Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Oxyvio, dzięki za koment i szczerość. No cóż, jeśli duszy nie ma, to w pewnym momencie jest tylko wylewanie się krwi i innych płynów ustrojowych, gnicie ciała, rozsypywanie się kości... na proch. Tak to wygląda  - bez duszy - 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dokładnie. Tak to wygląda - z duszą czy bez.

Wiesz, z tą duszą... Nie wierzę w taka duszę, jaką wyobrażają sobie chrześcijanie: jakiś taki dalszy ciąg człowieka. Nie, ludzka świadomość i pamięć to wytwór mózgu, a mózg jest materialny i jego wszelkie funkcje (także właśnie świadomość i pamięć, czyli tożsamość ludzka) są przystosowane do życia organizmu w materialnym świecie, a nie jakimś duchowym, niematerialnym, poza czasem. Więc jeśli jakaś dusza istnieje, to z pewnością nie jest to dalszy ciąg istnienia człowieka. Być może istnieje jakaś tajemna energia, która powoduje, że żyjemy, a kiedy nasz organizm się popsuje i nie może dalej być żywy, to ta energia dokądś uchodzi. Być może z powrotem do pozamaterialnych wymiarów świata. A być może nic takiego nie ma. Nigdy się tego nie dowiemy.

Ale na pewno nie jest to w dalszym ciągu człowiek z ludzką świadomością, pamięcią, tożsamością. Co to - to na pewno nie. :)

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Zgoda, że pamięć jest wytworem mózgu i że mózg jest materialny. Jest to nam niezbędne by żyć w społeczeństwie, tu - na planie materii. Natomiast świadomość... to już inna bajka ...Wg mnie są tu pewne poziomy (zresztą i w medycynie funkcjonują np. zawężona świadomość etc.). w miarę naszego rozwoju duchowego ta świadomość się poszerza. I ona jednak nie umiera, nie jest materialna. Ciało się rozsypuje a ona ulatuje (sorry za prymitywny rym :)) do nieba (nie ma już grawitacji, przyciągania, związania). Ja w to wierzę. Oczywiście, nie ma już 

Opublikowano

oj urwało mi. 

Nie ma już TEGO człowieka (tej pamięci, tej tożsamości, tej osobowości) ale rodzi się inny (jeśli jeszcze musi doświadczać jako człowiek, tego i owego ;)). 

Zdaję sobie sprawę, że ciężko jest wierzyć bez własnego doświadczenia, brać cudze słowa za jakiś pewnik, ale...Oxyvio kochanie, nie pisz, że "nigdy się tego nie dowiemy". Nie ograniczajmy się :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

OK, Ty wierzysz, że się dowiesz, a ja - że nie. :)

Świadomość się rozszerza w miarę dorastania, jak stwierdziłaś. Gdyby była nam "dana" z jakiegoś innego, niematerialnego świata - gdyby nie była wytworem mózgu rozwijającego się człowieka - to przecież byłaby stała, od razu "rozwinięta", od razu w najwyższej z możliwych form.

A jednak to my sami rozwijamy naszą świadomość - poprzez naukę, zabawę, działanie, przemyślenia, pamięć (sic!). Bez pamięci nie istnieje świadomość.

Poza tym - czy wierzysz w to, że świadomość ma jakąś wagę, jak ciało? Że grawitacja może ją utrzymywać w naszych mózgownicach, a po naszej śmierci ona odlatuje w niebo, bo nie ma już grawitacji?

A ile może ważyć świadomość? ;)))

Przepraszam, ale to stwierdzenie zupełnie nie przemawia do mnie.

No i jakiż sens miałoby nasze istnienie jako człowieka na Ziemi, a potem - jako innego "człowieka" w innym wymiarze, nawet nie pamiętającego, że na Ziemi już był (materialnym) człowiekiem? Po co to i dlaczego?

Ale oczywiście na te tematy można dyskutować długo i namiętnie. Ja mam swoje poglądy, a Ty swoje, i każda z nas ma do tego prawo.

Pozdrawiam Cię serdecznie.

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

hej Oxyvio,

według mojej aktualnej wiedzy świadomość dana jest nam od najmniejszej iskry (zalążek świadomości) do pełnego oświecenia, na które oczywiście musimy zapracować naszym życiem - dokładnie tak jak napisałaś - poprzez naukę, zabawę, działania, przemyślenia...

ale błagam, nie pisz, że świadomość jest wytworem mózgu.. :) bez świadomości mózg to tylko kupa mięsa (sorry za sformułowanie :)).

Świadomość nie ma wagi, nie ma ograniczeń, ale jest zlokalizowana czasem przy naszych - jak to ładnie ujęłaś :)) - mózgownicach - w celu pomocy nam. To tak, jak to dzieci pięknie określają - Anioł Stróż :) Pomocy w drodze do nieba, do którego niektórzy nie chcą iść ;). Dlaczego nie chcą? Przyczyn pewnie jest mnóstwo - lęk, strach, błędne interpretacje, poczucie, że się coś straci...Dla mnie Niebo to wartość dodana, to nie strata a zysk, jest to i jeszcze więcej!

Myślę że wiele niedobrego zrobiło buddyjskie słowo "pustka" (a może to tylko niedobre tłumaczenie? nie wiem). Pustka ma złe konotacje w języku polskim (nicość...). A powinno się wg mnie mówić : Wszystkość :) 

Tej Wszystkości oczywiście życzę Ci Oxyvio, i zdrówka w tym, rzecz jasna.

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

A Ty czym budujesz swoją świadomość?

Dlaczego moją interpretację nieba nazywasz błędną? Równie dobrze ja mogę tak nazywać Twoją, bo się z nią nie zgadzam.

Nie wiem, co w buddyzmie oznacza "pustka", nigdy o tym nie słyszałam. A dlaczego to słowo zrobiło wiele niedobrego?

Mam wrażenie, że "niedobrym" nazywasz to, iż nie każdy podziela poglądy chrześcijańskie... Dla mnie to jest wartość - to, że nie wszyscy mają identyczne poglądy i interpretacje świata. Dla mnie to jest część Wszystkości właśnie. :)

Ja też Ci życzę Wszystkości i otwarcia na nią - z całego serca.

Edytowane przez Oxyvia (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

 

 

 

Naliczyłam, az 10 razy użyłaś słowa "krew" w tak krótkim wierszu, oprócz tytułu, co daje 11 razy. 

 

Nie raz i nie dwa rozlewano krew, wierząc w duszę, prosty fakt - wyprawy krzyżowe. 

 

Dziwny wiersz. Co ma przekazać? @iwonaroma.    Mam nadzieję, że nie uraziłam. 

 

I końcowe:

 

Justyna. 

 

Pozostałe Twoje wiersze lubię, ale ten... no jakoś tak 

 

Edytowane przez Justyna Adamczewska (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Oxyvio, czym buduję swoją świadomość? Wydaje mi się, że o tym pisałam? Tym co Ty: nauką, zabawą, działaniem, przemyśleniami...

Ależ o tych błędnych interpretacjach to było ogólnie, nie personalnie do Ciebie. (Ja np. notorycznie popełniam błędy :)). Spostrzegam Ciebie jako osobę, która nie lekceważy cudzych poglądów, tylko je zgodnie ze swoim sumieniem rozważa. Ja też tak czynię. 

Nie, nie, poglądy chrześcijańskie to nie moja pełna domena, nie jestem wyznawczynią jakiejś konkretnej religii. Wszystkie spełniają się w określonym kontekście społeczno - kulturowym. Buddyzm cenię za umiłowanie do szczegółu, ale podkreślam raz jeszcze, że pustka to nie jest dobra droga :) Cóż nam z nicości? 

Nie jestem też komunistką - ludzie jako jednakowe pola kukurydzy błeeeee :(

Łąka, to jest coś to kocham. JEDNOŚĆ W RÓŻNORODNOŚCI - to moje credo tyczące się też ludzi.

A więc różnijmy się, ale się kochajmy :) 

Zdrówka i radosnych Świąt

P.S. Już mi się nie chce ciągnąć tego tematu, uszanujesz to?

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Oxyvio, odnośnie duszy, jestem podobnego zdania, co Ty. Znam bardzo dobrze Biblię, z której wynika, że dusza, to inaczej człowiek żyjący, a nie jakiś odrębny element funkcjonujący niezależnie poza człowiekiem. Pojęcie duszy nieśmiertelnej wymyślił Sokrates, a Platon opierając się na teorii Sokratesa, rozbudował i upowszechnił wspomnianą naukę o duszy. To są nauki ludzkie, natomiast Pismo Święte na ten temat ma zupełnie inne zdanie. Psyche z hebrajskiego i nefesz z greckiego, czyli dusza - odnosi się do ziemskich stworzeń, jest materialna, namacalna, widzialna i śmiertelna. I tu podam kilka przykładów:

" Jeżeli nastąpi wypadek śmiertelny, to masz dać duszę za duszę" Ks. Wyjścia 21:23

" I Jehowa Bóg przystąpił do kształtowania człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza dech życia i człowiek stał się duszą żyjącą" ks. Rodzaju 2:7

fragmentów na ten temat jest bardzo dużo: Kaznodziei 3:19-21, 1Koryntian 15:45-47,

Jeżeli osoby wierzące w Boga bardziej wierzą ludzkim naukom, niż boskim, to coś jest nie tak. Zachęcam do zapoznania się z dziełami Platona i Sokratesa na powyższy temat.

Pozdrawiam :)

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Boże szelmów … pobłogosław króla   Requiem dla Świętej i Suki   Wreszcie poprowadzono go na ostatnią prostą do podestu szubienicy. Na jej środku od razu rozpoznał dwie postacie. Tak różnych sobie stanem i urodzeniem, wykształceniem i obyciem lecz tak samo morderczych i okrutnych w swoich lubościach do przemocy i tortur. Z tyłu cichcem jakby cień rozłożysty i chmurny, przemykało potężne oblicze kata Piotra.     Był on mężczyzną słusznej postury i wręcz nieludzko rozbudowanej muskulatury. Ręce jego jak bretnale uwieńczone krótkimi, niezdarnymi zdać by się mogło palcami. Uzmysławiały szybko tym co w nie nieopatrznie wpadli, że przychodzi na nich nieuchronny i zabójczy koniec. W zaułkach i bramach upadłych dzielnic, wiele spoczęło kalek, które pomstowały na żywot kata. Mówiło się, że na rozkaz ojczulków zakonnych, dla zabawy torturował więźniów a nierzadko i dzieci, które wolały już oddać swe czyste żywota na powrót w niebiosa niż stawać się zabawkami w rękach księży, skalanych grzechem sodomii. Kat łamał ich kołem lub gniótł członki młyńskim kamieniem.     Często też używał jedynie siły swych dłoni by miażdżyć czaszki lub żebra. Śmiał się przy tym i pogwizdywał wesoło jakieś zapomniane pieśni swego przeklętego cechu. Polewał wrzątkiem nagie ciała schwytanych dziewcząt by potem zanurzyć je nagle w kadzi z lodem. Patrzył na wygięte nieludzko w agonii, spazmatyczne skurcze ich twarzy. Zbliżał na cal oczy swe przekrwione do ich oczu, zasnutych przedśmiertną mgłą. I śmiał się cały czas. Cichym triumfem i satysfakcją. Uwielbieniem przemocy ponad wszystko co materialne.     Nie patrzył na ofiary jak na ludzi a jak na produkty swego zwyrodnienia i zaburzeń. Był jak lalkarz z piekła rodem a w lochach i celach ulokował swe ukochane, dające mu spełnienie i rozrywkę marionetki.     Teraz na szubienicy, sprawdzał po raz ostatni stryczek i sznur. Szarpnął mocno za konopne wiązanie i z satysfakcją pokiwał głową. Poklepał jeszcze drewnianą oblubienicę i rozczulonym wręcz głosem w przerwie między pogwizdywaniem powiedział   - Jeszcze tylko chwilkę kochana Agnes - mówił do dębowej belki jak do żony, której jak świat szeroki i daleki żaden kat nigdy mieć nie będzie - Nacieszysz się wraz ze mną ostatnimi podrygami tego szelmy. Weźmiesz go w swe ramiona i z lubością skręcisz kark… jeszcze chwilkę kochanie. Chichocząc jak wariat, ucałował belkę i zeskoczył na bruk, wyciągnął zza pasa siekierę, usiadł oparty o podest plecami i zaczął jeździć ostrzem po swej szczeciniastej brodzie, szalonego pijaczyny.   Na froncie szubienicy ustawiono mały pulpit, który szczelnym kordonem otoczył mały tłumek młodzików zakonnych w brunatnych i białych komżach, wielu trzymało w rękach drewniane krucyfiksy, inni modlili się szepcząc ze wzrokiem wbitym w postać przemawiająca do nich z wysokości podestu.     Kilku z nich rozpaliło wonne, duszące kadzidła których dym kierowali na gawiedź i stół trybunału, modląc się przy tym i żegnając pobożnie.     Jeden z franciszkanów, bosy i z zarzuconym szczelnie na oblicze kapturze, przemierzał linię tłumu z plecionym z wikliny koszyczkiem na ofiary. Błogosławiąc hojnym i tym bardziej skąpym darczyńcom świętego kościoła rzymskiego, znakiem naszego zbawiciela. Gdy obszedł prawie idealne koło wokół podestu, powrócił do swych współbraci i rozdzielał po równo między każdego tą mannę zebraną od umierającego w nędzy i brudzie, ciemnego ludu, którego nawet te nędzne srebrniki od śmierci zgoła nagłej, nie wykupią.   ...i jak złodziej nocą przychodzi Pan, tak oto sprawiedliwość Jego wstępuje na miejsce zguby…. Niósł się głos kazania. Za pulpitem stał ojciec Nérée, stary dominikanin. Przewodniczący trybunału, przyjaciel i stronnik kata i jego okrutnych robótek a mój osobowy sąd ostateczny i dzień gniewu w jednej osobie.     Strażnicy przepchnęli mnie przez modlących się współbraci. I wtedy przez jedną krótką chwilę wzrok mój i ojca Nérée się napotkały. "I zgładź nieprawości nasze, których się dopuszczamy czynem i słowem, prosimy Cię Panie. Abyśmy z czystym sercem i umysłem mogli czekać na Twe przyjście i dostąpić chwały zbawienia w dniu Twego sądu"   Amen. Rozniosło się po placu echem kłamliwych, grzesznych języków. Ojciec pobłogosławił wiernych i ruszył w moją stronę by wyminąć mnie i straż na schodkach szafotu.   Gdyśmy prawie się otarli o siebie, jeszcze raz spojrzał na moje półnagie, skrwawione i posiniaczone oblicze. Lecz widać nie Chrystusa idącego na śmierć w mych oczach dojrzał a szelmę wszetecznego i wagabundę sprośnego. Bo prychnął tylko z pogardą widząc mój przepełniony nienawiścią wzrok.   - Na sąd mnie wezwano ojcze, więc przybyłem byście sądzili me doczesne występki i potępili mnie przed obliczem ludu i Boga naszego - Nèrée słuchał o dziwo i dobrze bo mogłem rzec mu jeszcze to - Lecz pamiętajcie sędziowie moi. Tak mówi Pan nasz. Nie sądźcie a nie będziecie sądzeni. Bo nie znacie ani w myśli ani w piśmie godziny, kiedy Pan Wasz przyjdzie.   Nèrée z lekkim zaciekawieniem i strachem spojrzał na mnie. Lecz po chwili odzyskał rezon. Prychnął jeszcze raz z pogardą i wyminął mnie bez słowa.   Powoli stawiając chwiejne kroki, wszedłem na podest. Kat rzucił mi tylko zdawkowe spojrzenie i nie zadał sobie nawet trudu by przejąć mnie z rąk strażników. Nie bali się widać już Orlona de Villargent, kiedy był on osaczony i spętany. Wrzucony do gniazda nieprzychylnych orłów lub do ula, opętanych wściekłością pszczół. Nie bali się bo pomocy znikąd dla mej osoby nie było. Zabójstwo kardynała było zbrodnią, która toczyła na języki wszystkich wokół tylko jedno słowo. Śmierć. A sędziowie, złożeni w większości ze stanu duchowieństwa nie mogli podjąć innej decyzji jak wysłanie mnie w zaświaty przez pętle uwieszoną do stryczka za moimi plecami. Nie spodziewali się, że świat ich sprawiedliwości i pokoju, zaprowadzanych poprzez terror i śmierć nijak się ima do świata szelmów, morderców i upadłych frantów, których oni ludzie odziani w purpury i jedwabie, zsyłali do roli robaków, żerujących na gnilnych pokładach brudu tego miasta.   Lecz zapomnieli w swej pysze i majestacie bogów, że nie kąsa ręki pana, jedynie ten pies który jest martwy. A robactwo dzielnic biedoty, pleniło się jak chwast i oset po zaułkach I ulicach. Daleka droga była ku temu by je skutecznie wyplenić.   Na podest weszła kolejna osoba. Tym razem nie był to mistrz małodobry ani nikt z duchownym. Niski, gruby mężczyzna w śnieżnobiałej koszuli i narzutce karmazynowej, wspiął się przy pomocy strażnika na podest i po wyprostowaniu się zaczął gładzić swe pomięte pludry, chcąc przywrócić im dawny, schludny i czysty stan.     Miał około pięćdziesiątki, długie, rzadkie i posklejane włosy barwy mokrej słomy, upiął na czarny rzemyk. Oczy miał niespokojne i rozbiegane, barwy porządnie uwarzonego piwa w jednym z królewskich browarów. Musiał już mocno niedowidzieć w dal bo mrużył oczy i czoło i długi czas skupiał wzrok na jednym punkcie. Twarz jego jak księżyc w pełni, zdradzała wiek licznymi zmarszczkami. Był mocno zaróżowiony na policzkach i oddychał ciężko, wyrzucając oddechy z głośnym świstem nierówno pracujących płuc i serca. Objął wzrokiem zebranym choć jestem pewien że widział jedynie plamy, wielokolorowej mazi, zamiast obliczy ludzi pod szafotem.     Uniósł prawą dłoń, w której ściskał zwitek pergaminu, dając tym samym niemy sygnał, że chcę przemówić. W jednej chwili zapadła grobowa cisza i nawet pijackie przyśpiewki z ogonu tłumu ucichły. Ci którym nie przypadła ta zmiana klimatu do gustu, byli szybko uciszani, kuksańcami albo nienawistnym wzrokiem sąsiada. Tłum wreszcie oddał mu głos a Benoît de La Trémoille, bo tak zwał się ów człowiek przemówił w imieniu Boga, rajców i całego zebranego gminu.   Jego twarz dopiero teraz nabrała spokojnych i wręcz kamienno - zimnych rysów podstarzałego urzędnika formalisty. Prawnika, którym jeno nigdy nie był bo studiów nie ukończył z powodu śmierci swego ojca, który łożył na jego młode, dostatnie życie i stopnie edukacji. Zerwał pieczęć królewską z treści wyroku i rozpoczął.   - Orlonie de Villargent, synu murwy I nieznanego, plugawego zapewne ojca. Prowodyrze bluźnierstwa i zbrodni. Patronie sił i spraw nieczystych i grzesznych, którego pojawienie się w murach naszego miasta przyniosło ze sobą nic ponad strach i niepokój i jawne wystąpienie przeciw bożemu porządkowi. - skłonił się lekko w stronę stołu trybunalskiego - Rajcy, działając w majestacie i literze prawa, powołując Boga naszego jedynego na świadka jak i wszystkich tu zebranych, po milczącym, pozbawionym, skruchy pobycie w lochach Neufchatel twej przeklętej, zbrukanej grzechem najcięższym duszy. I po odmówieniu przez Ciebie ostatnich, należnych nawet najgorszym szumowinom i mendom, sakramentów świętych. Idąc za radą ojca Oresta od Ran Chrystusa, którego świątobliwe oblicze posłaliśmy do Ciebie w ostatniej posłudze a który rzekł nam po spotkaniu z Tobą takimi słowy - odchrząknął cicho i lodowatym tembrem wypowiedział słowa - Woli on być heretykiem zepsutym do kości zbielałej i potępioną duszą na wiekuiste męki pośród diabły zesłaną niźli oczyszczonym słowem bożym i pokornym niegodziwcem z losem swym i wyrokiem doczesnym pogodzonym.Tak oto rzekł ojciec Orest, któregoś z celi swej wypędził i wracać z namaszczeniem bożym, zakazał.   W tłumie zebranym pod szubienicą powstał okrzyk zdziwienia i rozżalenia na takie dictum skazańca. Podniósł się krzyk. Na szubienicę a rychło heretyka i mordercę! Na co czekacie?! Powiesić gada a truchło po tym spalić a proch wiatrom na posługę oddać by choć ślad po grzechach jego nie ostał!     De La Tremoille, skinął na straż z halabardami, która szczelnym kordonem otoczyła miejsce kaźni. Ci jak jeden mąż odwrócili się do tłumu i nadziakami rozdawali razy tym najbardziej krewkim pośród tłumu. Klnąc przy tym i krzycząc   - Zawrzeć mordy swe parszywe i słuchać. Bo zaraz kogo z was pochwycimy i zawiesimy by sprawdzić czy aby stryczek solidnie nasmarowany. A wiecie, że Piotrowi to wszystko jedno kogo rychtuje w ramiona swej drewnianej ptaszyny   Kat słysząc to wybuchł kolejnym rubasznym i przerażająco podekscytowanym śmiechem i podbiegł do rzędu gapiów. Próbował pochwycić małą, rudowłosa latorośl, którą najwyraźniej matka trzymała okrakiem na ramionach. Ta szybko zdjęła dziecko z barków i rzuciła się w tył, tuląc przerażoną niebogę. Piotr wystawił jej przed twarz ostrze siekiery i zrobił wymowny gest pozbawienia dziecka głowy, wylizując przy tym naostrzone solidnie ostrze. Tłum rozstąpił się niczym Morze Czerwone i znów zaległa cisza.     De La Tremoille załamał z rezygnacją ręce i spojrzał z wyrzutem na stół trybunału. Nérée widać nie przejął się zbytnio, niefrasobliwością swego człowieka od brudnej roboty. Zajadał w najlepsze winogron podany na złotej paterze i popijał czerwone, włoskie wino z pękatej czary podobnej do mitycznego Graala. Również się uśmiechał jak gdyby oglądał scenę rynkowego, mieszczańskiego kabaretu trubadurów a nie scenę wyroku śmierci. Nie znajdując wsparcia w instancji wyższej, de La Tremoille sam musiał uspokoić nastroje   - Mistrzu Piotrze, błagam was w imię boże. Odstąpcie od tych ludzi i wróćcie do zajęć do jakich was powołano - Kat odwrócił się na te słowa, lecz nie spojrzał na urzędnika a na oblicze Nérée. Ten dał mu widać znak aprobaty bo po chwili kat wrócił na szafot choć nadal drżał z podniecenia zmysłów, mając nadzieję na więcej niż wysłanie zaledwie jednej duszy w zaświaty tego poranka.   De la Tremoille stał z zamkniętymi oczyma, jakby chciał się upewnić, że kiedy je otworzy to wszystko okaże się koszmarem a nie rzeczywistością. A może po prostu przechodził jakąś wewnętrzną walkę z samym sobą by nie rzucić pergaminem w pyszałkowate oblicza kleru za stołem i nie uwolnić z więzów Orlona, któremu po ludzku współczuł tak okrutnego końca. Jednak miał posługę, która musiał wypełnić aż do gorzkiego końca. Zaczął znów, choć dość niepewnie i drżąc na całym ciele   - My, rajcy miejscy, powołani na swe stanowiska dzięki nieomylnej woli bożej, ogłaszamy co do treści wyroku - jeszcze raz wyczuł na sobie wzrok Nérée, tym razem było to spojrzenie despotyczne i zimne, tchnące grozą demona a nie ojca zakonnego - W trosce o spokój wspólnoty miejskiej i w obawie przed postępującym występkiem i grzechem śmiertelnym oraz zatruciem ludzkich sumień przez skazanego ogłaszamy Cię Orlonie de Villargent winnym zabójstwa kardynała Magnion, oraz innych grzechów których odpuszczenia nie pragnąłeś w dniu swego sądu i wymierza Ci karę śmierci przez powieszenie. Niech spotka Cię szybka i bezbolesna śmierć. Ciało Twe rozniesie w dziobach ptactwo drapieżne a pamięć Twego imienia niechaj będzie przeklęta i po wieki zapomniana. Niech Bóg litościwy, zlituje się nad Twą dusza, jeśli jeszcze ją odnajdzie. Kacie, czyńcie co nakazano.  
    • @violetta randka marzeń !   brzmi pięknie. marzy mi się randka marzeń :) niedługo.........       @Marek.zak1 święte słowa Marku !!! najgorsze buble to branża farmakologiczna. trują ludzi na masową skalę. normalne ludobójstwo.   dziękuję :)       @KOBIETA   Dominiko.   potrzebujemy niewiele a tak wiele kupujemy.   zgłupieliśmy ?   ja bym Tobie kupił naszyjnik z planet wyrwanych z Wielkiej Mgławicy w Andromedzie !   kiedyś Ci.........   dziękuję :)      
    • Z naderwanym uchem i wyłupionym okiem Siedzi grzecznie przed Elwirką, Którą wzięło na czułości i czyta bajki Dla pluszaka o księżniczce i o złotej rybce.   Grozi mu palcem gdy nabiera tchu, A miś już chce wybuchnąć śmiechem. Szturchnie go w bok za brak powagi I ukaże klęczeniem na grochu.   Gdy już się znudzą im opowiastki, Zagrają sobie w łapki i poganiają w berka. Tup-tup, bum-bum, łubu-dubu Aż sąsiad z dołu nie zaryczy.   Tuż przed snem czas na zwierzenia przychodzi Pod kołderką, cichutko: „tak cię kocham, Że zaraz zostaniesz zjedzony bez łyżki I widelca, obiecuję – ja ciebie połknę.”   A gdy zmierzch zasypie pokój mrokiem, Powieki z ciężaru marzeń opadną, I lampa straci blask, przytulą się tak mocno, Że bicie serduszek słychać jedno obok drugiego.   Kto chrapał – nie znajdziesz winowajcy. Bujają w obłokach, we własnym świecie, Gdzie meble są górami, a dywan to morze, Gonią wśród chmur z pierza i wełny.   Nim pierwsza gwiazda wzejdzie, We śnie szepczą sekrety, co tylko oni znają: O moście z tęczy i o latających czarownicach, Które niosą ich w krainę cudnych baśni.   Jutro się rozbudzą wśród porannej woni Kwiatów z ogrodu, znów nowe historie zmyślą, A w słońcu, co wstanie i zerknie przez szybę, Odnajdą ślady wczorajszej łobuzerskiej przygody.  
    • @Adler

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Nie zawieść …w plastikowym świecie chłodu i opadających liści, kiedy upadają normy, wartości i wszystko traci głębię …tak trudno pozostać tylko sobą.!   śliczny jest :) Twój wiersz !   
    • @Rafael Marius Słowo mi się po prostu przypomniało. Nie wiem skąd. Nie przeczytałem go ostatnio nigdzie. No po prostu przyszło do mnie. Słowa mi się często jakieś takie przypominają. Codziennie w mniejszym lub większym stopniu coś tam sobie czytam. A to w necie, a to w książce, a to tutaj. Mniej ostatnio, bo jakoś łapię zmęczenie. Więc nawet nie wiem, czy wróciło do mody. Ale może wrócić, bo jakby sytuacja również polityczna nieco zatacza podobny krąg. A jeśli tak to znów chyba trzeba wyczekiwać okrągłego stołu. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...