Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

ZAKON OBROŃCÓW ŚWIĘTEJ GRANICY  - SANCTUS DEFENSIONISI.


Rekomendowane odpowiedzi

ZAKON OBROŃCÓW ŚWIĘTEJ GRANICY  - SANCTUS DEFENSIONISI.
AŻ 365 DNI W TRZECH KORONACH LAT
SIEJE TRZY ZIARNA,
ZÓŁTE, NIEBIESKIE i CZERWONE 
PO JEDNYM DO ROKU
KARMIĄC SIŁY I WOLĘ UNICESTWIENIA
- UNICESTWIENIA ZŁA
Schodziłem z obłoków, rozmarzony jak tęcza w południe, a obłokiem tym był mój tajny pokój w domku na drzewie, wtedy dotarł do mnie cichy głos, jakby znajomy, lecz nie mogłem go w żaden sposób w pełni zidentyfikować. Niewyraźny był, ale udało mi się wyłowić słowa - "Cień niechaj będzie kaplicą, świętość zmocz we krwi, samotnie idąc przez pustynie. Tam wodze kieruj, wywąchując w eterze ślad sześćset sześćdziesiąt sześć, jak gumy spalonej".
Wyrazy, jak w kalejdoskopie wirowały i zmieniały swoje znaczenie w mojej głowie, przez chwilę miałem wrażenie, że to jakiś majak pijanego księdza, ale po dosłownie momencie namysłu, stwierdziłem, co było bardzo spontaniczne, że te słowa mogą coś oznaczać, a na pewno ktoś ich nie wypowiedział bez powodu, ów powód ma jakiś cel, być może jakiś wyższy cel. Nie wiedziałem, czyje one są, bo źródło głosu jakby znikło w alejce bocznej, niedaleko mojego domu, ale rozmyślając przez kilka dni, w zasadzie chyba w sumie trzy doby, głównie wieczorami przy przygaszonym świetle, kiedy już nie miałem żadnych obowiązków i nic nie przeszkadzało mi. I doszedłem do kilku małych wniosków. Mając tyle lat ile sam wtedy miałem, czyli dziewiętnaście, nie podejrzewałem, że mógłbym dostrzec sens tak dziwacznych i dość zagmatwanych słów, sens głębszy niż moje kieszenie w spodniach. Jednak o dziwo, po dziesięciu minutach krótkiej medytacji nad problemem w dniu trzecim, ujawniła mi pewna siła sedno owych słów. Cień miał być kaplicą to, jeśli kaplica to miejsce święte i czasem uznawane za schronienie, a cień zasadniczo jest kojarzony ze złem - pomyślałem... To więc musi być miejsce kultu religijnego o korzeniach satanistycznych lub ogólnie uznając je za okultystyczne. Świętość zmocz we krwi – ten fragment być może oznajmia cel owego kultu lub mówi o ofierze, bo po pierwsze moczenie świętości we krwi może oznaczać zaszlachtowanie owej świętości lub w wersji drugiej złożenie ofiary – tłumacząc fragment tak, jakby świętość była hostią a krew winem – co czyni ksiądz podczas mszy. Bo przecież powiedziane było – Jedzcie i pijcie, to jest krew moja i ciało moje, które za was zostało wydane, to czyńcie na moją pamiątkę – bo przecież jest to pamiątka ofiary Chrystusa.
A samotnie przechodząc przez pustynię? Starsi górale mówią, że najsilniejszy jest wilk samotnik i wędrowiec, który w pojedynkę stawia czoła światu. Samotnikiem byłem niemal od zawsze, lecz co miała oznaczać pustynia? W zasadzie pustynia nie była najtrudniejszym zadaniem, które musiałem rozwikłać. Pustynią, ponieważ jest świat cały dla wilka, który domu nie ma i inni dla niego nie istnieją. Bo z jednej strony mieszka wszędzie tam, gdzie nie ma wroga a wrogiem, jest dla niego nie tylko niedźwiedź czy dzik, a szczególnie rzeczywistość. Wilk walczy z nią każdego dnia, aż spłynie z niego ostatnia kropla krwi i wypuści ostatni wydech.
A prowadzi tam droga sześćset sześćdziesiąt sześć, sądząc po spalonej gumie – chodzi o lokalizację przy torze wyścigowym lub miejsce, gdzie bezdomni palą opony, by się ogrzać.
Jak rozumieć to wszystko razem? Czy aby na pewno zrozumiałem wszystko poprawnie? Niepewny byłem wyjątkowo mocno. Czyżby istniało drugie dno, tajne, niedostępne?
Nazajutrz po szkole, do której chodziłem, a było to liceum im. Tadeusza Kościuszki, próbowałem spokojnie podejść do tematu dziwnych słów, które niejako przypominały proroctwo lub nakaz, który należy wykonać, czyżby coś należało odnaleźć? Jeśli to proroctwo i nawoływanie do działania, którego stałem się częścią w chwili przypadkowej, ale przecież nigdy nie wierzyłem, że istnieje przypadek, predestynacja była jedną z idei ułatwiającą egzystencję i w dużej mierze rozwiązującą problem bezcelowości, z którym się borykałem. Być może z tego powodu czułem się wciągnięty w jakąś dziwną grę, której finał trwał gdzieś daleko w oddali, a na dodatek we mgle. Miałem mieszane odczucia, gdyż wszystkie moje skojarzenia jakoś ze sobą nie współgrały. Musiałem się wysilić i przemyśleć je na spokojnie. Zszedłem na piętro parterowe do kuchni, zaparzyłem Yerba Mate, które mnie zwykle bardzo relaksowało i pobudzało w odpowiedniej dozie, gdy już była gotowa, wróciłem z ciepłym kubkiem aktywatora dobrych myśli do swojego pokoju. Otworzyłem zeszyt, duży, bo wielkości A3, w którym notowałem swoje przemyślenia, często też plany oraz ciekawe myśli, które gdzieś przypadkiem trafiły do mojej głowy. Zanotowałem skoncentrowane moje refleksje dotyczące słów, które poniekąd uznałem za magiczne. POKÓJ, ŚWIĘTOŚĆ I KREW, PUSTYNIA.
Nie zastanawiałem się przesadnie długo, odpowiedź wisiała w powietrzu, musiałem tylko do niej dotrzeć małym latawcem, który był niewidzialny, był jakby sensorem, który w ciemności szukał światła, nawet najmniejszy jego rozbłysk mógł zostać wyśledzony, nawet iskra, która wywołana została przetarciem swetra wełnianego. Mniej więcej była to metafora mojego „czuja” do informacji, odpowiedzi oraz przestrzeni pojęć i skojarzeń w mojej głowie, a bezpośrednio mówiąc - w umyśle. Całość tekstu w moim rozumieniu, które podprogowo niemal znałem, wystarczyło tylko wyciągnąć je do jaźni, tam, gdzie zachodzi proces kojarzenia, jeśli nie mylę się, to powinien zestaw informacji trafić do płata czołowego.
Tekst w moim lekko taktycznym – analizo-logicznym oraz spontaniczno-intuicyjnym ma zapraszać do rytuału czarnej mszy w kościele szatana, który jest na odludziu. Dodatkowo można odczytać, że kaplica skryta jest w cieniu – być może góry lub lasu, rytuał jest ofiarą ze świętości katolickiej, czyli anty ofiarą Chrystusa, złożona ku czci Antychrysta, a lokalizacją jest pustynna sceneria lub to, co zauważyłem wcześniej – czyli tor wyścigowy w okolicach pustyni.
Krótko mówiąc, czyli próbując sprowadzić sens do banału, do ostatecznej prostot zawarłbym
znaczenie w słowach: Idź i szukaj sanktuarium Antychrysta, złóż tam ofiarę z czegoś świętego dla katolików, szukaj na pustyni i w okolicy toru wyścigowego lub też drugą opcją może być dzielnica biedoty w okolicy pustyni.
Pomyślałem, że jeśli nie było przypadkiem, że usłyszałem te słowa, czyli na pewno miały do mnie trafić, to ja powinienem odpowiedzieć na owe zagadki w sposób, jaki sam uważam za słuszny. Może to chodzi właśnie o moje i tylko moje życie, a może jest to iluzja, która ma za zadanie doprowadzić mnie lub innego odbiorcę do obłędu. Szaleństwo nigdy nie kojarzyło mi się źle, ale stany, w które wprowadza, często odcinają człowieka od poprawnej ścieżki. No i zaprzeczają prawom odwiecznym, niemal są antytezą na strukturę rzeczywistości. Poniekąd od kilku dni nie mogłem przestać o tym wszystkim myśleć, owe słowa stały się moim Pismem Świętym, najświętszą spowiedzią, miała nim być odpowiedź, odpowiedz od losu i czasu. Wybrałem, niemal bym rzekł wieczność temu, że chronić powinienem przed złem świata wszystko, co tego samodzielnie nie potrafi zrobić i stać naprzeciw siłom destrukcyjnym, jeśli tylko mogę coś zmienić, więc podobnej wartości szukałbym w tych pamiętnych słowach.
A co jeśli przesłanie nie jest złe? A jedynie ulegam mechanizmom automatycznym, które prowadzą zawsze do przeciwnego stanowiska niż własna natura. Mówi się, że dobry człowiek pasjonuje się złem, mimo że to grzech, mimo że to sprawia ból – jakoś do niego, każdego ciągnie. Skoro uświadomiłem sobie już długo, zanim doszedłem do miejsca, gdzie jestem dziś, że zamierzam być dobry, to poprzez podświadome poszukiwanie zaprzeczeń, przyciąganie się przeciwności, może doszedłem do miejsca nieodpowiedniego i poniekąd do złych odpowiedzi.
Kontynuując myślenie, stwierdziłem, że należy zrobić gruntowny Research, po którym nie długo później postanowiłem, że napiszę drugą wersję rozumowania, Powstaną wtedy dwie opcje scenariusza - Biała i Czarna. Czyli droga o pozytywnym zabarwieniu i również tym negatywnym. Może zaistnieją wspólnie jako dwie strony medalu jak teza i antyteza.
ANTYTEZA – Zaprzeczenie teorii nr 1. Próba pozytywizowania treści czarodziejskich słów.
"Cień niechaj będzie kaplicą, świętość zmocz we krwi, samotnie idąc przez pustynie. Tam wodze kieruj, wywąchując w eterze ślad sześćset sześćdziesiąt sześć, jak gumy spalonej".
Widząc powyższy tekst i jednocześnie starając się, odnaleźć pozytywne przesłanie doszedłem do takiego rozumowania:
Jeśli cień ma być kaplicą, to czym jest cień ? W moim zarysie jest miejscem, gdzie można odpocząć od skwaru, czyli bezpieczne miejsce, jak przystań lub pokój, choć nawet łóżko wydaje się najbardziej bezpiecznym ze wszystkich. Czyli bezpieczne miejsce musi być kaplicą, świętość zmoczyć we krwi oznacza po pierwsze – Świętość, czyli czystość, niewinność, pomoc i poświęcenie, boski palec to musi wskazać, wybraniec lub szczególność czegoś. Zmoczyć we krwi – Ubrudzić, zhańbić, oblać winą, bo krew powstaje z mordu lub skaleczenia, ale słowa zmoczyć – tłumaczą brak przymusu a chęć, bo bez chęci nie doszłoby do celu, lub przypadek, bo przypadkowe skaleczenie i umoczenie – czyli ubrudzenie się krwią też może być pewnym śladem, dla osób, które szukają w tym coś pożytecznego, dopowiem, że ciężko znaleźć coś pożytecznego lub co najmniej pozytywnego w umoczeniu czegoś krwią. Samotnie idąc przez pustynię... odizolowanie się, opuszczenie środowiska stałego, relaks, opalenizna, ludy koczownicze – jak nomadowie. Wyzwolenie też jest pewnego rodzaju efektem spaceru po pustyni. Rozmyślanie – jak np. Chrystus modlił się przez 40 dni
Tam wodze kieruj – tu chodzi o udanie się tam, gdzie intuicja ma zaprowadzić, intuicja, która razem z liczbą 666, która jest wskazówką, że chodzi na końcu o szatana. W kwestii tej liczby też raczej nic dobrego nie przychodzi do głowy.
Ostateczny zarys zawarłbym w słowach:
W bezpiecznym miejscu i świętym złóż ofiarę ku czci boga lub kogoś ważnego w świecie duchowym idąc przez pustynię, lub przez będąc odizolowanym, koczując poza granicami miast, tam się kieruj, gdzie intuicja motywowana 666 Cię prowadzi.
Niepewność stawała się ciężka, wręcz ołowiana, jak Zeppelin unosiła się w zasięgu umysłu, ale jednocześnie zbyt blisko, bo zasłania oczy, wprowadzała chaos. Bezsens nie mógł być wytłumaczeniem. Musiała być gdzieś odpowiedz. Osobiście zły scenariusz wydawał się bardziej dopracowany. Miał charakter w przeciwieństwie do scenariusza dobrego, który wyszedł bez wyrazu, bez szczególnego rodzaju obrazu, który mógłby porwać do działania, do wykonania konkretnego celu.
Postanowiłem skonsultować temat z osobą, która była zaznajomiona z treściami religijnymi, moralnymi.
Była godzina szesnasta, wiedziałem, że nie mam dużo czasu, za piętnaście minut zaczynają się rekolekcje, w których ksiądz Andrzej miał brać udział, musiałem się spieszyć.
Jedynie on wśród osób mi znajomych mógł rozgryźć zagadkę.
Wyszedłem z domu i skierowałem się na wschód chodnikiem. Minąłem dom państwa Dobrocińskich, potem przecznicę i skierowałem się na północ do domu na wzgórzu, nie było to duże wzgórze, bardziej niewielki pagórek, ale jedyny w naszym mieście, więc dość charakterystyczny. Po chwili doszedłem do domu księdza Andrzeja. Pukałem i czekałem, gdy usłyszałem jakby głos w mojej głowie. Zdanie utkwiło mi na końcu języka, prosząc się o wypowiedzenie. Powiedziałem go na głos - "Cierni pęk nad suchą trawą, grobowca boczną nawą idź aż do ścisku, aż pod klatkę, lecz piersiową obłędu." Było to ponad naturalne wydarzenie, zacząłem myśleć, że oszalałem lub – co gorsza – opętał mnie jakiś zły duch. Wyjąłem telefon z kieszeni spodni, zawsze go trzymałem w prawej, razem z zapalniczką i scyzorykiem i zapisałem to, co usłyszałem. Po chwili otworzyły się drzwi, a w przejściu stanął stary i pomarszczony, nieco starszy niż go pamiętałem – x. Andrzej.
Zawołał, - Oh, Karol, to Ty ?! Wejdź, proszę! Co cię do mnie sprowadza? Nie widziałem cię już chyba z 8 lat. Zawsze zastanawiało mnie to, co wydarzyło się przed naszym rozstaniem.
Dysputa o celu Chrystusa w zbawianiu świata, poróżniła nasze drogi. A przecież Teologia już dawno określiła ów problem mianem największej ofiary za drugiego człowieka, jako wynik ponad ludzkiej miłości oraz sił nadprzyrodzonych, które doprowadziły do zmartwychwstania i wniebowstąpienia. No, ale przecież nie przyszedłeś w tym celu, by o tym rozmawiać. Jak zwykle musiałem się rozgadać, gdy to ty powinieneś mówić. Mów Karolu, mów! Bardzo cię proszę!
Nie byłem nigdy zbytnio pobożny, ale przyjaźń z księdzem wcale temu nie przeszkadzała. Byłeś Andrzej dobrym nauczycielem i nigdy mi nikt nie wypomniał tego, że tak długo ze sobą dyskutowaliśmy, poruszając tematykę przeróżnej maści, chyba właśnie to wpłynęło na naszą znajomość to, że ty potrafiłeś tłumaczyć, a ja słuchać. Obaj mieliśmy w tym duży udział, w tym, że sporo naszego czasu spędziliśmy produktywnie.
Niemal większą część życia co czwartek przychodziłem do Ciebie na dysputy, toczyliśmy rozmowę na przeróżne tematy, od polityki po filozofię, zawsze bardzo namiętnie mówiłeś i tłumaczyłeś przeróżne zagadnienia. Jednak od ośmiu lat nie byłem cię, co zapewne wpłynęło na moją samodzielność, a jednocześnie ograniczyło mój rozwój. Nie było to jednak tak istotne, teraz gdy po tak długim czasie znów się spotkaliśmy.
x. Andrzej – powiedział – wejdź do środka, zaraz będzie deszcz padał, przecież nie możesz zmoknąć, na pewno nie pod moją opieka Karolu. Nie na mojej warcie!
Weszliśmy w głąb domu. Był to duży stary dom, w większej części drewniany, lecz świetnie zachowany, dookoła pełno było antyków, obrazy na ścianach, ornamenty na meblach były bardzo wyraźne, ściany malowane były w kolor purpury i też lekkiego fioletu, kiedyś podejrzewałem, że z magicznych powodów. Ale byłem młodym marzycielem i zapewne to na ten fakt wpłynęło.
Sufity były pokryte kawałkami rozbitych luster, gdzieniegdzie można było zobaczyć zwierciadło cyrkowe, które zmieniało całkiem wygląd osoby przeglądającej się w nim.
Przeszliśmy przez hol do pomieszczenia zwanego małą szatnią i stamtąd do salonu. Andrzej powiedział — to już 5 a może nawet prawie 6 lat jak ze sobą nie rozmawialiśmy. Stwierdziłem szybko z drżącym głosem, gdyż powtórne po tylu latach spotkanie wywołało masę wspomnień, że 8 lat 8 miesięcy i 8 dni. Dziwne prawda? Przypadek podobno nie istnieje, jak twierdzą zwolennicy predestynacji. Ksiądz stwierdził z ciepłem w głosie, którego tak mi brakowało — Trzeba uczcić ponowne spotkanie, wyciągając stare wino z szafki na alkohol, ale nie z tej gdzie trzymał zwykłe trunki, a z tej, która była bardzo rzadko otwierana. Specjalnej szafki przeznaczonej na alkohol, na specjalne okazje. Andrzej powiedział, że jako 19-latek, musimy spróbować odświeżyć stary kontakt i ten nowy musimy przypieczętować dobrym winem. Wyciągnął wino Chianti, że otwieramy kolejny rozdział w naszych życiach — dodał. Mam nadzieje, że ów przyszły czas będzie równie wyśmienity, jak wino, które zaraz skosztujemy. Odpowiedziałem, że też mam taką nadzieję i wieszczę już dziś permanentny sukces. Usiedliśmy i wnet przeszedłem do sedna sprawy. Gdy powiedziałem o całym moim rozmyślaniu i o usłyszanych słowach sprzed kilku dni i tych usłyszanych przed momentem, przed drzwiami do domu Twojego – dodając. A Andrzej był zwykle spokojnym człowiekiem, przy tym niezwykle opanowanym i z gracją lub może celniejszym określeniem byłoby Erudycyjnym zacięciem, zawsze odpowiadał na każde zadane pytanie. Gdy skończyłem opisywać problem, Andrzej wstał i roztrzęsiony niemal upuścił kieliszek z winem. Dobrze, że wstrzymał się o oparcie fotela, bo widziałem, jak uginają się pod nim nogi. To uratowało go przed upadkiem. Wziął kilka szybkich oddechów i usiadł. Przetarł twarz chustką, wziął kolejny głęboki oddech i zaczął mówić. Karolu, nie uwierzysz, ale jeszcze, gdy byłem aktywnym uczestnikiem życia kościelnego, pewnego razu przyszedł do mnie człowiek z identycznymi słowami, które ty dziś przede mną wypowiedziałeś. Niestety jego losy owiane są czarnymi kartami scenariusza- dodał, lekko poważniejąc Andrzej. Podobno zginął, skacząc z mostu kolejowego wprost do rzeki. Lecz słyszałem też, że żyje gdzieś poza granicami województwa, poza Sandomierzem, lecz zaszył się tak bardzo, że nikt nie wie, gdzie przebywa. Niestety nie ustaliłem na ten temat faktów. Nie miał zbyt wielu przyjaciół, bo lubił samotnicze życie. Był wierzący, można rzec – wyjątkowo, ale nie był silną osobą, zawsze wahał się, pewności nie miał za grosz. Uległy był na wpływ manipulacji. Kiedyś, gdy się dowiedziałem o jego tragicznym wypadku, choć w zasadzie samobójstwa wypadkiem nazywać się nie powinno i stuprocentowej pewności co do zajścia takiego wypadku też niestety nie miałem, Na pewno nie w znaczeniu określającym przypadkowość zajścia śmierci. Bo on, pamiętam jak dziś, nazywał się Michaił Łuszczkow, był wysokim, lecz wątłym mężczyzną, mało jadał, chodził nieogolony. Nie palił ani nie pił, gdyż jak sam mówił, miał do tego słabość. Co niestety nie było w pełni prawdą, bo popijał, czasem nawet więcej niż by się wydawało.
Zwichrowana psychika nie była słabym zapalnikiem jego problemów. Żałuję, że kiedy przyszedł do mnie, to go nie wysłałem na leczenie, jednak nie dawał po sobie poznać, pozował na osobę silną, choć ja i tak wiedziałem, że jest odwrotnie. Ale prawda, w mojej obronie stanie kilka faktów np. to, że jego stan podczas wizyty wcale nie był wyjątkowo trudny. Nie widziałem w jego oczach depresji ani jakiegoś szalonego typu radykalizmu w postępowaniu.
Mówił jednak o usłyszanych zdaniach i niestety Karolu, ale były identyczne z twoimi. To, co dzisiaj powiedziałeś, jest klasycznym przypadkiem opętania lub próby takowego uskutecznienia. Jest też możliwość, że i Michaił również był opętany, chociaż ja byłem dość dobrym i czujnym obserwatorem.
Ciężko mnie w tych kwestiach oszukać. Był mniej więcej w twoim wieku, no, może z 4-5 lat starszy, gdy przyszedł do mnie z pytaniem identycznym, jak niegdyś zadałeś ty, mówił, że od jakiegoś czasu zaczął słyszeć głosy i wyraźny i spójny w nich przekaz.
Dziś mija dokładnie 8 lat, 8 miesięcy i 8 dni od tego momentu — spojrzawszy na kalendarz, wyliczył. Dokładnie w dniu, gdy się rozstaliśmy ostatnim razem. Andrzej wziął moją rękę i powiedział — Karolu, jeśli masz wiarę, choć jej kroplę, porzuć ten temat i się módl. Boje się, że to może się skończyć źle, a co gorsza te głosy według nauki, to choroba psychiczna, ale w kanonie kościoła katolickiego, często można to nazwać tak jak, to zrobiłem wcześniej. Dlatego — zatrzymał się w tym momencie i otworzył szufladę w komodzie i wyjął różaniec — musisz to mieć i przynajmniej dwa razy dziennie — o poranku i tuż przed snem módl się — bardzo cię o to proszę. Nie chciałbym — zrobił pauzę, przełknął ślinę i powtórzył — Nie chciałbym, byś skończył gorzej lub co najmniej tak jak tamten człowiek ponad osiem lat temu. Dodał, że nie warto sobie zdrowia psuć i życia wiecznego, dobrze Karolu wiesz, że samobójstwo, to odebranie sobie wiecznego spokoju i miłości, które ofiarował nam Jezus Chrystus.
Gdy skończył Andrzej, popatrzyłem w stronę okna i zauważyłem na szybie napis, zapisany jakby dłonią -"Drogą nagrobków przez skazy tęczy do wiecznego potępienia, idź jak ku zbawieniu. ”Przerażony byłem niemal tak, jak wtedy, gdy w nocy zobaczyłem w swoim pokoju dziwną postać, najdziwniejsze, że to było, gdy miałem 8 lat i też, że nigdy tego nie wspominałem. A dzisiaj stanęła mi tamta sytuacja przed oczyma, gdy tylko mrugnąłem oczami, obraz zniknął. Ale nie uczucie towarzyszące tamtemu momentowi. Czułem się niemal sparaliżowany.
Napisy i słowa w głowie oraz usłyszane gdzieś w mroku słowa, jakby szaleńca, tworzyły w mojej głowie jakiś spójny sens. Była nim pierwsza myśl świadomości określająca związek między wydarzeniami i zdaniami. Niemal automatyczna reakcja umysłu na pytanie, które się w nim zrodziło. Stwierdziłem, że rzeczy, które słyszę, albo są częścią jakiegoś większego dzieła, albo po prostu są urojeniem, lecz możliwe też było, że ostatnia odpowiedź jest pierwszą, a pierwsza ostatnią. Całość wydawała się bardzo tajemnicza, jakby jakaś satanistyczna sekta napisała te słowa, aby wibrowały w powietrzu podświadomości zbiorowej, aż natrafią na ziemię żyzną, w której będą mogły urosnąć. Wprowadzić panikę i zniszczyć wolną i na razie jeszcze silną wolę. Lecz jeśli Andrzej ma rację, to niebezpieczeństwo jest zbyt duże, będę musiał dać sobie z tym spokój — pomyślałem i wstając z fotela, przekazałem księdzu moje postanowienie. Andrzej uścisnął mi dłoń i powiedział - Wierzę, że to tylko majaki, że to nie jest częścią niczego prawdziwego i mam głęboką nadzieję, że poradzisz sobie z tym, bo jeśli już zdecydowałeś, to zdecydowałeś najlepiej, jak możesz. Andrzej nie kończąc mówić, a jedynie robiąc krótkie przystanki, tzw. pauzy dodawał różne informacje, które zamiast oddalać mnie od śledztwa, to do niego mnie prowadziły.
Zaczął opowieść, którą już kiedyś słyszałem, lecz zbyt dawno by pamiętać ją w szczegółach. O tym, że demony to istoty upadłe o intencjach zemsty i krzywdy. Mówi — To były Anioły, lecz ich żądze stały się determinantami ich przyszłości, były do tego stopnia zniewolone swoimi zachciankami, że upadły na Ziemię i trwoniły czas i swoje życia w celu zaspokajania ich, lecz niestety tak jak powiedział i ostrzegł ich Bóg — Taka droga prowadzi do zaniżenia swoich zdolności i do upadku wartości oraz uniemożliwia powrót do Niebios. Co ostatecznie sprawiło z nich DEMONÓW — czyli złych, podstępnych i mściwych za swój los bytów duchowych, które zaniżyły przez uleganie żądzom, czyli namiętnościom negatywnym, swoją wibrację. Podobno Szatan był pierwszym, który upadł, a za nim upadli inni. Wielcy jeszcze kiedyś dla świata Nieba, dziś są tylko inicjatorami tragedii w życiach ludzkich, parszywe bestie żerujące na energii ludzkiej i także ludzkim cierpieniu. Są podstępne i złowrogie, nigdy im nie ufaj Karolu! To ostateczność, gdy ludzie zabijają innych lub sami siebie, by chronić ich przed sobą, ale nawet do takiego stopnia mogą ingerować w dusze ludzkie, w nasze decyzje i w rozwój wypadków. Uważaj i módl się, gdyż tylko Bóg cię ochroni przed nimi. Tylko Bóg! Andrzej po trzech sekundach, gdy skończył mówić, wstał i przeprosił, ale już 20:00 z rekolekcji nici, a i zmęczenie zmusza mnie do położenia się spać, więc przepraszam Karolu, ale musimy się pożegnać. Stary człowiek wie, kiedy musi się położyć — uwierz mi. Tymi słowami sprowadził mnie na ziemie z niezłego wylotu w kosmos, w orbitę demonologiczno-zagadkową. Przed wyjściem objąłem Andrzeja i powiedziałem — Bóg zapłać — jak to zwykle robiłem, gdy, zanim doszło do przerwy w spotkaniach, zawsze się żegnaliśmy.
Wychodząc wtedy, zauważyłem czego wcześniej, zajęty rozmową nie zdołałem, że już ciemno się zrobiło. Była to w końcu jesień, czas jest specyficznym elementem ludzkiego życia, a pory roku są jakby jego koroną. Jesień była związana z upadkiem natury, niejako cyklicznym, ale też bardzo silnie symbolicznym. Wiedziałem, że cała historia z dziwnymi wydarzeniami w moim życiu celowo rozpoczęła się wtedy. To wszystko zbyt trzymało się całości. Za dużo zbiegów okoliczności i jakby coś czuwało nad tym, co się dzieje w moim życiu. Oczywiście wolałbym, by był to Bóg aniżeli demon. I oby nadal prowadził mnie do rozwiązań bardziej niż do klęski. Tej bałem się najbardziej, a skok Michaiła z mostu, był najbardziej przerażającym wydarzeniem związanym jednak ze mną, bo i ja mogłem podzielić jego los, wierząc oczywiście w to, co usłyszałem z ust księdza Andrzeja.
Poczułem chłód, jak od stóp do karku przenikał mnie od tyłu. Czułem pewną siłę w nim i jednocześnie też niepokój. Dochodząc do miejsca, gdzie usłyszałem głos pierwszy raz, odwróciłem głowę w kierunku, z którego dobiegał. W tym momencie dostrzegłem błysk jakby flary, bardzo wyraźny, ale krótkotrwały. Skierowałem kroki w owym kierunku, lecz gdy podszedłem bliżej, nie było tam nic, co mogło taki błysk wywołać. Ani śladu flary, nawet zapałki nie zdołałem zobaczyć. Gdy odwróciłem się i pragnąłem odejść, poczułem, jak coś mnie chwyta za ramie, była to dłoń większa niż u przeciętnego człowieka. Przestraszyłem się i odwróciłem do tyłu, lecz nikogo tam nie było. Przerażony jak nigdy wcześniej, wyjąłem różaniec i dawno niemal zapomnianą modlitwę zacząłem na głos mówić. Słowo po słowie aż do zakończenia i idąc do domu, który był za rogiem, jeszcze z 3 raz powtórzyłem modlitwę. Nic więcej tego wieczora się nie wydarzyło. W domu poczułem się bezpieczny. Włączyłem laptopa i chciałem poszukać jakichś informacji o egzorcystach lub sposobach zabezpieczenia siebie przed wpływem demonów. Bo jak podejrzewałem — to wszystko, co się ostatnio dzieje w mojej głowie i w życiu, to sprawka właśnie tych piekielnych bestii. Po przejrzeniu kilku stron i zrobieniu 3 lub 4 notatek zamknąłem komputer i położyłem się spać.
Sen tej nocy był bardzo dziwny. W ciemności dojrzałem postać jasno białą, niczym duch lub jakaś dobra zjawa, ale nie miała demonicznego wyglądu. Skierowałem kroki w jej kierunku, powtarzając modlitwę, która znałem najbardziej i tę samą, którą zeszłego dnia broniłem się przed złem, które mnie poczęło terroryzować. Duch pokazał wskazującym palcem w stronę cmentarza. Gdy głowę odwróciłem, napis nad wejściem do niego zapalił się, jakby lawa kapała z niego, nie uszkadzając blachy. Napis głosił — Do nieba drogą trudu, przez bastion bestii, idą myśliwi, idą i święci". Niedługo potem — duch powiedział — Idą tylko ci, którzy mogą, Ci, którzy wojują i ci, których palcem los wskazał. Idą, bo drogi innej brak. Torują ścieżki swoje ku światłu”.
Nigdy wcześniej nie miałem tego typu snów. Ten pierwszy raz był tak zaskakujący i niemal nie do odróżnienia od realiów, że zaraz po przebudzeniu, a była to godzina 3:30, zapisałem wszystko w zeszycie niemal pod wcześniejszymi — jak to nazwałem — odczytami. Wydawało mi się, że ten sen mógł być wskazówką, jakby podjętą za mnie decyzją przez siły czystości. Tylko jakby, bo przecież ode mnie zależało, co zrobię dalej. Postanowiłem iść drogą, która spadła na mnie tak gwałtownie. Postanowiłem zwyciężyć tę bitwę.
Na dzień kolejny, gdy tylko wstało słońce, ubrałem się i poszedłem do księdza Andrzeja.
Andrzej ucieszył się z mojej wizyty, tym razem wypiliśmy, z racji porannej pory, bawarkę i zjedliśmy po rogaliku. Gdy przeszedłem do treści snu, zaraz, gdy skończyłem mówić, Andrzej wyjął notatnik i podniósł słuchawkę telefonu, po czym wykręcił numer i oczekiwał na połączenie. Okazało się, że po chwili usłyszał swojego rozmówcę. Jednak rozmawiali w jakimś innym języku, podejrzewałem, że to był Włoski. Andrzej mówił pełen entuzjazmu i pasji, po około 10 minutach, w których to osłupiałem, bo nigdy nie podejrzewałem, że ksiądz Andrzej tak dobrze mówi w tym języku. Po tym czasie głos Andrzeja spoważniał i zaczął być bardzo silny, w tym, o co mu chodziło, nigdy nie widziałem tego spojrzenia na jego twarzy, inny miał też ton głosu, tym razem bardzo dominujący i zimny. Jednak widać było nadal tę dobrotliwą i pełną pomyślności aparycję. Tylko jakaś siła, której wcześniej nie znałem, emanowała z jego spojrzenia i rysów twarzy. Zaciekawiło mnie to do tego stopnia, że zrobiłem małą notatkę w swoim zeszycie. Andrzej, gdy zakończył rozmowę, to powiedział — Karolu, za trzy pojedziemy do Włoch do zakonnego przeora Alfredo Pizzo, jest to człowiek wielkiej wiary i o zdolności, która może być ci pomocną.
Przyjdź do mnie, a wszystko ci wyjaśnię wtedy. Teraz muszę jeszcze pojechać taksówką do jednej znanej mi osoby. Ona może też wyjawić pewną prawdę oraz ukazać Ci drogę do celu, który widzę, jakby spadał na ciebie z Nieba. Cel ten jest święty i nie można go całkiem lekceważyć. Sam zobaczysz! Co ci będę dużo mówił, nie ma to, jak edukacja na podstawie doświadczenia i podejmowanie decyzji mądrych, a nie lekkomyślnych.
To nie daleko około 15 min samochodem. W mieście Kazimierz Dolny jest osoba wróżbity, o imieniu Marlan Izdebski. Nietypowe imię, ale człowiek to nietuzinkowy, więc i imię musi go reprezentować godne. Dojechaliśmy niedługo potem. Wysiadłem z auta zaraz po Andrzeju i skierowaliśmy się do starej Chaty, która stała koło lasku, niewielkiego lasku brzozowego.
Gdy weszliśmy do środka, oczom ukazał się niski lekko zgarbiony człowiek w wysokim niemal krasnalowym kapeluszu. Uściskał księdza Andrzeja i gdy podszedł do mnie, spojrzał z ciekawością w moje oczy, po czym uścisnął moją dłoń. Gdy to zrobił, w pewnym momencie odskoczył instynktownie na odległość 30 - 50 cm w kierunku tyłów. Wypowiedział – Ojojoj… i zamknął oczy na moment. A gdy je ponownie otworzył, widać było ból na jego twarzy i w oczach. Nie był to dobry widok, na pewno nie dla kogoś, kto jest wróżbitą.
Gdy otrząsnął się z tego stanu, zaczerpnął kilka oddechów i usiadł na krześle, które Andrzej przyniósł mu spod ściany pokoju, w którym staliśmy. Marlan powiedział, że zło i to nie byle jakie, bo to szatański zabójca Szkarlar Morde szuka cię. On prócz zabójcy, jest również rekruterem do bestialskich legionów strategicznych – odpowiednik sił specjalnych piekieł.
Jeśli cię szuka, to znak, że jesteś mu potrzebny. Pewnie jeszcze tego nie wiesz, bo jesteś za młody, zresztą widać po tobie, że zaniedbałeś edukację w swoim fachu. W zawodzie, który mają nieliczni, a naprawdę nikt o nim nie wie, ani zresztą o tych, którzy go wykonują.
Powinieneś być zakonnikiem Świętej Tarczy Obrony. Elitarnym pracownikiem sił nieba na ziemi. Jest to legion ludzki, ale najbliższy Bogu, zaraz po aniołach. Wykonują misje ratunkowe niektórych wartościowych dusz z piekieł, ale w szczególności bronią granicy płaszczyzny ziemskiej, by nikt z piekieł nie przedostawał się do naszego świata. Nic więcej nie powiem. Niestety, ale resztę będziesz musiał wywnioskować lub dowiedzieć się sam.
Andrzeju – rzekł Marlan. Andrzeju, musisz polecieć do Włoch do zakonu Sanctus defensionisi. Czy jeszcze pamiętasz, na co mam nadzieję, jak tam dotrzeć?
Andrzej wyciągnął z kieszeni zegarek i otworzył go, lecz nie z przodu a z tyłu. Pokazał kompas i miniaturową mapę, która wysunęła się po naciśnięciu małego guzika. Podniósł się z krzesła i powiedział – Marlanie, tego się nie da zapomnieć, tak samo, jak wiem która to strona lewa, a która prawa i też jak mam na imię tutaj w Polsce i jak nazywam się tam – we Włoszech w zakonie, o którym wiem wszystko, lecz niestety honoru nigdy nie miałem tak wielkiego poprzez rezygnację ze służby w tym miejscu i często przez to sobie w brodę plułem. Niejedna noc minęła nieprzespana przez rozmyślanie, jakby to było, gdyby…
Dziś wiem, że Karol nie jest moim przyjacielem przez przypadek oraz że chyba czułem to od samego początku, ale ten wstyd, tak, przyznam, jest mi wstyd przez to, co zrobiłem 20 lat temu. Ta rezygnacja była najdotkliwszą z moich decyzji w całym 64-letnim życiu. Chociaż zdawałem sobie sprawę, że będąc księdzem, również toczę walkę na jednym z frontów. Prowadzenie mszy i edukacja młodzież to szkolenie młodych żołnierzy Chrystusa. To też honorowe i często żmudne zadanie. Lecz rezygnacja ze służby w zakonie odcisnęła smutek w moim sercu. Gdybym był starszy, jak zostałem jego członkiem, Och, gdybym był o kilka lat starszy, to bym tego błędu nie popełnił.
Już, zanim tu trafiliśmy, częściowo zorientowałem się w sytuacji i zadzwoniłem do Włoch do przeora Alfredo Pizzo. Już za 3 dni będziemy u niego w tej pełnej zagmatwania i pytań sprawie. Marlan powiedział głosem mędrca, który tylko czasem się ujawnia – że Andrzeju, tylko prawdziwy mężczyzna mógłby, w rzeczy samej, zrezygnować z tak zaszczytnego stanowiska, i tylko tobie w ciągu 100 lat wystarczyło nerwów i odwagi, by to zrobić.
Twoja praca w szkole i w samym kościele jest warta o stokroć więcej, bo wiesz, gdzie tkwi geneza kościoła i wiary. Sam znając zło i demony z własnych przeżyć i doświadczeń, wiesz najlepiej, że dobro i jego nauki są potrzebne. Bez nich człowiek byłby bezbronny, nie posiadał odpowiedniej tarczy i mógłby stać się łatwym celem. Tak samo kochany Andrzeju, jak w tej sytuacji, w sprawie Karola, na którego czyha wielkie niebezpieczeństwo.
Nie brak ci nadal, po tak wielu latach, charakteru i odpowiedzialności za dzieci Boże, co zasługuje na oklaski i ordery. Ale przecież sam znasz siebie – nigdy byś nie przyjął, żadnego z nich. Skromność to jedna z najważniejszych twoich cech. Ale przecież nie będziemy gadać o twoich zaletach. Człowiek, jeśli jest nim w istocie, to zna swoją wartość mimo wszystko.
Andrzej już słuchając o swoich superlatywach około dziesięciu minut, w końcu nie wytrzymał i wstał, głośno mówiąc – Marlanie proszę! Marlanie dajmy już temu spokój. Dziękuje za ciepłe słowa, ale tutaj chodzi o zdrowie i nawet o życie Karola. Jeśli Skarlar się dowie, gdzie jedziemy, może wysłać całą armię demonów, aby do tego nie dopuścić. Marlanie, wiem, że potrafisz nieźle czarować i metody walki z demonami nie są ci obce, pojedź z nami do Włoch.
Proszę, pomóż ochronić Karola. Podszedł do Marlana i rzekł mu na ucho — Jeśli jest tak, jak uważam, a rzadko się w tych kwestiach mylę, to Karol może być jednym z najistotniejszych zakonników Świętej Tarczy Obrony.
Pojedziemy do stolicy Włoch, bezpośrednio do siedziby naszego tajnego stowarzyszenia Sanctus defensionisi. Jest to korona zakonu i najważniejszy jej organ. Tam ludzie zidentyfikują cię i wyszkolą do tego, abyś mógł nieść nadzieję i wiarę ludzkości.
Nigdy ci o nim nie mówiłem, ale jestem członkiem jego od bardzo dawna. Niemal od skończenia szkoły licealnej. Są to ludzie, którzy mogą ci pomóc, ja już jestem na to wszystko niestety za stary. Mój czas, jak już pewnie zrozumiałeś, przeminął i jedyne co mogę dziś zrobić, to pomóc ci nie popełnić mojego błędu sprzed dwudziestu lat. Proszę cię, jeśli okaże się, że jesteś wybrańcem, innymi słowy — Aulus Didius Gallus Magnis, to stoi przed tobą wielka możliwość i zarazem wyzwanie, by stać się maszyną do niszczenia zagrożenia.
Ochroną setek tysięcy, a nawet milionów Ziemskich obywateli. Decyzja nie zostanie podjęta bez twojej zgody, ale musisz być pewny swojej drogi i przyszłości, bo jeśli mordercy piekieł cię szukają, to zapewne musisz być ważny dla piekieł, a to jest równoważne z wagą dla Planety i przede wszystkim tych, którym możesz pomóc w życiu.
Za dwa dni polecieliśmy wysoko w Alpy. Samolot leciał około 1 godziny 15 minut, lecz lądowanie było utrudnione przez pogodę, Dlatego potrwało to nieco dłużej. Z Rzymu wylecieliśmy o godzinie 13:30, a wylądowaliśmy 14:45 tego samego dnia.
Widoki były zdumiewające. Alpy widziałem pierwszy raz, ale potęga tych gór unosiła się w powietrzu, czułem ją na odległość. Czułem też drugi stan, którego nie zaznałem, będąc w Polsce. Był to stan głębokiego spokoju tak jakby spotęgowany stan po wypiciu Yerba Mate.
Tak przynajmniej dziesięciokrotnie. Albo nawet piętnastokrotnie, bo nigdzie lepiej się chyba nie czułem. Do Zamku głównego, a zarazem najbardziej strzeżonego przed opinią publiczną, jak mówili Marlan i Andrzej, prowadziła tajna ścieżka wydrążona w zboczu góry. Tylko wtajemniczeni mieli do niej dostęp. Musiałem mieć zawiązane oczy, bo w razie, gdybym nie zgodził się na propozycję Zakonnej Organizacji Porządkowej, docelowo oddziału do spraw infiltracji i rekrutacji, to nie mógłbym wiedzieć, jak dotrzeć do tego pilnie strzeżonego miejsca.
Gdy dotarliśmy do siedziby dziwnego w nazwie i o kosmicznych w tamtym okresie dla mnie zadaniach, oczom ukazał się piękny zamek, po zdobieniach raczej barokowy, a nad wejściem pisało „Salva sacrum et sanctum lucem ac tenebras et custodiat cor ". Andrzej przetłumaczył to w słowa - „Chronić rzeczą świętą, a świętym być to przed mrokiem ochronić światłem serca". Pomyślałem, że już niebawem okaże się, kim naprawdę jestem i jakie mam cele do wykonywania, a też, w co się mogę wpakować i czy będzie w ogóle warto. Czułem dziwny stan mentalny, jakby już kiedyś widział to miejsce. Czy to było we śnie, czy na jawie, nie mogłem zrozumieć ani sobie przypomnieć? Raczej nie w tym życiu, ale tu byłem. Po 5 minutach od wejścia do środka przyszło do nas kilku zakonników w dziwnych strojach.
Były to habity białe z szytymi złotymi nićmi przeróżnymi słowami, w stylu czcionki gotyckiej. A kaptury były w kolorze czerwonym z małym krzyżem na szczycie. Buty ich przypominały wojskowe trepy, używane na polu walki — rozpoznałem, bo na lekcjach przysposobienia wojskowego ubieraliśmy takie same. Mieli chusty czarne zawieszone na szyjach, dość duże, zauważyłem, że na nich białymi nićmi wyszyte tez były pewne zdania. Gdy jeden z zakonników podszedł i się przywitał, spojrzał mi głęboko w oczy i jakby coś zauważył. Spytałem, co widzi i dlaczego zamilkł, a on odpowiedział — Custodia me lux lucis miseris. I chwycił mnie za dłoń, wyciągnął pióro orle, jak później wspomniał, i zakreślił krzyż na prawej otwartej dłoni. Krzyż gotycki. Poczułem silne uderzenie gorąca i zemdlałem. Podczas nieobecności widziałem chyba część życia Chrystusa, który w pewnym momencie uśmiechnął się i powiedział, witaj w domu! Po czym zobaczyłem potęgę płonącego Krzyża, potężny ogień, ale zamiast spalać drewno, z którego zrobiony był krzyż, to go tylko chronił. Był to ogień magiczny, podobno tylko przeor miał moc ochrony żywiołami wszystkiego, co tylko zapragnął. Rytuał podpalania krzyża ogniem bezpiecznym rozpoczynał się w Każdą niedzielę. Nie wiem, skąd to wiedziałem, po prostu wiedziałem i to był stan rodzimy, jakbym już kiedyś o tym wiedział.
Gdy się ocknąłem, leżałem w jakimś pomieszczeniu, z tego, co pamiętałem z lekcji religii, była to cela. Nie więzienna, a klasztorna, w której mieszali zakonnicy. Pamiętałem również, że niektórzy składali śluby milczenia lub wyrzekali się różnych rzeczy, niejako w formie ascetycznej ofiary dla czegoś ważniejszego. Wstałem i wyszedłem na zewnątrz, w tej samej chwili przyleciał gołąb i usiadł mi na prawym ramieniu, mimo że próbowałem go strząsnąć, to za każdym razem wracał na swoje miejsce. Po chwili podszedł jakiś zakonnik i powiedział — Witaj Karolu, widzisz, gołąb cię polubił i usiadł na ramieniu pasowania, w twoim wypadku jest to prawe ramie, a więc dokonano pasowania na członka adepta naszego zakonu. Ten gołąb ma siły duchowej rekognicji i wie więcej, niż byś podejrzewał. Rozpoznaje szczególnie Aniołów zrodzonych na ziemi w konkretnych celach. Dlatego usiadł ci na prawym ramieniu Karolu! Prawe ramie oznacza Archanioła Mściciela, którym jesteś. Jest to jeden z najwyższych hierarchów w strukturach ziemskich wojsk świętej tarczy obrony. Wyżej stoi tylko przeor i likwidator. Oba stanowiska otacza najsilniejsze pole magiczne. I mają też zdolności, które wykraczają poza twoje, lecz to nie są ich naturalne cechy, a nadane przez samego Boga. W twoim przypadku jest inaczej, ty masz naturalne zdolności, których siła może być w najwyższym momencie mocy wysoka jak przeora, pomijając oczywiście zaklęcie niewoli, które przeor i likwidator mają silniejsze od twojej magii. Nie możesz czuć się wyższy, ale zapewne to wiesz i nigdy byś się w taki sposób nie postawił.
Karol zaniemówił, po chwili dodał – ale jakie moce? Przecież ja żadnych nie mam. Wiedziałbym o tym. A zakonnik powiedział – twoja mama ci je zablokowała, żebyś nie rzucał się w oczy, inaczej narobiłbyś sobie problemów. Teraz sam zdecydujesz o tym, czy zechcesz używać magii, czy może jednak nie. Tak czy owak, jesteś zagrożony. Słyszałem o tym, że piekielny Mardar cię szuka, pewnie do rekrutacji, albo do zabicia. Wybór zawsze leżałby po twojej stronie. Jednak byłbyś bezbronny. I krótko mówiąc, skazany na porażkę. Na szczęście jesteś już u nas i możemy cię obronić i nauczyć samoobrony, jeśli wyrazisz zgodę na pobyt i przyłączenie się do nas. Ale tym tematem zajmie się już przeor, do którego pójdziemy już niebawem. Albo nawet już teraz możemy iść, bo przeor właśnie mnie mentalnie poinformował, że wie o tej rozmowie oraz że możemy już do niego zajrzeć.
Wiem, że niewiele jeszcze wiesz, ale najważniejszym symbolem jest to, że siły ciemności się nami interesują, jeszcze za nim staliśmy się oddziałem elitarnych egzorcystów, magów, i specjalistów od niszczenia demonów każdego poziomu. Każdy z nas był w takiej sytuacji jak ty, nie wiedzieliśmy nic, choć czuliśmy przez całe życie, że ktoś nas wiedzie, że coś prowadzi nas ku dobremu. Większość z nas trafiła tutaj przez członków kościoła, którzy tak jak ciebie próbowali ochronić przed złem. Ale twój poziom jest wyjątkowy. Masz potencjał mocy równy 78% co stanowi, że jak z nami zostaniesz, będziesz 3 od szczytu pod tym względem. Ale nie łudź się, sama moc i jej potencjał to nie wszystko. Przeszkolenie jest najważniejsze i precyzyjne odblokowanie swojej mocy. Dobrze Karolu albo Carlaro jak brzmi twoje pierwsze duchowe imię. Wszystkiego się dowiesz w najbliższym czasie, ale teraz pójdź ze mną do przeora, on jest z Andrzejem, musimy cię wtajemniczyć, a skoro gołąb Abramiel cię wybrał, wyznaczyć ci ślubowanie i status, jeśli przyjmiesz naszą propozycję. Po około 5 minutach doszliśmy do sali przeora. Była, jak się zorientowałem, we wschodnim skrzydle budynku. Na miejscu czekało 8 zakonników i Andrzej, przeszedłem obok każdego, witając się i usiadłem na krześle w środku kręgu. Krzesła ośmiu zakonników były ułożone wokół kręgu. Twarz i całe ciało miałem skierowane w kierunku przeora, który zajmował najważniejsze krzesło — tron.
Gdy usiadłem, przeor powiedział - "Gloria patri et filio et patre, et spiritus sanctus est". I rozpoczął swoją ceremonię i wywód teoretyczny, który otworzył mi oczy na sprawy, o których nie miałem wcześniej pojęcia. Zakon był stworzony przez papieża Innocentego III w pierwszym dniu jego pontyfikatu, czyli 8 stycznia 1198 roku. Trwa do dziś mimo burz na jego pokładzie i jak wspomniał przeor śmierci wielu jego członków, oddanych walce z siłami nadprzyrodzonymi, z demonami głównie, choć zdarzało się walczyć z innymi tworami świata cieni. Każdy z nas wyposażony jest w największe zaklęcia białej magii. Najsilniejsze są wyhaftowane na naszych zakonnych ubraniach, ale posiadamy jeszcze o połowę silniejsze ataki i ostateczne, czyli takie, które można użyć tylko w ostatecznej walce na śmierć i życie.+, gdy innej drogi ratunku już nie ma. Tracimy wtedy 50% sił, ale atak jest tak skuteczny, że powstrzyma niemal wszystko, co się rusza i wyszło z podziemi.
Po chwili dodał, Andrzej opowiedział nam o tym, co widziałeś i słyszałeś. To dziwne, że jeszcze demon nie przepuścił ataku na twoje życie. One zwykle nie bawią się z takimi jak my. Widocznie musiał albo być bardzo sprytny i przebiegły, by się tobą jak marionetką bawić lub strasznie głupi. Powiedz teraz Karolu — dodał, jakie słowa usłyszałeś ? Co zobaczyłeś szczególnego. Uwierz, każdy szczegół jest istotny. Gdy przedstawiłem całemu zakonowi swój zeszyt i cytaty słów, które dziwnym trafem do mnie dotarły, rozległ się dźwięk ogromnej gwary, wszyscy zakonnicy byli zdumieni.
Zapytałem, w czym rzecz? Co takiego to oznacza? Przeor Jakub powiedział — To są zaproszenia do udziału w rytuale, który dałby ci życie wieczne, ale pozbawiłby cię całkowicie władzy nad swoim losem. Innymi słowy — byłbyś marionetką sił ciemności. Niestety nie jest to dobra nowina. Piekielne bestie polują czasem na ludzi, którzy mogą im kiedyś zaskoczyć, takich najbardziej potrzebują, i ty miałeś być jednym z nich. Gdy padło ostatnie słowo, oczy otworzyłem i usta, wręcz jakby się dowiedział o czymś tak nieprawdopodobnym, że nie sposób to wszystko zrozumieć. Jakub powiedział też — Dziś trafiłeś do elitarnej grupy 87 wojowników jasności i staniesz się właśnie 88 wojownikiem, jednak zanim to się stanie, musisz się zastanowić czy chcesz i masz na to jedną dobę. Wtedy musisz poinformować nas o decyzji, a my poczynimy kolejne kroki. Nasza siła, pamiętaj, pochodzi z niebios. Jesteśmy siła dobra w walce o równowagę. O równe prawa ludzkości w życiu bez ingerencji sił ciemności, nieprzyjaciela, który czyha nie tylko na życie, ale na energię, którą produkuje organizm duszy i ciała, gdy jest złączony. Masz dobę od tej chwili. W tym momencie zegar stojący za przeorem wybił 12 w południe. Wstaliśmy wszyscy i rozeszliśmy się do swoich komnat. Teraz trwały treningi zaklęć, każdy w swoim zakresie trenował je, by w razie walki być gotowym.
Gdy przedtem wszedłem do swojej celi, zaskoczył mnie gołąb Abramiel, który siedział na notatniku, a gdy się zbliżyłem, poczułem uderzenie gorąca i zobaczyłem silny błysk światła, po chwili na nadgarstku ukazał się tatuaż — a na nim gwiazda Dawida i napis — Angelus non illuminat tenebras, arma lucis Nos ire in tenebras, czyli jak przetłumaczyłem w słowniku - "Tylko Anioł rozświetla mrok, z bronią światła w ciemność idziemy". To jak się okazało zaszczyt dotyczący nielicznych — symbol starożytnego mędrca Dawida króla żydowskiego, który stworzył pieczęcie, które potrafią niewolić Demony. Ten dar — kontynuował przeor — należy się nielicznym, ostatni członek, który go nosił, odszedł z tego świata na wieczną służbę dokładnie 80 lat temu. Dotąd każdy z zakonników czekał na taki, lecz do tej pory tylko tobie, jak widać, się udało. Co najciekawsze jest w tym, ty jeszcze nie przyjąłeś ślubowań, więc nie jesteś oficjalnie zakonnikiem. To wielki zaszczyt — pamiętaj, a jeśli zdecydujesz się do nas dołączyć, to ten znak zagwarantuje Ci siłę, o której każdy z nas mógłby tylko marzyć.
Gdy poszedłem spać, przyśnił mi się znów ten sam duch, tym razem stał w sali tronowej i bił brawo, tylko niestety nie widziałem komu, ciemność zbytnio przeszkadzała, bym mógł dostrzec. Sen skończył się obrazem piekła Dantego Alighieri wg pędzla Sandro Botticelliego. Znałem go ze szkoły, lecz nigdy wcześniej nie miałem z nim styczności, aż dziwne, że we śnie widziałem go tak dokładnie. Zapach pomieszczenia i temperatura rzadko są odczuwalne w snach, lecz ten był tak realny, że nie byłem pewny czy to nie jest jawa. Dopiero dotarło do mnie, to kiedy się obudziłem. Po tym, co do tej pory widziałem, to demony nie chcą odpuścić, jeśli to jest ich sprawka, mógłbym być w niebezpieczeństwie, a to prowadzi do zagrożenia życia. Kurczę! Sam sobie nie dam rady! Decyzja wydawała się oczywista. Tak! … Tak! To muszę zrobić ten krok. Nie ma wyjścia. Wyszedłem i udałem się w kierunku celi przeora, chciałem poinformować go o mojej decyzji. Gdy zapukałem, drzwi się otworzyły, a w środku czekał zamyślony przeor. Wszedłem i powiedziałem, że w pełni świadomy praw i obowiązków postanowiłem się zgodzić na propozycję. Chcę zostać zakonnikiem! Dodając, lecz jeszcze nie wiem, jak będę mógł się przydać. Szczerze mówiąc, to było piękne, co się tutaj robi, służy wielkiej sprawie, która nigdy nie była tak potrzebna w moim życiu, jak właśnie teraz. Przeor wiedział, że tak zdecyduję, wcale nie poruszyło go to, co powiedziałem. Wstał, chwycił sztylet, wyjął go z pochwy i powiedział — Ja Jakub przeor nadaję ci imię Aghnestus Fuego. Jesteś od teraz członkiem naszego zakonu, zakonnikiem jak wszyscy, ale jesteś też posiadaczem pieczęci Dawida, a poprzez jego gwiazdę na nadgarstku czynię z ciebie młodego adepta SIŁY i OBRONY. Stajesz się Zakonnikiem bitewnym. Twoim obowiązkiem jest walczyć z demonami i innymi tworami sił nieczystych, którzy łamią prawo Boże na Ziemi.
A nawet w świecie, do którego jeszcze nikomu się przedrzeć nie udało. W piekle, gdzie siły mroku są tak mocne, że niemal nie da się ich w pojedynkę zabić.
Mój ubiór w przeciwieństwie w do większości zakonników był czerwony, a napisy — zaklęcia obronne były szyte złotymi nićmi i srebrnymi. W tym zakonie było tylko dwóch takich zakonników bitewnych, jakim stałem się ja. Było to coś wspaniałego, ale droga dopiero przede mną. Wg Zasad zakonu należy przejść 3-letnie szkolenie taktyczne, by móc w pełni być efektywny i wyszkolony. Zadania, które miałem przejść były rozłożone na trzy etapy. Pierwszy nazwany był ścieżką OBRONY i stanowił go kolor ŻÓŁTY, jego herbem był mały kurczak. Drugi był to szlak EGZORCYZMÓW i był koloru NIEBIESKIEGO, a herbem jego była rzeka Styx. A trzeci był to szlak ATAKÓW i był koloru CZERWONEGO, a w herbie miał SMOKA. Wszystkie z etapów trwały równo 365 dni. Po trzech latach następuje egzamin praktyczny i albo zostaje się zakonnikiem licencjonowanym, albo zostaje się, dopóki egzaminów się nie zda. Nie zdarzyło się jeszcze, że ktoś nie zdał egzaminu. Bywali oporni, którzy zdawali kilka razy, ale ostatecznie każdemu się ten etap udał.
Marlan i Andrzej widzieli mój entuzjazm. Promieniałem jak gwiazda, ale ciężka praca, która mnie czekała miała być wyjątkowo bolesna i męcząca. Bałem się tego etapu, ale jak się już zgodziłem, to nie mam co narzekać. Wezmę się za zadanie, wykonam je i zacznę pracę jako pełnoprawny zabójca demonów. Hmm… Carlaro Mintanti – jak brzmiało moje imie i nazwisko, piękno mieniło się każdym dniem i przyszłość nie miała końca. Podobno przeistaczamy się po śmierci, nigdy nie giniemy. Ale często w walce można stracić powłokę cielesną i ucieczka tylko ratuje wtedy, ale mam nadzieję, że nie będę zmuszony do niej nigdy.
Moi pierwsi opiekunowie Ksiądz Andrzej i Marlan musieli wrócić do siebie, docelowo do Polski, ale wiedziałem, że duchem zawsze będą blisko mnie. Gdy się żegnaliśmy oboje dali mi swoje pieczęcie wsparcia i mówili, że jeśli kiedykolwiek będę potrzebował wsparcia, muszę złamać pieczęci, a wtedy zjawią się tuż przy mnie. Muszę jedynie pamiętać, że mogę zrobić to tylko raz w życiu i odpowiedni moment muszę po prostu wyczuć. Nie jest to łatwe, wielu adeptów wykorzystuje je w niepotrzebnych sytuacjach, miałem pamiętać, żeby to wiedzieć i nie zrobić tego błędu.
Ściskałem Marlana i Andrzeja dwie minuty, po czym wyszli z terytorium zamku. Przykro mi było, ale taki był obowiązek – niezwiązanych inaczej mówiąc – SOLUTOSI.
Najbliższy tydzień spędzę w bibliotece zakonu, gdzie będę studiował procedury edukacji. Musiałem być przygotowany na ten trudny proces, przynajmniej teoretycznie.
Biblioteka była bardzo obszerna, chyba wysokość półek dochodziła do 7 metrów, a alejek była niezliczona ilość. Na szczęście brat Agnist Demion zajmujący się biblioteką znał wszystko na pamięć, dzięki magicznym siłom Niebios. Miał też niewielkich aniołów pomocników, którzy dokładnie znali każdy egzemplarz książek i służyli swoją wiedzą.
Czas najbliższego tygodnia zapowiadał się niezwykle interesujący. Nie mogłem omieszkać zastanowienia się nad swoim celem głównym jakby sztandarowym. Prócz celu jako zła totalnego, musiałem wybrać system walki oraz 4 z 20 rodzajów demonów, w których miałem się specjalizować.
Czas niósł coraz więcej fantazyjnych działań, rozwijałem się z każdą sekundą przepracowaną na lekcjach i w trakcie czytania zawartości biblioteki. Na szczęście istniały czary, które pomagały w czytaniu w większej szybkości niż to człowiek naturalnie może. Czytałem jedną książkę o ilości 1000 stron w zaledwie jedną godzinę. Szybsze czytanie od tego było możliwe, ale bardziej dla przeglądnięcia materiału niż na jego nauczenie się. To mi wystarczyło do zbadania najważniejszych tematów. Praca, praca i jeszcze raz praca! Teraz pozostaje tylko poziom poświęcenia ustalić na najwyższy możliwy i siłę równomiernie podnosić do poziomu potencjału mocy. Ale to już zrobię na zajęciach praktycznych.
Dziś to już wszystko. Kładę się spać w trybie incognito. By lewitować nad zamkiem niezauważony przez siły wroga. Był to czar oznaczony gwiazdką, jako dodatkowy, ale spodobał mi się, więc się go nauczyłem. Słowami Artris donum exlibertar, ustawiałem zasypianie w ciągu 10 min od położenia się. Zasnąłem, jak się okazało o wiele szybciej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...