Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Szesnastolatka
Całe życie przed nią,
Podcina sobie żyły
Znudzona życiem,
Nie udało się jej
Dzięki Bogu!
Za trochę łaski.

Walcząc ze łzami
Matka znów czyta notatkę,
16 świeć zapala się w jej umyśle,
Bierze winę na siebie
Zawsze jest tak samo,
Upada na kolana
I modli się


Nie chcę rozsiewać
Bluźnierczych plotek
Ale myśle, że Bóg
Ma chore poczucie chumoru
I gdy umrę
Oczekuję, że będzie się śmiał

Osiemnastolatka
Zakochuje się we wszystkim,
Znajduje nowe życie
W Jezusie Chrystusie!
Potrącona przez samochód
Kończy
W maszynie podtrzymującej życie.

Letnie dni
Które przeżyła...
Ptaki śpiewały
Na letnim niebie...
I przyszedł deszcz
I znów
Łza spłynęła z okczu jej matki.


Utwór jest tłumaczeniem na język polski piosenki "Blasphemous Rumours" zespołu Depeche Mode, która została wydana w 1984 roku jako trzeci singiel z albumu "Some Great Reward".

Opublikowano

DM nie Dm ale głupie i nie im oceniać wole boga a po 2 czlowiek ma wolną wole i niech patrzy gdzie łazi.....kazdy z nas ma swoją świeczke i niech bedzie ich 105 tez nie bedzie sprawiedliwe gdy zgaśnie rodząc sie cieleśnie ..czekamy na śmierć .Takie jest koło życia. Naprawde to jest tłumacznie Dm nie moge wyjśc z podziwu płytkości (ale wyraz)
Pozdrwawiam!!!:)

Opublikowano

Jest taka płytka, że asz się sensu nie doszukałeś. W piosence 6tej nie chodzi o wolę itd, ale o to, że bóg czasami daje nam chwile szczęścia, aby nam ja potem zabrać. I apropo, najprawidłowiej jest dM:-)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Musi lec z celi sum.  
    • nie boje się miłości uwielbiam ją bo pomaga zrozumieć uśmiech i płacz   nie boje się miłości będę ją kraść tym którzy jej nie rozumieją   nie boje się miłości bo jest jak baśń która zawsze ze złem wygrywa   nie boje się jej bo  jest światłem które noce upiększa   nie boje się gdyż nauczyła mnie zrozumieć to co w sercu się tli.  
    • Wszystko co im powiedziano, przyjęli że to nie prawda, nie wiedzieli i bez krytycznie to powtarzali    Robili wszystko co im kazano, nie przypuszczali że robią źle Chodzili tymi samymi drogami Co wielki autorytet    A kiedy on dał znak Bez zastanowienia podążali za nim  Wierzyli że idą w imę chwały  więc swoje życie w ofierze za niego dawali I nigdy się nie przekonali że nie podszepnie umarli    Teraz leżą w grobach  puste, zimne twarze  Nie jako bochaterowie, nie jako zbrodnie ale jak marionetki nie świadome niczego  nie są wspominani i nigdy nie będą
    • Idą - choć nikt ich nie woła. W kieszeniach mają wersy, które uciekły im z rąk jak szczury z tonącej metafory. Robią miny poważne, choć słowa mają z waty, a każde zdanie składa się jak łóżko polowe po nietrzeźwej wojnie z samym sobą. Przystają na rogach własnej niepewności: „może napiszemy o świetle?” - pytają, po czym kręcą głowami, bo światło za jasne, a cień za ciemny. Więc stoją w półmroku - idealnym dla niezdecydowanych, tych, co wciąż stroją instrumenty, ale nigdy nie grają melodii. Każdy z nich niesie w plecaku niedokończony wiersz o „poszukiwaniu siebie” - taki, którego nie przeczyta nawet pies, bo pies ma godność i węch do rzeczy skończonych. A między kartkami plecaka czai się ich własny strach - taki, co syczy jak kot wyrzucony z metafory za brak talentu, i drapie, gdy ktoś próbuje napisać prawdę. A jednak idą - zamaszyści jak prorocy własnych pomyłek. Śmieszni, bo chcą pisać o ogniach, lecz boją się zapałki. Groteskowi, bo robią krok w przód i natychmiast krok w bok, jakby tańczyli z losem, który wcale nie przyszedł na bal. I gdy już, już mają ten WIELKI wers (ten, który miał ich ocalić), nagle - bach - wpada im do głowy wątpliwość o smaku marginesu, i cały świat rozsypuje się jak źle sklejona metafora o świcie. Bezradni wsłuchują się w ciszę - tę samą, która niczego nie obiecuje, bo jest lustrem tak krzywym, że odbija tylko to, czego w sobie nie chcą widzieć. Próbują jeszcze raz, z nową odwagą - i znów odkrywają, że wena, ich półetatowa bogini, rzuca natchnienie jak handlarka ryb: byle jak, byle gdzie, byle sprzedać złudzenie. A oni łapią to w locie, jakby to było złoto, choć najczęściej jest to mokra gazetka z wczorajszą pogodą. Tak sobie tuptają, armię poetów udając - każdy chciałby być meteorem, a kończy jako iskra o krótkim oddechu. A może i dobrze - bo w tej ich śmiesznej, roztrzepanej tułaczce jest coś niezwykle ludzkiego: pragnienie, by wreszcie złapać słowo, które nie ucieknie. Bo słowo, które dogonisz, pierwsze cię ugryzie - żebyś wiedział, że było żywe.            
    • @viola arvensis     Twoja POEZJA jest niezmiennie fenomenalna !   w tym wierszu mistrzowsko uchwyciłaś  bolesny paradoks, gdzie to, co naprawdę  łączy, dzieje się poza wzrokiem „zimnych ludzi”, w sferze dusz i ciężkich westchnień.   to arcydzieło udowadniające Twój talent - poezja, która boli i zachwyca jednocześnie.     Wiolu.   Ty jesteś wspaniała !!!!    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...