Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Z cyklu „Umarli z Crystal Creek”


Rekomendowane odpowiedzi

I
‘Nathaniel Prayton’

sterty umytych garów, dziesiątki zużytych ścierek i mioteł,
po to, by zdobyć pieniądze na studia prawnicze,
w dniu kiedy odbierałem dyplom o wszystkim pamiętałem,
i byłem dumny z siebie, że taki twardy i konsekwentny,
wytrzymałem i osiągnąłem cel,
a potem te wspaniałe lata w firmie prawniczej „Johnson&Rowling”,
tak piąłem się po szczeblach kariery,
a najbardziej rad byłem z opinii o mnie: 
odważny, sprawiedliwy, uczciwy i honorowy –
szeptali gdy stałem odwrócony plecami,
a gdy mój własny syn odbierał dyplom prawnika,
postanowiłem dać mu wspaniały prezent,
i wziąłem sprawę siedemnastoletniego Tony’ego Loco,
co dwadzieścia trzy razy ugodził nożem Louisa Burns’a,
gdy ten nie chciał oddać mu swych pięciu dolarów,
ojciec Tony’ego płacił słono, a ja potrzebowałem pieniędzy na prezent,
i właśnie przygotowywałem wspaniałą mowę końcową – 
będąc pewnym zwycięstwa – gdy usłyszałem gong u drzwi,
otworzyłem, jak stałem, w jasnoniebieskim szlafroku,
z niedowierzaniem upadłem u progu, a dwie czerwone plamy krwi,
powiększały się szybko na mojej dębowej podłodze,
Henry Burns, ojciec Louisa, włożył pistolet do kieszeni kurtki,
odwrócił się, i powoli ruszył do czekającej na ulicy taksówki…

II
‘Owen Hagerty’

gdy miałem dwanaście lat, pojechałem na wakacje
do mojego dziadka w Teksasie,
miał dużą farmę, na której hodował stado bydła i kurczaki,
pewnego popołudnia, nie wiadomo skąd, zebrały się granatowe chmury,
i błyskawice zaczęły kłuć równinę, jedna uderzyła w dach obory,
skoczyły płomienie i w parę chwil objęły budynek,
po dwudziestu minutach, w powietrzu unosił się jedynie swąd spalonego mięsa,
wtedy postanowiłem, że zostanę strażakiem,
i będę walczył z żywiołem, co zniszczył dorobek moich dziadków,
zostałem zatrudniony w straży w Chicago,
po siedmiu latach byłem kapitanem, awansowałem szybko,
lecz zawsze odrzucałem wygodną posadkę za biurkiem, którą mi proponowali,
tylko w akcji, gdy czułem żar na twarzy, a w ręku ściskałem czekan,
mogłem spełnić swe ambicje,
ile to już dzieci wyniosłem na rękach z płonących mieszkań,
ile pokonałem szczebli drabiny, by dostać się na najwyższe piętra,
czasem, po udanej akcji, widywałem swe zdjęcia
na pierwszych stronach „Chicago News” i nagłówki:
„Kpt. Hagerty znów zwycięski”, „Hagerty – poskromiciel ognia”,
tak, mogłem śmiało rzec, że jestem profesjonalistą,
a dzisiaj wieczorem, gdy dopiero co wróciłem z akcji
i przygotowywałem sobie kolację, zadzwonił mój szef,
oznajmił – choć nieoficjalnie – że zostałem wybrany strażakiem roku,
dumny, uśmiechnięty i szczerze mówiąc niezbyt zaskoczony,
przesunąłem zapałkę po grzbiecie pudełka 
– by przygotować ulubiony sos do spaghetti – 
dopiero gdy podmuch wybuch i płomień wyrzucał mnie przez okno kuchni,
zdałem sobie sprawę, co niepokoiło mnie od samego wejścia do mieszkania,
cichy syk nieszczelnej instalacji gazowej,
– ja, profesjonalista i rutyniarz… 

III
‘Todd Welch’

od zawsze kochałem zwierzęta,
najlepsze oceny w szkole miałem z biologii,
dlatego sekcja żaby czy myszy napawała mnie obrzydzeniem,
i choć było to konieczne by zaliczyć przedmiot, nigdy tego nie zrobiłem,
w końcu moi rodzice zawsze potrafili przekonać dyrektora,
a najszczęśliwszym dniem w moim życiu był ten,
gdy pan Keene oznajmił, że przyjmuje mnie do pracy,
był dyrektorem zoo w Bostonie,
po trzech latach, gdy się wprawiłem, objąłem nadzór nad dzikimi kotami,
zawsze je szanowałem i podziwiałem:
indywidualizm lamparta, szybkość i sprawność geparda,
dostojność tygrysa, nieokiełznanie pumy, królewska postawa lwa,
pewnego dnia przyjechała wycieczka – dzieciaki z drugiego końca stanu,
ja, mimo, że na urlopie lubiłem spacerować po moim zoo,
podziwiając zawsze tajemnicze dla mnie koty,
w pewnej chwili, przed wybiegiem lwów, zaczęli kotłować się ludzie,
usłyszałem krzyk, biegłem co tchu,
chłopak – na oko – dziesięcioletni, leżał za barierą,
wyglądało, że skręcił nogę,
nie zastanawiając się, skoczyłem w dół przez ogrodzenie,
kiedy przywiązywałem go do prowizorycznych noszy, nie zauważyłem,
że lwy zaczęły zbliżać się i okrążać mnie,
kiedy już prawie wciągnęli dzieciaka, samica alfa runęła na mnie,
powalając i rozszarpując szyję,
urlopowicz – w kolorowej koszuli, krótkich spodniach, bez uniformu,
od dziś używający nowych perfum – nie było w tym ich winy,
po prostu nie poznały mnie,
a ja, no cóż, tak właśnie chciałbym umrzeć,
jeśli mógłbym wybierać…

IV 
‘Charles Garrison’

och, nienawidziłem tej roboty,
codziennie te same sale, codziennie ci sami konający pacjenci,
te spojrzenia: wyrzutu, oskarżenia, zawodu – gdy umierali,
i dzień w dzień te same pytania:
- doktorze Garrison, czy wrócę do domu w tym tygodniu?
- starszy facet z rakiem drugiego płuca,
- doktorze, czy mój stan się poprawia?
- młody człowiek z ostrą niewydolnością wątroby, bez szans na dawcę,
wykańczały mnie te pytania, 
pytania o nadzieję, pytania proszące o kłamstwa,
nie mogłem już mówić:
panie Pinkerton, jeszcze kilka dni obserwacji – wiedząc, że nie przeżyje kolejnych trzech dni, 
a ja nie mogę nic poradzić,
pani Hardin – niestety biopsja potwierdziła raka krtani,
ale proszę się nie martwić, będzie pani jeszcze śpiewać – wiedząc,
że w najlepszym razie nie wypowie już słowa w swym życiu,
czasem, wspominam jak mając szesnaście lat, marzyłem by zostać lekarzem,
biały kitel, słuchawki, piękne pielęgniarki, z którymi można flirtować,
czasem wypisać jakąś receptę, a jaka pensja i szacunek otoczenia,
teraz, siedząc w samochodzie i jadąc – od trzydziestu lat – do tego samego szpitala,
chciało mi się wyć, nie mogłem już tak dłużej,
chyba zrezygnuję z praktyki, może zacznę inwestować,
przecież zgromadziłem dość kapitału,
podjąłem więc decyzję, zadowolony i spokojny, wreszcie wolny,
z głębokim przeświadczeniem, że dziś złożę rezygnację i rozpocznę nowe życie,
wjechałem przy zielonym świetle na skrzyżowanie,
w tej euforii nie zauważyłem pędzącej na mnie z lewej strony ciężarówki,
która zmiotła mojego Buick’a,
koziołkując kilka razy zatrzymałem się dwadzieścia jardów dalej,
i przyjechała karetka z mojego szpitala,
ale ja, martwy, z pękniętą czaszką i wylewem wewnętrznym,
nie złożyłem już wymówienia…

**
Zainspirowany mistrzostwem Edgara Lee Mastersa w jego "Umarłych ze Spoon River"

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Rozdział dziewiąty      Minęły wieki. Grunwaldzkim zwycięstwem i przejęciem ziem, wcześniej odebranych Rzeczypospolitej przez Zakon Krzyżacki, Władysław Jagiełło zapewnił sobie negocjacyjną przewagę w rozmowach ze szlachtą, dążącą - co z drugiej strony zrozumiałe - do uzyskania jak największego, najlepiej maksymalnego - wpływu na króla, a tym samym na podejmowane przez niego decyzje. Zapewnił ową przewagę także swoim potomkom, w wyniku czego pod koniec szesnastego stulecia Rzeczpospolita Siedmiorga Narodów: Polaków, Litwinów, Żmudzinów, Czechów, Słowaków, Węgrów oraz Rusinów sięgała tyleż daleko na południe, ileż na wschód, a swoimi wpływami politycznymi jeszcze dalej, aż ku Adriatykowi. Który to stan rzeczy z jej sąsiadów nie odpowiadał jedynie Germanom od zachodu, zmuszanym do posłuszeństwa przez księcia elektora Jaksę III, zasiadającego na tronie w Kopanicy. Południowym Słowianom sytuacja ta odpowiadała również, polscy bowiem królowie zapewniali im i prowadzonemu przez nich handlowi bezpieczeństwo od Turków. Chociaż konflikt z ostatnio wymienionymi był przewidywany, to jednak obecny sułtan, chociaż bardzo wojowniczy, nie zdobył się - jak dotąd - na naruszenie w jakikolwiek sposób władztwa i interesów Rzeczypospolitej. Co prawda, rzeszowi książęta czynili zakulisowe zabiegi, aby osłabić intrygami spoistość słowiańskiego imperium poprzez próbowanie podkreślania różnic kulturowych i budzenie  narodowych skłonności do samostanowienia, ale namiestnicy poszczególnych krain rozległego państwa nie dawali się zwieść. Przez co od czasu do czasu podnosił się krzyk, gdy po należytym przypieczeniu - lub tylko po odpowiednio długotrwałym poście w mało wygodnych lochach jednego z zamków - ten bądź tamten imć intrygant, spiskowiec albo szpieg dawał gardła pod toporem czy mieczem mistrza katowskiego rzemiosła.     Również początek wieku siedemnastego nie przyniósł jakiekolwiek zmiany na gorsze. Wielonarodowa monarchia oświecona, w której rozwój nauk społecznych służył utrzymywaniu obywatelskiej - nie tylko u braci szlacheckiej, ale także u mieszczan i chłopów - świadomości, kolejne już stulecie okazywała się odporna na zaodrzańskie wysiłki podejmowane w celu zmiany istniejącego porządku. W międzyczasie księcia Jaksę III zastąpił na tronie jego syn, Jaksa IV, pod którego rządami Rzeczpospolita przesunęła swoje wpływy dalej na zachód i na północ, ku Danii i ku Szwecji, zaczynając zamykać Bałtyk w politycznych objęciach, co jeszcze bardziej nie w smak było wspomnianym już książętom.     - Niedługo - sarkali - ten kraj będzie ośmiorga narodów, gdy Jaksa ożeni się z jedną z naszych księżniczek lub gdy nakaże mu to ich królik - umniejszali w zawistnych rozmowach majestat władcy, któremu w gruncie rzeczy podlegali. I którego wolę znosić musieli.     Toteż i znosili. Sarkając do czasu, gdy zniecierpliwiony Jaksa IV wziął przykład - rzecz jasna za cichym królewskim przyzwoleniem - przykład z Vlada Palownika, o którego postępowaniu z wrogami wyczytał niedawno z jednej z historycznych ksiąg... Cdn.      Voorhout, 24. Listopada 2024 
    • @Katie , ciekawie jest poczytać o tego typu uczuciach. A czy myślałaś o tym, żeby zrobić krótsze wersy? A może właśnie takie długie wersy spełniają jakąś funkcję w tym wierszu... .
    • Zostały nam sny Zostały nam łzy   Z poprzednich wcieleń   A prawda okazała się kłamstwem Zapisanym w pamiętniku   Tam głęboko gdzieś na strychu
    • Dziewczynie stojącej w szarych spodniach przy telefonie spadł przy rozmowie ze stopy... więzienny drewniak. Stuk było słychać sto kilometrów dalej.
    • Jakże prawdziwe. Ot, bardzo lubię grać w tenisa, a jak musiałem kogoś uczyć, trenować kogoś za kasę, to radości zero. Pewnie to nie o tym, ale sprawdza się właściwie wszędzie. Pozdrawiam. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...