Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ciierpienia starego Wertera cz.III


Rekomendowane odpowiedzi

- Wiesz, zrobili mi biopsję – radośnie przywitała mnie żona. Za tydzień będzie wynik.

- To dobrze, ucieszyłem się - w końcu zaczną cię leczyć.

Przed wyjściem z Oddziału podłączyłem komórkę żony do prądu bo była rozładowana.

W domu bałagan. Sprzątanie zostawiłem na jutro. Gorączka do której dołączył uporczywy kaszel położyła mnie wcześniej do łóżka. Po zażyciu leków tym razem nie czekałem długo na sen.

 

czwartek – dzień ósmy.

 

Obudził mnie telefon od żony.

-Wynieś mi Sławciu kaczkę – tu nie ma pielęgniarek.

Odniosłem wrażenie że mówi bardziej do współtowarzyszek na sali niż do mnie. Tak jakby chciała się pochwalić oddanym mężem.

- Jest za wcześnie - mogą mnie nie wpuścić na Oddział. Dzwonek masz za głową. Zadzwoń. Na pewno ktoś przyjdzie – odpowiedziałem.

- Próbowałam - o której przyjedziesz?- pytała dalej niecierpliwie . Po obchodzie koło jedenastej-odpowiedziałem

Zachowaniem żony byłem bardziej zaniepokojony niż zdziwiony gdyż nie była sobą w tym co mówiła zaś rozkapryszenie nigdy nie leżało w jej charakterze. Pierwsze kroki skierowałem więc do przełożonej pielęgniarek . Okazało się że, system przywoływania uległ awarii. Kiedy wszedłem na salę rzeczywiście przy gniazdkach „majstrował” elektryk.

Na powitanie żona zmartwiła mnie wiadomością że, jeszcze dziś maja ją wypisać. Potwierdził to lekarz prowadzący informując że ,do czasu otrzymania wyników z badań i konsultacji z onkologiem żona nadal będzie leczona ambulatoryjnie.

Zrozumiałem że przez jakiś czas będziemy zdani tylko na siebie a jej leczenie przesunie się w czasie.

Wieczorem przywiozła ją karetka. Do domu na wszelki wypadek wniesiono ją na noszach.

W nocy kilkakrotnie pomagałem żonie wstawać z łóżka która opierając się o balkonik dreptała do łazienki. Antybiotyk który brałem spowodował że nie męczyła mnie już gorączka

jednak brak snu i ciągłe napięcie ostatnich dni wywołało znużenie z którym coraz trudniej sobie

radziłem.

 

Piątek – dzień dziewiąty

 

W czasie kiedy przygotowywałem śniadanie żona rozmawiała z siostrą. Chyba rozmowa przeszła na mój temat bo usłyszałem jak żona udając mój głos zaczęła mnie przedrzeźniać .

- Wiesz jak on kaszle i buczy kiedy rano wstaje? Uhuuu ,uhuuu a sapie ja lokomotywa.

 

- 9 -

 

 

Pogodny nastrój żony udzielił się również i mnie co było dobrym przejawem bo czekał mnie

pracowity dzień .Zacząłem go od wizyty u lekarza rodzinnego. Pani doktor nie ukrywała rozczarowania na wiadomość że, żonę wypisali ze szpitala. W czasie kiedy wystawiała recepty na leki uśmierzające ból i opatrunki wspólnie ustaliliśmy plan działania . Do czasu otrzymania wyników biopsji będę do żony przychodzić .Wcześniej zawsze zatelefonuję - dodała.

Cały plik recept zaniosłem do pobliskiej apteki gdzie założyli mi kartę stałego klienta.

 

Sobota …… i dni następne

 

Opatrunki zmienialiśmy we dwoje. Myśl o tym że to co teraz robimy we dwoje ona codziennie w tajemnicy wykonywała sama nie dawała mi jednak spokoju. Była laborantem, i na pewno wiedziała co się stało. A może zrobiła badania i przekonana że nie wyjdzie z tej strasznej choroby wymazała ją z pamięci? Podobno psychologia zna takie przypadki. Puki co czas walki o jej życie przerwał te nikomu niepotrzebne dywagacje. Któregoś dnia żona wysłała mnie do szpitalnego sklepiku gdzie kiedyś wspólnie kupiliśmy gorset.

- Ma Pani kaczki? - zapytałem korpulentną sprzedawczynie.

- Męską czy żeńską ?- usłyszałem zamiast odpowiedzi

- A to jakaś różnica ? - spytałem

- Jak między Panem a żoną – odpowiedziała patrząc na Mnie z politowaniem.

Żona piła dużo wody mineralnej. Wokół wersalki pełno było po niej butelek które wynosiłem i o które się czasami potykałem. Z początku pomagałem jej wstawać kiedy ze swoim balkonikiem udawała się do łazienki. Po jakimś czasie musiałem jej również pomagać kiedy wracając z łazienki kładła się do łóżka. Wreszcie któregoś dnia żona bez mojej pomocy nie mogła już podnieść się z łóżka .Kupiony na zapas sprzęt w sklepiku szpitalnym w końcu okazał się przydatny. W nocy często wstawałem żeby pomóc żonie przy wszystkich czynnościach pielęgnacyjnych. Przychodziło mi to z trudem bo mimo że antybiotyki zmogły chorobę to nadal byłem osłabiony. Za każdym razem kiedy dźwigałem ją z łóżka mimo zażywanych leków przeciwbólowych jęczała z bólu. Podnoś powoli , boli mnie - słyszałem często. To ma boleć – zacząłem krzyczeć którejś nocy. Tak mijały kolejne dni. Wreszcie po przeszło dwóch tygodniach oczekiwania powiadomiono nas że wyniki badań żony są do odebrania. Młoda dziewczyna wręczyła je za pokwitowaniem .Nie wychodząc z pokoju zacząłem je przeglądać.

- Czy może mi Pani powiedzieć coś o stanie zdrowia żony ?- wszystko tu po łacinie -zapytałem.

- Mnie nie wolno omawiać ani komentować wyników. Proszę iść do onkologa – odpowiedziała.

W drodze do domu po raz kolejny zacząłem przeglądać wyniki badań. Kilkakrotnie powtarzało się w nich słowo kancer – tego wyrazu nikt nie musiał mi tłumaczyć.

W Przychodni nie zarejestrowałem żony bo onkolog był na urlopie a ten który go miał zastępować właśnie zachorował. W innych Przychodniach które w tym dniu odwiedziłem terminy były nie do przyjęcia. Zdesperowany z wynikami udałem się do ordynatora szpitala. Miał akurat dyżur. Przejrzał papiery które mu podałem. Proszę przyjść jutro na oddział – spróbujemy coś zaradzić. Nazajutrz na oddziale gdzie dwa tygodnie temu leżała żona dowiedziałem się że umówiono żonę na wizytę u onkologa w sąsiednim mieście. Po żonę przyjedzie pogotowie - proszę czekać na telefon –usłyszałem od dyżurującego lekarza.

 

Kiedy przyjechali pomogłem obsłudze wnieść żonę do karetki. Pełen nadziei usiadłem obok noszy na których leżała . Wierzyłem że czas bezczynności w końcu minął i rozpoczął się nowy rozdział który przywróci jej zdrowie .

Za każdym razem kiedy karetka podskakiwała na wybojach twarz żony wykrzywiała się z bólu .Wydawało mi się ze ta podróż nigdy się nie skończy. W końcu wraz z

 

- 10 -

żoną znalazłem się w gabinecie onkologa.

Za biurkiem siedział hindus. Skojarzyłem jego wygląd z hindusami gdyż pamiętam ich z Wyścigu Pokoju kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Jakiś czas przeglądał wyniki badań. W końcu odezwał się do Mnie.

- Wie Pan że żona umiera? Nie czekając na moją odpowiedź zwrócił się do żony.

- Wie Pani że pani stan jest beznadziejny? Że Pani umiera ?

- Żona kiwnęła głową że tak.

Zacząłem mówić a właściwie tak jak kiedyś w podobnych okolicznościach słyszeć swój głos.

- Panie doktorze żona ma dopiero 65 lat-operacja może przedłużyć jej życie.

- Żona przez wiele lat pracowała w służbie zdrowie - mówiłem dalej jakby to miało jakieś znaczenie. Pana żona nie przetrzyma żadnej operacji- uciął.

- To jest stan terminalny - terminalny - powtórzył .

- Nie jestem w stanie żonie pomóc – zakończył.

Panie doktorze może pobyt w szpitalu by ją wzmocnił – tak przynajmniej twierdzi lekarz rodzinny-kontynuowałem.

- Długo też czekaliśmy na tomograf…….. to wszystko przyszło tak nagle mówiłem dalej bez składu i ładu Zauważyłem w jego ciemnych oczach jakby litość.

- Dobrze. Zrobimy tomograf na miejscu - mówiąc to wypisał skierowanie .

- Będzie Pan musiał na żonę poczekać.

Wydał dyspozycje do obsługi karetki . Dalej w milczeniu przez długi czas patrzyłem na niego bez słowa . Pierwszy raz spojrzał na mnie życzliwie .

- Nawet nie założyli żonie cewnika – powiedział z wyrzutem.

- Poza tym żona jest odwodniona - dodał jakby na usprawiedliwienie - wypisujemy skierowanie do szpitala.

- Za tydzień - kontynuował - odbierze Pan wyniki z badań tomografem i dołączy do dokumentacji szpitalnej.

Pierwszy raz od kilku miesięcy poczułem radość.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

- 11 -

 

 

 

Rozdział II

Szpital

 

 

Pierwszy tydzień.

 

Na początku tygodnia kupiłem mały termos i niewielką sosjerkę z dzióbkiem. Żona miała trudności z przełykaniem i nie radziła sobie już z jedzeniem szpitalnym Niewielka salka w szpitalu miejskim mieściła tylko kilka łózek i przestrzeń tą w przypadku wizyt osób bliskich trzeba było skrupulatnie dzielić. Początkowo zacząłem gotować zupki i kaszki dla niemowląt korzystając z gotowych produktów które kupowałem w miejscowym markecie. Potem nauczyłem się gotować zupy przy pomocy komputera. Praktycznie przyrządzanie jedzenia dla żony i wizyty u niej w szpitalu zajmowały mi prawie cały dzień. Na oddziale zaś od momentu kiedy w karmieniu żony wyręczyłem pielęgniarki traktowano mnie prawie jak dodatkowy personel. Cieszyłem się więc każdą chwilą kiedy żona zjadała to co jej przynosiłem i odwrotnie martwiłem kiedy odwracała głowę na widok sosjerki. Kilka razy złapałem się na tym że, podając jej jedzenie mówię do niej jak do małej dziewczynki. W czasie pobytu w szpitalu niewiele jednak z żoną rozmawiałem gdyż mówienie przychodziło jej z coraz większym trudem. Podłączona do kroplówki z silnymi lekami w większości potakiwała lub też zaprzeczała głową kiedy się odzywałem.

Zauważyłem że, tak zwane nawadnianie nie odbywało się bezboleśnie a grymas bólu coraz częściej gościł na jej twarzy. Nie pomagały też silne środki przeciwbólowe (opiaty) które jej podawano . Pamiętam jak w środku tygodnia przez wiele godzin mocowałem się z obrączką która boleśnie wrzynała jej się w opuchniętą rękę.

- Weź mydło – usłyszałem nagle. Mówiła tak cicho że musiałem się nachylić .

- Kiedy przyjedzie Grzesiu? - zapytała .

- W piątek -odpowiedziałem .

W końcu zdjąłem obrączkę przy pomocy mydła i wody i przełożyłem na najmniejszy palec.

W piątek wrócił z podróży poślubnej młodszy syn z żoną . Wiedzieli to co ja miesiąc wcześniej a więc że, matka ma osteoporozę i kłopoty z chodzeniem. Przed ich wyjazdem z kraju byliśmy u nich w domu i żona wtedy jeszcze poruszała się o własnych siłach korzystając z balkonika.

Widziałem zaskoczenie na twarzy syna kiedy mówiłem o stanie matki. Przypomniała mi się najtrudniejsza w moim życiu chwila kiedy przed laty powiadamiałem swoich rodziców o przedwczesnej śmierci mojego starszego brata - ich syna

- Musimy być silni – powiedziałem na koniec.

W sobotę byliśmy wszyscy w szpitalu. Przy łóżku żony mieściła się tylko jedna osoba. Stojąc w drzwiach z synową i starszym synem patrzyłem jak młodszy rozczesuje jej włosy. Potem przejęty poszedł do ordynatora aby jak powiedział „dowiedzieć się wszystkiego o mamie”

Kiedy powrócił był już opanowany i w odróżnieniu ode mnie pozbawiony złudzeń - co z ulgą przyjąłem.

 

Drugi tydzień.

 

Na początku tygodnia pojechałem odebrać wynik badania komputerowego. Dwie strony maszynopisu spisane hermetycznym językiem były dla mnie niedostępne . Przekazałem więc wynik na oddział nie dociekając jego treści . Kolejne dni pobytu żony w szpitalu nie różniły się między sobą z wyjątkiem tego że coraz częściej nie przyjmowała posiłków a większość dnia przesypiała. Karmiłem ją więc z długimi przerwami zaś posiłki dokładniej miksowałem.

 

 

-12 -

Pod koniec drugiego tygodnia poszedłem do ordynatora w nadziei że dowiem się czegoś nowego o stanie żony a przede wszystkim czy Szpital przewiduje bardziej radykalne działania co do sposobu

jej leczenia. Pani ordynator zaczęła od tego że szpital ma mało miejsc w stosunku do potrzebujących a dla żony i szpitala byłoby lepiej gdyby skorzystała z dobrodziejstwa leczenia paliatywnego .

Upłynęła chwila zanim zrozumiałem że nie mówi o leczeniu lecz o hospicjum

Na moment straciłem panowanie nad sobą.

- To nie ja podejmowałem decyzję o umieszczeniu żony w szpitalu – zacząłem mówić podniesionym głosem.

- Większość pacjentów która u Was przebywa również nie rokuje nadziei na poprawę a mimo to tu są – mówiłem coraz głośniej- niektórzy w tym samym pokoju co żona - dodałem

- Nie zabiorę teraz żony bo dom trzeba przygotować na jej przyjęcie – zacząłem prawie krzyczeć. Niech ją Pani wypisze - ale jeżeli umrze podczas transportu ktoś za to odpowie! - tą groźbą

zakończyłem rozmowę.

Wyszedłem z pokoju nie czekając na odpowiedź. Kiedy w domu ochłonąłem zacząłem mieć wyrzuty sumienia z powodu swojego zachowania. W końcu szpital robił co mógł. Jednak dalej wbrew logice nie dopuszczałem do siebie tego co czaiło się gdzieś głęboko w świadomości. Jeszcze bardziej zrozumiałem swój nietakt kiedy przypomniałem sobie stare kobiety leżące w salce szpitala obok żony do których nikt już nie przychodził z wizytą .Porzucone jak niepotrzebne rzeczy znalazły na drodze życia ostatnią przystań.

 

 

Trzeci tydzień

 

Zacząłem go pracowicie. Tym razem poszedłem do Pani ordynator z prośbą o wystawienie

dokumentów uprawniających do leczenia paliatywnego a konkretnie dokumentów potrzebnych

do urządzenia w obrębie mieszkania domowego hospicjum .System ten uprawniał nie tylko do bezpłatnej opieki medycznej ale też do wypożyczenia odpowiedniego sprzętu do pielęgnacji za symboliczną cenę . Zanim to nastąpiło wraz z synami przemeblowałem pokój stołowy którego centralne miejsce zajął wygodny tapczan przeniesiony z sypialni. Młodszy syn kupił dmuchany basenik pozwalający na mycie głowy w pozycji leżącej. Jako emeryt miałem dużo czasu więc na mnie spoczął główny ciężar załatwienia wszystkich formalności związanych z przygotowaniem domu na przyjęcie żony. Pod koniec tygodnia Pani ordynator wręczyła mi plik dokumentów wraz z wykazem instytucji które mają obowiązek mnie wspierać w przygotowaniu domu oraz instrukcją o przysługujących mi w tym zakresie prawach. Ucieszyła mnie też wiadomość że hospicjum do którego mam się udać leży kilka przecznic dalej od mojego miejsca zamieszkania zaś jego kierownikiem jest osoba którą znam z byłego miejsca pracy .

Ostatnim dokumentem który otrzymałem ze szpitala był wypis żony .Z radością poinformowałem żonę że jedziemy do domu. Zobaczyłem pierwszy raz od dwóch miesięcy cień uśmiechu na jej wymizerniałej twarzy. Zgodnie też z wcześniejszymi ustaleniami zadzwoniłem do lekarza rodzinnego i umówiłem wizytę na późne godziny popołudniowe.

W południe karetka przywiozła żonę. Pomogłem pracownikom pogotowia wnieść ją do domu. Pod wieczór w drzwiach pokazała się oczekiwana Pani Lekarz. W skupieniu wraz z synami słuchałem pierwszych porad na temat pielęgnacji chorego.

Ranek następnego dnia utkwił mi w pamięci. Rozpocząłem go od przyrządzania kaszki dla żony. Kiedy zacząłem ja karmić usłyszałem tak jak kiedyś jej silny i wyraźny głos .

Sławciu – co się ze Mną działo?

Byłaś w szpitalu - odpowiedziałem .

 

 

 

- 13 -

 

 

Rozdział Trzeci

Hospicjum

Dzień pierwszy

 

Pierwszą rzeczą jaką otrzymałem z Hospicjum był „zeszyt pacjenta” który służył do rejestracji

czynności związanych z opieką chorego . Był też dokumentem kontrolnym dla Dyrektora Hospicjum. Po dość długiej procedurze rejestracji wydano mi z magazynu środki opatrunkowe oraz szereg innych medykamentów ułatwiających codzienną pielęgnację .Otrzymałem również tygodniowy harmonogram wizyt pielęgniarek, wolontariuszy i lekarza. Z harmonogramu wynikało że , codziennie rano i wieczorem odwiedzać nas będzie pielęgniarka. W południe zaś w miarę zgłaszanych potrzeb wolontariusz. Ponadto raz w tygodniu harmonogram przewidywał wizytę lekarza hospicjum. Razem więc z lekarzem rodzinnym stworzony został system pielęgnacji który wedle mnie zapewniał opiekę na dużo wyższym poziomie od tej jakiej doświadczyliśmy w obu szpitalach. Wypożyczono mi też łóżko z elektryczną regulacją poziomu ułożenia pacjenta oraz materac zapobiegający odleżynom. Zwieńczeniem tych wszystkich czynności była rozmowa z Panią Dyrektor. Jakże różna od doświadczonego wcześniej oficjalnego i oschłego sposobu komunikacji z szefami szpitalnych Oddziałów. Świadomość że,rozpocząłem kolejny być może ostatni etap życia, towarzyszyła mi od początku choroby żony. Po raz pierwszy jednak odniosłem wrażenie że nie jestem sam a żonę oddaję w dobre ręce. Ze zrozumieniem więc słuchałem tego co mówiła Pani Dyrektor szczególnie o roli jaką przydzielił mi los i głębokim sensie tego co aktualnie robię.

- Życzę Panu panie Sławomirze wszystkiego co dobre ,na pewno będzie pan miał jeszcze swój szczęśliwy dzień – powiedziała na zakończenie.

Pani Dyrektor ja też wierzę w swój szczęśliwy dzień - będę go miał przy przechodzeniu na tamtą stronę - odpowiedziałem .

Kiedy wychodziłem zauważyłem w jej oczach łzy.

 

Dzień drugi.

 

Zanim wstałem wróciłem myślami do wczorajszej rozmowy z Dyrektorem Hospicjum

Nie bez oporu uprzytomniłem sobie że moje ostatnie przeżycia zmieniły mnie w roztrzęsionego staruszka z pretensjami do wszystkich łącznie z Panem Bogiem. Byłem typowym wdowcem chociaż nie owdowiałem .To poczucie moralnego kaca towarzyszyło mi prawie przez cały dzień.

Późnym południem przywiozłem z hospicjum łóżko wraz z materacem. Wcześniej była pielęgniarka którą znałem z widzenia z osiedlowej przychodni oraz wolontariusz . Pielęgniarka miała na imię Anna i nauczyła mnie dawać zastrzyki oraz posługiwać się ciśnieniomierzem .Z jej ciśnieniomierzem tak zwanym „lekarskim” jednak nie za bardzo sobie radziłem. W końcu wyjąłem własny elektroniczny i zademonstrowałem na żonie jego działanie. Ponieważ wyniki obu ciśnieniomierzy się pokrywały pani Anna wyraziła zgodę na posługiwanie się moim. Kiedy przyrządzałem kawę w kuchni słyszałem jak swobodnie rozmawia z żoną co mnie bardzo ucieszyło .Wydała mi się mądrą i doświadczoną osobą. Kiedy piliśmy kawę dowiedziałem się że jest wdową a jej mąż kilka lat temu zmarł na raka.

- Czy mąż długo chorował zanim zmarł? - zapytałem.

- Chcę wiedzieć ile mam jeszcze czasu - dodałem usprawiedliwiając pytanie

Półtora miesiąca - padła odpowiedź.

- Musi Pan być cierpliwy bo żona coraz częściej nie będzie sobą - zaczęła mówić widząc moją markotną minę.

Leki które bierze – ciągnęła są bardzo silne a w miarę nasilania się choroby zmieniają też osobowość chorego .

- Jutro nauczę Pana opatrywać ranę – zakończyła

 

- 14 -

Podziękowała za kawę i wyszła do pokoju zrobić żonie opatrunek. Przed wyjściem dokonała wpisu do zeszytu pacjenta.

Na odchodnym zwróciła się do żony

- Pani Joasiu jutro robimy manicure.

Wolontariusz – kobieta w średnim wieku wykonała rutynowe czynności pielęgnacyjne polegające głównie na zmianie ułożenia żony w łóżku oraz masażu wraz z nawilżaniem skóry który zapobiega odleżynom. Od niej nauczyłem się jak bezboleśnie zmieniać prześcieradło oraz położenie żony w łóżku. Wieczorem wraz z synami przenieśliśmy żonę na łóżko z hospicjum. Zajęło to trochę czasu bo robiliśmy to bardzo ostrożnie ściśle według wskazówek wolontariusza używając jako nośnika prześcieradła .

- Kupiłeś to łóżko ?- usłyszałem głos żony kiedy byliśmy już sami.

- Nie wypożyczyłem – odparłem zdziwiony jej głosem którego dawno nie słyszałem.

- To dobrze - powiedziała z ulgą .

- A teraz podnieś mi wyżej głowę- komenderowała już w swoim zwyczaju.

Po godzinie na jej życzenie zrobiłem na odwrót .

Powtarzałem jeszcze tę czynność jeszcze wiele razy zanim późnym wieczorem nie przyszła druga pielęgniarka. Przy wszystkich tych czynnościach pielęgnacyjnych uczestniczyłem z ochotą bo mimo bólu przynosiły żonie później ulgę. Liczyłem też że nabyte umiejętności mogą mi się kiedyś przydać uniezależniając Nas przynajmniej częściowo od profesjonalnego personelu. I nie myliłem się .Po tygodniu nabyłem takiej wprawy że uczestnictwo ciągle zmieniających się wolontariuszy stało się zbyteczne.

 

Dzień trzeci

 

Rano po śniadaniu przekazałem żonie pilot od łóżka pokazując gdzie ma naciskać żeby „wygodnie leżeć „ Z początku bawiło ją naciskanie guzików które czasami myliła w końcu jednak oddała mi go z powrotem mówiąc – „ustawisz to lepiej ode Mnie” .Przesunąłem łóżko bliżej drzwi na taras i tak ustawiłem żeby mogła wygodnie oglądać swój ogródek i róże które niedawno jeszcze pielęgnowała. Do drzwi zadzwonił dzwonek. To pewnie Pani Anna -powiedziałem. Idę otworzyć.

Pani Anna rozłożyła na stole bandaże i plastry według kolejności ich użycia i zgodnie z wczorajszą

obietnicą pokazywała mi jak prawidłowo robić opatrunek tak żeby się nie zsuwał, jak posługiwać się nożyczkami ,i w które miejsce przykładać plaster przeciwbólowy. Wprawdzie miałem już niejaką wprawę w robieniu opatrunków ale dopiero teraz zrozumiałem jak bardzo były one toporne i wymagały większego nakładu pracy. Kiedy wszystkie czynności pielęgnacyjne dobiegły końca Pani Anna poleciła mi podnieść zagłówek łózka i rozłożyła na kołdrze zestaw do manicure. Zajęty robieniem kawy widziałem jak żona z dumną miną podaje jej rękę i przygląda się czynnością które do tej pory zawsze wykonywała sama oszczędzając pieniądze na „ważniejsze wydatki”.Przez moment widziałem ją znowu szczęśliwą.

- Ma Pani teraz śliczne ręce Pani Joasiu - powiedziała pani Anna przyglądając się swojemu”dziełu”.

Zwróciła się do Mnie.

- Kto to jest Pikuś?

To pies – odpowiedziała za mnie żona i wydęła wargi.

 

Dzień czwarty

 

Tak naprawdę to ten dzień upłynął nam na czekaniu na młodszego syna który miał przyjechać

późnym popołudniem.

Żona bez kaprysów zjadła śniadanie które prz

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...