Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Zanim wstawię kolejny nowy tekst mam prośbę: Już kolejna osoba mówi mi, że nie ma sensu pisać takich tekstów. Lepiej wydobyć problemy i z każdego stworzyć oddzielny wiersz. A ten tekst to materiał na dobrą obyczajową beletrystykę. Co Wy na to:

 

Zabiorę ciebie w podróż; niezwykłą, niecodzienną,
gdzie myśli cichych modrych nie dotknie zła bezsenność
a marzeń tych najskrytszych, daję ci święte słowo,
podstępny wąż nie zniszczy sczezł ze zmiażdżoną głową.
Drogą pośród kolorów, gdzie chowa się zwyczajność,
lecz mimo wszystko w podróż – w podróż sentymentalną.

Rozcięłaś wrzaskiem przestrzeń, choć były; fochy, zgrzyty.
Na przekór wszystkim jesteś. A ja już byłem przy tym.
Widziałem czułe słowa, jak umierały w krzyku,
ginęło gdzieś w przestworzach kwilące mamo przytul
a potrzeb niemowlaka przy wódce nic nie zliczy
i słońce się nie śmieje lecz płacze wraz z księżycem.

Przedszkole całe w sińcach, bo strach mieszkaniem trzęsie,
znów rany obmywają matczyne drżące ręce.
Gdy wraca zły – to bije, gdy dobry – niech do licha,
na mamie poleguje a potem cię dotyka.
Aż raz błysnęła wściekłość, nóż zmienił wiele znaczeń.
Nie umiał nikt powiedzieć: „mamusi nie zobaczysz”.

Wokoło chłód przedmiotów, samotność łzawi oczy,
ponury jest dom dziecka lecz zwrotem los zaskoczył.
Już przyszła jakaś para; pogodna, bardzo miła,
na święta wzięli zaraz – moc życzeń się ziściła.
Choć w szkole sypią szóstki, talentem skrzy natura,
zawistne szepty słyszysz, żeś gorsza bo z bidula.

Dorastasz pełna wdzięku otwierasz życia strony
a pragnień świat dziewczęcych zamknięty niespełniony.
Marzyłaś o chłopaku co stworzy cichą przystań,
lecz drań się napatoczył, bezwzględnie wykorzystał.
Kompleksy zżarły myśli i o mnie nawet nie wiesz,
wyśmiejesz tych co mówią: że Jezus kocha ciebie.

Zaś ludzi nienawidzisz za wszystkie mroczne sprawy.
„Uczynni” pomagają – za darmo pierwsze dragi.
Rytm chwil nieujarzmionych kolejne działki tworzą,
pracujesz na ulicy, by wstrzyknąć złudną błogość.
Chcesz zabić się z rozpaczy. bo szatan zabrał wszystko,
zdążyli udaremnić – psycholog z egzorcystą.

Ten chłopak wyleczony, dla ciebie; miły, czuły.
Psychiatryk dusze złączył. Nie mogłaś mu nie ulec.
Gdzieś praca się znalazła i wynajęty kącik,
zatarła przeszłość pamięć. żyjecie od początku.
A miłość jak ta róża kolejne chyli płatki.
Oboje pracujecie, by wam się działo łatwiej.

Powracasz, niczym wielbłąd, przechodzisz na zielonym
pisk opon zgrzyt hamulców, coś rzuca w lewą stronę.
Ten ból niesamowity – urwany krzyk do nieba.
Cierpienie znika migiem. Mamę i mnie dostrzegasz.
Zakupy wyleciały i nikt ich nie pozbiera,
z ostrym wyrzutem patrzysz: dlaczego tu i teraz?

Nie wiem – przed nami podróż niezwykła niecodzienna,
gdzie myśli cichych modrych nie dotknie zła bezsenność.
a marzeń tych najskrytszych, daję ci święte słowo,
podstępny wąż nie zniszczy sczezł ze zmiażdżoną głową.
Drogą pośród kolorów gdzie chowa się zwyczajność,
lecz mimo wszystko w podróż – w podróż sentymentalną.

 

 

 

Edytowane przez Jacek_Suchowicz (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Dużo materiału Jacku, jak na wiersz.

Nie wiem jak innym, ale moje skupienie i uwaga ucieka nie wiem nawet kiedy i którędy. Podzieliłabym na dwa, może trzy, i nie podawała na jeden obiad.

Jednak nie muszę mieć racji, rozważ zdanie innych,

tymczasem miłego dnia :)

 

Opublikowano (edytowane)

Podoba się sama prawda życiowa.

To nasza jest codzienność, czas życia się przelewa

i kiedy jedno więdnie to drugie już dojrzewa

by biegnąć krętą ścieżką gdzie nowe i nieznane

być może ludzkie losy są z góry zapisane

Życie jest tak stworzone i szybko nam ucieka

co jest po drugiej stronie? Nie wiemy co nas czeka.

Z pozdrowieniem:)

Edytowane przez Bolesław_Pączyński (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

D.d.Jacku,

chyba pisałeś w wielkim pośpiechu, lub może długość wiersza sprawiła, że są niedoróbki w iner. / ale może to nieistotne(?)/. W każdym razie i na pewno, przed sczezł postawiłbym myślnik. Cały wiersz zostawiłbym w całości  /przywodzi trochę na myśl Autobiografię G. Markowskiego /. Nie podoba mi się tylko złożenie:

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

W mojej wersji:

lecz mimo wszystko w podróż,  na wskroś sentymentalną.

 

Pozdrawiam.

s

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

nie dotknęło - jesteś miła -

umieściłem to bo sam mam wiele wątpliwości

usłyszałem że wiersze nie mogą być za długie (cyt Ali)

no tak jak się czyta powieści wielowątkowe a po za tym dziękuję za pochwałę narracji

Dzięki i pozdrawiam Jacek:)))

Opublikowano

Mnie się podoba - to jest ballada o całym życiu, które od początku do końca było nieudane i skazane na wszelkie niepowodzenia. Każdemu się przytrafiają życiowe rozczarowania i zawody, ale osoba, która nigdy nie była przez nikogo kochana i dla nikogo ważna, ma głębokie kompleksy i odbiera takie "przygody" jak kolejne dowody na to, że nie jest nic warta, a ludzie nie są zdolni do żadnych głębszych uczuć. I na ogół takie podejście do życia kończy się tragedią. Bo tacy ludzie mają przytępiony instynkt samozachowawczy.

Oryginalne jest to, że podmiotem mówiącym jest w wierszu Jezus. Dla mnie jest to metafora mówiąca, że śmierć jest wybawieniem dla kogoś takiego. (Może tak jest, aczkolwiek ja jednak mam nadzieję, że dobry psycholog/psychiatra potrafi pomóc takim ludziom i że właśnie on bywa tu wybawieniem).

Fajnie spiąłeś wiersz w klamrę strof o podróży sentymentalnej, z których każda znaczy co innego na początku i na końcu wiersza.

 

Opublikowano

Jacku, 

Twój komentarz, że Anioł Stróż jest narratorem - rozświetlił mi odbiór (może mniej uważnie się wczytałam).
Zdecydowanie jestem za zostawieniem całości. Tworzy się z tego film, z kilkoma scenami. Motyw znany, ale ładnie ubrany.

Według mnie - nie ma co szatkować na mniejszości, kolejne scenki czy pogłębianie tematu. Ucieknie perspektywa i ciągłość historii.

Wiersz mi się podoba, słowa płyną, zostają przed oczami obrazy. 

bb

Opublikowano (edytowane)

Jacku dużo pracy kosztował ten wiersz, tak sądzę. Pełen wspomnień, dobro , zło - życie. Jestem pełna podziwu dla wprawnosci pióra Twojego. Mnie szczególnie uderzyły wersy:

"

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

wiesz dlaczego? Też miałam podobny wypadek, niestety nikogo nie dostrzegałam u"Ten ból niesamowity - urwany krzyk do nieba. (...) dlaczego tu i teraz?' , dlatego pominęłam w cytacie "Mamę i mnie dostrzegasz" przepraszam. 

Pozdrawiam, pełna szacunku dla Twojej twórczości - Justyna. 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Edytowane przez Justyna Adamczewska (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Jak piszesz że dużo pracy mnie kosztował ten wiersz to przerażasz . Czyżby tę pracę było widać, bo nie ukrywam, że czytając na portalu różne teksty dość często dostrzegam to staranie się autora.

Justynko to dobrze, że nikogo nie zobaczyłaś i właśnie dlatego  możesz być z nami i dalej pisać :))

Pozdrawiam :))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Hmmm... Anioł Stróż, który zabija? Bóg czy Jezus - to tak, Bóg daje i odbiera życie, dlatego pomyślałam o Nim...

No cóż, każdy może mieć własną wizję Anioła Stróża. :)

Pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Skoro zabił samochód, to gdzie był wtedy Anioł Stróż?  I po co komu taki Stróż, który pozwala zabić? ;)))

Nie, właśnie to mi się nie klei. Odczytałam sytuację liryczną jako zabranie nieszczęśliwej, "niepotrzebnej" na tym świecie dziewczyny przez Boga "w podróż sentymentalną", czyli do nieba (do lepszego świata). To jest dla mnie logiczne. I naprawdę czytam ze zrozumieniem, Jacek, nie musisz być złośliwy.

Natomiast Anioł Stróż nie jest tu sobą, wypada ze swojej roli. ;)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @violetta @violetta a to byłaś na najpiękniejszych plażach Teneryfy :)   Ja tam nigdy nie byłem. A co tam ludziki :) Damy radę.   Ja właśnie myślałem żebyśmy tam pojechali !   Co Ty mówisz ? Urodziny masz raz w roku. Teraz w niedzielę.   Niedziela dla pięknej kobiety ! Dla Ciebie :)
    • @Migrena lubię wina, z tobą mogłabym codziennie:) już zapomniałam o urodzinach, jakoś nie przywiązuję do tego wagi, urodziny mam co niedzielę albo sobotę:)  @Migrena lubię kuchnię hiszpańską, także ucieszyłby mnie takki wyjazd, byłam kiedyś na Teneryfie w Costa Adeje, tam są najpiękniejsze plaże, ale też dużo ludków. 
    • @violetta bo Ty to wszystko ogarniasz :) Hiszpanie mają fajne dania mięsne. Gulasze różne.  Nigdy nie jadłem. znam tylko z opowiadań.   Będziemy jeść co się nam zapragnie :) Byle było zdrowe i nam smakowało :)   Lubisz wina ?   Jajko z fasolą i groszkiem ? Rób i dla mnie. A ja zrobię nam do tego grzanki :) A co na Twoje urodziny :)
    • @Migrena okej, lubię Twoje inspiracje żywieniowe:) jutro jajko wiejskie będę sobie robić z fasolą i groszkiem:) ale Hiszpanie lubią takie jajko z leczo :) pisto manchego się nazywa :)
    • Kurz unosił się spod kopyt galopujących koni, tworząc zasłonę, za którą chorągiew Jegora rozpłynęła się na horyzoncie. Słońce prażyło niemiłosiernie po głowach, gdy wyruszyli w stronę podbitej twierdzy. Południowy klimat wzmagał w żołnierzach pragnienie, ataman powstrzymywał podkomendnych przed zbytnim marnowaniem wody. Zapasy mogli uzupełnić dopiero w twierdzy, a było to dlatego, że po drodze z trudem było natrafić na nie zwęgloną wioskę. Trup ścielił się gęsto, Jegor postanowił nie podejmować ryzyka, że napełni bukłaki wodą ze skażonej studni. Ciężko było utrzymać wzrok w jednym, stałym punkcie, gdy wszędzie wokół leżały zmasakrowane zwłoki. Gdy halyjczycy próbowali odwrócić wzrok od jednego, przed oczami pojawiał się następny, ucieczka od tych widoków była jedynie wysoko w lazurytach nieba. Najbardziej rozsiedził ich trup, którego znaleźli przywiązdnego do płotu, stojącego przed jedną z chałup, ich zgorszenie było nie do opisania. Była to bardzo młoda kobieta w rozdartej tunice. Strzępy tkaniny tylko skrawkami zakrywały jej nagie ciało. Gardło miała przerżnięte nożem, a krew zbryzgała jej skórę od szyi, przez piersi, do pępka. Pomyśleli, by napotkanych nieszczęśników pochować, lecz ataman zdecydował, iż im mniej czasu poświęcą, tym mniej wiosek podzieli podobny los.    Zbliżał się już wieczór, gdy halyjska chorągiew ujrzała czarne mury Obsydianowej Twierdzy. Niemała część buduńskiego wojska obozowała poza murami, barwne namioty gęsto otaczały twierdzę na całej długości fortyfikacji. Tylko mała szczelina w mrowie ludzkim ciągnęła się od strony północnej bramy. Jegor wraz z chorągwią zatrzymał się na pół staji przed twierdzą. Wraz z Ekimem, wysunął się lekko przed szereg, wzniósł wysoko ponad głowę białą chorągwię i kazał towarzyszom dąć w trąby. Z obozu do jego uszu dobiegł cichy szmer. Mrowie ludzi podnosiło się z ziemi, przechodziło z miejsca na miejsce i obserwowało okolicę. Jeden drugiego zaczepiał, zbierali się w mniejsze bądź większe kupy i po kilkunastu minutach halyjczycy dostrzegli, iż uzbrojona grupa zbliża się w ich stronę miarowym krokiem. Chorągiew Jegora ruszyła im na spotkanie. Na czele buduńczyków kroczył mężczyzna z długą czarną brodą, odziany w zdobione szaty, zmarszczył nieco brwi na widok Ekima. Dwa wojska zatrzymały się przed sobą.   - Stać! - krzyknął czarnobrody - Wkraczacie na teren Imperium Buduńskiego. Kim jesteście i z czym przybywacie, a jeśli z niczym, macie natychmiast zawrócić, albo spotka was słuszna kara.    - Jegor Dynmo, ataman halyjski. Przybywamy jako posłowie z listem do zdobywcy tej twierdzy.   - Jestem aga Firat Yasin, dowódca korpusu janczarów, przekażcie mi ten list a ja dostarczę go sułtanowi.   - Pismo napisane jest po halyjsku - wtrącił Ekim - potrzeba będzie tłumacza, który wyrecytuje zawartość odbiorcy.   - Jeśli tak… - aga zamyślił się na chwilę - wejdźcie wy dwaj, ataman i tłumacz. Zsiądźcie z koni i niech reszta zostanie poza murami.   - W porządku - zgodził się Jegor - zostańcie tu, rozbijcie obóz w pobliżu. Wchodzimy tylko ja i Ekim.   Buduńska chorągiew rozstąpiła się, otoczyli Jegora wraz z tłumaczem i aga Yasin poprowadził pochód wprost do bramy twierdzy. Ekim zdawał się być nieco nerwowy, dawno nie widział się z rodakami i nie czuł się dobrze w ich towarzystwie. Gdy zbliżyli się do twierdzy, Jegor zauważył wyłom w murze, był zbyt wielki, by go przeoczyć. Grupa janczarów usypywała w jego miejsce gruzy, by choć w małym stopniu pokryć słabe ogniwo fortyfikacji. Wnętrze twierdzy było równie gęsto zaludnione janczarami, więcej kłębiło się tu też agów. Buduńskie wojsko nie próżnowało i na majdanie odbywały się ćwiczenia w szermierce. Szczęk stykających się w rozpędzie szabli, odbijał się w bębenkach przybyszów. Aga Yasin prowadził posłów do małego pałacyka, był lekko podniszczony przez oblężenie, lecz zdołał utrzymał swój dostojny wygląd. Wejście do środka strzeżone było przez dwóch gwardzistów. Cały pochód zatrzymał się, aga puścił posłów przodem, a swój korpus janczarów odesłał z powrotem za mury. Trójka mężczyzn stanęła w długim korytarzu, na którego końcu mieściły się dwie pary schodów, ruszyli w ich stronę. Wspinali po stromych stopniach, które zwijały się o 180°. U szczytu wyłożony był długi, zdobiony dywan, ciągnący się przez korytarz, bliźniaczy do tego z parteru. Po jego środku stało kolejnych dwóch gwardzistów, pilnowali oni wejścia do pokoju, który sułtan przerobił na salę tronową. Aga Yasin minął strażników, dając im znak dłonią i otworzył szerokie drzwi, Jegor szedł tuż za nim, lecz nagle podążający za nimi Ekim złapany został za ramię. Ktoś szarpnął go i gwałtownie postawił przed sobą.   - Stój psie! Poznaję cię. Miałem nadzieję, że już dawno sczezłeś na galerze. Widzę, że pałętasz się teraz wśród halyjskich rozbójników, w sam raz pasujesz do takich szumowin.    - Mi również cię miło widzieć Tekirze. Byłeś głupcem, jeśli myślałeś, że nie przetrwam jako niewolnik na Morzu Wewnętrznym. Mam teraz przyjaciół, którzy są potężniejsi, niż możesz sobie wyobrazić i śmiem twierdzić, iż to ty jesteś największą szumowiną, jaką było mi w życiu spotkać. Ręka sułtana nie obroni cię już od mojej zemsty, a tej możesz się na pewno spodziewać.   - Gdybyś nie był posłem, już byś nie żył Ekimie. Poczekaj tylko, aż dotrze do nas korpus spahisów, gdy ruszymy na dalszy podbój, będziesz mógł do woli przebierać w flakach swoich nowych przyjaciół.   Dwóch buduńczyków odwzajemniło do siebie groźne spojrzenia, patrzyli się tak przez krótszą chwilę, jednak całe zajście przerwał Jegor, chwyciwszy gwardzistę, za nadgarstek sięgający do szabli. Wzrok Halyjczyka przyćmiewał w całości nienawiść, jaka buchała z oczu Tekira. To było coś więcej, to był wzrok pełen pierwotnej dzikości, jakiej nie mógł z siebie wykrzesać żaden udomowiony człowiek. Jegor nie potrzebował znać buduńskiego języka, by zakomunikować absolutną gotowość do samobójczego rzucenia się na cały garnizon wroga. Te oczy, wyrażające więcej niż wściekłość przeraziły Tekira, puścił on Ekima i nie wtrącał się więcej.    - Czego on od ciebie chciał? - zapytał kompana Jegor.   - To mój dawny towarzysz, stęskniliśmy się za sobą. Dowiedziałem się, że nieprzyjaciel czeka na posiłki.    Weszli do obszernej sali. Prócz dwóch rzędów gwardzistów, pod ścianą ustawiona była aksamitna sofa, na której w na wpół leżącej pozycji ułożony był sułtan. Był to człowiek jeszcze młody, lecz o poważnym wzroku, a według podań, rozumem nie ustępujący najstarszym mędrcom. Wokół sofy monarchy, na rozłożonych na podłodze poduszkach siedziały porwane do haremu kobiety. Jegor zgadywał po ich urodzie, iż większość z nich stanowiły halyjki lub lechitki. Była jednak jedna, którą najwyraźniej sułtan upodobał sobie najbardziej. Siedziała ona obok władcy na sofie, sułtan trzymał ją kurczowo blisko siebie, jedną ręką obejmując ją w talii, drugą głaszcząc po policzku. Skórę miała jak Buduńczycy, niczym ciemny piach pustyni, włosy długie i czarne, a jej oczy były piękne jak dwa wtopione w platynową obramówkę bursztyny, jednak głęboko pogrążone w smutku, żaden z kącików ust nawet nie drgnął w nic podobnego do uśmiechu. Obok sofy młodego sułtana stał mężczyzna w późnym wieku średnim, odziany był w czarną szatę pokrytą starożytnymi piktogramami, nieznanymi obserwatorom. Na twarzy tego człowieka rósł gęsty, popielaty wąs, wraz z kozią bródką. Jego oczy rzucały promienie przenikliwości w stronę przybyszów. Ekim czuł niepokój i starał się unikać kontaktu wzrokowego z władcą i jego świtą. Pokłonił się nisko, choć nie jak wyznawca Tengri, lecz na modłę lechickich dostojników, Jegor poszedł w jego ślady. Następnie halyjczyk podał swemu tłumaczowi list, a ten zaczął:   - Tansu II, Wielki Władco, Synu Tengri. Nazywam się Ekim Jildizeli, z krwi i ziemi buduńskiej. Służę w chorągwi halyjskiej pod piernaczem tego oto atamana, noszącego słynne imię Jegor Dynmo. Przybywamy jako posłowie z listem od atamana koszowego treści następującej.    Ekim złamał pieczęć koperty i rozwinął zgięty papier. Zmierzył chwilę wzrokiem zawartość i miał pewne wątpliwości, czy niekonwencjonalna prośba koszowego przekona sułtana do dobrowolnego wycofania korpusów dadańskich. Stwierdził, iż stosowne byłoby zmienić kilka szczegółów zawartych w piśmie. Najważniejsze to zmienić adresata na sułtana, gdyż list pierwotnie był adresowany do nieznanego z imienia zdobywcy twierdzy. Po drugie, Ekim postanowił pominąć chmarę bluzgów, obelg i gróźb, którymi oryginalne pismo było gęsto usłane. Odchrząknął i zabrał się do recytacji.    “Sułtanie Tansu II, Władco Imperium Buduńskiego, Pasterzu Chanatu Ordy Dadańskiej, Synu Tengri, Zdobywco Obsydianowej Twierdzy.   My, Rada Halyjska, zwracamy się do Jego Wysokości, Sułtana Buduńskiego z prośbą o wycofanie dadańskich wojsk z terenów zamieszkałych przez nasz lud halyjski. Twoi lennicy sieją spustoszenie, palą wioski, mordują i porywają mieszkańców, nie przynosząc równocześnie żadnych benefitów dla Jego Wysokości, jeno budząc wrogość. Uważamy, iż takowe zachowanie, nie reprezentuje godnie dostojności monarchy. Pragniemy zażegnać konflikt, ograniczając ofiary postronne, gdyż wierzymy, że wojsko buduńskien nie ustępuje w potędze, ni okrzesaniu, temu pomocy sił zewnętrznych w bojach nie potrzebuje.    Podpisano, ataman koszowy Nikolaj Petrymko”   Mężczyzna obok sofy pochylił się do ucha sułtana, był to pierwszy wyraźny znak życia jaki dał, gdyż wcześniej stał jak kamienny posąg i nie drgnął nawet delikatnie palcem. Tajemniczy doradca szeptał coś do ucha swemu panu, a młody władca chłodno spojrzał na przybyszów. Raptem obaj wyprostowali się, młody władca zaczerpnął głęboko powietrze i rzekł ostrym tonem:    - Wy, Halyczycy, czelność macie mnie prosić o łaskę nad waszym ludem? A czy mieliście łaskę dla nas, gdy na czajkach żeglowaliście, by plądrować moje porty? Jak was Lechici ze smyczy spuścili, tak ja spuszczam na was Dadańczyków, równi sobie jesteście. Gdyby nie to, że jesteście posłami, dalibyście gardła, lecz jedynie z naszej uprzejmości pozwolę wam tu zostać jedną noc i gwarantuję dwa posiłki, na pierwszy się za chwilę udamy. Rano jednak macie się stąd wynieść i zanieść moje słowa swojemu wodzowi.    Po tych słowach sułtan powstał z sofy, postawił na nogi kobietę obok niego i kiwnął ręką, a z szeregów wystąpiło czterech gwardzistów. Dwóch stanęło przy Ekimie i Jegorze, dwóch przy sułtanie, jego towarzyszce i czarnym doradcy. W takim towarzystwie wyszli z sali i ruszyli w stronę schodów. Będą na parterze skręcili do jednej z sal, weszli do obszernej jadalni. Tensu II zajął honorowe miejsce gospodarza, po swojej prawicy posadził swoją oblubienicę, z lewej zasiadł doradca. Do sali wkroczyło szeregiem kilku agów, którzy zajmowali pokolei krzesła wzdłuż stołu, między przybyłymi byli Firat Yasin i Tekir. Sułtan poprosił Jegora i Ekima by usiedli obok niego, gdyż jako posłowie zagwarantowany mieli status honorowych gości. Wkrótce na stół podano pieczeń baranią, przyprawianą czosnkiem. Atmosfera przy stole zdawała się dość napięta, nikt nie miał na tyle chęci i odwagi, by wydać z siebie to pierwsze słowo, które zaiskrzyć mogło dłuższą rozmową. Ekim sycił się soczystym mięsem, nie mógł się jednak powstrzymać, by nie zerkać co jakiś czas na siedzącą przed nim towarzyszkę sułtana. Ta spostrzegła wkrótce, iż tłumacz-banita ją lustruje, speszyła się lekko, lecz po jakimś czasie odwzajemniła spojrzenie. Spojrzała przelotnie na młodego Tensu i wróciła wzrokiem do Ekima, jej przepełnione bólem bursztynowe oczy jaśniały od płomienia pochodni niczym w Słońcu. Ekim domyślił się, iż kobieta chciała do niego przemówić, lecz obecność władcy nie pozwalała jej na to. Ekim wyczuwał również, że ktoś jeszcze uczestniczy w tej wymianie spojrzeń. Odkręcając głowę spostrzegł, że to oczy Tekira wbijają w niego niewidzialne szpile.   Po posiłku wskazano posłom ich sypialnię, która znajdowała się na piętrze. Większość co ważniejszych person udała się już do spoczynku. Ekim jednak nie zamierzał tej nocy zmrużyć oka. Nim wszedł za próg swego pokoju, udało mu się ustalić, iż sypialnia sułtana znajduje się naprzeciw, pokój należący do nałożnic, a w tym do owej zasmuconej kobiety znajduje się na drugim końcu korytarza i przylega do przeciwnej ściany. Przed wszystkimi trzema sypialniami stały szeregi gwardzistów. Ekim wpadł jednak na niezwykle ryzykowny plan, zamierzył wyjść przez okno i po gzymsach przedostać się do pokoju kochanki sułtana, choć miał do pokonania połowę długości zewnętrznego obwodu ścian budynku. Spojrzał na Jegora, ten na szczęście już spał, Ekim był pewien, że jego ataman nie zgodziłby się na taki plan, szczególnie podczas piastowania poselskiej służby. Południowy step zaległ już nocną ciemnością, nikt nie powinien spostrzec człowieka przemykającego po ścianie. Jedynie w oddali dało się zauważyć liczne płomyki ognisk, które jak małe punkty zdobiły atramentową przestrzeń, tożsamo z gwiazdami ponad nimi.    Banita postawił niepewnie pierwszą stopę po drugiej stronie okiennej ramy. Spojrzał w dół, bez wątpienia upadek z tej wysokości oznaczał niechybny zgon. Ciężko było mu się z początku czegoś złapać, by bezpiecznie postawić drugą stopę. Zauważył jednak mały feston w lekkim oddaleniu, nie mógł go dosięgnąć będąc tylko jedną nogą na zewnątrz, ale wykalkulował, że jeśli rozkołysałby się o boczną ramę, nadałby swemu ciału wystarczający pęd, by przylgnąć do ściany i chwycić się krawędzi kamiennego liścia. Było to nieco ryzykowne, chybienie dłonią, lub niewystarczająco mocny chwyt mógł skutkować odbiciem się od ściany lub ześlizgnięciem przy zbyt dużym nadanym pędzie. Ekim spojrzał jeszcze tylko, czy na jego trasie nie ma pozostałych po oblężeniu, a zagrażających mu pęknięć, lecz wszystko wydawało się być w zadowalającej kondycji. Łapiąc się obiema rękami za bok okna, usiadł na ramie, postawił obie stopy na gzymsie i odchylił się do wewnątrz. Skoordynowanym ruchem mięśni Ekim wystrzelił niczym z procy, zataczając szeroki łuk. Trzymał się teraz ramy tylko jednym ramieniem, drugą rękę z otwartą dłonią wyprostował na całą długość. Jego ciało przecięło z cichym świstem powietrze, czuł jak przelatuje ono między palcami jego rozwartej dłoni. Palce Buduńczyka-banity zacisnęły się na festonie, stopy ułożone miał w szerokim rozkroku, tę bliżej okna dość mocno osadzoną na pięcie, drugą, chwiejnie oparł na palcach. Ekim zaczynał żałować lekkomyślnej decyzji, ale jako, że podjął się już wyzwania, nie zamierzał się z niego wycofać. Przeniósł drugą dłoń na feston i ustawił stopę w nieco pewniejszej pozycji. Przesuwał się powoli w kierunku rogu budynku. Puścił jedną dłoń i przyległ mocno piersią do ściany, głowy nie obracał, by jego odstający nos nie zmusił go do zbytniego jej odchylenia i tym samym przemieszczenia środka ciężkości jego ciała nadto w stronę wiejącej pustki. Druga dłoń straciła już chwyt, stopy jednak stawiał już w dużo solidniejszych pozycjach. Był tuż przy zakręcie ściany, z jednej strony oznaczało to pewniejszy chwyt dla dłoni, z drugiej niebezpieczne akrobacje dla nóg i reszty ciała. Będąc już na skraju, postanowił, że szybki i zdecydowany ruch nogą i ustawienie jej jak najdalej po drugiej stronie będzie najlepszym pomysłem. Ten krok odchylił jednak znacząco jego tors w stronę przepaści, kurczowo więc trzymał się narożnika, balansował spazmatycznie ciałem, a paznokcie desperacko próbowały wdrapać się w kamień. Ekimowi udało się odzyskać równowagę, gdy przylgnął do ściany uchem. Przestawiając drugą stopę zdecydował się już na nieco delikatniejsze ruchy. Na drodze czekał go jeszcze jeden taki narożnik. Idąc dalej usłyszał szmer stróżujących na majdanie janczarów. Żaden z nich nie pomyślał, by uważnie spojrzeć ponad swe głowy, srebrne światło księżca było zbyt blade, ciemność dobrze więc rozmazywała sylwetkę ich niegdysiejszego pobratymca na tle masywnych cegieł. Ekim przemkykał dalej, modląc się do Tengri, by żaden odłamek nie odłupał mu się teraz pod stopą.   Gdy stanął już przy przeciwległej ścianie odetchnął z ulgą. Znajdowało się na niej kilka okien, na których osadzić mógł dłonie. Pierwsze, należące do sułtana, było ciemne. Zbliżając się do drugiego z nich spostrzegł, iż dobiega z niego nikłe światło świecy. Oględzinowo tylko zerknął do środka i opuścił się nieco zwisając pod oknem, by go nie dostrzeżono. Przelotnie udało mu się rozpoznać Tekira siedzącego przy biurku, wewnątrz była jeszcze jedna postać, choć było zbyt ciemno by Ekim mógł rozpoznać, kim była. Zdawało się, że rozmawiali, choć Ekim skupiał się zbytnio na utrzymaniu na krawędzi, a rozmowa była zbyt cicha, by mógł zrozumieć poszczególne słowa. Rozpoznał tylko głos Tekira i drugi, bardzo głęboki. Ekim ruszył dalej. Trzecie i czwarte okno należało do sali tronowej, były ciemne tak jak pierwsze. Ostatnie, piąte okno było jego docelowym.    Kobiety wewnątrz, ciasno upchane do jednego pokoju, już spały, poza jedną, tą najciemniejszą na skórze. Ulubienica sułtana na wpół leżała i siedziała na łóżku, miała jeszcze otwarte oczy. Ekim zapukał cicho w szybę, a kobieta wewnątrz drgnęła raptownie. Powstała z łóżka i podeszła do okna otwierając je, nie mogła przy tym ukryć radości i podekscytowania. Ekim stanąwszy już przed nią wewnątrz zawstydził się nieco, nie wiedział jak z początku ma przemówić, lecz kobieta wyręczyła go.   - Bałam się, że już nikt nie zrozumie moich subtelnych komunikatów - mówiła cicho, ale bardzo dźwięcznym i pewnym głosem - potrzebuję pomocy, my wszystkie tu potrzebujemy. Nie chcę już dłużej być w towarzystwie sułtana.   - Kim jesteś moja Pani? - zapytał Ekim.   - Nazywam się Soraja, dawno temu, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką, mieszkałam daleko na południu, w polis mieszczącym się w górzystych dolinach, które graniczyły z Imperium Buduńskim. Tym starożytnym miastem jako królowa władała wówczas moja matka. Jednak ojciec Tensy II, Kenan IV tak samo jak teraz jego syn, miał ambicje poszerzyć granice swego kraju i na tym ucierpiało miasto-państwo mojej matki. Wojna nie trwała długo, gdyż agresor dysponował przeważającymi siłami, moja matka walczyła jednak z niemalejącym oporem. W końcu jednak Buduńczycy skruszyli mury obronne, a mój dom z niezależnego miasta stał się kolejną południową prowincją wielkiego Imperium. Kenan pojmał moją matkę i uczynił ją jedną ze swoich nałożnic w haremie. Po latach, gdy dorosłam już, zarówno Kenan, jak i moja matka zmarli. Tensa po objęciu władzy poszedł w ślady ojca, ruszył dalej na podbój przyległych ziemi, a mnie zniewolił, czerpiąc z tego sadystyczną satysfakcję. Pomóż mi proszę, wiem, że nie jesteś jak inni Buduńczycy i służysz wśród Halyjczyków. Tu są też ich kobiety, pomóż nam wszystkim.    - Nie mogę teraz tego zrobić, mój ataman pełni funkcję posła, nie chcę narazić jego honoru na uszczerbek, a i tak już dużo zaryzykowałem przychodząc tu bez jego wiedzy.    - Sułtan czeka teraz tylko, aż dotrze tu korpus spahisów i ruszy z armią w głąb stepu. Jeśli się nie pospieszy, rozpęta się na tych ziemiach tragedia. Jeśli mi pomożesz, wrócę do mego kraju i wzniecę bunt. Matka opowiadała mi wiele historii o naszym ludzie, oni tam wciąż wyczekują powrotu królowej, to zaprawieni partyzanci, którzy potrzebują iskry nadziei na wolność. Muszę do nich wrócić i ich poprowadzić do wolności, oni na mnie liczą. Tensu nie da rady wojować na dwóch frontach, jego pozycja znacznie osłabnie.   - Przykro mi, mam związane ręce - rzekł z goryczą Ekim - ale obiecuję, że wrócę wraz z mym atamanem, gdy tylko skończy piastować urząd posła. Będziemy mogli działać w szerszym polu bez narażania jego pobratymców na dyshonor.   Soraja odsunęła się od Ekima, ten nie mógł w ciemności spostrzec, czy wygląda na do końca zadowoloną z obrotu spraw. Wyszedł na powrót na gzyms, a księżniczka zamknęła za nim okno, teraz srebrnym świetle wyraźnie rzucał się jej tęskny wzrok. Ekim powoli odsuwał się od okna, starając nie zmącić swoich myśli cierpieniem młodej księżniczki. Czuł żal, że zmuszony był jej odmówić.   Droga powrotna poszła dużo sprawniej, Ekim nabył już trochę doświadczenia i pewniej stawiał kroki na wąskim gzymsie. Nawet nie zauważył, gdy ponownie znalazł się przy oknie poselskiej sypialni. Wchodząc do środka poczuł się jednak nieswojo. Gdy zamknął za sobą okno, spostrzegł, że na łóżku nie ma Jegora, a drzwi na korytarz były lekko uchylone. Nie zdążył nawet w pełni przemierzyć pokoju wzrokiem, gdy jego głowa zadudniła nagłym bólem. Padł bezwładnie na kolana, jego zdolności myślenia rozproszyły się, a dotykając ognisko bólu, jego ręka umorusana została czymś lepkim i cieknącym po palcach. Nic jednak na ten temat nie pomyślał, gdyż stracił w tej chwili przytomność.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...