Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

"Bezimienność" (nie skończone)


Piotr B.

Rekomendowane odpowiedzi

Jak zwykle nad ranem obudził go dziwny niepokój. Nie był świadom jego podstaw, jednak często łączył go z koszmarami sennymi, których zwykł nie pamiętać. Gdy wstawał łóżko przeraźliwie zaskrzypiało. Odsunął zasłony i wtem oszołomił go oślepiający blask promieni rannego słońca. Stał chwilę patrząc jakby beznamiętnie za okno, jednak wewnątrz zastanawiał się nad tym po co właściwie co rano odsłania zasłony, idąc dalej tym tropem zadał sobie pytanie po co je w ogóle zasłania... Niezgrabnie się odwrócił z gracją równa tylko i wyłącznie innej ledwo przebudzonej osobie i wdepnął w stare pudełko po mączno-serowym wytworze włoskiej kuchni. Stanął przed łazienkowym lustrem i kolejny raz popadł w zadumę, był ciekaw czemu ludzie senni czasem przemieszczają się nie pamiętając potem tego. Stał i myślał, ani przez chwile nie pomyślał, żeby odkręcić wodę, aby zastała w rurach zimna ciecz w międzyczasie spłynęła. Podrapał się w tylną część ciała u koni potocznie nazywaną zadem i dłonią przejechał po swojej twarzy, bardziej przypominającej kaktusa niżeli pupkę niemowlęcia. Nie mogąc znieść ciasnoty łazienki, po załatwieniu potrzeb i przeżyciu szoku na skutek bliskiego spotkania z lodowatą wodą, udał się z powrotem do swoich czterech kątów. Pokój był mały, mieściło się tu stare łóżko, na którym od wielu miesięcy leżała ta sama zielona pościel. Pod oknem było wysypisko odpadów różnorakiej maści: od układów scalonych po puszki ostałe jako niejadalna, aczkolwiek średnio integralna część napojów. Po lewej stronie od okna znajdowało się biurko do którego właśnie przyczłapał. Przewalił papiery i jakieś magazyny, które należało oddać na makulaturę już w zeszłym stuleciu. Najwyraźniej nie znalazł tego czego szukał, bo wyraźnie zdenerwowany zajrzał pod biurko. Obiekt, którego obecnie pożądał, a najwyraźniej kiedyś leżący na biurku, był teraz pod nim. Wyciągnął rękę i podniósł majtki nie wyglądające na zbyt świeże lub choćby czyste. Widać było, iż ten nieodzowny element męskiej garderoby przeżył niedawno zalanie czymś tłustym. Prawdopodobnie właściciel jadł, coś wysokoenergetycznego, gdy element pokarmu bez wcześniejszego pytania o zgodę, najzwyczajniej w świecie chamskim zwyczajem, spadł na używane już wtedy gacie. Właściciel majtek podniósł się z pod biurka, i począł szukać innych części garderoby. Spojrzał szybko na zegarek ścienny, którego urokiem było to, że wskazówki chodziły w niewłaściwą stronę- kolejny uroczy zakup od przyjaciół zza wschodniej granicy. Niejako cudem odnalazł spodnie i koszulę poczym wybiegł z domu. Nie był świadomy tego czy zamknął drzwi, ale najwyraźniej jego umysł zaprzątały inne myśli.
Wrócił późnym popołudniem, przechodząc przez pusty bezokienny przedpokój, usłyszał szum wody. Przeszedł przez kuchnię, następnie przez swój sypialnio-salon i wszedł do łazienki. Widocznie rano zapomniał zakręcić kran, gdyż obecnie całe pomieszczenie osnute było gęstą mgłą. Zjawisko to zaistniało ponieważ nieuważny gospodarz odkręcił gorącą wodę mając nadzieję, iż wychłodzony, chlorowany, raczej nie zdatny do picia płyn szybciej zrobi się ciepły. Nie zakręcił jej przed wyjściem, ale zrewanżował się teraz. Delikatna wodna aura osiadając na ścianach, z pewnością pozwoli teraz tu wyrosnąć nawet najbardziej wybrednemu gatunkowi grzyba (swoją drogą plantacja borowików na łazienkowej ścianie, mogłaby okazać się dochodowym biznesem).
Lekko zaniepokojony swoją nieostrożnością, przeszedł do kuchni. Po środku stał duży, prostokątny, zbudowany z płyty wiórowej stół. Przy stole były dwa krzesła- stanowczo za dużo jak na jedną osobę, a zarazem za mało jak na tak olbrzymi stół.
Na blacie przebywała urocza, stara i jakby nieco brudna cerata. Obecnie takie standardy kuchenne mogłyby przejść tylko w podrzędnych barach mlecznych. Usiadł na krześle. Krzesło najwyraźniej zaprotestowało przeciw przeszkadzaniu mu w wypoczynku, bo przeraźliwie krzyknęło i niczym lis we wnykach pozbawiło siebie nogi. Upadł z łoskotem na czarną (choć niegdyś białą) wykładzinę podłogową. W zasadzie nic mu się nie stało, poza tym ze od teraz siadanie może nie być już przyjemnością. Jedno należy przyznać: kontaktując się z podłożem nawet nie pisnął. Wstał, kilkoma kopniakami skrócił agonię trzynożnego przyjaciela czterech liter. Z błogim uśmiechem jaki nie gościł na jego twarzy już od dawna, wyszedł z kuchni. Do jego ograniczonej świadomości dotarła wiadomość o niskim stężeniu tlenu w zatęchłym powietrzu jakim obecnie oddychał, najprostszym wyjściem jakie wydało mu się słuszne, było otwarcie okna.
Siedział na łóżku a z nim ciemność, okno było otwarte, on marzł, lecz jednak nie miał ochoty go zamykać- już zbyt długo było zamknięte. Jeśli teraz będzie dłużej uchylone to nie trzeba będzie go potem już długo ruszać. Pozornie wegetując w mroku, myślał. Przez jego ciasną głowę przetaczały się smutne myśli, w dalszym ciągu nie mógł pojąć czemu to właśnie jego spotkała ta rzecz. Na świecie jest tylu ludzi, dlaczego nie spotkało, to któregoś z nich. Czemu on miał cierpieć zamiast milionów... Nie był w stanie tego pojąć.



Naczynie zapełnione błotem
nie pomieści zbyt wiele wody...

Wiedział, że nie wytrzyma dłużej, wszystkie nawet najbardziej błahe sprawy wydawały się nie do rozwiązania. Wyszedł z domu, ale tym razem miał pełną świadomość, że zamyka drzwi na klucz. Miał pełną świadomość- to było najgorsze. Jakże on marzył aby być czymś bez świadomości albo chociażby bez uczuć. Pragnął być ziarenkiem pisku. Ta forma wydawała się najdoskonalsza, w końcu nie sposób zranić kamień. Dodatkowo taka drobina jest całkowicie niepozorna, przez swą wielkość niewidzialna. Wiedział dobrze, że nie będzie nikim innym, sam miał się zmierzyć z swoimi troskami. Tak naprawdę wyszedłby zapomnieć, ochłonąć, oderwać od siebie palące niczym rozżarzone żelazo kłopoty. Znalazł się na zewnątrz ale nie dość, iż nie widział, dokąd może pójść to jeszcze metaliczne nocne niebo roziskrzyło się, mityczni bogowie rozgniewani tym, że nikt o nich nie pamięta miotali piorunami. Spojrzał do góry i na twarzy poczuł chłód, ale nie na całej, na skrawku policzka. Dotknął tego miejsca. Z jego ciałem miała kontakt woda, mała kropelka oderwała się od tafli odwróconego dogórynogami podniebnego jeziora.
Zaczęło padać, błyskawice, co jakiś czas, rzucały pełne trwogi, zbyt jasne światło. Kiedy rozjarzały niebo, świat stawał w bezruchu, rześkość powietrza zamierała, chłód znikał i zastępowały go fale gorąca, tylko wiatr niepokorny nic robił sobie z owej „pustki czasowej”.
On szedł teraz wzdłuż chodnika, patrzył pod nogi. Nie widział swoich stóp ani przeszkód na drodze, był skoncentrowany na wąskim pasie trasy, będącym w stałej odległości od jego pochylonej głowy. Zaczął mamrotać, nie narzekał, wychwalał deszcz, mówił coś, że deszcz spływając po nim spłukuje z jego skóry kurz. Kurz- każda jego drobina nosiła pamięć wydarzeń minionego czasu, on, co chwile słyszał jak bród na jego ciele przypomina mu o przeszłości.
Nieczystości zabrała woda. Przestało padać. On był całkiem przemoczony, nie czuł zimna, nie myślał o niczym. Przemieszczając się, co chwile wchodził w kałuże. Zatrzymał się nad jedną, ujrzał w niej księżyc i gwiazdy odbite od tafli wody. Czuł, że świat za powierzchnią lustra jest dobry, emanował z niego spokój. Ten świat nie mógł być zły, bo prawa tam stawała się lewą, zło tego świata w tamtym musiało być dobrem. Do kałuży wpadła mała kropelka, uciekająca z tonącego okrętu zwanego liściem. Idylla, którą on ujrzał runęła, pochłonęły ją fale, jego Atlantydę pochłonął ocean. Stał poruszony, odczuł, że drobina może zburzyć jakiś ład. Coś nieznaczącego może być końcem ostatecznym czegoś gigantycznego... ale z drugiej strony ta drobina staje się czymś ważnym, co samo być może zaatakowane i zmienione... Udał się na spoczynek.


Bomba atomowa to za mało
żeby naprawić ten świat...

Nie spał zbyt dobrze, okruchy jedzenia boleśnie uwierały go całą noc. Dawno powinien był wytrzepać pościel, ale jego artystyczna natura wzięła górę. Tak więc odpoczywał co noc w sposób przypominający bardziej masochistyczne tortury niżeli wakacje w kurorcie. Jak co dzień wstał, podrapał się, wpuścił światło do pokoju. W zorzy poranka świat nabierał znów sensu, życie stawało się wartościowe. Leniwie podniósł się z miejsca, które należałoby nazwać pustym chlebakiem. Oczyścił ciało z odłamków chlebowych szrapneli. Spojrzał na zegar. Hmm... zegar nie działał, widocznie najtańsze bazarowe, importowane ze wschodu, brzydko wyglądające przy tym przeterminowane o dwadzieścia lat baterie nie były przygotowane do pracy dłuższej niż trzy dni. Zerwały umowę, złożyły wymówienie, zwolniły się lub po prostu krótko mówiąc umarły. Wyjął je z chronometru. Trzymał w ręku dwa małe bateriane trupki- odeszły w sile wieku... czemu tak musi być ?! Widocznie rozczulił go ten widok, gdyż wyprawił im godny pogrzeb wrzucając je do polietylenowej trumny, wyściełającej wnętrze żółtego kubła na odpady organiczne, plastik i szkło. Recajkling pełną gębą.
Był w łazience i patrzył w lustro- znowu ta sama nudna twarz, może tylko odrobinę starsza niżeli wczoraj. Miał okropnie potargane włosy, każdy kłak chciał być niepodległy, żyć własnym życiem, manifestacją tego była jego fryzura. Wziął do ręki szczoteczkę, w drugą garść chwycił pastę. Co tu mówić... średnio dokładnie wyczyścił zęby koloru kawy z mlekiem, z tym, że kawa była potwornie mocna a mleka dziesięć razy mniej od niej, dokładniej to było dziesięć łyżeczek kawy na szklankę wody i około dwudziestu pięciu mililitrów mleka. Między zębami zalegała masa pożywienia, różnobarwne kulki były wszędzie skrzętnie poupychane po zakamarkach jamy potocznie zwanej ustną, lecz tu bardziej mordną. Makabra.
Na ścianie łazienki zagnieździł się już gatunek pleśni, ale póki co nie chciał wyjrzeć spod niegdyś białej farby- biedak był nieśmiały. On założył ubranie, tak, to samo co wczoraj, przedwczoraj i z tydzień temu... znalazł je bez trudu bo odpoczywało w blasku porannego słońca w okolicach środka pokoju. Leżało na dywaniku... było mu dobrze, roztocze w nim mieszkające spokojnie żerowało, nie przejmując się „zewnętrznym światem” , każdy elektron materii bezwładnie, leniwie poruszał się pradawnym obyczajem. On stanął w kuchni otworzył szafkę i wyjął coś do jedzenia. Nie zerknął na termin przydatności do spożycia, najwidoczniej było to nieistotne, aczkolwiek gdyby sprawdził to napewno... i tak by to pochłonął, ale normalny człowiek z przekąsem wyrzuciłby to do śmieci. Potknął się o krzesełkowe martwe ciało. W przestrzeni powietrznej kuchni krążyła mucha, jej bzyczenie było poranną arią, są tacy co słuchają radia, a i tacy co owadów. Siedząc najedzony, słuchając niby-muzyki wpatrywał się w plamę na ścianie. Nie była to zwykła brudna powierzchnia, był to artystyczny obraz śmierci, swoisty nagrobek... miejsce święte, mini cmentarz, świątynia niebytu. Nawet najstarsi ludzi nie pamiętają już co zginęło w tamtym miejscu, wiedzą tylko, że umarł tam ktoś niezmiernie ważny dla losów świata. Spotkała go zaiste tragiczna śmierć- rozmazanie na ścianie, przy pomocy starej gazety, z ręki otumanionego robala wielkości wyprostowanej małpy (stojącej na książce telefonicznej)(albo i dwóch). Morderca.
Wyszedł ze swojej zdegenerowanej przestrzeni życiowej, wpełzł w jeszcze gorszą. Nie dość, iż była również zdegenerowana (i to może nawet bardziej) to była niczyja. Straszliwa pustynia upadłych idei, i cieni postaci, nabierających kształtów w swych światach. Miał cel. Zmierzał śpiesznie na spotkanie nieuniknionej dziś rzeczy, płyty chodnikowe po których stąpał, odczuwały jego spięcie. Na ten ułamek sekundy wiedziały wszystko o czym myśli, zdawały sobie sprawę, że on nie jest zwykłym człowiekiem, jak te miliony wcześniej. Szedł coraz szybciej, każda sekunda dłużyła się w nieskończoność, czas, normalnie sączący się w klepsydrze życia jak smoła nagle przybrał gęstość spirytusu, palącego wszystkie jego nie zagojone rany. Wiał zimny wiar, niebo zasnuwały białe chmury ale paradoksalnie jemu było duszno. Z trudem łapał nawet najmniejszy oddech, ciągle myślał o tym co zdarzy się za chwile. Świat zawirował, przebił go blask, objawił się sens. Nagle upadł.

Duża wskazówka na dziesiątce
Mała na dwudziestce piątce.

Cienie uciekające przed światłem, chowające się za wszystkie przedmioty omijały jego ciało. Leżał nieprzytomny, a może nawet nieżywy. Miał rozbitą głowę, leżał w kałuży własnej krwi.
-Ja żyję- krzyczał, nikt tego nie mógł usłyszeć, nikt nie chciał tego wiedzieć. Jedna wypalona żarówka w obwodzie zamkniętym, powoduje brak przepływu prądu. Tu było inaczej- prąd nigdy nie płynął, żarówki nigdy się nie paliły, a to, że nagle jedna z nich była tłuczona, nie zmieniało bilansu światła i ciemności na świecie. Wiedział, że nie umarł, ale wszystko świadczyło za tym, że się myli. Jego ciało nagle przebiegły drgawki, chwilkę się trząsł, a potem przestał się poruszać.
Jego błogi sen skończył się. Odzyskał świadomość, rozejrzał się. Widział nieskończoną zieloną łąkę, wokół pachniało życiem, przestrzeń była przepełniona jasnością. Czuł szczęście... Wtem zaniepokoił się. W oka mgnieniu trawa poczęła usychać albo, w niektórych miejscach gnić. Wzeszło czarne słońce i zaczęło emanować mrokiem. Był odwrócony twarzą do nowego samozwańczego pogańskiego Boga. Wąski snop światła skrywał się przed czernią za jego plecami. Słońce zaczęło schodzić coraz niżej nad ziemię, kurczyło się, zaczęło zmieniać swą postać. Już po chwili naprzeciw niego stał on sam zrodzony z czarnego władcy nieba. Byli identyczni. Czy największe przeciwieństwa nie mają jednego mianownika? Wszak oba są idealnie inne, a skoro to je łączy to nie mogą być idealnie inne. Stali naprzeciw siebie bez ruchu, poruszyli się jednocześnie, jeden wyciągnął prawą a drugi lewą rękę... Wydawało się, iż jeden z nich jest przed lustrem i próbuje dotknąć jego powierzchni, ich dłonie się zetknęły. Punk w jakim się dotknęli począł ich ściągać, obaj weń wniknęli.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...