Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Bredzisz. Mówi się zwyczajowo wiejska chałupa, po co podkreślać, że na wsi? Ale już nie miejska chałupa, tylko w mieście,  miasteczku. 

I o jakiej kolejnej plamie wspominasz?  Coś nie tak skomentowałem, bo ewidentnie pałasz nieuprzejmym zachowaniem. 

Komentujesz komentującego i zero własnego komentarza o utworze będącym głównym tematem. To jest dno, bo niedługo nikt nic nie napisze pod żadnym wierszem w obawie przed podobnym trollingiem. 

Edytowane przez Pomoc Wiosenna (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Zostałem poproszony w prywatnej korespondencji przez użytkownika Klimat do zabrania głosu w przedmiotowej sprawie, dotyczącej pierwszego wersu mojego tekstu.

Otóż - miałem do wyboru:

 

stara chałupa (5)

chałupa na wsi (5)

 

Zdecydowałem o drugiej wersji z bardzo prostego powodu. Dalszy ciąg fabuły bardziej mi pasował swoją sielskością do niej właśnie i nie zamierzam tego zmieniać. Zamieszczony obrazek jednoznacznie wskazuje na otoczenie wiejskie, jednak wersja bez niego nie do końca określa miejsce akcji. Tym samym jednoznacznie opowiadam się za zdaniem użytkownika Klimat, jednocześnie dziwiąc się kontrargumentom użytkownika Pomoc Wiosenna, opartych jedynie na obronie swojej opinii, wbrew logicznym wnioskom.

Edytowane przez Bronisław_Muszyński
- dodano zdanie o obrazku (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

O,  i przynajmniej dowiedziałem się o wersji pierwszej, notabene dla mnie lepszej. Wybacz, ale chałupa na wsi to trochę taka mokra woda. 

Stara chałupa jest natomiast uniwersalna,  bo czy to ważne czy w miasteczku czy raczej na 90% - może Klimat wie lepiej - jednak na wsi.

Stara - wnosi nową wartość:coś, czego pilnuje kot. 

 

Uwiera mnie też trochę ostatni wers:

nieskore do siadania

 

Wydaje mi się, że lepiej zostawić go w sferze domysłu, czy raczej oczywistości, zastępując go czymś w rodzaju:

znowu podniosły rwetes

 

Jest to podwojona obserwacja tego,  że ptaki widząc kota,  nie są skore do siadania na kominie / dachu. 

Edytowane przez Pomoc Wiosenna (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

"znowu podniosły rwetes" - nijak mi nie pasuje - to jakby autor wiedział, że już wcześniej to czyniły. A haiku (tanka) jest obrazem chwili, a nie obserwacji w czasie. Mógłbym ewentualnie zastąpić wersem omijają go łukiem - lecz  pozostanę przy wersji pierwotnej.

Opublikowano

Jeśli tak, tym bardziej nieskore. 

"Znowu" zaproponowałem ad hoc, można to wypunktować czymś w rodzaju: podniosły wielki hałas 

 

Mamy teraz obraz chwili - coś, co zwróciło uwagę obserwatora na

niebo - ptaki - komin - kota

bo nie uwierzę, że siedział i specjalnie na to czekał.

 

Poza tym cały czas mamy podtrzymaną Twoją obserwację i jeszcze wzmocnienie jej drugą. Ptaki zapewne miały zamiar usiąść tak jak zawsze na dachu i... 

Przynajmniej sam byłem często świadkiem,  jak kotu oberwało się za taki numer. 

 

 

Opublikowano (edytowane)

Aha, dlaczego uważam wers

nieskore do siadania

za najsłabszy w tym utworze? 

 

A skąd niby ktoś wie, czy ptaki miały zamiar w ogóle usiąść na dachu, kominie? Przelatywały i tyle, skore / nieskore jest już tylko wymysłem  obserwatora. Natomiast rwetes podniesiony przez stadko świadczy o tym,  że były jednak skore usiąść na kominie, a tu...  kot! 

Edytowane przez Pomoc Wiosenna (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Ten kot jest zapewne bardzo częstym gościem na dachu - przecież nie "na piękne oczy" nazywają tą grupę kotów (przeważnie wiejskich) dachowcami, gdzie to właśnie polują na ptaki, . A ptaki też zapewne miejscowe, które tutaj spędzają swój żywot, więc już z przyzwyczajenie nieskore do siadania właśnie na tym dachu.

Idąc śladem Twoich utyskiwań, w Panu Tadeuszu Mickiewiczowi też by się tęgo oberwało...

A ja przecież nim nie jestem, więc pozostanę przy swojej wersji, jaka by ona nie była. Pierwszy raz spotkałem się z tak ostrą krytyką owej treści, która hula sobie już przynajmniej od roku na innych forach, bez cienia krytyki. Jesteś aptekarzem? 

Opublikowano

Nie, jestem uważnym czytelnikiem. I mam 5 kotów, nie licząc swojego ;)
Ptaki potrafią same je prowokować.
Oczywiście nie zmuszam Cię do zmieniania niczego, a raczej wzięcia pod uwagę pewnych aspektów.
To, że nikt... nawet mnie podbudowało. Pamiętasz baśń Andersena o nowych szatach króla?"

Opublikowano

Do Pomoc Wiosenna !!!( cały czas jeszcze z sympatią )

Pomyśl !!!!!

Pomoc, to pomaganie nie sobie, Intelektualne również, Nawet Sokrates nie zaczynał nauk od " I tak tego nie zrozumiecie" 

W pomocy, jakiejkolwiek, najważniejsza jest skuteczność ( przepraszam !!!! a Ty co osiągnąłeś???)

 PS

a kota najlepiej nie odwracać ogonem :)

 

 

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Aha - uważnym czytelnikiem - lecz niekoniecznie znawcą gatunków literackich. Tak, jak uważny czytelnik pod postacią hierarchy kościelnego nie zawsze rozumie Pisma Świętego (albo nie chce) i dlatego też obserwujemy wiele wariacji na tematy ściśle związane jedynie z zaspokojeniem prywaty tychże a nie dochowaniu Objawienia Pańskiego.

Opublikowano

A skąd wiesz, że nie znawcą? Myślę, że jest więcej form o których miałbym więcej do powiedzenia, jeśli to taki ważki argument dla Ciebie. 

Wolałem, jak przez chwilę wyjaśniałeś celowość takiego akurat zapisu, niż takie przepychanki "czego to ja nie wiem".

I nie sugeruj się Dyziem - właśnie umieścił w innym dziale swoje 5-7-5.

Jeżeli cieszy Cię opinia i poparcie takiego "haikowca" to gratuluję podwójnie :)

Opublikowano

Napisałem - niekoniecznie - a nie że nie jesteś - a to stanowi zasadniczą różnicę. Jeśli nie potrafisz tak prostych określeń odpowiednio przetworzyć swoim rozumem - to o czym my tutaj dyskutujemy?...!!! Nie mam ochoty na dalsze przepychanki z Tobą na temat opublikowanego przeze mnie tekstu. Koniec dyskusji - EOT.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Toyer To melancholijny wiersz o przemijaniu miłości, z dobrze wyczutą symboliką podróży. Każda emocja zostaje w im szczerze nazwana, wybrzmiała ujawniona.
    • Udany wiersz, który wykorzystuje efekt zaskoczenia. Słowikowe popisy, słownikowe prelekcje - za nim osłona ciszy, ślina pyta - czego chcesz? Udało się nie przesycić wiersza nadmiarem słów, a zwłaszcza tych odnajdywanych w słownikach, a nie we własnych myślach. Pozdrawiam :-)
    • @Iza-bella Miło i sympatycznie. Odmówię Zdrowaś Maryjo w jej intencji. Teraz    Pozdrawiam serdecznie  Miłego dnia 
    • Nikt jeszcze tego głośno nie powiedział. Tym bardziej cicho i skrycie  zachowywali się główni zainteresowani Ale przecież każdy widział to w ich zachowaniu i bezstronnej, bezdennej  miłości, uczuciu, gestach i wyznaniach. Choć nie należałem do tych co wolą żyć, życiem innych. Ani również nie należałem do tych, co uważali, że cudzą prywatność należy  ochoczo gwałcić i deptać. Bo jest ona dobrem wspólnym, napędem do potoku plotek i nadinterpretacji To miałem ostatnimi tygodniami wrażenie, jakoby zbyt często sam uciekałem ku temu, by prowokować prawie niewinnie  wyglądające sytuację,  powszednie dla planu dnia codziennego.     A to starając się odnaleźć chwilę wytchnienia  od wielogodzinnego pisania,  wsparty o parapet sypialni,  natknąłem się wręcz natychmiast  na ich splecione ciała  u siedziska parkowej ławki. Trzymał jej dłonie alabastrowe  przy swoich ustach  i szepcząc zapewne słodki stek bzdur  o nieskończonej miłości,  obsypywał jej drobne knykcie pocałunkami. Nie widziałem jej twarzy. Jedynie burzę ciemnobrązowych włosów. Nie widziałem więc i oczu o orzechowej głębi, pod których władztwem, nieraz czułem się niewolnikiem zakazanego dla mnie uczucia. Ale nie musiałem widzieć. Wiedziałem doskonale, że przepadła już. Dla mnie i całego świata. Bo teraz tylko on i jego słowa  były całym światem. Były jej ambrozją,  którą karmiła serce i zmysły.     Smutny to świat.  Pełen makabrycznych absurdów. W którym to ktoś jego rangi urasta w hierarchii do postaci Boga.  Dlatego Boże jedyny, jeśliś jednak gdzieś jest to chroń mnie przed takimi bożkami  i ich zgubnym wpływem. Od innych mogłem dowiedzieć się tyle,  że ona nie mówiła już o niczym innym  jak tylko o miłości do niego. Był wręcz jej fetyszem. Szalonym uzależnieniem. Alkoholem. Nikotyną. I opium. Idealnym wzorem.  Cudownym równaniem. Po latach ślepych zaułków  I niewypałów, które miast lądować  w centrum tarczy, raniły jej serce odłamkami  obnażonych kłamstw. Wolałaby umrzeć. Rozpaść się na atomy niebytu, niż stracić go.     Może i nie wiedziałem nic o miłości. Ale raz jeden poza tym, byłem świadkiem jak młoda kobieta miłuje kawalera w sposób równie szalony i bezwzględny. A mówią Ci podobni do mnie,  że miłości nie ma. Sam twierdzę, że wyginęła wraz z postępem  gorączki tych szalenie anty ludzkich czasów. A potem widzę,  jej ogarnięta urokiem miłości twarz. I zamieram. Odrzucając wszystko co wiem  i czego mnie życie nauczyło. Wątpię już nawet w grób. Bo może jeśli jest.  To miłość mnie wyzwoli kiedyś z jego bezdni. Brednie! Zaczynam wątpić sobie.     Wreszcie gruchnęła spodziewana wieść. Ślub i wesele pary młodej. Kto żyw. Proszony jest i mile widziany. Nie muszę chyba dodawać, że byłem jedyną  osobą która jakimś wierutnym kłamstwem  wykpiła się z udziału. Bo a jakże.  Sama osobiście złożyła mi wizytę. I w delirycznie radosnym uniesieniu, wręczyła mi kopertę z zaproszeniem. Odmówiłem, broniąc się tym,  że w podanym terminie  czeka mnie pilny wyjazd z uczelni  w związku z jakimś  nad wyraz niecodziennym znaleziskiem  w którego identyfikacji  mogę pomóc innym archeologom. Przez chwilę przygasła. Lecz stwierdziła, że rozumie moje stanowisko  i wie, że tak odpowiedzialna praca wymaga  tego by się jej w pełni poświęcić. Tak jak miłość,  pomyślałem zamykając za nią drzwi.     Piłem na umór trzy dni i noce. Nie jedząc i nie śpiąc prawie. Czwartego ranka dopiero,  objęła mnie zbawcza niemoc,  utraty resztki sił, godności  i przytomności umysłu. Zapadłem w pijacki sen. Śnił mi się otwarty, głęboki grób. Pusty i świeży. U jego szczytu, gotycki krzyż. A na jego zwieńczeniu kruk dorodny. Wsparty szponami o nagą,  kremowej barwy czaszkę. Kruk miał jej orzechowe oczy. Uronił nawet łzę. Wpadła ona do grobu. W tym miejscu wyrosła po chwili. cudowna, biała lilia. Zbudziłem się zlany potem. Nie dla mnie  weselne dzwony i taneczne pląsy. Dla mnie szczęk  potępionych, piekielnych łańcuchów. I danse macabre  z panią ostatecznej drogi i łaski. Która może i gardzi mną  ale i nigdy nie zdradzi.   I tak się zaiste stało,  że kto żyw udał się na wesele. Odbyło się ono niedaleko za miastem.  Były i tańce przy kapeli. I stoły zastawione  najprzedniejszym jadłem i napitkiem. I kosztowne, eleganckie stroje i suknie. I zabawy i północne oczepiny. A więc Ty już od teraz stracona na zawsze. Zeszło wszystko aż do białego rana. Większość zaproszonych ulokowano w zajazdach i karczmach w pobliżu.  Tak by nie musieli oni wracać i mogli odetchnąć jeszcze cały dzień kolejny. Zresztą większość przystała na to ochoczo  bo planowano orszakiem odprowadzić młodą parę na powrót do miasta.     I tak uczyniono. Na przód posłano bryczkę biało złotą,  którą powoziły cztery kasztanowe ogiery, przybrane w ozdobne dery,  pióropusze i nauszniki. Para młoda okupowała ławeczkę  zaraz za postacią  przybranego we frak i cylinder woźnicy. Orszak powoli zbliżał się  najpierw do rogatek miasta, potem objechał przedmieścia, wreszcie chcąc wtoczyć się na rynek  od ulicy Kowalskiej, został nagle przyblokowany przez rozklekotaną furmankę  o ledwie trzymających się kupy osiach. Furmanka była omalowana czarną farbą  I równie kara klacz powoziła nią. Na zydlu w furmance siedział miejski grabarz. Na widok roześmianego i gwarnego orszaku weselnego, chciał zawrócić konia by nie przynosić pecha młodej parze przez przecięcie ich drogi. Klacz jednak w proteście stanęła dęba  i z głośnym rżeniem  mimo ciągnięcia za uzdy nie ruszyła się o cal.     Chwilowy zator wykorzystał pan młody  by rozmówić się z grabarzem. Pech to okrutny gdy śmierć  komu drogę przecina. My wracamy z miłością, pieśnią i tańcem. By dzielić się naszym szczęściem  z całym światem  a Wy pracujecie dla kostuchy  co wytchnienia dać nie może  nawet w dniu tak błogosławionym i pięknym. Widzę klepsydry kleicie. Kogóż to śmierć w tany porwała skoro wszyscy u nas tańczyli i nie pomarli od tego? Grabarz z posępna miną wydzielił jedną zapisana klepsydrę z małego stosiku  i podając ją panu młodemu rzekł.     A juści nie wszyscy u Was bawili. Bo nie skorzy byli ku temu widać  by się uciesznym chuciom oddać  gdy im serce z bólu krwawiło. Przedwczoraj gdyście najpewniej  zasiadali do wesela, nasz literat i historyk. Zamknięty w swym mieszkaniu  Strzelił sobie w skroń. Znaleziono go rano martwego w fotelu. Nie miał rodziny. Nie miał przyjaciół. Ale proszę o to zaproszenie na jego pogrzeb. Na dziś na godzinę czternastą. Rad będę w jego imieniu Was widzieć na cmentarnym polu. Bo niegodne jest aby człowiek co był sam  przez życie całe i sam odchodził z padołu. W asyście jedynie  księdza, grabarza i urzędnika. A więc wstąpcie na śmierci wesele. Miło mu będzie powitać Was wszystkich. Z tymi słowami uderzył z bicza i klacz poszła usłużnie przed siebie, zostawiając orszakowi wolną drogę i wolny wybór. Ku ostatecznej decyzji.    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Bardzo lubię takie wieloznaczne sformułowania. W nich czytam talent.   Wiersz niebanalny, spójny, błyszczy- diamencik.   Z pozdrowieniami  W.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...