wieczność!

Niech połączy się cielesność,

Moja z twoją, niezbrukaną,

Czystą i niepokalaną!

Taką pragnę Cię ujeżdżać,

I całować! I rozpieszczać!

Bądźże moją przytulanką,

I na zawsze mą kochanką!

Zastanawia się:

- Może … ? Wezmę cię za żonę?

Choć… to będzie utajnione,

Może mieć będziemy dzieci?

Tak, jak księża… katecheci…

Będzie cudnie, będzie ładnie…

Niczego wam nie zabraknie

W pałacu mym zamieszkacie

I do Rzymu na wakacje

Będziemy co rok jeździli

A mieszkać będziemy w willi

Którą rok temu kupiłem!

Kasy sporo odłożyłem….

 

Narrator:

 

- Tu uśmiecha się wesoło,

Marszczy przy tym lekko czoło,

Żartobliwie, błagać zda się,

Skupiając się na kutasie:

 

Biskup :

- Popatrz tutaj, moja mała

Chciałbym byś go podziwiała!

Popatrz, jak on dzielnie stoi!

Odwracać się nie przystoi!

 

Narrator:

 

- Sunie ku niej, całym ciałem,

Dzierżąc w dłoni mocno pałę,

Pragnie, by ją zobaczyła,

By się, jak on, zachwyciła

Tą prężnością, pulsującą,

Prawie w nią już wstępującą!

I gdy się już masturbuje

Tak radośnie peroruje:

 

Biskup:

 

                                - Jakiż śliczny, gładki brzuszek…

Pod nim skrył się … mój kwiatuszek…

Taki szczelny, i zamknięty

Niczym małża… Wciąż nietknięty,

Patrz, rozchylę go ustami,

Pobawię się płateczkami,

Różowymi, nabrzmiałymi

Tak prześlicznie złożonymi…

Pyszne zwilżę ci usteczka,

Aż popłynie… soczków rzeczka…

 

 

Narrator:

 

- Długo do niej tak przemawia

I widokiem się napawa

Boskich kształtów swej bogini

Co go czyni wręcz bezsilnym!

Sunie dłonią, lecz powoli,

Jakby w zmysłów swych niewoli

Pozostawał. By w rozkoszy

Nic nie zepsuć. I nie spłoszyć

Tej, co pierwszy raz pozwoli,

By mężczyzną z nią swawolił.        

 

Stańczyk

 

Zda mu się, że traci zmysły,

I się lęka… by nie prysły

Jego na tę noc nadzieje…

Niech się staje, co się dzieje!

 

Narrator:

                                                     

- Blisko… Czuje żar jej ciała…

Jakżesz cudna jest ta mała!

Już się zbiera… i szykuje!

Ale… Coś go powstrzymuje…!

Coś mu każe mówić znowa,

Szeptać w uszka jej te słowa:

 

Biskup:

 

- Tyś bez grzechu jest dziewica,

Twoje czyste piersi, lica,

Twoje ciałko… tak wygięte…

Czeka na mnie… wciąż nietknięte….

….I to chcę, abyś wiedziała,

Że potęga ma niemała

Bowiem grzechu nie popełnisz

Gdy się ze mną w Panu spełnisz,

On ci, bowiem, mną kieruje,

I przeze mnie, w cię, wstępuje,

Przez sługę swego wiernego!

On to wybrał mnie do tego!

 

Narrator:

 

- Na te słowa Lona siada

W łożu. I tak mu powiada-

Zasłaniając piersi płótnem-

Głosem pewnym, rezolutnym:

 

Lona:

 

- Pan za siebie?  Wybrał ciebie?!

To dlaczego został w niebie?

Czemu ja Go tu nie czuję?

Pytam!  Bo nic nie pojmuję.

 

Narrator:

 

- Biskup, w twarz jej zapatrzony,

Słucha! Cały urzeczony,

Słodkim brzmieniem służki głosu,

Takim szczerym. Bez patosu.

I to nagle, dziwnie, sprawia

Że się żądza w nim pojawia

Całkiem nowa. Nieznajoma.

Chce jej całej! Duszy! Łona!

Pragnie posiąść ją w całości,

W ciele i… w duszy zagościć!

 

Stańczyk:

 

- Z drugiej strony - to go męczy!

Sapie, poci się i jęczy,

Nie wie, co jej odpowiedzieć?

Czy jej kazać cicho siedzieć?

I ją posiąść bez gadania,

Bez zbędnego wyjaśniania?

 

Narrator:

 

- Więc do skoku się szykuje

Dłoń ku piersiom jej kieruje

I już prawie ich dotyka,

Lecz na płótno napotyka,

Szarpie zatem! I z niej zdziera,

Lecz dziewczyna się zapiera,

Rękę mocną powstrzymuje

I z pościeli wyskakuje!

 

Stańczyk:

               

- Teraz stoi przed nim naga, 

I jest taka w niej powaga,

Że się biskup kuli w sobie

I drży! Jakby stał nad grobem.

 

Narrator:

 

- Lona cofa się, powoli,

Trochę, jakby, wbrew swej woli,

Lecz w jej twarzy nie ma lęku,

Patrzy prosto, bez udręki,

I bez strachu, bez obawy,

Wręcz z pogardą. I  tak prawi:

 

Lona:

 

- Pragniesz ciała? Najpierw duszę

Swą ocalę! Potem zrzucę

Ciało z okna wysokiego

Do łoża kamienistego!

Na dziedziniec, zimny, pusty

Tam dokonasz swej rozpusty!

I co zechcesz tam z nim zrobisz

Z truchłem sobie wynagrodzisz!

 

Narrator:

 

- Słucha biskup oniemiały,

Marszczy czoło i drży cały,

Pot strugami go zalewa

A żar wgryza mu się w trzewia.

 

Stańczyk:

 

- Lecz dziewczyna nie ustaje,

I boginią mu się zdaje

Która, miast mu rozkosz dawać,

Jego trwogą się napawa!

Dłoń ku niemu swą kieruje

I palcem w niego celuje:

 

Lona:

 

- Pałace mi obiecujesz?

Z każdą sobie tak żartujesz?

Wiem, że wiele zapładniałeś

Lecz o dzieci swe nie dbałeś!

Ich kosteczki w glebie gniją,

Boś nie ojcem jest! Lecz żmiją!

 

Narrator:

 

- To przybliża się, to cofa,

Jakaś siła się w niej miota,

Jakby coś ją z tyłu pchało,

A coś z przodu - odpychało.

 

Stańczyk:

 

- Biskup rzęzi, jak duszony,

Jej nagością urzeczony,

Smukłą, gładką i dziewczęcą

Ale, trochę, też chłopięcą!

Tym go tak oczarowała,

Postać jej, gdy nań spojrzała

Gdy ją pierwszy raz zobaczył,

Gdy przeora, jak na tacy,

Służki mu prezentowała –

Już mu wtedy drgnęła pała

I żar poczuł w trzewiach żrący,

Tak potężny i palący,

Że ledwie się opanował

I w kaplicy prędko schował.

 

Stańczyk:

 

- Żar ten tlił się, bez ustanku,

Od wieczora do poranku,

Tak ją sobie wyobrażał!

Gdy przed lustrem się obnażał.

 

Narrator:

 

            - A tu patrzcie! Jest jak zjawa,

            I do niego tak przemawia:

 

 

Lona:

 

- Teraz nagle to się zmieni?

Bo chcesz wejść, tym tutaj, we mnie?

Ach ty draniu! Sukinsynie!

Niechaj imię twoje zginie!

Ty się dzieci nie doczekasz

Chociaż teraz się zarzekasz!

Niechaj zwiędnie ci ta pała!

Ja naiwną być przestałam!

 

Narrator:

 

- Tu zatacza się. I śmieje!

Biskup krzyczy: - Co się dzieje?!

Lona z góry nań spoziera

I tak w twarz mu się wydziera:

 

Lona:

 

- Szybko! Na dół! Eminencjo!

Tam mnie weźmiesz ekscelencjo!

 

Narrator:

 

- Biskup uszom nie dowierza

Do czego ta mała zmierza??

Czyżby miała jakieś plany?

Czyżby został oszukany??

W głowie szum i zamęt czuje-

Czy przeora kombinuje?

Czyżby jakiś układ miała

O którym nie powiedziała?

 

Stańczyk:

 

- Patrzy na dół.  To zniewaga!

Jego kutas mu opada

Ten, co sterczał, wypoczęty!

Teraz jakiś mały jest! I zmięty!

I jeśli mu znów nie stanie

Diabli wezmą to ruchanie!

 

Narrator:

 

- Przytomnieje. Cóż to zmienia?

To są małej urojenia

Zaraz przyprze do ją ściany

By poczuła, kto tu panem

Jest! I zawsze dla niej będzie

Bowiem on ma to narzędzie

Które do nieba prowadzi

Zaraz użyć, nie zawadzi!

Bo ta dziwka, choć nierżnięta

Jawi mu się jak przeklęta!

 

Stańczyk:

 

- Biskup wstaje, rozgniewany,

Zda się, że już pozbierany,

Że odzyskał rezon, władzę,

I służkę zaraz ukarze.

 

Narrator:

 

- Wzrokiem patrzy na nią z góry

Twardym, jak klasztorne mury,

I wykrzywia usta w drwinie,

Ona? Mu się nie wywinie!

 

Biskup:

 

- Ejże, czy ty jesteś Lona?

Tak przez Matkę wychwalona??

Ciebie chyba pojebało?

Masz tak cudne, zdrowe ciało!

Komu chcesz je ofiarować?

Chcesz ten boży dar zmarnować?

Szatan chyba ciebie zwodzi

Egzorcyzmy nie zaszkodzi…

 

Narrator:

 

- Lecz tu Lona mu przerywa

I w pogardzie twarz wykrzywia:

 

Lona:

 

- Szatan ciebie ma na smyczy!

Stąd twa dusza tak skowyczy,

Tak się rzuca, podskakuje

Diabeł widać nią kieruje!

 

Wychyla się ku niemu,  palcem celuje w jego przyrodzenie:

 

- Jaki teraz jesteś śmieszny!

Bez szat swoich! Ty! Obleśny!

Jak żałosna twa postura!

Jaja wiszą, jak u knura!

 

Na chwilę milknie, zda się napawać upokorzeniem Biskupa. Potem kontynuuje:

 

- Widzisz nędzny…? Ty…  Złamasie!

Co mi po takim kutasie

Który ledwo, co ci staje?

Do czegóż on się nadaje??

 

Narrator:

 

- Biskup, jak gromem rażony,

Broni się, mocno stropiony:

 

Biskup:

 

- Toć mi mówić nie wypada:

Na Twój widok… mi… opada!

Och… Ty mniszko popieprzona!

Ja przez ciebie chyba skonam!

 

Lona, z pogardą:

 

- Konaj, konaj tu biskupie

Bo ja mam to wszystko w dupie

Konaj tu, wszawy potworze!

Glebę z truchłem twym przyorze

Grabarz, co twój grób wykopie,

I na wieki cię zakopie!

 

Narrator:

 

- Na to biskup, przerażony,

Rzuca klątwę w stronę Lony:

 

Biskup:

 

- Och, ty kurwo! Nie jebana!

Takaś już jest wyuzdana?

Czeka Cię ekskomunika,

Za to, że mnie wciąż unikasz!

Jesteś zali ty przytomna??

Miałaś cicha być!  I skromna!

Padaj tutaj na kolana!

Suko! W dupę nie ruchana!

Gdzie ty patrzysz? Tak wysoko!?

W twarz mą patrzy twoje oko??!

Opuść zaraz to spojrzenie!

Bo utracisz swe zbawienie!

Gdy ci grzechów nie odpuszczę

Zaprzepaścisz swoją duszę!!

Chcesz ty mieć zbawienie wieczne?!

 

Lona, marszczy czoło, ździwiona:

 

- Teraz? – To jest niedorzeczne!

 

Potrząsa głową, z niedowierzaniem:

 

- Myślałeś, że mnie wyzwolisz?

Głupcze! Z trupem poswawolisz

Sobie zaraz! Bo już gnije

Moje ciało! Gdy twe żmije

Od wewnątrz cię rozsadzają

W trzewia twoje się wplatają

Mózg twój już wyżarły cały

I trucizną cię zalały!

 

Histerycznie:

 

- Spójrz na siebie! Ty nędzniku!

Gdzie twe szaty? Na nocniku

Tobie siedzieć przy swym łożu

Nim do snu swe kości złożysz!

 

Przenosi wzrok na przyrodzenie Biskupa:

 

- Sam go sobie w dupę włożysz!

Lecz na mnie się nie położysz!

 

Rzuca się przez łoże, uderza biskupa w twarz otwartą dłonią. Cofa się raptownie i woła:

 

- Masz! Ty gadzie! Ty niemiły

Oby tobie jaja zgniły!

 

Biskup wstrząśnięty, słania się, na pół zdziwiony, na pół nieprzytomny pyta:

 

- Coś ty sobie umyśliła?

Pana swego będziesz biła??

Jakież ty masz powołanie??

Czekaj…!  Zaraz mi znów stanie!

Wtedy przyprę cię do ściany

I rachunki wyrównamy!

 

Lona cofa się pod samo okno, otwiera je szeroko i ciska mściwie do biskupa:

 

- Może zrobisz to! Lecz z inną!

Bo ja zginę! I niewinną

Duszę oddam Panu Bogu!

 

Milczy chwilę, patrzy w dal, za okno. Potem mówi:

 

- Ciało moje niech do grobu

Złożą tam, gdzie pod murami

Ziemia zasłana szczątkami

Jest  niewinnych dzieciąteczek

Które nie miały mateczek

Coby je do serc tuliły

Bo szatańskie tutaj siły

Wszystko to opanowały!

 

Biskup: jakby nie słyszał, patrzy na swoje przyrodzenie i mówi cicho, ponaglająco:

 

 

- Stawaj, stawaj mi, mój mały!

Co się dzieje? Czy ty widzisz?

Czy ty tego się nie wstydzisz?

Tak bezradnie zwisasz sobie

Jakbyś leżał już gdzieś…. w grobie…!!?

 

Łapie się z głowę z przerażeniem, ciężko dyszy, spogląda na Ukrzyżowanego:

 

- Chryste, co ja wygaduję?

Już nad sobą nie panuję!

Co ta dziwka mi zrobiła??

Czym mnie tak otumaniła?

Czy Przeora mi dolała

Do kielicha, gdy wstawała,

Trucizny, czy coś innego?

Co sprawiło, że ja tego

Co się dzieje nie pojmuję!

 

Patrzy znowu bezradnie na swoje przyrodzenie, przerażony pyta sam siebie:

 

- Co się dzieje z moich chujem?

 

Składa dłonie jak do pacierza, błagająco zwraca się w stronę Ukrzyżowanego:

 

- Chryste! Ratuj mnie! O Boże!

Któż prócz Ciebie mi pomoże?!

Boże, Boże ukochany

Za co jestem tak karany?

Zawsze wiernie Ci służyłem

I owczarnie prowadziłem

Jak należy.  Wiesz to przecie!

Służyłem Ci na tym świecie

Jako najwierniejszy sługa

Zatem jakaś jest zasługa

Moja w tym, że Twoja wiara

Do tej pory się ostała!

Więc dlaczego Ty pozwalasz

I tak bardzo mnie zniewalasz?

Żeby jakaś suka mała

Tutaj mną poniewierała?

Ja już nie chcę tej kobiety!

Boże, zrób coś! Rety! Rety!

 

Lona: śmieje się szyderczo, celując palcem w stronę przyrodzenia Biskupa:

 

 

- Acha! Boisz się, złamasie?

Cóż ci teraz po kutasie?

Co ci zwisa jak ta glista

Brzydka, cienka i obślizła?

Taki już ci pozostanie!

Nic ci nie da to błaganie!

Nawet jakbym ciebie chciała

Już nie stanie ci ta pała!

Nigdy! To przekleństwo moje!

Wpisz je w swe mózgowe zwoje!

Choćbyś nie wiem jak się starał

Nigdy nie stanie ci pała!

Do twej śmierci, co za progiem

Czeka na cię! Choćbyś Bogiem

Się zasłaniał! Krzyżem padał!

Ona tam się cicho skrada,

Ta, co z życia nas okrada!

Wnet dopadnie cię Biskupie!

Lepiej powieś się na słupie!

 

Śmiejąc się cały czas woła ponaglająco:

 

- Szykuj powróz, bo już pora

Byś zabił tego upiora

Co wyżera twoją duszę

On zadaje ci katusze!

Śmierć nadchodzi! Bacz biskupie,

 Bo już marzy o twym trupie!

Myślałeś, że ją przekupisz???

Że się w łaski Pana wkupisz ?

I zasiądziesz w Jego Domu?

 

- Przerywa na chwilę, patrzy zwycięskim wzrokiem na wystraszonego, skulonego Biskupa. Drwiąco woła dalej:

 

- Choćbyś nawet po kryjomu

Jakoś dostał się do nieba

To i tak ci to nic nie da

Bo tam wiedzą, żeś potworem!

Biskupem- Uzurpatorem!

 

Milknie. Uspakaja się, spogląda na Biskupa współczująco:

 

- Tak, Biskupie. Nie z twej winy

Tego tutaj są przyczyny

Jest nad nami wyższa siła

Ona to wszystko sprawiła…

I choć wszystko to rozumiem

To wybaczyć ci nie umiem…

 

Patrzy na biskupa ze współczuciem:

 

- Och, biskupie! Mój biskupie!

Wkrótce larwy na twym trupie

Będą, głodne, żerowały

Nie pojmując twojej chwały!

Po co zatem tu się srożysz?

Że kutasa mi nie włożysz?

Że mnie nigdy nie wyruchasz?

To dla ciebie jest …. Pokuta!

 

Okrąża łoże, zbliża się do biskupa, który cofa się przerażony pod ścianę. Przyparłszy go do muru, Lona zarzuca mu ramiona na szyję, przybliża swoją twarz do jego głowy i szepcze złowieszczo:

 

- I to jeszcze, mój biskupie -

Zostawię ci znamię trupie

Od służki, co ci nie dała,

I przysięgi dochowała!

Zawsze mnie wspominać będziesz

Tego już się nie pozbędziesz!

 

Szarpie go ku sobie, ich nagie ciała przez chwilę przylegają do siebie i wtedy Lona chwyta oburącz jego głowę i wgryza się w jego prawe ucho. Biskup wyje z bólu, a ona odrywa się od niego i wypluwając z ust kawałek odgryzionego ucha, podbiega do okna. Tam, spiera dłonie na parapecie, i wychylając się na zewnątrz ostatni raz zwraca wzrok ku zakrwawionemu biskupowi:

 

- Mój czas dobiegł właśnie końca!

Nic nie czuję… Prócz gorąca…

Co rozpala moje ciało…

Jakby ono… żyć wciąż chciało…?

Ale! Krótka chwila…  Minie…!

Już jej nie ma! I przeminie

Każda inna.  Na co czekać?

Już nie będę dłużej zwlekać!

Boże, przyjmij w swoje progi!

Tę, co zniszczył  świat złowrogi!

 

Lona wskakuje na parapet i rzuca się w otchłań nocy.

 

Narrator:

 

I co dalej? W akcie trwogi

Zbiega biskup, szybko nogi

Go kierują na dziedziniec,

Przez kaplicę, przez gościniec,

Chciałby znaleźć  tam dziewczynę

I wyjaśnić wszem przyczynę

Dla której z okna wypadła.

Ale…!  Widzi,  że nie spadła!

Nie ma śladu ciała, trupa!

Gdzież zabrała ją kostucha?

Nawet krew się nie ostała?

Co zrobiła owa mała?

 

Pojawia się Stańczyk, zwraca się do widowni:

 

- I teraz, moi kochani,

Do ziemskich spraw przywiązani

Zapewne już dobrze wiecie

Czemu nie ma jej na świecie…

 

Potem, kiwając głową w zadumie zwraca się do zakonnic:

 

- Co wspaniałe, bywa mierne!

Wiedzcie o tym, służki wierne!

 

Epilog:

 

Stańczyk zasiada na krześle swoim i opowiada dalej:

 

- Z tego oto wydarzenia

Powstała na pokolenia

Legenda o dziewce wiernej,

Prostej, śmiałej, niepazernej,

Która odmówiła ciała,

Której groźba nie złamała

Biskupa, co sobie roił

Że bezkarnie będzie broił.

Legenda ta powiadała

Że Lona wszak ocalała,

Że z boskiego polecenia

Zdarzył się cud ocalenia.

Że do innego klasztora

Przeniosła ją ta Przeora,

Która na gwałt ją wydała,

Bo, widocznie, żałowała,

Tego czynu. Lub Pan sprawił

Że się w sercu jej pojawił

I nakłonił do działania

Według swojego nadania.

 

Narrator:

 

- Jeszcze inni powiadali,

Że w męskie szaty ubrali

Lonę dwaj miejscowi mnisi

I że w nocnej, czarnej ciszy,

Zaprzysiągłszy Panu Bogu

Że zabiorą do swych grobów

Sekret ocalenia Lony 

Zabrali ją po kryjomu

I wśród braci zamieszkała

Jako Leon. I tam cała

Bogu siebie zawierzyła

I tak wielka była siła

Jej modlitwy i oddania

Że w któryś dzień Zmartwychwstania

Chrystus zabrał ją do nieba!

Ale… Czy w to wierzyć trzeba?

 

Stańczyk:

 

- Jest też inne tłumaczenie

Proste, ludzkie przypuszczenie

Że to służki prędko zbiegły

I wspólnie trupa zawlekły

Tam, gdzie głaz przykrywa dziurę,

Która wnętrze swe ponure,

Co wchłonęło z kopca ziemię

Skrywa przed ludzkim spojrzeniem.

 Ziemię straszną. I przeklętą.

Krwią dzieciątek przesiąkniętą!

Patrzeć tam się nawet bały

I swe oczy odwracały

Kiedy, bywa, przechodziły,

Przez park, żeby nabrać siły.

Głaz ogromny odchyliły,

I jej ciało wgłąb spuściły,

A, że wcześniej się naćpały,

Nic nie czuły. Przysypały

Ciało ziemią, ze szczątkami

Niewiniątek,  z ich kostkami,

Które czasem się bielały

Gdy je deszcze odsłaniały.

 

Narrator:

 

- Była także wiernych siła

Która inaczej twierdziła

I w swej nieugiętej wierze

Wznosili do niej pacierze

Prowadzeni przez pasterzy

Z których każdy także wierzył

Ze ta służka boża, Lona

To Matka Boska wcielona!

I we własnej swej postaci

Zeszła między siostry, braci

Po czym karę wymierzyła

Temu, komu zawierzyła.

 

Mówią, że biskup zwariował

I w pustelni gdzieś się schował.

Najpierw jednak udowodnił

Że porzucił myśl o zbrodni

I swe ciało okaleczył

Tak, że już się nie zaleczy.

By go chuć się nie imała

By mu nie stawała pała,

Odrąbał ją tym toporem

Którym służki, co z uporem,

Biskupom swym odmawiały,

Ścinane niegdyś bywały.

 

Stańczyk:

 

- Ile prawdy, zapytacie,

Jest w tym całym poemacie?

- Prawda? Na to wam odpowiem,

Czasem się nie mieści w głowie,

Filozofów. I poetów.

Licznych, marnych wierszokletów.

Bowiem prawda nie istnieje,

A spisane słowem dzieje

Różnych z czasem nabierają

Znaczeń, sensów, tych banałów

Które karmią wyobraźnię

I zmieniają życie… W kaźnię.

 

 

*****koniec*****

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Franek K

Grubo i długo pojechałeś po bandzie, ale tekst niewątpliwie warty czytania. Pomysł bardzo dobry. W kilki miejscach trochę nierytmicznie, ale inwersja powinna załatwić sprawę. Obawiam się tylko, że bogobojni Cię znienawidzą, a młodsi napiszą TLTR (too long to read), 

Aha. Sukinsynu raczej, a nie sukinsynie.

 

Pozdrawiam. FK.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Zapewne wiesz, że można było jeszcze grubiej i dłużej... Dzięki za życzliwą opinię. To wciąż w warsztacie, wykorzystam Twoje uwagi przy dalszej pracy - o ile wena pomoże!:). Co do bogobojnych.... hmmm... Co prawda są tacy bogobojni-błogosławieni, którzy - wg Słowa Bożego ( "Błogosławieni ubodzy duchem" .... i rozumem ),  z wrodzonej, genetycznej natury nienawidzą  - ale zdaje się, że jest na to lekarstwo. Zwie się Oświecenie i w wielu społeczeństwach zadziałało. Na jak długo i skutecznie? To się okaże:). Na wielkie nieszczęście naszego narodu, miast tego lekarstwa od wieków kolejnym pokoleniom serwuje się powszechnie truciznę. Oświeceni wiedzą kto, jak i gdzie.... Zatem i Ty również wiesz. Również pozdrawiam serdecznie. LP

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Franek K

KK to najdłużej i najlepiej funkcjonująca firma na świecie i raczej plajta jej nie grozi. Co do wiersza jeszcze, to w znaczącej części masz średniówkę 4/4, ale czasem coś tam nie sztymuje. Wiadomo, że jak masz słowo 5-sylabowe, to nic nie zrobisz. Jednak w kilku miejscach można ciut upłynnić.

 

A to znasz?

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Edytowane przez Franek K (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Dzięki:). Mam jednak nadzieję, że nie będę musiał już do żadnego neurochirurga się udawać. ODPUKAĆ! Po ostatniej naprawie i wymianie starych dysków na nowe, niezniszczalne, mój kręgosłup sprawuje się całkiem, całkiem:). A ten moralny... No cóż, chyba już się do naprawy nie nadaje...??

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...