Po łąkach, które w księżycu się topiły,
chadzałem jak zwykle, opium upojony,
szukając inspiracji, co mnie kusiły —
upadałem co chwilę jak natchniony.
By znaleźć to jedno oblicze lubieżne,
o twą pierś wołały me usta grzeszne,
które z kartą bladą złączyć mógłbym,
nim w namyśle obszernym spłonąłbym.
Woń twa na wietrze się zagnieździła,
aż w mych nozdrzach do cna zagościła.
Teraz do twego ciała zmierzam chwiejnie,
po omacku moja noga do ziemi legnie.
Wzroku nakarmić z daleka nie zdołałem,
i już z wolna twą głowę dostrzegałem;
pobladłe kosmyki na skale wirowały,
w głuszy, gdzie rytmy gwiazd nas związały.
Z zachwytu na twą bladość się rzuciłem —
me dłonie z twymi płucami się zjednały,
włókna surduta świeżą barwę zyskały,
a me lico zgnilizną twą przykryłem.
Do warg twych przywarłem nierozłącznie,
język mój w ściankach twej szyi skryłem;
nasze truchła złączyły się niezwłocznie —
w zgniliźnianym pałacu dziś żyłem…
Ja kupuje sery z naturalną otoczką, nie powiem ci nazwy, w środku jest mięciutki, pyszny i bardzo zdrowy. Kupuję go w jednym sklepie lokalnym, nie wiem skąd go biorą:)
Zatoczyła koło,
od drzew morelowych do wiśni kwitnących.
Nie błądziła, jakby drogę dobrze znała.
Przystanęła na chwilę, odpocząć przy stawie,
wspomnieć, jak w głębokiej wodzie zgubiła
pierścionek z zielonym oczkiem.
Wiatr zaszumiał, chmury przypędził,
ruszyła dalej nim nocy czerń, nastanie.
Jeszcze pachną jej włosy morelą,
i kwiaty wiśni sypią się za nią.
Troskliwie patrzy, fruwają motyle,
łąki pachną skoszoną trawą.
Bocian na jednej nodze coś do niej klekocze.
z naprzeciwka uśmiecha się do niej...
chyba turysta?
pyta: "Czy tędy wiedzie droga do szczęścia?"