Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Cʍҽղեɑɾղɑ Lɑɾաɑ


Rekomendowane odpowiedzi

Dzisiaj znowu przeżywam to samo. Nic dziwnego. Specjalnie przyszedłem na cmentarz, żeby przezwyciężyć strach. Podobno to znakomita terapia. Najpierw uwierz w istnienie wroga, żebyś wiedział z czym walczysz. Dopóki nie uwierzysz, to na pewno go nie pokonasz. A zatem stoję między grobami i czekam. Przede mną widzę ponad dwumetrowy, prawie czarny pomnik, postaci w kapturze. Najbardziej widoczne są żółte oczy. Wiem, że to jeden z ładniejszych widoków, jakie dane mi widzieć, zanim się wszystko zacznie. To znaczy jak zwykle. Szóstego dnia miesiąca, sześć minut po osiemnastej.

 

Zaczynają zazwyczaj bardzo spokojnie. Niczym muśnięcie motylich skrzydeł. Tyle, że czarnych ze srebrnymi obwódkami. Snują się nisko nad ziemią, czarne niekształtne plamy, popierdzielonych myśli. Wiem, że to one. Moje spłaszczone ego. Nie całe. Mam w środku jeszcze białe, ale one nie wyłażą na zewnątrz. Nie chcą być pobrudzone. A przecież najlepiej żeby wreszcie ze mnie wyszły. Zaczęły walczyć jak równy z równym. Czuję je w sobie odczuwając ich lęk. Zawsze tak samo. Może dzisiaj będzie inaczej. Żebym chociaż zobaczył szarość.

 

Te ciemne wyłażą z mojej głowy. Z oczu, z nosa, z uszu. Suną na dół, snując się wokół dolnej części spoconego z obrzydzenia: ciała. Póki co są bardzo spokojne. Ocierają się o nogi, niczym czarne rozpłaszczone koty. Tyle tylko, że nie miauczą. Ale z każdą chwilą stają się coraz bardziej agresywne. Nie mogę ich w żaden sposób zniszczyć, lub nawet złagodzić cierpienie. A uciekać nie chcę.

 

Podejmują tak jak zawsze, frontalny atak. Mam wrażenie, że stoję w czarnej wrzącej rzece. Zadają rany, chociaż nie widzę żadnej krwi. To raczej oddzielne skrawki umysłu odczuwają ból. Aż się dziwię, że nie wirują wokół szarych fałd, schowanych pod sklepieniem z twardej kości. Dlaczego wybrały właśnie te długaśne, zakręcone u dołu kolumny, w zabłoconych butach? Zawsze tak samo. Powtarzają to jak mantrę. Widocznie nie wszystkie ich zamiary są mi znane. Paskudne płaskie, ciemne, prześwitujące plamy. Widzę przez nie chodnik.

 

W tej właśnie chwili, rozpoczyna się to, co mnie najbardziej przeraża, chociaż przeżywałem to już tyle razy. Nie odczuwam zdziwienia. Wiem co za chwilę nastąpi i nie mogę tego zmienić. Są niezniszczalne, uparcie powtarzają ciągle to samo. Kształtują z samych siebie, to co zwykle. Stanowczo i dokładnie. Baz pośpiechu. Wiedzą, że nie ucieknę, bo za bardzo się boję i chce to przezwyciężyć. Lecz one w to nie wierzą.

 

Jestem wewnątrz. Ściany uplecione, z zimnej wilgotnej czarnej koronki, cuchną niemiłosiernie moim strachem. Znajduję się wewnątrz kokonu z niby pajęczyny w kształcie trumny. Łażą po niej malutkie trupie czaszki na srebrnych włochatych nóżkach. W innej sytuacji, byłoby to nawet zabawne. Tyle razy je widziałem, że nie powinno to robić na mnie, żadnego wrażenia. Jednak teraz zaczyna być inaczej niż zazwyczaj, co jest dla mnie wielce niepokojące.

 

Od teraz wiem, że nic nie wiem. To znaczy, co będzie za chwilę.

 

Trumna jest coraz mniejsza. Zimne ścianki dotykają ciała. Mam wrażenie, że jestem nagi. Odczuwam cholerną klaustrofobię. Twarde czaszki wżerają się wszędzie, gdzie tylko mogą. W każdy zakamarek drgającego ciała. Przybywa coraz więcej. To tylko pokręcone urojenia. Tak myślałem jeszcze przed chwilą, ale teraz pewności nie mam… gdyż nie jest tak, jak być powinno. Czuję, że łażą pod skórą, chociaż wizualnie nie ma żadnych zmian. Odczuwam przemożną chęć wydostania się na zewnątrz, by głęboko odetchnąć, zaczerpnąć chociaż stęchłego powietrza, bo przecież innego w moim umyśle w tej chwili nie ma.

 

Nic z tego. Im bardziej rozpycham wilgotne śmierdzące ściany, tym bardziej są bliżej mnie. Jestem jak ta mucha w pajęczynie. Nagle opieram plecy o koronkowe wnętrze trumny. Chce być jak najdalej, gdyż na przeciwległej ścianie, widzę przylepionego trupa. Wygląda jak płaski rozkładający się obraz. Bardzo cuchnie. Na domiar złego jego spleśniałe ciało jest prześwitujące. Zauważam przez wnętrzności, nagrobki na cmentarzu. A właściwie całe wnętrze jest półprzezroczyste. Wiem, że po drugiej stronie, czeka w miarę normalny, przyswajalny świat, jak na wyciągnięcie ręki… ale nie mogę go nawet dotknąć, nie mówiąc już o wydostaniu się na zewnątrz.

 

W pierwszej chwili nie wiem, na co dokładnie patrzę. Dostrzegam jakieś białe plamy na cmentarzu. Dopiero po jakimś czasie uświadamiam sobie, że na każdym nagrobku, siedzi przykucnięta mała dziewczynka w białej sukience. W tym cały półmroku, wygląda to niesamowicie. Jakby całe rzędy białych kwiatków, na ciemnych nagrobkach. Nagle wszystkie w tym samym momencie kierują wzrok w moją stronę. Nie mają twarzy. Widzę tylko dwa żółtawe punkty zamiast oczu. Jednocześnie rozkładają delikatne ręce, które zamieniają się w skrzydła. Są białe, postrzępione i zakrwawione czernią.

 

Wiele piór zlatuje na nagrobne płyty, jak białe żaglówki z wysokiej fali, wchłaniane wolniutko przez groby, niczym topniejące grudki zapomnianego śniegu. Mimo wszystko, dziewczynki wzbijają się w powietrze. Krążą dość wysoko, w poświacie srebrnej tarczy. Ich szare cienie, załamują się na pomnikach i nazwiskach pochowanych tu zmarłych. Nie wiem zupełnie, czy chcą mnie zniszczyć, czy pragną uratować. Drę się wniebogłosy, tak na wszelki wypadek. Co mnie może gorszego spotkać? Krążą coraz wyżej. Niektóre są widoczne na tle jasnego księżyca. Z jednych grobów wyślizgują się błękitne wstążki, a z innych szare. Tylko z nielicznych snują się do góry złotawe płomienie.

 

Zauważają mnie. Zniżają lot. Słyszę zanikający szum skrzydeł. Lądują wokół trumny. Patrzą na mnie żółtymi oczami. Czuję ciepły oddech i widzę z bliska dziecięce twarze, ale nie mogę określić wyglądu. Jakbym nigdy w życiu takiego czegoś nie widział. Patrzę, ale mój mózg nie przemienia widoku w zrozumiały obraz. Zaczynam wierzyć, że mi pomogą, chociaż sam już nie wiem, w co wierzę tak naprawdę. Trumna jest nadal wokół mnie, ale chociaż obraz rozkładających się zwłok zniknął.

Na jego miejscu jest złotawa poświata.

 

Widzę białe plamy snujące się po ścianach. Może wreszcie ze mnie wyszły i zaczęły walczyć. A one widząc, że sam sobie pomagam, przyfrunęły, by pomóc mnie. Nie mam bladego pojęcia, co to ma wszystko znaczyć. Dziewczynki delikatnymi skrzydłami, otaczają więzienie. Jasne cząstki, łączą się z nimi. Wszystko zaczyna skwierczeć i dymić. Jakby jedno do drugiego zupełnie nie pasowało, chociaż całość znajduje się w wiadomym miejscu. Tak naprawdę nie wiem, czy chcą mnie dorwać, by ocalić, czy wręcz przeciwnie… pragną zniszczyć ziemską skorupę, w której miota się umysł jak szczur w klatce, w którym ściany są tak blisko, a jednocześnie tak daleko, chociaż na horyzoncie widać zarys drzwi, do których dawno zgubiłem klucz.

 

Podejmuję ryzyko. Nic więcej nie mogę uczynić. Czekam.

Nagle zupełnie niespodziewanie trumienny kokon znika. Dziewczynki też.

Jestem sam na cmentarzu i nie wiem co się stało.

Pod moimi stopami szybuje biały motyl.

 

 

Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...