Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

Czy metoda biorezonasu Raymonda Rife'a może zniszczyć koronawirusa?

Metoda ta już wielu pomogła w walce z boleriozą, gdy już wszytko inne zawiodło.

Zbadajmy to!!!!

Czy takiego losu chcesz profesorze, doktorze dla swoich dzieci czy wnuków i dla nas wszystkich?

 

PRO MEMORIA RAYMOND RIFE

 

Cóż z tego żem wielki i silny jak tur,

cóż z tego żem chodził do licznych szkół,

a posłał mnie na krzyż mojej udręki

zakażony kleszcz, choć był taki maleńki.

 

Mam teraz czasu godziny ku temu,

by oświetlony blaskiem cudownej

Raymonda Rife'a lampy plazmowej,

myśleć co los mi niesie i bliźniemu.

 

A może to co jest nędznym i złym,

rezonansu punkt ma? A tu słabym!

Proszę byś zawsze już pytała mnie,

kiedy miłości mojej zabraknie Ci:

jak często twoje mają płynąć łzy?

jak często twój mam widzieć strach?

jak często twój mam słyszeć żal?

by skruszał we mnie ten zimny mur,

bym poczuł jak straszny jest twój ból,

bym jak dawniej znów objął cię wpół.

 

Edytowane przez Polman (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

 

To na podstawie dostępnej aktualnie mi wiedzy "domowa" w paśmie akustycznym wersja Rifa do walki z koronawirusem.

Jak to używać - wkrótce szczegóły.

Czy to działa?

Nie wiem.

Ale nic innego nie ma aktualnie.

Takie narzędzia stosuję w domu na boleriozę.

 

 

 

Opublikowano (edytowane)

Miałem podać, jak wykorzystuję takie pliki z zapisanymi w nich częstotliwościami Rifa.

Od dawna używam ich na boleriozę.

Pliki te mam zapisane w formacje mp3.

Ja wykorzystuję do tego celu amplituner. Uzyskane dźwięki puszczam na podłączone do amplitunera słuchawki.

Słuchawki te mają jedną ważną cechę.

One się składają.

 

Ja kupiłem w MediaExpert takie słuchawki:

Słuchawki nauszne SONY MDRZX110B 

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

Nie były drogie, około 50 zł.

Te moje zabiegi wykonuję, gdy leżę już w łóżku. Po prostu kładę te słuchawki, gdy są  złożone pod siebie, np. pod część lędźwiową kręgosłupa.

 

A jak głośno ustawiam amplituner?

Gdybym słuchawki założył na uszy, to powiem, że bardzo głośno.

Gdy je mam pod sobą, to daje się bez problemu to wytrzymać.

 

A jak długo trwa seans?

Pliki na boleriozę mają wielokrotnie więcej częstotliwości. One bez żadnych powtórzeń częstotliwości trwają 30-40 minut.

 

W tym pliku na koronawirusa mamy tylko 3 częstotliwości. Każdej dałem czas 1 minutę.

Łącznie mamy czas 3 minut. Myślę, ze seans powinien zawierać kilka odtworzeń w pętli.

 

Ile?

To zależy. To ścierwo (bakterie i wirusy), które rozwalamy w sobie, wydzielają toksyny. Organizm, zwłaszcza wątroba muszą to posprzątać. Są dolegliwości zwane herksami.

Musimy sami określić, ile możemy znieść. Zwłaszcza na początku. To warunkuje długość seansu.

 

Jeszcze jedno.

Maszyna Rifa generowała falę elektromagnetyczną. Ta fala oddziałuje na elektryczność zawartą w wirusie lub bakterii, wprawiała je w drgania mechaniczne.

 

W tym co ja robię drgania są wywoływane przez falę akustyczną.

Jest bez znaczenia, jaką metodą wprawimy wirusa w niszczące go drgania, ważne by wpadł w rezonans.

 

Tak można działać tylko w zakresie słyszalnym, to jest do około 20 kHz, wyżej tylko można stosować lampę plazową Rifa.

 

Na razie tyle. Dzięki.

 

Edytowane przez Polman (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

1. Popatrzeć na koronawirusa  właściwym do tego celu mikroskopem , tak jak na tym filmie:

 

 

 

2) Włączyć taki generator plazmowy jak na filmie:

 

 

 

3) Znaleźć częstoliwości, które rozwalą wirusa.

 

Może to są te:

 

 

RIFE.jpg.298ebff54e5ce8b9b07c5860fd5c6ac8.jpg

 

Kto to zrobi!

Wołaj o to gdzie tylko możesz!

 

 

 

Edytowane przez Polman (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Koronawirus zabił chińskiego reżysera Chang Kai i jego rodzinę

Artysta miał 55 lat - zmarł 14 lutego. Nie żyją także jego siostra i rodzice- wszyscy zmarli przez koronawirusa. Rodzina mieszkała wspólnie od kilku tygodni w Wuhan - donosi brytyjski "Guardian".

Reżyser zamieszkał wraz ze swoimi rodzicami, po tym jak pod koniec stycznia zachorował jego ojciec. Reżyser informował w mediach społecznościowych na temat swojego stanu zdrowia oraz jego bliskich. Próbował też znaleźć miejsce dla swojego ojca w kilku szpitalach, jednak bez skutku. Wkrótce zaraziła się też jego matka - rodzice zmarli w odstępie jednego dnia.

Kolejną ofiarą był sam Chang Kai. O jego śmierci szybko poinformowało jego studio - Hubei Film Studios. Następnie zmarła jego siostra, która odeszła kilka godzin po tym jak stwierdzono zgon reżysera. Żona Changa Kaia ciągle walczy o życie, jednak jej stan jest opisywany jako poważny. Obecnie jest hospitalizowana na oddziale intensywnej terapii.

"Żegnam tych, których kochałem i tych, którzy kochali mnie."

Reżyser napisał wiadomość - list pożegnalny. Przekazał w niej, że on i jego rodzina nie otrzymali odpowiedniej pomocy i opieki lekarskiej.

- Mój ojciec miał gorączkę, kaszel i nie mógł oddychać. Próbowaliśmy go wysłać do szpitala, ale nigdzie nie było wolnych łóżek. Byliśmy skrajnie zrozpaczeni i wróciliśmy do domu. (...) Bezlitosny wirus pochłonął także mnie i moją żonę. Byłem w licznych szpitalach i błagałem, by nas przyjęli. Trudno było znaleźć łóżka... Byliśmy nikim. - napisał.

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Edytowane przez Polman (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Blisko, coraz bliżej...

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

A słowa nie słychać o biorezonansie.

Poeci też milczą.

A mogą o tym mówić w mediach, Internecie.

Mogą pisać petycje i wnioski w tej sprawie do podmiotów w naszym kraju.

Mogą telefonować do Szkiełka Kontaktowego :-)

Jest tyle możliwości, a poeci milczą.

 

Edytowane przez Polman (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Nie było poważnych naukowych badań tego problemu.

Tych, którzy chcieliby się tym zająć, oficjalna medycyna zaliczała od szarlatanów.

Niech jakiś poważny naukowy podmiot w swym oficjalnym stanowisku zaprzeczy jego skuteczności.

Wtedy będzie uczciwie i można dać sobie spokój.

Tym bardziej, że dysponujemy w każdej chwili bazą techniczną do takich badań.

Trzeba tylko chcieć.

I być może uznać, że dobro ludzkości jest ponad zyskami korporacji.

 

Opublikowano

@Polman z pobieżnej analizy wynika mi ze to nie warty uwagi altmed jak ktoś wierzy w skuteczność to ta wiara na pewno może pomoc w przekroczeniu wartości statystycznych efektu placebo

po za tym coś za co producenci każą sobie tak słono płacić (ponoc 135 tys za aparat) musi być przebadane i było niestety skuteczności nie potwierdzono. Dopuszczono do użytku bo nie szkodzi choć to tez dyskusyjne.

A tak na marginesie kolego :-) na coś trzeba umrzeć 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

U przedstawiciela na Polskę RZP14 kosztował 27 tyś.

Ja mogę umrzeć na cokolwiek :-)

Ale ja mam cudowne wnuki!

Jeśli nie dziadek to kto ma zadbać o ich bezpieczeństwo?

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • - Komendancie! - Jegora przeszyło déjà vu.   Tym razem Jegor zbudził się wiele raźniej, wiedział też od początku, że przemawia do niego Bartłomiej. Skołował się jednak, gdy rozejżał się wokół. Byli w obozie przy wraku, było już południe. Wokół niego leżało kilka ciał, to byli wyznaczeni przez niego wartownicy, leżał tam też Ekim. Zwrócił pytający wzrok na Bartłomieja.    - Rano znaleźliśmy was nieprzytomnych. Powróciliśmy do obozu, nosząc was na zmianę, uff, to nie było łatwe, jeszcze z uzbrojeniem i bagażem… Nikt inny się póki co nie wybudził, ale skoro Komendant dał radę, to jest nadzieja na…    -  Nie. Wątpię, że dadzą radę. Mi ktoś w tym pomógł… chyba… Nie pamiętam już. Jak sytuacja w obozie?   - Woda jest na wyczerpaniu, starczy nam do jutrzejszego ranka. Pochód i ciągła praca w tartaku skutecznie wysuszyły nasze zapasy.   - W takim razie nie ma co zwlekać, ruszamy znów do miasta. Nie mamy wyjścia, cokolwiek na nas w tej puszczy czycha, dorwie nas tak czy siak. Weźmiemy kilka pustych beczek, ile ich mamy? Osiem? Biorę trzydziestu dwóch ludzi, jedna beczka na dwie osoby, reszta na straży, w drodze powrotnej się wymienią rolami, ja poprowadzę jako nawigator. Ty Bartłomieju zostań i pilnuj obozu, wrócimy jeszcze przed północą.   - Trzydziestu dwóch ludzi? To trzecia część tego ilu nam zostało… A jeśli odjąć tych, co jeszcze kurują się na statku, to prawie połowa. Damy radę się obronić, jeśli wybudzą się i ruszą na nas Sepentrionowie?   - Nie wybudzą się, a nawet jeśli, to słuchaj mnie teraz uważnie, mam plan jak zapobiec rzezi. Zrób to jak tylko wyruszę z moją ekipą.   Przygotowania nie trwały długo, gdyż nie było czasu do zmarnowania. Grupa wyposażyła się tylko w sztylety i ruszyła w stronę ruin miasta. Beczki ciążyły im, dłonie drętwiały, lecz Jegor nie zezwalał na postój. Zatrzymali się dopiero w połowie drogi, gdy wycieńczeni rozbitkowie opadli już kompletnie z sił, wtedy nastąpiła pierwsza zamiana. Do miasta dotarli zanim jeszcze zaczęło się ściemniać, mimo to, na ulicach pod listowiem panował półmrok, nikt bowiem nie nakręcił mechanizmu na wieży. Pochód był więc naprawdę błyskawiczny. Rozstawili się kręgiem wokół studni. Mosiężny kołowrót trzeba było nieco rozruszać, do jego operowania potrzebne były cztery osoby, każda więc czwórka pokolei napełniała swoją beczkę. Tyle dobrego, że przy całym trudzie w poruszeniu maszyną, nagroda była współmierna do wysiłku. By zalać beczkę w pełni, potrzebne było zaledwie jedno wiadro. Gdy je wciągnięto, wszyscy pojęli czemu kołowrót pracuje z taką trudnością, było doprawdy przeogromne!   Podczas gdy jego towarzysze zajmowali się uzupełnianiem zapasów, Jegor wywędrował w głąb metropolii. Odwiedził budynek, w którego izbie znajdował się fresk królowej Melinoë, to bez wątpienia jej twarz widział w majakach, nieopodal obozu Sepentrionów. Bezskutecznie próbował wgryźć się w arkana wyryte na ścianie, bariera językowa była nie do przeskoczenia. Zauważył jednak szczegół, który ówcześnie był przeoczył tuż przed śmiercią Heinrocha. W rogu, przy suficie pomieszczenia wisiało pod kątem małe, krągłe lustereczko. Było zbyt małe, by można się było w nim przejrzeć, zdawało się też być uformowane na wzór soczewki skupiającej. Ataman rozejrzał się jeszcze po ppmieszczeniu, w poszukiwaniu poszlak, które dalej mogły się gdzieś w okolicy skrywać. Okazało się, iż w rogu przeciwnym do lustereczka, ciągnie nię przez podłogę mała szczelina. Wyglądała ona jak drobny tunel, ciągnący się do ukrytego pod podłogą pomieszczenia. Jegor przebadał wszędy izbę, próbował naciskać dłońmi na ściany, obmacywał na pozór dziwnie wyglądające, umieszczone w murach cegły. Nic nie dawało skutku. Przegrzebał jednak jeszcze trochę fragmentów potrzaskanych mebli. Okazało się, iż pod jedną ze stert dech, które niegdyś były wystawnym szeregiek półek, ukrywał się postrzępiony właz, za którym ciągnęły się schody do ziejącej czernią piwnicy. Jegor na szybko wykonał z pęku spróchniałych desek i kawałka tkaniny oderwanej od swej koszuli, prowizoryczne łuczywo, skrzesił krzemieniem ognia i ruszył w głąb ukrytego pomieszczenia. Kamienne stopnie schodów utrzymały się w zadowalającej kondycji, mimo to Jegor zachiwał ostrożność przy schodzeniu. Łuczywo dawało światło o znikomym zasięgu, z oddali mieniły się tylko składowane w podziemnych, dziurawych skrzyniach stosty kolorowych klejnotów, trzymał więc się kurczowo ścian pomieszczenia. Zdawało się być ono podobnej wielkości, co jego górny odpowiednik. Dotarł w końcu do kolejnego przejawu technicznego geniuszu starożytnych budowniczych. Mianowicie rój ogromnych zwierciadeł wisiaj przed jego oczami, na mosiężnych stelarzach. Zwierciadła zapewniały dyskrerny pogląd, na wnętrze budynku i jego otoczenie. Był to cały system luster, o nie mniejszej zawiłości, niż soczewkowy mechanizm z wieży. Tu również znajdowało się kilka mosiężnych korb, po których przekręceniu zmieniał się obraz widoczny w zwierciadle. W ten sposób przesiasujący tu urzędnik mógł mieć wgląd na cały rozległy krąg miasta. Jegor testował po kolei różne ustawienia obrazu, w pewnym momencie natrafił na widok, którego nie kojarzył ze swoich wędrówek między alejkami. Był to ziemny lejek ze sporawym budynkiem na jego dnie. Jeden z obrazów ukazał mu również mosiężną bramę, nie tą jednak, którą tu wszedł, ta była zamknięta. Ataman dostał więc w ręce dodatkowe loszlaki, które mogły pomóc w rozwiązaniu zagadki miasta. Wracając na plac główny, zobaczył, że jego podkomendni kończą już wypełniać beczki.    - Gdy już skończycie, ruszcie do obozu beze, ja chcę się jeszcze trochę rozejrzeć po mieście. Tu jest mój kompas, dam radę wrócić bez niego. Pod żadnym pozorem mnie nie szukajcie.    Po tych słowach podążył ulicą, prowadzącą na południe. Była to prawdopodobnie główna aleja, ciągnęła się od północnej bramy, przez główny plac, aż do, jak się za chwilę miało okazać, bramy południowej. Mosiężne wrota były zaryglowane, Jegor posiłował się z nimi. Jego siła ponownie okazała się być większa od upartości rygla, brama więc staneła otworem. Za nią ciągnęły się ślady zanikającej już starożytnej, kamiennej ścieżki. Przez większość drogi trakt ten prowadził Jegora w linii prostej, u schyłku zaczął się z wolna zwijać w schodzącą w dół kotliny spiralę. Drzewa drastycznie się przerzedziły, na dnie dnie kotliny nie było już ich wcale, trudno było się też doszukać kęp traw. Zerknąwszy w niebo, Jegor ustalił, iż wieczór chyli się ku końcowi, towarzysze powinni zostawić go daleko w tyle. Tej nocy była pełnia, Księżyc wisiał w całej swej okazałości. W kotlinie, w miejscu drzew, wznosiło się coś innego. Było to nic innego jak ponure cmentarzysko starożytnych. Na jego środku wzniesione zostało mauzoleum, stylem architektury przypominało ono gmachy wzniesione w sercu miasta, bogate więc było w rozmaite zdobienia. Bez wątpienia był to grobowiec spoczywających monarchiń. Wnętrze mauzoleum wypełnione było w całości ciemnością. Liczne pajęczyny zdobiły każdy kąt licznych pomieszczeń, a pośrodku każdego z nich umiejscowione były sarkofagi, a na nich wyryte starożytnym pismem imiona władczyń. Pod tymi kamiennymi płytami spoczywały członkinie długiej dynastii, władającej miastem przez jeszcze dłuższe wieki. U schyłku korytarza, znajdowała się komnata, której wejście zasunięte było kamiennym blokiem. Jegor domyślił się, iż napis na szczycie zabarykadowanego przejścia musiał brzmieć Melinoë. Czerń omiotła szczelinę wejścia do mauzoleum, na zewnątrz panowała już noc. Tylko nikły snop srebrzystego światła rozpraszał się wewnątrz, pozwalając dostrzec choć kontury pomieszczeń. Po stopach Jegora przewiał chłód, uchylił wzrok, między szparami kamiennego bloku przeciskała się sinawa mgła. Wiła się jak zwierzę w konwulsji, po czym jej wicie splątywały się ze sobą, tworząc coraz większe kłęby.    - Welesie… coś ty wpuścił do Ludzkiego Świata - wymamrotał do siebie pod nosem.   Rzucił się biegiem ku wyjściu. Nie oglądał się, bowiem za plecami znów słyszał ten przeraźliwie łagodny śpiew, tak groteskowy w obliczu grozy, jaka panowała wokół. Starał się nie baczyć na niego, skupiał się na wsłuchiwaniu w chaotyczny stukot, jaki wywoływały podczas biegu jego buty. Dyszał jak człowiek walczący o własne życie, bo uświadomił sobie, że ma to właśnie miejsce. Echo jego sapania wracało do jego uszu, choć nie był już pewien, czy dech był rzeczywiście jego, nie znalazł w sobie odwagi, by sprawdzić, czy to ktoś inny dyszy mu na kark. Echo zamilkło, gdy wybiegł z budynku, on jednak dyszał dalej, nie zatrzymując się, wspinając na coraz wyższe kręgi spirali. Wtedy to zwrócił głowę na nekropolię, była tam ta kobieta z fresku, ta, która nawiedziła go pod obozem Sepentrionów. Przyspieszył biegu, gdy nikczemna postać wyzbyła się swojej ludzkiej formy i stopniowo waporyzowała. Sina chmura wspinała się na skróty, po zboczu, przecinając w poprzek kręgi spirali. Pojął wtedy, że ludzka jest tylko jej powłoka, natomiast wewnątrz czyhało bluźniercze wynaturzenie. Jegor był już na szczycie, biegł ile sił w nogach, czasem potykał się o wystające z drogi kamienie, lecz w adrenalinie szybko łapał na powrót równowagę. Gdy przebiegał przez bramę, nawet jej nie próbował za sobą zaryglować, wiedział, że kobieta przeniknie przez nią pod postacią mgły. Wpędził między zabudowania, próbował zgubić pościg między zawiłymi alejami, było to jednak bezskuteczne. Mgła wciąż i wciąż podążała za nim. W pewnym momencie upiorna postać zmaterializowała się przed nim. Jegor wyhamował gwałtownie nogami, upadł na ziemię, próbując zawrócić. Wpatrywał się w królową miasta tylko przez ułamek sekundy, jej diadem przywodził mu kształtem księżycowy sierp. Zza uchylonych z lekka warg, nieśmiało wyglądały błyszczące alabastrem kły, ponętny uśmiech obnażył ich niespotykaną wśród rodzaju ludzkiego długość. Wtedy dotarło do niego echo słów, jakie usłyszał z ust sennego przewodnika.    - Na Welesa, ja się tu przecie z wąpierzem mierzę! - powiedział do siebie w myślach - Podobni sobie mogą się przemóc, wiem co już muszę zrobić.   Porwał się z ziemi i mknął ku głównej alei. Wypadł przez północną bramę, biegł dalej w kierunku, na który prosto się ona otwierała. Do wieży na skarpie.   Mgła sunęła, lejąc się między pniami. Jegor zaczął już utykać ze zmęczenia, gdy przed jego twarzą pojawiła się ociemniała, szara ściana skarpy. Wicie mgły gładziły go już po kostkach, a on wykorzystywał każdy rąbek pozostałej w ciele siły, by tylko dotrzeć do kresu swego planu. Teraz mógł swobodniej biec, miał do dyspozycji kilka metrów bez roślinnej szerokości. Gdy ściana uchyliła się już dla niego wystarczająco, dał susa, łapiąc się dłońmi kamienistej krawędzi, zabujał się, wykorzystując ciężar własnego ciała i wturlał się na podwyższenie. Wystrzelił jak z napiętej cięciwy, gdy jego ciało przestało się obracać na trawie. Próbował zaoszczędzić sobie w ten sposób jak najwięcej siły i zwiększyć dystans między sobą a mgłą. Na niewiele to się zdało, mgła szybko nadrobiła dystans, wspinając się bez wysiłku po skalnej ścianie.   Wieża odcinała się na tle srebrzystej poświaty pełni księżycowej. Jegor przeskakiwał ze stopnia na stopień schodów, mgła sunęła za nim. Atramentowa ciemność wypełniała wnętrze wieżowego walca, Jegor tak naprawdę, dzięki instynktowi i dobrej pamięci uniknął ogromnej szpary w schodach. Mgła natomiast nie zwróciła na szczelinę najmniejszej uwagi, sunęła dalej za Halyjczykiem. Ataman wbiegł już na taras, obszedł go i prężnie pokonał szczeble drabiny. Stanął w izbie, próbował przypomnieć sobie instrukcje, jakie objaśniał mu profesor Heinrich kilka dni temu. Kręcił jedną, drugą korbą dla pewności, na to już nie było jednak czasu, mgła wlewała się do izby. Jegor więc postawił na desperacki krok, wybił szybę jednego z okien i usiadł na ramie. Wspinał się na dach, gdy mackowate członki mgły oplatały jego łydkę. Wyrwał się ostatkiem sił i stanął pod zwierciadłem, a przed atamanem wyłoniła się postać kobiety, bladej królowej Melinoë. Krok po kroku wąpierzyca zbliżała się do mężczyzny. Wtedy też wiatr się rychło wzmógł, a z niebios poczęły niemrawo opadać krople deszczu z zasłaniających powoli coraz większą połać nieba chmur, Jegor nie mógł dłużej zwlekać. I gdyby ktoś widział teraz to wszystko, mógłby pomyśleć, że to już dla atamana koniec, tak jednak nie było. Ataman chwycił za krawędzie sterczącego na czubku wieży zwierciadła i obrócił jego paszczę wprost na ciało upiorzycy. W izbie z mosiężnym cylindrem zdążył skoordynować jedynie soczewkę, teraz jednak zwierciadło w jego rozwartych ramionach raziło Melinoë niczym innym, jak zogniskowanymi promieniami Słońca, którymi karmił się Księżyc, tak jak wąpierz, który karmi się ludzką żywotnością.    Okropny, nieludzki syk dotarł do uszu Jegora, ciało upiornej królowej oplatywały coraz gęstsze języki żywego ognia. Wypadła poza krawędź dachu wieży, i niczym rzucona w przepaść pochodnia, ulatywała w czarną otchłań. Gdy jej ciało legło w rosnące u stóp wieży źdźbła trawy, rozproszyło się w popiół. Został po niej tylko złoty diadem z platynowym zdobieniem w kształcie księżyca.   Jegor powrócił do izby wymęczony jak po tygodniach wiosłowania. Złożył się pod ścianą i zasnął, tym razem spokojny, że rankiem się rozbudzi. Niebo zaczęło się na powrót rozpogadzać.   Powrócił przed południem do obozu. Zastał go w radosnym gwarze, wszyscy koili pragnienie świeżo uzupełnioną wodą. Ku radości Jegora, w całym tym tłoku plątał się też Ekim, rozpromieniony po długim śnie. Gdy rozbitkowie spostrzegli atamana, wznieśli huczny okrzyk.   - Gdzie byłeś Komendancie? - krzyczał Bartłomiej - Całą noc czekaliśmy w zniecierpliwieniu, jeszcze te błyski na wieży. Myśleliśmy, że będzie burza, ale się wtem się rozpogodziło.   - Daj odpocząć, wkrótce wszystkim opowiem. Czy zrobiłeś wszystko to, co ci kazałem przed wyprawą?   - Tak jest, wszystko zgodnie z instrukcjami.   - Na Tengri! Cóż to takiego? Ominęło mnie coś? - wtrącił się w rozmowę Ekim.   - Chodźmy na statek - zaproponował Jegor - wszystko się tam wyjaśni.   Podpłynęli do galery tratewką, wspięli się po drabinie, ciągnącej się po bakburcie. Remonty na statku jeszcze nie ruszyły, w całym tym zawirowaniu przygotowano do niego dopiero małą garstkę materiałów. Część rannych zdążyła się już wykurować, pozostałych przeniesiono na plażę. Jegor, Bartłomiej i Ekim zeszli pod pokład. To co tam znaleźli wprawiło Ekima w niemałą konsternację. Bowiem do ław, przy wiosłach, przykuci byli zdradzieccy Sepentrionowie, z pułkownikiem Michaiłem Zajcewem na czele, którzy dopiero co się wybudzili i byli w nie mniejszym szoku niż Ekim.    - Co to ma wszystko znaczyć?! - wrzeszczał zachlapujący podłogę śliną Zajcew.   - Jak to co? Za zdradę należy się kara. Brakuje nam ludzi, a potrzebujemy, by ktoś wprawiał galerę w ruch. Powiosłujecie sobie trochę, tylko w przeciwieństwie do nas, wbrew własnej woli - i Jegor po tych słowach zalał Sepentrionów gromkim śmiechem.   * * *   Dwa tygodnie później, reszta rannych doszła już do zdrowia i prace nad odrestaurowaniem galery szły pełną parą. Ogromna część materiałów była już gotowa, należało je już tylko umieścić w odpowiednich miejscach. Szczęściem zdolności budownicze Halyjczyków przeskoczyły oczekiwania Ekima, temu po kolejnych dwóch tygodniach wspólnej i dobrze zorganizowanej pracy galera była już gotowa. Wyrobili się na dzień przed pełnią, mieli więc wolną dobę poświęconą na świętowanie. W tym czasie też zaniesiono na pokład skarby z ruin miasta. W wieczór odpłynięcia, Ekim wraz z Jegorem wyruszyli do wieży na skarpie. Ekim był urodzonym matematykiem, temu nie miał problemu z ustawieniem soczewki i zwierciadła tak, by uchwyciło promień uciekającego Księżyca z pewnym opóźnieniem. Gdy powrócili na plażę, ciemność zapadła, a dno otaczających wyspę wód poczęło fosforyzować na mieliznach. Zwodowali statek tam, gdzie wciąż panowała ciemność i podążali dalej, wiosłując wzdłuż atramentowego szlaku. Po nieco ponad miesiącu, byli nareszcie wolni.   Gdy dotarli już do stepowych brzegów, rozładowali skarby i sprzedali łajbę, wraz z Sepentriońską załogą, z powrotem w buduńskie ręce. W tawernie dowiedzieli się, która to wyspa uwięziła ich w swe sidła. Zwała się ona Wyspą Burzową, nazwę zawdzięczała nader często panującym wokół niej sztormom. Żeglarze Morza Wewnętrznego opowiadali o niej niestworzone legendy, większość jednak opiewała, iż nikt nigdy jeszcze z tej wyspy nie powrócił. Wyspa była przez wieki omijana z dala, choć nierzadko się zdarzało, iż sztormy chwytały nieuważne statki i spychały je ku okolicznym skałom. Po tym jak załoga Jegora Wyspę Burzową opuściła, częstotliwość sztormów w tamtej części morza drastycznie spadła. Lęk przed wyspą jednak pozostał.
    • @Tectosmith Ulotna puenta w kolorze nieba.
    • @Leszczym Michał, Twoje pisanie ma potencjał terapeutyczny i idzie to w obydwie strony dla czytających i dla Ciebie. Trzymaj się cieplutko.
    • - Oko... - Jeju - dar. - A pokojowo Joko paraduje. - - Joko!  
    • O, co; - Baobaba typ? Pyta;  - Babo, a bo co?  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...