Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Ni e do końca odnajduję się w puencie, Marcinie. Bo zagrożenie życia nie wynika z wcześniejszej treści i co ma zostać odesłane?

Tutaj zrobiłeś chyba jakiś wielki skrót myślowy, co dla postronnego czytelnika może nie być czytelne.

W ostatnim wersie pierwszej zwrotki usunąłbym powtarzające się wers w wers "jeszcze". Bez szkody dla rytmiki wiersza, a i myślę, że sensu przesłania za mocno nie wypacza.

I w przedostatnim wersie wiersza zaburzony jest totalnie rytm, co sprawia, że to się trudno czyta, myślę, że usunięcie zaczynającego go "i" poprawiłoby rytm.

W sumie domyślam się, że pewnie chodzi o odesłanie śmierci, aby peel jeszcze mógł się nacieszyć tym wszystkim co zostało mu dane. Początek nie sygnalizuje takiej puenty. Autor dokonuje w końcówce zaskakującego nieco zwrotu. Bardzo fajnie to pomyślane. Pozdrawiam :)

Opublikowano

zaproponuję małe korekty:

 

powietrze w płucach tlen i krew

z mozołem się unoszę

jak długo jeszcze radę dam

czy o coś mogę prosić

 

dałeś więcej niż można chcieć

przyjaciół synów żonę

spełniłeś nawet dziecka sen

a ja wciąż o coś proszę

 

szczęście na kredyt dałeś mi

bez kwitów i poręczeń

czerpałem z niego ile sił

czy można prosić więcej

 

a jednak klęczę u Twych stóp

i nie śmiem oczu podnieść

szepczę o życie choć brak tchu

rozpal je jak pochodnie

 

pozdrawiam

Opublikowano

Z reguły 'tyle słońca w całym [Twoim] mieście', a dziś na kolanach... (Dziś lub kiedyś). Klimat jak spod głazu, z jednej strony brak sił do życia z drugiej jego pragnienie, mimo wyczerpania. Nie do końca odgaduję, czy ost.wersy to przedsionek śmierci, czy sytuacja już zaistniała, skoro 'nie śmiem podnieść wzroku'. Bo modląc się do Boga można metaforycznie padać do stóp np. z prośbą, ale nie podnosić wzroku, to jakby się z nim spotkać 'na żywo'... 

Smutno na całej linii, bez pocieszenia. Pozdrawiam

Opublikowano (edytowane)

Odbieram, jak reakcję po usłyszeniu porażającej diagnozy. Wszystko wtedy staje się ciężkie i przytłaczające. Logika i dywagacje przestają mieć jakiekolwiek zastosowanie. Dobry wiersz.

Myślę, że wystarczy trochę poprawić rytm. Nie "wygładzałbym" przesadnie, bo trochę surowości dodaje tu wiarygodności. Ale rytm jest ważny.

Pozdrawiam.

Edytowane przez jan_komułzykant (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dziękuję Janku poprawiłem rytm z korektami @Jacek_Suchowicz

Co do ostatniej zwrotki jeszcze się zastanowię bo musi się rwać. 

Dziękuję @Luule za czytanie i interpretacje odebrałaś go tak jak chciałem. Co do końcówki jesteś bardzo blisko pokombinuj jeszcze troche.

Bo miały odstawać bajago dziękuję za czytanie i serduszko

@kot szarobury

Bo czasem życie różnie potrafili zaskoczyć pozdrawiam i dziękuję za komentarz. Co do ostatniej zwrotki jak już pisałem wyżej musze sie zastanowić ale taki był zamysł by trochę się rwała

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ładnie to napisałeś, też mam przebłyski takich przemyśleń, wszyscy wiemy, że życie jest nieobliczalne. Pierwszą zwrotkę zrymowałam i kolejne aż mnie kusi, ale to Twój wiersz, więc na tym poprzestaję. 

Wszystkiego dobrego Ci życzę.

:)))))

Edytowane przez MaksMara (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Witam -  bardzo dobry wiersz Marcinie aż do wspomnianego momentu  - zwrot pełen bez ostrzeżeń - ja rozumię przez 

owe odesłanie że ktoś już się nażył -  no ale to tylko moje myślenie.

Jeszcze raz podkreśle wiersz super treści.

 

Edytowane przez Waldemar_Talar_Talar (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Umknęło mi to "z mozołem" w drugim wersie. Bo wtedy taka wymowa jak napisał to jak_komułzykant. Teraz mi się spina całość. POzdrawiam :)

Opublikowano

Dobry wiersz,

ale pierwszy raz chyba żałuję,

że odrzuciłam swoje patofizjologiczne skojarzenia z pierwszym wersem

(wysięk krwi do płuc nie jest normalną sytuacją) i zaskoczyło mnie zakończenie.

 

Pozdrawiam,

Marcinie :))

Opublikowano

Wiersz bardzo czytelny. Wszystko już za mną - czas kończyć. Piękne to było życie - spokojnie mogę kończyć. Sił już nie ma - trzeba kończyć. Ale chciałbym tu k.... zostać nawet będąc starym dziadem, choćby tylko po to aby popatrzeć sobie. Wiele tu optymizmu i miłości do życia. Nie chcę umierać.  

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Oni. Nie było nikogo więcej. Tylko oni — jakby wszechświat skurczył się do ich ciał, do języków rozpalonych do białości, na których topi się stal. On — eksplozja w kościach, żyły jak lonty dynamitu, śmiech, co kruszy skały, rozsypując wieczność w pył rozkoszy. Melodia starej kołysanki zdycha w nim w ułamku sekundy. Ona — pożoga bez kresu, ziemia spopielona tak głęboko, że każdy krok to rana w skorupie świata, pamięć piekieł wyryta w skórze. I na ułamek sekundy, między jednym oddechem a drugim, przemknął cień dawnego uśmiechu, zapomnianego dotyku, kruchej obietnicy z przeszłości. Zgasł, zanim zdążył zaboleć, rozsypany w żarze. Oni — bestie w przeżywaniu siebie, studenci chaosu, co w jednym spojrzeniu rozpalają gwiazdozbiory. Usta — napalm, gotowy spalić niebo. Języki — iskry w kuźni bogów, wykuwające pieśń końca i początku. W żyłach pulsuje sól pradawnych mórz, czarna i lepka, pamiętająca krzyk stworzenia. A nad nimi, gdzieś wysoko, gwiazdy migotały spokojnie, obojętne na szept letniej nocy. Powietrze niosło zapach skoszonej trawy i odległej burzy. Świerszcze grały swoją dawną melodię, jakby świat miał trwać wiecznie w tym milczącym rytuale. Głód miłości? Tak, to głód pierwotny. Stare auto ryczy jak wilk, który pożera własne serce. Ośmiocylindrowy silnik — hymn porzuconych marzeń, pędzi na oślep, bez świateł, z hamulcami stopionymi w żarze. Litość? Wyrzucona w otchłań. Paznokcie ryją skórę jak sztylety, krew splata się z potem — rytuał bez świętości, bez przebaczenia. Każda rana tka gobelin zapomnianego piękna. Ciała wbijają się w siebie, jak ostrza w miękką glinę bytu. Każdy dotyk — trzęsienie ziemi w czasie. Na ustach smak krwi, słony, metaliczny — pieczęć paktu z wiecznym ogniem. Tu nie ma wakacyjnych uśmiechów. Są bestie, zerwane z łańcuchów genesis. Nikt nie czeka na odkupienie. Biorą wszystko — sami. Ogień nie grzeje — rozdziera, topi rozum, wstyd, imiona, godność, istnienie. Muzyka oddechów, ślina, zęby — taniec bez melodii, ciała splecione w spiralę chaosu. Język zapomina słów, dłoń znajduje krawędź ciała i przekracza ją w uniesieniu. Paznokcie na karku — inskrypcja życia na granicy jawy. Nie kochali się zwyczajnie. Szarpali się jak rekiny w gorączce krwi, jakby wszechświat miał się rozpaść w ich biodrach, teraz, już,. natychmiast. Noc ich pożerała. Oni — dawali się pożreć. Serce wali jak młot w kuźni chaosu, ciało zna jedno prawo: więcej. Więcej tarcia, więcej krwi, jęków, westchnień, szeptów bez imienia. Asfalt drży jak skóra, jęczy pod nagimi ciałami, lepki od potu, pachnący benzyną i grzechem. Gwiazdy? Spłonęły w ich spojrzeniach. Niebo — zasłona dymna nad rzezią namiętności, gdzie miłość rodzi miłość, a ból kwitnie w ekstazie. Miłość? Tak i nie. Ślad, co nie krwawi, lecz pali. Ciało pamięta ciało w dreszczu oczu i mięśni. Chcieli wszystkiego: przyjemności, bólu, wieczności. Ognia, co nie zostawia popiołu, tylko blizny. Kochali się jak złodzieje nieba — gwałtownie, bez obietnic. Na końcu — tylko oni, rozpaleni, rozdarci, pachnący grzechem i świętością. Źrenice — czarne dziury, pożerające światło. Serca — bębny w dżungli chaosu. Tlen — narkotyk, dotyk — błyskawica pod skórą, usta — ślina zmieszana z popiołem gwiazd, i ich własnym ciałem. W zimnym świetle usłyszeli krzyk — gwiazdy spadały w otchłań. Cisza. Brutalna, bezlitosna, jak ostrze gilotyny. Ciała stęknęły pod ciężarem pustki. Czas rozdarł się na strzępy. To lato nie znało przebaczenia. Zostawiło żar, popiół, co nie gaśnie, wolność dusz w płomieniach nocy. Wspomnienie — nóż w serce, gorzkie jak krew wilka, który biegł przez ogień, nie oglądając się wstecz. Świat przestał istnieć. Został puls płomienia, trawiący wszystko, bez powrotu. Nie mieli nic. Ale nawet nic nie pozwoliło im odejść. Więźniowie namiętności — płomienia bez końca, który pochłonął ich ciała i dusze w jeden, bezlitosny żar. Żar serc.      
    • @Waldemar_Talar_Talar anafora bardzo bardzo dobra
    • @Naram-sin  zmieniłam. Po powtórnym czytaniu- druga strofa coś mi nie tak, czasem nie widzi się po sobie. Dziękuję
    • @Maciek.J Nasza Polska jest piękna= cała. dzięki @Robert Witold Gorzkowski dziękuję @Naram-sin  dziękuję.   @Alicja_Wysocka dziękuję @Jacek_Suchowicz piękny Twój wiersz @Roma, @Rafael Marius, @Andrzej P. Zajączkowski dziękuję bardzo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...