Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Nic oprócz


Luule

Rekomendowane odpowiedzi

Obrastamy w kolejne przedmioty jak regał w kurz

Mam ten regał, kilka książek i ołówków full

Kupiłam łóżko, rower i komodę, obrosłam też już

W resztę wyposażenia… urósł też mi brzuch

Mam pracę, jakąś kasę i nie narzekam

Mam dwa koty,  koty mają karmę, żwirek w kuwetach

Mam też lodówkę i pralkę, choć pół roku prałam ręcznie

Ale już dawno zapomniałam o tym jakie mam szczęście!

Czasem dziękuję za to co mam, częściej więcej pragnę

Czegoś mi za mało, a przecież inni nie mają wcale!

Mam dziś więcej znajomych, co są bliscy memu sercu

Mam swoje paranoje i setkę napisanych tekstów

Naprawdę mam dużo, choć i tak czasem czegoś mi brak

Uśmiechu – za resztę zapłacisz kartą MasterCard?!

Te wszystkie rzeczy kiedyś trafi szlag

A tak naprawdę nie mam nic prócz...

 

NIE MAM NIC OPRÓCZ SIEBIE

CHOĆ CZASEM CZUJĘ SIĘ JAK NIC

NIE MAM NIC OPRÓCZ NIEBA

LECZ NIEBA NIE MOŻNA MIEĆ, TYLKO POD NIM BYĆ

NIE MAM NIC OPRÓCZ SIEBIE…

NIE MAM NIC OPRÓCZ NIEBA…

 

Świat daje i zabiera, człowiek żyje i umiera

Czas mija i odlicza twój czas… do zera

Po drodze rzeczy zbierasz, potem je dźwigasz - przeprowadzki

Na szczęście w ostatnią drogę pójdziesz lekki i nagi

Wiesz, są tacy, którym więcej do szczęścia nie trzeba

Niż jednej szaty, miski, schronu przed łzami nieba

Ale pomijając minimalizm, niech rzeczy będą rzeczami

A nie żądzą, za co niektórzy duszę tu sprzedali

Nie mamy nic prócz siebie i nieba…

Niebo jest limitem, a kredytem twoje życie, nie płacz

Że nic nie masz, bo tu jesteś , więc jak ja, masz wiele

A masz najwięcej, gdy jest z tobą miłość i przyjaciele

Lecz nic nie jest trwałe, rzeczy, uczucia, ludzie

Nic na zawsze, tylko sekundę krócej lub dłużej

A w sekundę pojmiesz, że nic więcej nie masz

Gdy rozlegnie się twoje pukanie do drzwi nieba

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

A widzisz, pisząc ten tekst miałam 'obok siebie' wiele bliskich osób, mam je nadal. Tylko bywają chwilę, że to i tak za mało w ciężkiej chwili. To i tak wersja optymistyczna i jeden z podtekstów. Życzę, żeby chociaż mieć na kogo liczyć, tak jest  choćby milej:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • nie przepadamy za płynieciem z prądem. szukamy doznań błądząc w utopijnych marzeniach   rozbudzone myśli burzą mury idealnego gmachu nie tam mieszka nadzieja   zamknięte drzwi są drogą która kusi obiecuje spełnienie kwiaty kwitną dla każdego   1.2025 andrew
    • Ładnie    Łukasz Jasiński 
    • Poprawnie    Łukasz Jasiński 
    • Za oknem szerokim jak wszechświat brodata twarz jakiegoś mędrca. Gdzieś tam, pośród liści drzew. W migocie słońca. W blasku, co kładzie się na podłogowej klepce prostokątami światła...   Niesie się w przestrzeni (niesie się poprzez przestrzeń) świergot ptaków. Twarz mędrca. Jego oczy... Wzrok opuszczony, jakby w zadumie. W tych oto obszarach. W myślach niedostępnych. W mgłach płynących nisko nad płaszczyznami zrudziałych pól.   Czy ty mnie w ogóle słuchasz?   W ekranie telewizora padający śnieg. Milczący szum mżących pikseli, który trwa. I który trwa. Zamykam oczy. Otwieram. Mrugam sennie. Mrużę. Zaciskam szczypiące powieki… Jakaś kobieta z długimi rzęsami stoi tam, na brzegu delty. Stoi w słomkowym kapeluszu z długą, powiewającą wstążką. Błękitną… Trzyma w dłoni skręconą muszlę, przykłada do ucha. Uszła z niej dawno wrąca kipiel spienionych fal. Morza uderzającego o skały. To jak drżący w słońcu miraż, co się materializuje tylko na chwilę. I kroczy swobodnie po ścieżkach szumiącej ciszy. W oddechach. W łopotach żaglowych płócien, jakże odległych. I nieuchwytnych… Skąd ta nagła zmiana obrazu? To jak oglądanie starych fotografii, które wysypują się z szafki jedna po drugiej, albo spadają na podłogę ze stołu po nagłym przesunięciu dłonią. W tej oto chwili słabości i lęku. W napadzie straszliwego zniekształcenia twarzy, która odbija się w ściance szklanej butelki. Na niej etykieta: Piękny mężczyzna w kapitańskiej czapce. Stojący tyłem i zerkający zalotnie z boku. A więc przesypują się w dłoniach drżących od mroku bezkresnej nocy. Te fotografie. Te pozostałości nieistniejącego od dawna czasu. Od zimna. Od chłodu samotności. Mimo powietrza pełnego słonecznych migotów i szeptów, które trwają jednocześnie w jakiejś niezbadanej korelacji zdarzeń. Które istnieją w sobie, a jednak odrębnie.   Wiesz, ja tutaj byłem. Ja. Albo nie-ja. Jestem. Nie ma mnie. Albo znowu nie ma… Wodzę palcem po czarno-białej powierzchni, po spękanej emulsji, która jakimś cudem wymiguje się nadal żarłocznej nicości. Rozpędzonej entropii wszechświata… Zdmuchuję kurz i pajęczyny, kiedy podchodzę do przedmiotów zastygłych w odlewie. W żółtawym świetle, co pada pod kątem z kinkietu -- twarze, popiersia… Wyrzeźbione dłonie w różnych gestykulacjach i wariantach uchwyceń. Nieskończone dzieła mistrza o niezrównanym kunszcie. Porozrzucane wokół dłuta. Resztki gruzu, okruchy. Biały pył modelarskiego gipsu... Na podłodze stosy gazet. Na lastrykowych parapetach. Na półkach regałów. Na krzesłach… Na nich, pomiędzy świecami, pomiędzy wypalonymi kikutami stopionej stearyny -- blaszane puszki. W zakrzepłej na kamień chemicznej treści lakierów powykrzywiany las wystających rękojeści zatopionych na zawsze pędzli, wałków, mieszadeł… I wszystko w pajęczynach. W falującej woalce pajęczyn. W zwietrzałej woni…   Tutaj już od dawna nikogo nie ma. I tak naprawdę nikogo nie było. Wtedy. I teraz. I nigdy… Siedzę na podłodze pośród stert niczego. I oglądam. Podziwiam wszystko pod różnymi kątami, ćwicząc przy tym zamykanie i otwieranie swędzących powiek. Pełzam w szumiącej, piskliwej ciszy. W gorączce. Kiedy nachylam się, prostuję. Kiedy przywieram swoje spierzchnięte wargi do warg gipsowej rzeźby... -- w jej oczach dostrzegam jedynie obojętne bielmo martwego kamienia.   Jesteś tu jeszcze?   Mówię coś niewyraźnie, szepczę… Otaczają mnie jakieś niezrozumiałe słowa. Wyrwane z kontekstu frazy. Coś o miłości i euklidesowej geometrii. Figury geometryczne na ścianach, podłodze… -- na wszystkim…   Nade mną spirale galaktyk niewzruszonego wszechświata…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-01-15)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...