Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

POMNIK SERCA - Pamięci Marka Dziakowicza


Rekomendowane odpowiedzi

 

Pamięci Marka Dziakowicza

 

 

„Gdy widzisz ptaka w locie jak wolny jest
Jak płynie sobie, aż po nieba kres
Wiedz - niebo bywa pełne wichrów i burz
A z lotu ptaka już nie widać róż.” (*)

 

Z radiowych głośników dobiegały słowa ulubionej piosenki dziadka. Słuchali jej dziadek i jego najstarsza wnuczka Emilka. Odpoczywali na leżakach rozłożonych na trawniku ich działki. Dziadek oddychał głęboko. Coraz trudniej jest mu dotrzymać jej kroku, gdy biegnie obok a ona mknie na rolkach pobliską ścieżką rowerową.

Minęło właśnie południe.

Patrzyli na pogodne letnie niebo. W ich oczach odbijały się leniwie płynące chmury. Podziwiali jak pięknie i z lekkością szybują ptaki.

Dłuższą chwilę milczeli.

Emilka niedawno ukończyła naukę w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Przynosi dziadkowi wiele radości, jest dziewczynką rezolutną i wzorową uczennicą. Dziadek spoglądał na nią ukradkiem i cieszył się na myśl, że teraz w wakacje będą mieli więcej czasu na to by być razem.

Dziadek znów skierował wzrok na szybujące ptaki.

-     Kilka ruchów skrzydłami i mają widoki, jakie my wczoraj podziwialiśmy z wieży widokowej na Rowokole – przypomniał dziadek ich wczorajszą wyprawę na nadmorskie wzgórze.

-     Czy ptaki mają jakieś kłopoty? – zapytała Emilka.

-     Pamiętasz kota, którego mijaliśmy jadąc na działkę, co szedł ciągnąc swój wielki brzuch po ziemi? - odpowiedział pytaniem na pytanie dziadek.

-     Tak.

-     A wiesz, co jest ulubionym daniem tego tłuściocha? – pytał dalej dziadek.

-     Nie – odpowiedziała po chwili namysłu Emilka.

-     Pisklęta tych szybujących po niebie ptaków albo one same – odpowiedział dziadek.

Znów zapadło milczenie.

-     Ptaki też mają kłopoty – odrzekła po dłuższej chwili Emilka.

-     Też tak myślę – zgodził się z nią dziadek.

Znowu chwilę milczeli.

-     Podobno nasi praprzodkowie mieszkali w rajskim ogrodzie – powiedział dziadek.

-     Gdybyśmy tam pozostali do dzisiejszych czasów, to jak myślisz, jak wyglądałaby twoja lekcja w szkole?

-     Pewnie szkolne ławki stałyby wśród drzew i kwiatów – podjęła temat Emilka.

-     Domyślam się, że bardzo byś chciała, aby twoja szkolna ławka stała najpierw tu pod naszą czereśnią, potem wśród malin, potem pod śliwą a na koniec pod gruszą.

-     Dziadku, zapomniałeś o tej małej jabłoni, której jabłka uwielbiam.

-     A rzeczywiście – przytaknął dziadek.

-     Nauczyciele w takiej niezwykłej szkole mogliby stosować ciekawe sposoby nagradzania uczniów za dobre wyniki w nauce – pomyślał głośno dziadek.

-     Mam pomysł – powiedział tajemniczym głosem.

-     Uczeń, który otrzymałby dobrą ocenę, miałby w nagrodę prawo uczynić szkolny ogród piękniejszym. Gdyby była to szóstka, mógłby urządzić tu nową rabatkę i oznaczyć ją tabliczką ze swoim imieniem, za piątkę posadzić pięknie zdobiony kwiatami krzew, za czwórkę jakąś pięknie kwitnącą o ozdobnych liściach bylinę, a za trójkę jakieś kwiaty cebulowe.

-     A co z uczniem, który się gorzej uczy? – zafrasował się dziadek.

-     A ja mam pomysł - zawołała Emilka.

-     Pamiętaj o tym, że gdy uczeń otrzymuje nawet rajską jedynkę, to oznacza, że uczeń ma się wziąć do nauki – przypomniał dziadek.

-     Jak ktoś dostanie jedynkę, to musi nauczyć się tego, czego nie umiał i oplewić jedną rabatkę w ogrodzie – szybko odpowiedziała Emilka.

-     A co z dwójką. To pozytywna ocena, ale w tak pięknym ogrodzie dostawać dwójek po prostu nie wypada. Dwójka powinna być także sygnałem do lepszej nauki – podpowiadał dziadek.

-     Jak ktoś dostanie dwójkę, to musi nauczyć się tego jeszcze dokładniej i podlać jedną rabatkę.

-     Ciekawe, kto będzie plewił i podlewał ogród jak będą sami wzorowi uczniowie – zażartował dziadek.

-     Myślę, że nawet w rajskim ogrodzie to niemożliwe – powiedział uśmiechając się do Emilki.

-     A co z dorosłymi? Czy im też pozwolimy nasz ogród czynić jeszcze piękniejszym, czy tylko mają odprowadzać dzieci do szkoły i pilnować czy dzieci odrobiły lekcje? – zapytał dziadek.

-     Myślę, że możemy na próbę im na to pozwolić – powiedziała uszczypliwie Emilka, pamiętając uwagę dziadka, że w rajskiej szkole byliby nie tylko pilni uczniowie.

-     Więc dobrze. Niech dorośli też mogą posadzić w rajskim ogrodzie kwiaty, krzewy a nawet drzewa, jeśli dokonają czegoś szczególnego – zaproponował dziadek.

-     Moja zgoda – odrzekła Emilka.

-     Emilko, widziałaś gdzieś drzewo z przybitą na nim niewielką zieloną prostokątną tabliczką, na której był biały orzeł i biały napis „pomnik przyrody” – zapytał dziadek.

-     Tak dziadku.

-     Pamiętasz, gdzie jest takie drzewo – pytał dalej dziadek.

-     Widziałam takie drzewo w parku nad rzeką, niedaleko naszego domu.

-     Co możesz powiedzieć o tym drzewie – pytał ją dalej.

-     To drzewo jest olbrzymie i bardzo piękne. Chyba jest też bardzo stare.

-     Też je pamiętam, jest na niewielkim pagórku, co czyni je jeszcze potężniejszym, ma bardzo rozłożyste konary, pod którymi są małe ławeczki i stoliki z planszami do gry w szachy, a wokół na dole dużo ławek, na których odpoczywa wielu ludzi. Jest to najpiękniejsze miejsce w parku. Wiesz Emilko, za kilka lat, gdy będziesz nieco starsza poznasz na lekcji wiersz sławnego polskiego poety, który patrząc na takie drzewo, napisał: „O, cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa”. (**)

 

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

       Pomnik serca - rysunek Emilki, lat 10

 

-     Niech w naszym rajskim ogrodzie też będą takie wspaniałe drzewa – zaproponował dziadek.

-     Ale tabliczka na nich niech będzie troszkę inna. Niech na niej będzie narysowane serce i napis „pomnik serca”.

-     Co oznaczałby dziadku taki napis? – zapytała.

-     To znaczyłoby, że to drzewo posadzono, abyśmy wszyscy pamiętali o wspaniałym czynie jakiegoś człowieka, któremu wszyscy jesteśmy za ten czyn bardzo wdzięczni, chcemy o nim pamiętać i w ten sposób mu podziękować.

-     Czy znasz dziadku takiego człowieka? – zapytała Emilka.

Dziadek nie odpowiedział na jej pytanie, odwrócił od niej twarz i popatrzył w niebo.

Emilka spostrzegła jednak, że dziadek bardzo posmutniał.

-     Dziadku, co się stało?

-     Wczoraj, gdy wróciliśmy z Rowokołu, słuchałeś radia i też tak posmutniałeś. Potem poszedłeś do swojego pokoju.

-     Dziadku, co się stało?

-     Wczoraj w radiu usłyszałem wiadomość o Panu Marku. Pan Marek przyjechał z żoną i córeczką na urlop nad morze. Szli razem plażą. W morzu zaczął tonąć chłopiec. Pan Marek pobiegł na ratunek. Chłopca uratowano, ale Pan Marek utonął.

-     Kim był Pan Marek? – zapytała.

-     Był policjantem z Wałbrzycha.

-     To dla jego pamięci posadzono drzewo z napisem „pomnik serca” w naszym rajskim ogrodzie – powiedział cicho dziadek.

-     Takie drzewo ma magiczną moc – mówił dalej.

-     Zawsze rośnie w najpiękniejszej części ogrodu, tam gdzie bywa najwięcej ludzi. Przychodzą oni tutaj, siadają na pobliskich ławeczkach, spacerują wokół niego, rozmawiają albo milczą spoglądając na siebie i uśmiechając się do siebie życzliwie. Czują, że są ze sobą razem. Czują się tu bezpiecznie. I z takim poczuciem bezpieczeństwa stąd odchodzą. Wiedzą, że jeśli spotka w ich życiu coś złego, to ci ludzie, których tu spotkali podadzą im pomocną dłoń. Łatwiej im wtedy wędrować przez życie. To dar, który my wszyscy otrzymujemy tu od Pana Marka.

-     Dziadku, czy trudno być policjantem?

-     Tak, to trudny zawód, czasem niebezpieczny. Ale jednocześnie jest piękny. Daje policjantowi szansę niemal po każdej służbie przyjść do rajskiego ogrodu, aby w nagrodę za pomoc udzieloną drugiemu człowiekowi posadzić kwiaty, krzewy czy drzewa.

Emika spojrzała na główną alejkę dziadka działki. Dziadek pozwolił jej tej wiosny wybrać krzewy, które razem wzdłuż niej posadzili. Wybrała budleję Dawida. Właśnie pięknie kwitła.

-     Wiem dziadku jaki krzew będzie ulubionym dla policjantów! – zawołała.

-     Budleja Dawida.

-     Nasz ma kwiaty w kolorze policyjnego munduru! I nazywają go motylim krzewem. Popatrz ile motyli go obsiadło!

Teraz Emilka posmutniała i zamilkła na chwilę.

-     Dziadku.

-     Czy słyszałeś jeszcze jakieś historie o dzielnych policjantach takich jak Pan Marek? Chciałabym abyś mi o nich opowiedział.

 -    Kochana Emilko. Dzielni są nie tylko ludzie w policyjnych mundurach. Czasami są to zwykli ludzie. Obiecuje, że jak o nich usłyszę to opowiem ci o nich sam, albo poproszę, aby ktoś inny ci o nich opowiedział.

-     A czy mogą to być historie nie tylko o tym, kto był dzielny i odważny, ale też historie po prostu zabawne lub ciekawe?

-     Tak dziadku.

 

(*)       - Marek Grechuta „Wolność”;

(**)     - Leopold Staff „Wysokie drzewa”.

 

 

MAREK DZIAKOWICZ -      policjant z Wałbrzycha, który zginął ratując 16-latka.
Tragedia rozegrała się w poniedziałek 20 lipca 2015 roku około godz. 14. na niestrzeżonej plaży w miejscowości Gąski koło Koszalina. 39-letni policjant z Komisariatu I Policji w Wałbrzychu spędzał tam urlop z żoną i 9-letnią córką. 

 

 

 

 

 

Edytowane przez Polman (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @andreas Polecam także szczególnej uwadze mój wiersz zatytułowany ,,Mysia Wieża króla Popiela"    
    • filozof waży  wysokoprocentowo palą się koty    
    • Wódy Arktyki - Stacja Alcatraz.    CZ.1. TYTUŁ: DZIEWCZYNA W CZERWONEJ SUKIENCE    Dziś znów chochliki przyniosły wódę. Tak nazywałem moje szlachetne, menelskie „potrzeby”. Było ich kilka głównych i kilka podrzędnych. Dbałem o ich satysfakcję. Nie linczujcie mnie za to, w końcu wynalazkiem potrzeby są różne mechanizmy, a hedonizm rozpoczęty trzeba kuć póki jest gorący. Już tak kuje  dziesięć lub piętnaście lat. Sam nie pamiętam, ile dokładnie, niby były chyba jakieś przerwy, ale dziura w głowie ich udowodnić nie potrafiła. Wóda jest dobra, bo dobra jest wóda - cytat na poziomie tężyzny mojego rozumu. Ale jak coś działa, jest prawdziwe, to po co to zatrzymywać. To tak, jakby zatrzymywać zegarek z wyrzutami, że odlicza czas. W zasadzie kiedyś lubiłem kwestionować różne tezy, w końcu wątpię, więc jestem, jednak ani kształtu butelek, ani smaku wudżitsu, a nawet efektów samego alkoholu obalić w swojej wyobraźni nie potrafiłem, a próbowałem trzy razy po pijaku i dwa razy na trzeźwo. Wóda po prostu cieszy. I to wystarczy. Białe myszki też były szczęśliwe, przyszły gromadnie, aby poczuć kopa. Nie chciałem, żeby piły, w końcu tak bardzo je lubiłem, gdy były trzeźwe. W odróżnieniu od stanu po alkoholu, bywały skryte, opanowane, tajemnicze, a po pijaku to się zmieniało. Zresztą, jak ktoś lubi wódę, to dobrze wie, jak to jest, gdy trzeba dzielić się z pasożytem, ale inaczej myśli się, bo oficjalnie dużo trudniej, gdy pasożyt staje się twoim jedynym przyjacielem, naprawdę tym jedynym, który zna cię na wylot i usypia w twojej długiej, rdzawej brodzie, starając się opanować helikoptery. Te ich czerwone oczy, ach!  Nie umiałem im odmówić. Odkręciłem butelkę i do nakrętki nalałem swojskiego paliwka. One po kilku głębszych robiły dla mnie wszystko. Tańczyły i śpiewały przepełnione swoją własną a jakby moją radością, wyeksponowaną w cieniach na ścianie i w atmosferze wokół. Po pijaku stawałem się królem tych myszek, wulgarnym jokerem - treserem małych dziwek z dziury w kapliczce koło starej stacji transmisyjnego-telefonicznej. Szkoliłem je cyrkowych sztuczek, posłuszeństwa różnego rodzaju, jak turlanie nakrętki od ściany do dłoni, czy skakanie z jednej dłoni do drugiej, nigdy nie spostrzegłem, że ich nie ma - związek idealny, bezstratny. Zakwestionowałem ich obecność dopiero na końcu istnienia stacji arktycznej - „Alcatraz”, mojego domu. To było na starość już wylotną, w przedsionku w ostatnim wagonie istnienia. Nierozczarowałem się, wspomnienia były prawdziwe, mimo iluzoryczności ich obecności na trzeźwo. Ale inaczej wszystko wygląda, gdy nie pamiętasz, co to trzeźwość. Jak kojarzy ci się ona z jakąś chorobą, z jakimś wirusem depopulacji, czy z zakazaną warszawską piosenką podczas wojny. Wódka była ciepła, dziwnie ciepła, to rzadkie tutaj w Arktyce. Czyżby ktoś celowo ją ocieplił, abym to zauważył? Na szczęście jestem sam, więc to niemożliwe. To są znowu te pierdolone na dnie bez koła ratunkowego - rozsądku - urojenia. To tylko mokra i zimna paranoja samotności. Odkąd puściłem kota Aka:„Skarpeta”, na małej, topniejącej krze ku ostatniemu widzeniu z Ojcem Niebieskim lub, kurwa!, z osranym przez małpy pomnikiem - Charlesa Darwina, co do czego pewności nie miałem, jestem w tej bazie sam. Hmm… lub prawie sam, bo szaleństwo pustki interpersonalnych relacji, szaleństwo braku cipy, przybierało różne kontrowersyjne i konwersacyjne obrazy osób i rzeczy trzecich. Póki co, relacje rosły w siłę z małymi białymi myszkami, ale jestem pełen wiary i nadziei, że zrobi się tłoczniej, że zespół ożyje, wyrwany szaleństwu z gardła w okrzykach - „Odi profanum vulgus et areno” lub „De profundis clamavi” Któż zagrzał mi wódę? A może zwariowałem? Czy myszki nie dobierały się do mojego atomowego paliwa? Raczej zamek na klucz w pancernej szafie, jednym kantem wychylonej na zewnątrz stacji, co sprawiało efekt chłodniczy, uniemożliwia otwarcie bez klucza, ale te małe kurwiki są jak tajni agenci. Nie wiedziałem, ale zdołałem już do niepewności przywyknąć. Była jak wszawica w burdelu, nieopuszczała na krok. Chyba, że ta ponętna kobieta w czerwonej sukience, którą widziałem w Atenach dwadzieścia lat temu, wyszła mi ze snu? Ta trzydziestoletnia amatorka szkoły powszechnego gwałtu publicznego wywołanego impresją otoczenia, nie była z pierwszej łapanki, ona dobrze wiedziała, jak rozpalić żądzę i zgasić jak peta. Co noc mi się śniła w innej fryzurze i innym makijażu - ona była jak skrzynka na największą miłość, na miłość życia. Myślałem, że skoro białe myszki mogą wyskoczyć z bani, to dlaczego nie ona…? Już długo nie podważałem ich egzystencji; pulsu krwi i bicia małych serc, ani przekazu myśli pomiędzy nami. Czy kobieta w czerwonej sukience jest opodatkowana? Czy ma swoją niepodważalną i nieosiągalną cenę? Czy nie straciłem wszystkiego by tu być? Czy to nie wystarczy? Winiłem o to wódkę, tw cholera musiała być kiepska, wiem, bo sam ją robiłem, haha! Mimo to obraziłem się na nią, bo jej dobro mnie irytowało, niby daje paletę korzyści, ale ciągle sśie, wymaga uwagi i tańca jakby z mordoru, czyli w krokach coś pomiędzy Dance Macabre a Tango, a to mnie niszczyło, więc o 4 do 6 minut później polewałem, przełykałem bez rozkoszy ani salw honorowych, trzymałem butelkę przez szmatę, nie wymawiałem jej imienia ani nie patrzyłem w oczy. Moja strata była jej bólem. Implikowałem go jej immanentnie i transcendentalnie, wszystko po to, aby jej udowodnić, że to ja panuję nad nią i żeby czuła ból obrazy, tej zimnej ignorancji z mojej strony. Mimo to gdzieś  w głowie miałem nadzieję, że wóda zmięknie, jak zakładnik wieży szyfrów, gdzie między obiektem tortur a torturującym tworzy się jakaś więź. Jeden błysk w oku blady, niemy uśmiech i już relacje zmieniają wartość, jakby ulegając przebiegunowaniu. Prawda jest jednak taka, że ja i wóda jesteśmy starymi masochistami, co utrudniało dialektykę perswazji - z jednej strony, a z drugiej wspólne straty przeważały na jej niekorzyść. Powoli ginęła, co mnie przyjemnie pobolewało. Może to jest czas na porozumienie, ta jej psychologiczna gierka o przetrwanie wydaje się dążyć do mojego sukcesu. Zdziwilibyście się, co człowiek potrafi zrobić, jak jest nastawiony na przetrwanie.  W pewnym momencie każdy z obecnych tu w sali tortur magicznie osiągną swój cel. Tak sie przynajmniej wydaje, gdy nie liczysz krzyków, stępionych oczu od denaturatu, krzywych igieł i wytartych strzykawek po serum prawdy, kwasu z akumulatora i czasu na urabianiu bohatera podlegającego perswazji, to są jednak straty, a psychika dziecka ukryta, jak strach na wróble w buszu i ciemności podświadomości, w końcu zapłaczę. Podobno lepiej płakać na początku, na świeżo, wtedy to mniejszy upadek, a po kilku „akcjach” przestajesz już czuć, bo gdy tak odkładasz załamanie, to potem upadek może zabić. To wtedy nie tylko płacz a kołnierzyk - szubienica, zestaw żyletek Polsilver, most dla odweselonych z widokiem na krematorium itp. Tak mogłoby być w moim przypadku. Gdy wóda zmiękła czułem syndrom Sztokholmski. Te relacje - wierzyłem - nie pójdą na marne. Czekałem na akt I i scenę finalną, gdy lady in red wchodzi z butelką wódki za podwiązką. Nie musiała być duża. Wystarczy, że będzie ciepła. A szanowna pani w czerwonym, do kurwy nędzy, powie mi, że moją butelkę wódki zagrzała między udami. Myszki razem ze mną patrzyły w kierunku drzwi wejściowych w oczekiwaniu, że ona wejdzie. Nie przyszła.   Koniec części I pt. Dziewczyna w czerwonej sukience.   Autor: Dawid Daniel Rzeszutek
    • babcia opowiadała mi  o takim miejscu gdzie pod kuchnią nigdy węgiel nie gaśnie i malując rodzinne strony farbami świętego Łukasza próbowała kształtować moją duszę dziś gdy coraz chłodniejsze mgły dotykają mnie szadzią na tle ciepłego błękitu dzierga na drutach obłoki    a ja w srebrze pajęczyn cicho przywołuję twarze  głosy  i zapach powietrza z Kamionki Strumiłowej  
    • Nie to nie bez łaski    Innym sypiesz tęgim groszem Mi figę stawiasz przed nosem Pal cię sześć  No i cześć  To oszustka szóstka jest   I czego to się zachciewa Pani jeszcze w pretensjach? Perfumy biżuteria? Nowe meble do sypialni I kominek mieć w bawialni?   Kominek marzył mi się zawsze A jakże    Nic takiego się nie stało  Zawsze wszystkiego było za mało    To takie smutne Że popołudnie nie przyniosło  Zmiany Choć ranek był pełen nadziei  Teraz wiem  Nic się nie zmieni   Nie to nie bez łaski  Pal cię sześć  No i cześć    Ta podróż kończy się  Szkoda tylko że w tym Miejscu   Nie masz racji Może szkoda Może wszystkim Lecz to nie powód do płaczu  Lecz do akceptacji 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...