Nie mam co zostawić w darze ponad garść
chusteczek haftowanych z marzeń
i klątwy. Ubogo żyłam, złość nędzną trawiłam
bez sił i z żebry, stąd posag zgrzebny.
Jeśli go przyjmiesz możesz zmienić oś
- ciepło za chłód; zła energia to ten sam
żywiołu głód, a gorzej gdy nie ma niczego
bo i mędrzec z pustego nie naleje.
Zrozum tę klątwę co trzyma po dni kres
- napięcie suszące jak siarczysta zima.
Nie byłam szczęśliwa, tak kazał żyć bies
i odejść w pokorze; daj mi siłę boże
uciec od złości bo znów psioczę jak szewc
na buty za ciasne dla czaru miłości.
Nie płacz! Słabość w mym darze magiczna;
nic to że brak z niemocą w parze
porwą cię na manowce bólu pośród życia
drogi bo gdy przekroczysz wiek iluzji
i prawdy dotkniesz jak brzytwy
- czerwonej jak śnieg - zrozumiesz.
Ja kończę bieg, ty los pochwal - nie z odwetu
lecz z fali co do brzegu dobija; wierz mi
- lepsze rany niż martwota.
Nadaj sens zdradzieckiej mocy
bo to moc wszak a nie próżnia
i zrób to co się wyróżnia - dojrzej.
Znajdź mnie w sobie
to ja matka, co nad dzieckiem garnek sadzy kołysała.
To starszy tekst, który swego czasu był krytykowany, a ja nadal nie umiem go poprawić, ba - nadal mi pasuje...