Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

 

Za siedmioma dolinami i połową wyschniętej rzeki, Królestwo na łonie prześlicznej natury spoczywa. Król Miłościwy zawiaduje tą pokaźną krainą, a że robi to mądrze i roztropnie, poddani żadnych większych uwag do niego nie mają. Nawet bardzo go lubią, bo ów władca, chociaż poczucie humoru ma dość dziwne, szkody wybrykami swymi komukolwiek nie czyni.

 

Teraz właśnie przed pałacem, tłum nieprzebrany się zjawiwszy, na dalszy ciąg wypadków niecierpliwie drepcząc, oczekuje. A całe zamieszanie z tej to przyczyny, że pocieszny władca konkurs ogłosił, umyślnych z radosną nowiną do wszystkich domostw posyłając.

A zatem poddani stoją i czekają, coraz bardziej dobrotliwie wkurzeni, bo jak długo można swoje członki, oczekiwaniem tarmosić.

 

Wtem na balkon nisko z muru wystający, władca wychodzi, by zgromadzonym zasady konkursu ogłosić. Po wiwatach wszelakich i okrzykach wielbiących, Król wreszcie przemówić może, radując się tym niezmiernie. W powstałej ciszy, królewska literatura piękna, do nastawionych ciekawskich uszu, z góry dobiega:

– Kochani moi. Będę się streszczać, bo żeście zapewne zgłodnieć zdążyli, na moje słowa czekając. Otóż chce wam ogłosić, co następuje.

 

Fala zaciekawiona po głowach wpatrzonych przebiegła, by dalej pobiec do pobliskich lasów, obijając się o  niewinne drzewa, strącając nieco liści.

– Otóż  ogłaszam konkurs…

Do góry poleciały: czapki, szale, kwiatki i różne inne przyniesione na tę okoliczność, rzeczy.

– … polegający na wspaniałego Królestwa obiegnięciu. Dotyczy to jedynie dorosłych mężczyzn, to znaczy: kawalerów na fleku.

 

Zamiast wiwatów zapada cisza, zjadając wszelkie odgłosy.

 

– Powiem krótko: ten, który obiegnie całe Królestwo, będzie musiał bardzo się przytulić do mojej Córki, wycałować ją namiętnie… i tego tam… a później otrzyma: niespodziankę. Kto nie wycałuje, rozkoszy przytulania unikając, ścięty na gwałt toporem będzie, którego żeśmy w spadku otrzymali od nieżyjącego kata.

– Tego tam – powtórzył tłum, aż echo guza sobie nabiło o mury pałacu.

– Kto by nie chciał? – zaśmiali się przyszli uczestnicy biegu. – Ścięty? – dobre sobie!

 

~

– Jam wasz Król. Co wy na to?

– My na to, jak na lato – zaczęli skandować zgromadzeni a szczególnie kawalerowie, myśląc o niespodziance… i dalej myśląc… i jeszcze dalej...

– No to kochani moi – rzekł Król. – Jutro impreza. Baj!

Po tych słowach władca powraca do wnętrzności komnaty, drzwi za sobą zamykając, w międzyczasie dławiąc się ze śmiechu, ale nie na śmierć. Albowiem usposobienie figlarne pod długim berłem, nieprzerwanie nosi.

 

*

Wszyscy kawalerowie, a nawet samotne bezzębne starsze dziadki, bieg ukończyli, bo trzeba przyznać, że królestwo w obwodzie obszerne nie jest. Uciechy było co niemiara. Takie łatwe zadanie… phi… a przytulanie i całusy będą… albo nawet… tego tam… ojejku

 

Król przywołuje całe stado niecierpliwych, spoconych zwycięzców. Oczy, kolorowymi szmatkami nakazuje im zakryć, po czym grzecznie daje do zrozumienia, by podążali za jego czcigodną osobą. Oczywiście, asysta władcy im towarzyszy, ażeby jegomoście po odbiór nagrody krocząc, za bardzo nie poobijali członków swoich, o wystające tu i ówdzie korzenie.

 

I stało się. Stoją bez opasek na oczach, ale jakoś żaden nie ma ochoty na królewską Córkę. Ale cóż. Musi, żeby ściętej głowy swej nie oglądać zza światów. Maszeruje każdy, raz po raz się cofając, jakby uciec pragnął. Tylko żaden mimo wszystko do rozkosznego celu nie dochodzi. No jakoś nie może. Coś go powstrzymuje. Król zaczyna się niecierpliwić, groźnie popatrując. Chociaż tak naprawdę nie wiadomo, czy w głębi ducha swego, nie jest mu wesoło. Bo przecież wiadomo, jaki to władca jest. Aczkolwiek widzieli, jak ją z dołu wyciągano. Co to za Król, który o jej śmierci, swoich poddanych nie powiadomił. Może dlatego, że nikt nie wiedział, że w ogóle ją ma.

 

Wszyscy na cmentarzu stoją, a zgroza swoją miotłą, ich dusze złowrogo omiata. Otwarta trumna na ojczystej ziemi spoczywa, wyciągnięta na wierzch. A w środku leży: Królewska Córka. Nie wygląda ponętnie, chociaż kolory jakieś tam ma. Chociaż właściwie, w ogóle nie ma wyglądu.

 

Wygrani są w szoku. Nie tylko widokiem, lecz przede wszystkim tym, co Król obiecał… za niewykonanie przytulania. A zatem pomału, swoją niechęć przełamując, postanawiają zadaniu sprostać, by jako żyw stąd odejść, mając to już za sobą.

 

Wtem słyszą za sobą cienki głosik:

 

– Witam was. Miło mi, że widzieć was mogę. Nie dziwię się wcale, że takiego tortu urodzinowego, co mój ojciec dla mnie przygotował, żeście nie zechcieli spróbować. Aczkolwiek, myślałam, że chociaż jeden z was mnie przytuli, bo z tego, co widzę, przystojni z was młodzieńcy. Ale cóż… żaden z was niespodzianki nie dostanie. Chyba wiecie jakiej? Niedoczekanie wasze. Trzeba było trupa całować… tchórze jedne:)

 

– Wieemmy – rzekli smutno i zrezygnowani.

 

– Kochani moi, mam zdolnych cukierników. Musicie przyznać. Wygląda jak żywa. Zwołajcie wielu innych, żeby się urodzinowym tortem poczęstowali. Ale najpierw, przed pałac go przenieśmy. Ciastko tylko źle wygląda, ale będzie smakować znakomicie. Nie powiedziałem poddanym, że mam Córkę, bo nie wiedziałem, co z niej wyrośnie. No przecież biegała wśród was.

 

– Ojcze:))

– Bierzcie poczęstunek i idziemy.

 

~~~//~~~

Przed pałacem rozlegają się przerażone słowa:

– Królu! Wybacz! Przez pomyłkę, nie z tego grobu, żeśmy wyciągnęli.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Chodź. Wejdźmy tam. W las głęboki, w polany dzikich listowi o korzennym aromacie wieczornych westchnień. Wiesz, słońce jaśnieje w twoich włosach koroną, kiedy je rozczesujesz dłonią, jakby w zadumie.   Idziemy serpentyną wijącą się, zagubioną w przestrzeni gorącego lata, wśród stłoczonych lękliwie czerwonych samosiewów, wiotkich winorośli… W krzaku jaśminu, co lśni kroplami rosy, jawi się pajęczyna drżąca. I w tym drżeniu, w tej przedwieczornej zorzy, my.   Chodź. Weź mnie za rękę. Chcesz, wiem, choć kroczysz w panteonie niedomówień i jakichś takich, jakby pobocznych spojrzeń, które w tobie kiełkują z nasion niepewności.   Idziemy w cichym kołysaniu wierzb, w powiewach wiatru kładących się na pniach, na przydrożnym płocie drewnianym, na sztachetach, między którymi słońce przepuszcza w migotach swoje cienkie nitki jaskrawego blasku, na kładce przerzuconej nad perlistym nurtem strumienia, wśród feerii mżących kryształów.   Na naszych ustach i dłoniach, na skroniach…   Chodź. Wejdźmy w te szepty rozochoconych brzóz. W ramiona kasztanów ze skrzydlatych cieni. Niech nas oplotą, abyśmy mogli wzbić się na nich ku słońcu lekko. Z cichym krzykiem zamarłym na ustach.   Idziesz z tyłu ścieżką, bądź kilka kroków przede mną.   Dokądś wciąż wchodzisz. Skądś wychodzisz. Z jakichś zakamarków pełnych anemonów, z leśnych ostępów i w kwiecistym pióropuszu na głowie. Bogini natchniona śródpolnym wiatrem łagodnym. Uśmiechnięta.   Chodź. Idziesz. Znowu idziemy. Ty, przede mną. To znowu odrobinę za mną. Obok. Przechodzisz. Przemykasz lekko. Zatrzymujesz się, rozmyślając nad czymś.   To znowu zrywasz się truchtem, wybiegając o parę kroków wprzód.   Idę za tobą w ślad.   Kiedy wyprzedzam cię, oglądam się za siebie. Podaję ci rękę.   Nikniesz w cieniu na chwil parę, jakby celowo, naumyślnie. Na moment albo może i na całą wieczność. Nie wiem tego na pewno, ponieważ olśniewa mnie przebłysk spadający z nieba, co się wywija z korony wielkiego dębu.   Wiesz, to wszystko jest takie ciche i ciepłe. miękkie od poduszek z mchu i paproci.   Szepczę, układam słowa, kiedy ty, wyłaniasz się bezszelestnie z cienia (nagle!) i cała w pozłocie.   Od migotów blasku. Od drżeń.   Tuż za mną. Jesteś. I jesteś tak blisko przede mną, jedynie na grubość kartki papieru tego wiersza, który właśnie piszę (dla ciebie) albo źdźbła trawy, którym muskasz niewinnie moje spragnione usta.   Wychodzisz wprost na mnie, przybliżasz się, jakby w przeczuciu nieuniknionego zderzenia Wyjdź jeszcze bardziej. Proszę. A proszę cię tak, że już bardziej się nie da. Wiesz o tym. Więc wyjdź… Wyjdź za mnie.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-07-31)    
    • @Nata_KrukNo, bo jak krótki może być długi ? :) Dziękuję i pozdrawiam:) @Marek.zak1Akceptujesz, zgadzasz się na wszystkie plusy i minusy. Dziękuję i pozdrawiam:) @LeszczymAlbo i nie :) Któż to wie :) Dziękuję i pozdrawiam:)
    • @Alicja_Wysockaten świat jest taki mały Las Palmas jest za rogiem? to ja się oszukałem marzenia mógłbym spełnić w knajpie ? w Gdyni, a nie w Krakowie?   :)) dziękuję i pozdrawiam:)    
    • @Nela Sam wiersz bardzo dobry, niesamowicie trafnie oddaje stan ducha. Dobrze, że piszesz, jest tutaj mnóstwo wrażliwych osób, mamy swoje wzloty i upadki. Jeśli to osobiste odczucia, to warto coś z tym zrobić. Pisanie o tym. to dobry początek. Bardzo pozdrawiam.
    • @Relsom Pięknie! Ciekawe jak brzmi to z muzyką? Pozdrawiam serdecznie

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...