Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

IX

Baśka siedziała pochylona nad klawiaturą. Nie lubiła komputerów. Lubiła długie paznokcie, a długie paznokcie przeszkadzały w pisaniu na klawiaturze. A raczej to klawiatura niszczyła paznokcie. Z resztą, najważniejsze, że te dwa elementy były sobie zdecydowanie wrogie. Po raz kolejny palec zsunął się jej z klawisza. Zamiast „a” pojawiło się „ą”. Wyprowadziło ją to z równowagi. Chciała skończyć ten raport jak najszybciej, a znów jakaś głupota zaburzyła jej tok myśli. Postanowiła policzyć do dziesięciu w nadziei, że to ją uspokoi. Był to stary sposób pani od polskiego, znany Baśce jeszcze ze szkoły podstawowej. Pani od polskiego często musiała liczyć. Baśka policzyła, ale rozzłościło ją to jeszcze bardziej. Tracić czas na liczenie! Przemyślała sprawę i postanowiła więcej się nie złościć ani na paznokcie, ani na klawiaturę, ani na raport, ani na panią od polskiego. Była bliska podjęcia decyzji o nie złoszczeniu w ogóle, ale że z natury była zwolenniczką umiarkowania i „złotego środka” poprzestała na owych czterech elementach.
Przechodziła właśnie do wniosków końcowych, gdy do jej pokoju wpadła Oksana.
- Cześć, przodowniku pracy! – wykrzyknęła Oksana zamykając za sobą drzwi.
- Cześć. – mruknęła Baśka. Podniosła głowę dopiero, gdy usłyszała stukot obcasów. – Jesus, Oksia, zmieniasz image na wiosnę, czy jak?
Oksana ubrana była w garsonkę (lub kostium jak kto woli). Garsonka była lekko różowa, w stylu lat pięćdziesiątych. Buty też były różowe i Baśka domyślała się, że i torebka również była w tym kolorze.
- Wyglądasz jak landrynka – wypaliła.
- Jem dziś tak zwany lunch z szefem. Dobrze wyglądam, nie? Ja się sobie podobam. Jak patrzę w lustro, to chcę całusa.
- Mam nadzieję, że szef nie będzie chciał.
- A ja mam nadzieję, że będzie. – Oksana podsunęła sobie krzesło – Lubię się podobać. Tu nie mam komu. Poza tym, tu ludzie mają pracować, a nie patrzeć na moje nogi.
- Napatrzą się, napatrzą i przestaną. – Baśka machnęła ręką.
- Nie chcę, żeby moje nogi się opatrzyły! – Oksana udała oburzenie.
- No tak, zapomniałam, że tobie to bardzo trudno dogodzić. Nie można iść i w prawo i w lewo.
- Wiesz, gdyby nie to, że znam Grave’a od lat, fantazjowałabym na temat naszej dzisiejszej „randki”. Przystojny z niego facet. – Oksana usiadła wygodnie na krześle.
- Ja bałabym się o grobowy nastrój na tym rendez-vous. – Baśka przywiązywała ogromną uwagę do imion i nazwisk. Kiedyś nie chciała umówić się z chłopakiem, który za nią szalał tylko dlatego, że miał na imię Andrzej. – Ja raczej fantazjuję o tym, że jestem słynną piosenkarką. Śpiewam, ludzi przechodzą dreszcze, rozdaję autografy, w radio puszczają moje piosenki i wszyscy mnie kojarzą...-westchnęła - głupie, nie?
- Mam nadzieję, że nie głupie, bo ja fantazjuję o tym samym. Też chciałabym być piosenkarką. To znaczy, to nie tak, wcale nie chcę, tylko...czasem tak myślę, jakby to było, bo to nie jest marzenie – to tylko taka...taka myśl. – Zakończyła wywijając dłonią w okolicach ucha.
- Ja czasem myślę o tym, że mam konto w banku na Kajmanach. Że mam „letnią rezydencję”. – Baśka zrobiła pauzę - I trochę dłuższe nogi... – uśmiechnęła się. – Ale to są już inne fantazje.
- To chyba nie zbrodnia. – Zaśmiała się Oksana - Ja kiedyś w myślach zaznajomiłam się z Madonną.
- Karolina kiedyś w myślach się z nią przespała.
- To chyba bardziej realne niż twoje konto i kariera solistki.
- Tu nie chodzi o realność. Nie potrafiłabym wyjść na scenę i zaśpiewać, pominąwszy fakt, że nie mam głosu. To nie w moim stylu. W moich fantazjach mam inny charakter.
- Robisz się na wampa? – Oksana podsunęła się na krześle.
- Nie będę ci opowiadać szczegółów o fantazjach. Fantazje są moje.
- Ja ci mogę powiedzieć.
- Ale ja nie chcę, daj mi spokój! – Baśka zasłoniła się najświeższym numerem Science. - Nie przyszłaś tu opowiadać o tym, jak sobie wyobrażasz Michaela Grave’a i seks po tym, jak mu odśpiewasz „Happy Birthday”.
Oksana nie była w stanie zachować powagi. Oczywiście, wyobrażała sobie Michaela również i w łóżku, ale była to krótka myśl, której nigdy nie rozwinęła. Wyobrażała sobie w ten sposób wielu mężczyzn, jednych dłużej, innych od razu odrzucała. Jeżeli nie była w stanie fantazjować na temat jakiegoś mężczyzny, automatycznie skreślała go z listy potencjalnych kandydatów na „randkę”. A fantazjować lubiła. Zwłaszcza w chłodne i wietrzne noce. Taka pogoda zawsze dodawała jej sił. Czuła w sobie potęgę i moc. Potrafiła długo stać patrząc w niebo. Wydawało jej się, że potrafi czynić cuda, że jest dzieckiem nocy, która ją otulała. To były chwile, w których nie potrzebowała obecności drugiego człowieka. Oko w oko z mrokiem, tajemnicą i niebezpieczeństwem. Twarzą w twarz z przeznaczeniem, z przyszłością.
Patrzyła w siebie.
Noce ładowały jej akumulatory. Deszczowe, księżycowe, wilgotne, ciepłe, czy zimne – zawsze były piękne i magiczne. Uwielbiała, gdy wiało, gdy była burza. Każde uderzenie pioruna stanowiło dla niej zastrzyk energii i wiary w siebie. Wtedy czuła się wielka – tak jakby to ona kierowała zawieruchą. Wtedy wydawało się jej, że jest lepsza od innych. Zawsze chciała umieć czarować. Robiła to w marzeniach. Marzenia były dla niej niemal rzeczywistością. Tam spełniała się i to przynosiło jej ulgę. Zetknięcia ze światem realnym nie były brutalne, bo stanowił on część jej sennej wizji, jakimś równoległym, innym światem, w którym też istniała. Gdy tam ponosiła klęski, kompensację znajdowała w iluzji. Dlatego uwielbiała marzyć. Tworzyła scenariusze - można powiedzieć, że żyła podwójnie. To były jej czary. Tamten świat był jej przyjazny, bo był jej światem, którym rządziły jej prawa i jej wola. Nie był on jej azylem, bo nie uciekała przed nikim i niczym. Nie potrafiła odczuwać strachu, bo nie bała się życia. Sądziła, że niczym jej nie zaskoczy, że jej nie złamie, nie obezwładni, nie osłabi. Wydawało się jej, że jest nietykalna.
Nie była.
Pokonała się sama.
Baśka zdawała się czytać w jej myślach.
- Oksana, kiedyś wyśpiewamy naszą pierwsza nagrodę na Eurowizji.
- Kiedyś zaśpiewam ci „Happy Birthday”, o ile dotrwasz do końca, bo okropnie fałszuję. – Oksana wstała – No i jak wyglądam? Chciałam ci pokazać te nowe buty. Po to przyszłam, proszę pani.
- Gdybym była choć trochę Karoliną, to na pewno bym cię pocałowała, cukiereczku.
- Dzięki. Za wszystko. Po lunchu już nie wrócę. Zadzwonię.
- Baw się dobrze. Pa.
- Pa.
Baśka westchnęła i wróciła do raportu.
Oksana wyglądała cudownie, a upięte w kok włosy dodawały szalenie dodawały jej zmysłowości. Nie była piękna w sposób szczególny (tak piękna była Karolina), ale była niezwykle pociągająca. Ubrana w zwykły, sportowy strój nie zwracała niczyjej uwagi, ubrana elegancko zwracała uwagę wszystkich. Bywało, że na bankietach jej nie poznawano. Oksana doskonale zdawała sobie sprawę z własnej, ukrytej urody. Skrywała ją celowo. Nie lubiła, jeśli na nią patrzono, gdy tego nie chciała. Pełna kontrola.
Baśka była drobna. Miała małe dłonie, małe stopy i drobne piersi do kompletu. Była zadziorna i pociągała ten typ mężczyzn, których nie znosiła. Otóż lgnęli do niej ci, którzy potrzebowali niańczenia i opieki. A ona chciała równouprawnienia i konkretów. Potrzebowała mężczyzny dobrze zorganizowanego, bo inny tylko by ją irytował. Mężczyzny, który umie „robić swoje”. Swego czasu Oksana chciała zeswatać ją z Tomem Mossem, ale ta uprzedzona do nazwiska nie chciała o tym słyszeć.
Baśka najwidoczniej wiedziała, co robi.
Ze spokojem wróciła do raportu. Po pół godzinie wyłączyła komputer. Zadzwoniła do n i e g o. Spotykała się od miesiąca z n i m. Dziewczyny mówiły o nim „lingwista”, bo tylko tyle o nim wiedziały. Nie zdradziła im nawet imienia, bo było to jedno z imion, do których była uprzedzona. Na imię miał Piotr, ale wszyscy mówili na niego Artur. Sam nie lubił swojego pierwszego imienia, więc przedstawiał się drugim. Artur.
Umówiła się z nim na wieczór – koniecznie chciała obejrzeć „Troję”.
Baśka się nie spieszyła. Nie wiedziała co to poryw serca. Jeżeli kochała, to miłością spokojną, bez egzaltacji i uniesień. Baśkę ciężko było wyprowadzić z równowagi, ale gdy już się to stało – nic nie było w stanie jej zatrzymać. W furii, doprowadzona do ostateczności zniszczyć mogła wszystko. Na co dzień opanowana i systematyczna, a przez to nieraz powolna, bywała i zadziwiająco wesoła. Jej wesołość była lekką wesołością, która rekompensowała codzienną powagę.
Artur sprawił, że drżało jej serce. Nie rzuciłaby dla niego całego świata, gdyby tego zażądał, nie zmieniłaby stylu życia i nie zaczęłaby chodzić w spodniach od dresu, ale serce jej drżało. Było to dużo, nawet bardzo dużo i Baśka postanowiła być ostrożna.
Przemyślała sprawę i doszła do wniosku, że z tym mężczyzną mogłaby się ustatkować. Tak, właśnie ustatkować. Czuła, że i on poważnie rozważa taką opcję. Tu nie chodziło o romans. Spotykali się n a p o w a ż n i e. Oboje z resztą byli ludźmi lubiącymi porządek i poukładane życie. Oboje mieli taką samą koncepcję co do owego ułożenia, co się tym samym dobrze składało.
Cechowała ich również pewność – pewność, że robią to, czego chcą, że dążą do tego, co sobie założyli, że wiedzą, czego dokładnie oczekują od siebie i od innych.
Baśka – sama nieczęsto romantyczna – uwielbiała romantyczne gesty i tym właśnie zaskoczył ją Artur. Zabrał ją nad skryty pomiędzy drzewami, zarośnięty i zapomniany chyba przez wszystkich staw. Wyczarował wino i ser.
Baśka powoli i systematycznie się zakochiwała. Wiedziała, że może sobie na to pozwolić. Wiedziała, że zakochuje się bezpiecznie – nie lubiła ryzyka. Gdy już była pewna zaczęła zakochiwać się ochoczo i na wesoło, z lekkością i pewną ulgą, że jednak nie czekała na próżno. I zakochanie zostało odwzajemnione, jakby dwoje ludzi powiedziało sobie „jak szaleć, to szaleć”.
Baśka czuła, że jej wspinaczka dobiega końca i szczyt zostanie wkrótce zdobyty. Szła tam od lat, systematycznie, stawiając ostrożnie krok po kroku. Nie było to może K2, ani nawet Mount Everest, ale z jej szczytu widok był równie piękny, bo całkiem inny. Był to widok, który jej odpowiadał. I była to góra, u podnóża której chciała mieszkać.

Cdn...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...