Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

świątynie, tłumy wiernych, ołtarze kapiące złotem, 
powiedz - co w zamian dałeś boże?
służebnice, święte księgi, kultu lat idzie w tysiące,
powiedz - co w zamian dałeś boże?
ciche modlitwy, śpiewy głośne byleby do ciebie dotrzeć,
powiedz - co w zamian dałeś boże?
twe imię w obliczu śmierci w nadziei, że to początek,
powiedz - co jest po tamtej stronie?
gdy ginie kolejny męczennik za wiarę i twoją łaskę,
pytanie - co wzamian dałeś panie?
gdy spłynie krew niewiernych w rynsztok na twoją wieczną chwałę,
pytanie - co w zamian dałeś panie?
za życie na tej drabinie świętych przeklętych,
za prawdę i za kłam też, 
pytanie - co w zamian dajesz panie?
ty który pragniesz, by wielbił cię nawet wcielony diabeł,
pytanie - gdzie jest ten raj, gdzie?


starość co ci nie wyszła, kalectwo, chorobę, obłęd,
oto - co w zamian dałeś boże
marność ludzkiego życia, dzieci zmożone głodem,
oto - co w zamian dałeś boże
ciało kruche ja trzcina, które ląduje w grobie na koniec,
oto - co w zamian dałeś boże
atom, by nam zaświecił jasno jak grzyb w trupim kolorze,
oto - co w zamian dałeś boże
niewinnych katom na pastwę jak stado bydła oddałeś,
spójrz na mnie! to w zamian dałeś panie!
ten gaz, cyklon b, zagładę, obrożę i kaganiec,
oto - co w zamian dałeś panie 
narkotyki, alkohol, banknot, biedę skrajną, by nas zgnębić jeszcze bardziej,
oto - co w zamian dałeś panie
tym co płacząc otwierają balkon skaczą na chodnika spotkanie,
co w zamian dałeś panie?

i jeśli mógłbym kiedykolwiek stanąć przed twym obliczem
powiedziałbym ci jedynie, że się za ciebie wstydzę
i jeśli mógłbym kiedykolwiek spojrzeć ci prosto w oczy
mój wzrok by cię unicestwił, on by cię roztopił

Opublikowano

Myślę, że PL trochę pomylił adres z tymi pretensjami. To, że w imię boga czyniono i czyni się zło na tym padole, to przecież wina człowieka, wiary - nie w boga, ale w instytucje i "zatrudnionych" tam ludzi. Od wieków kapłani robili w bambo swoje owieczki i od wieków czerpali z tego zyski. Od początku istnienia tzw. "światłość" (czytaj wiedza) zarezerwowana była właśnie dla nich, elit.

Pozdrawiam

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Opublikowano (edytowane)

Ot, i ja maialem cos odpowiedziec

ale ten koles z tym  tanczacym kolesiem 

ktory wkorwia bo rozprasza czytanie poezji,

 ma racje.

Pozdrawiam 

swiadomosc jest tam gdzie jest

czlowieka na poziomie zrozumienia 

otaczajacego go swiata

ja czuje sie mikrorobaczkiem

do tego co pragne poznac

przes moje wymiary.

 

a tzw. swiatlosc wiedza 

swietny okres do konwersacji

slonce to swiatlosc jutrzenka

to synonim szatana zla

kochamy go pragniemy

nienawidzimy

Teraz slonce sie rodzi

po trzech dniach

choinki i lampki w domach

Saturnalia 

a my szukamy kontaktu

z prawdziwym stwurca

 

Jeszcze raz pozdrawiam

Edytowane przez a.z.i_xxx (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Przecież to wszystko, co wymieniasz w swoim żalu- proteście, nie dostaliśmy od Boga. To wszystko człowiek wytworzył, nie Bóg!   I teraz prosty przykład żebyś w końcu zrozumiał: 

Ty czru_jeden dajesz swojej żonie ( zakładam hipotetycznie, że masz) z liścia w twarz i chcesz w zamian całusa. Realne? Każda mądra kobieta zrobi wtedy, co trzeba, napewno Cię nie pocałuje. Podobnie jest z Bogiem, dał nam wszystko co piękne i dobre, a ludzie to, o czym piszesz. I do kogo żal, pretensja? 

Zajrzyj do 2 Listu do Koryntian 4:4

Edytowane przez MaksMara (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

W odpowiedzi na powyższe komentarze nie pisałem wiersza anty JHWH, Jahwe, Jehowa, Metatron, Adonai, Elohim,  Allah,  Budda, Brahma, Wisznu, Quetzalcoatl, czy jak tam jeszcze zwać, a anty religijny w ogóle, bo w imię wiary więcej krwi przelano niż upłynęło wody w Wiśle. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Pełna zgoda, dodam tylko - każdej wiary. Jednak głównie w imię jednej, niszczono z zajadłością zdobycze cywilizacji, palono księgi i ludzi na stosach, którzy "nieśli" wiedzę. Z której potem po cichu korzystano, będąc z hipokryzją za Pan brat.

 

z tym, że z wiersza to nie wynika i czytając  odniosłem raczej przeciwne wrażenie

Opublikowano

Wiersz z którego emanuje słuszny gniew i żal do boga ( jaki by nie był) za wszystkie krzywdy i niesprawiedliwości tego świata.

Bo przecież człowiek to brzmi dumnie i z punktu w jakim jest, ze swojego poziomu świadomości, może oskarżać i oceniać boga. Czyż nie jest to w pewnym sensie zarozumialstwo?

Pozdr. noworocznie :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Cieszy mnie, że ta treść wprawia w zakłopotanie. Właściwie to sam jestem zakłopotany czego wyraz chciałem dać tym tekstem. Nie  podając jednak wszystkiego na tacy, choć podałem i tak bardzo dużo. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Troszkę zarozumiale drepczę, troszkę nieporadnie ścieżką, którą przecierał Konrad mówiąc:  

"Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę,

Cóż Ty większego mogłeś zrobić - Boże?"

Dziękuję, pozdrawiam i noworocznie szczęśliwości życzę :)

 

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...