graphics CC0
niektóre wiersze koją autonomią umysłu
rzucają cień jak drzewo
na obruszoną macierz
treść osacza
bierną dojrzałość
puszczam je przodem
odchodzą z barankiem brzasku
przygarbiona sylwetka
naburmuszony kołnierz
niepodległe zasady
zaklęte
aromatem jesieni
kipielą zamieci
kroczą naiwne – w siną dal
gdzieś w zawiei
czai się inny człowiek
przypadkiem napotyka wyimek
okazjonalna cząstka zachwytu
włóczy wtórnym sumieniem
nie znam lecz zazdroszczę
otacza się moim mozołem
pączkuje jak salix babylonica
w abstrakcyjnym sezonie
rozstania…
przeważnie
wydarza się to późną jesienią
pod chomątkiem latarni
rozproszone światło
łypie nugatowym okiem wen
nawet trochę mi żal
wiersz odchodzi w dorosłość
gen z genu
pełnoletnie dziecko z mojej krwi
zdumione swobodne dzieło
podmiotowe z asymetrii
idzie na swoje
zakłada rodzinę
gdy spotykamy się czasem
uchylamy odlotowe kapelusze
—