Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

Gołębie

 

Przeganiamy gołębie

Braci naszych

Tym samym

Obojętnym losem splątanych

Ze zmartwieniem chleba u szyi

Luźnym puchem i krzywymi lotkami

Utykających na drodze

Pod letnią oponą i zimową łaską

Wdeptani w miękkość asfaltu

Niespamiętani obojętnością przechodniów

Braci waszych

Sami, w odosobnieniu życia umieramy

Edytowane przez Dominika Himmel (wyświetl historię edycji)
  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Czytam:

Przeganiamy gołębie, naszych braci mniejszych, których los nie jest pewniejszy od naszego,

z troską jak kamień u szyi ciężką  - za chlebem powszednim zabiegane,

z rzadkim puchem i połamanymi piórami, chore, utykające .

 

Nijak nie rozumiem letniej opony i zimowej łaski

 

Zapomniani, niezauważani za przyczyną obojętności przechodniów - braci.

Niczym nie różnimy się od gołębi bo tak jak  i one umieramy w samotności.

 

Tak zrozumiałam przekaz.

Może warto popracować nad formą?

 

Pozdrawiam :)

Opublikowano

Trafnie to ujęłaś. To między innymi starałam się przekazać.

Wzorowałam się na gołębiach - małych, szarych istotach. Sposób ich traktowania odniosłam do każdego jednego człowieka, niewrażliwego na krzywdę i smutek swoich "braci" - równie ułomnych i niedoskonałych ( Luźnym puchem i krzywymi lotkami ), którzy potrzebują pomocy, a których przeganiamy, zostawiając ich samym sobie. Niektórzy jednak odnieśli ten wiersz do ludzi biednych i bezdomnych - i po czasie stwierdzam, że w tym kontekście chyba lepiej pasuje.

 

Pod letnią oponą i zimową łaską - chciałam tutaj trochę odwzorować sytuację, w której gołębie giną pod kołami samochodów, a w zimie są zdane na łaskę osób dokarmiających. Niezależnie od pory roku są niezauważane, pomijane i niejednokrotnie giną/umierają. W stosunku do ludzi taka śmierć (spowodowana przez odrzucenie - "staranowanie" lub traktowanie z litością) niejednokrotnie będzie nie tylko fizyczna czy psychiczna, ale i społeczna. Tak przynajmniej starałam się to zobrazować. Może teraz za daleko wybiegam z interpretacją...Miałam wiele przemyśleń na ten temat. To jeden z tych całkiem pierwszych wierszy, jakie napisałam.

 

Popracować nad formą? - starałam się tutaj nie wydziwiać i napisać tak prosto, jak się da. Chodzi o trafniejszy dobór słów, rozstrzelenie na zwrotki, czy może te duże litery?

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nie wiem jak mam pomóc, by być dobrze zrozumianą...

 

Wyobraź sobie że wychodzisz na spotkanie z kimś na kim bardzo ci zależy. Chcesz wypaść dobrze, dobrze się czuć i chcesz by poznano ciebie taką jaka jesteś, nie chcesz udawać kogoś innego.

Co wtedy zrobisz ?

Ubierzesz się w ciuchy rodem z Top Model? - a jeśli cię na to nie stać?

Założysz ulubiony ciuszek, w którym najlepiej czujesz się w domowym zaciszu ale nie pokazałabyś się w nim nawet koleżance? 

A może postarałabyś się wyglądać czysto, schludnie, skromnie - mówiąc krótko - z klasą.

 

Nie powiem ci niczego odkrywczego, już J.Słowacki pisał:

 

Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa:
A czasem był jak piorun jasny, prędki,
A czasem smutny jako pieśń stepowa,
A czasem jako skarga nimfy miętki,
A czasem piękny jak aniołów mowa...
Aby przeleciał wszystka ducha skrzydłem.
Strofa być winna taktem, nie wędzidłem.

 

Dobierz słowa tak by jak najwierniej oddały myśl i dodały kolorów wypowiedzi.

 

Miłego dnia :)

 

 

Opublikowano

Wiem, znam ten wiersz - wyrecytuję go nawet w środku nocy ;)

Z Twojej wypowiedzi wnioskuję, że ten wiersz jest bardziej jak domowe dresy, a niżeli coś, co się dobrze prezentuje :D

Będę próbować dalej. Choć tego wiersza pewnie nie będę już zbytnio zmieniać, o ile wcale. To trochę samolubne, ale lubię go właśnie takim :) Ma ten swój prosty charakter szarości, jak te gołębie i szare domowe i znoszone dresy.

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

"Choć tego wiersza pewnie nie będę już zbytnio zmieniać, o ile wcale."

 

Zrób to dla siebie, za jakiś czas. Teraz go odłóż do szuflady ale nie wyrzucaj.

Zobaczysz,  że poprawienie go  wcale nie będzie trudne.

 

"To trochę samolubne, ale lubię go właśnie takim :)"

 

Mam kilka zeszytów zapełnionych wierszami. Też je  lubię i niektórych  nie zmienię ale za to myśl w nich zawarta posłużyła do napisania kolejnych. Sporo też zmieniłam mimo wszystko.

 

"Będę próbować dalej." - I to jest właściwe podejście do sprawy :)

 

 

Pozdrawiam cieplutko :)

 

 

 

 

 

Opublikowano (edytowane)

Spokojnie, nie poczułam się wyśmiana/ośmieszona. Mam dystans :)

 

W sprawie metafor - chciałam nadać wierszowi nieco więcej realizmu. Chciałam, aby odbiorca czytając cały opis rzeczywiście widział gołębie: jak chodzą z nogi na nogę, kiwając tymi swoimi głowami, jeden ma sznurkiem splątane nóżki (być może przez wiele lat i przez to są zdeformowane), drugi ma nawet tą śmieszną skórkę chleba, zawieszoną na szyi, trzeci jest ogołocony z piórek, które zostały wyrwane przez inne ptaki lub wypadły z powodu niedożywienia/chorób; inne gołębie utykają, jeszcze inne zostają rozjechane przez samochody i zrównane z asfaltem. Obserwując je, dotarło do mnie, że można w nich dostrzec alegorię naszego własnego losu. Ot cała ich historia ;)

Wydaje mi się, że i takie opisy mogą mieć swój urok.

Edytowane przez Dominika7 (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Ludzie jak gołębie - tak w skrócie odebrałam.

 

Specjalnie nie przejmuję się jakoś losem gołębi, może wyjaśnię to szerzej.

 Jakiś temu mroźną późną nocą, usłyszałam za drzwiami (mieszkam w bloku) wyraźne chrapanie.

Ostrożnie uchyliłam drzwi i zobaczyłam, że na schodach śpi dwóch bezdomnych.

Zrobiło mi się ich żal. Głodni, brudni, śmierdzący, nie mają gdzie się przespać, a co tam, niech śpią, przynajmniej nie zamarzną.

Zrobiłam kanapki, gorącą herbatę i nie budząc postawiłam obok nich.

  Rano, pod moimi drzwiami zastałam wielką kupę. Natychmiast przeszła mi litość

i współczucie.

  Nie dokarmiam gołębi, robi to moja sąsiadka. Zimą, latem, przez cały rok wysypuje dla nich groch czy chleb. Ponieważ mieszka piętro wyżej, mam przez cały czas zapaskudzony odchodami balkon. Nie chodzi o to, że nie chce mi się sprzątać, ale próbowałaś kiedyś? Nożem nie da się zeskrobać, zupełnie jak zaschnięty beton.  Spółdzielnia Mieszkaniowa zakazuje dokarmiania gołębi z jeszcze innych powodów.

Otóż, zakładają gniazda w szybach wentylacyjnych i kominach, co grozi pożarem, ponieważ nie ma ciągu.

Dodam jeszcze tylko, że w Paryżu za karmienie gołębi grozi mandat, dewastują i rujnują architekturę, a jest ich tyle, że nazywają je latającymi szczurami.

 

Tyle moich przemyśleń, pozdrawiam :)

 

 

 

Opublikowano

Przecież nie chodziło tutaj o faktyczne dokarmianie gołębi :)

Pozwólcie, że przypomnę, że moim pierwotnym zamiarem było ukazanie zobojętnienia i braku zrozumienia dla siebie nawzajem. Dopiero po kilku innych interpretacjach padło, że wiersz chyba lepiej by pasował do ludzi bezdomnych/ubogich.

A to, czy ktoś dokarmia te fruwające czy te ludzkie gołębie lub czy czuje do nich litość to to już inna sprawa. Każdy ma inne podejście (oparte na własnych doświadczeniach) i pewnie też każdy znajdzie coś innego w tym wierszu :).

 

Opublikowano

Wiem, że nie nie nawołujesz do dokarmiania gołębi :)

Twój wiersz przypomniał mi moje nieciekawe doświadczenie. Choćby "wdzięczność" ludzi, którym chciałam pomóc. Napaskudzili mi jak gołębie :)

Ot, skojarzenie, refleksja  powstała po przeczytaniu Twojego wiersza, zapewne każdy może mieć swoją, różną.

 

pozdrawiam :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

  wdzięczność cechuje tylko szlachetnych ludzi
                                                                        gr,
 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ojciec Orest podszedł do Myszki i ku powszechnemu zdziwieniu, przytulił ją ramieniem i okrył na powrót jej wdzięki. Uśmiechnęła się do niego ni to z wdzięcznością ni to ze zmieszaniem po czym upadła mu do stóp i całując je, gorliwie się żegnała. Zakonnik szybko uniósł jej ciało wątłe i patrząc z delikatnym współczuciem odrzekł.   - Dziękuję Ci Biała Myszko. Niejeden rycerz gubi na polu bitwy i w godzinie próby swój honor i dumę - I patrzył w jej oczy z dumą - A Ty jesteś skrzywdzoną i kruchą istotą, która jednak odnalazła w sobie siłę by przyjść tu i pod twardą i zimną domeną trybunału, złorzeczyć i bluźnić na dostojnika kościoła świętego. Lecz nie po to by nieboszczyka zrównać z cuchnącym błotem Loivre a po to by prawdę okazać nam ślepcom doczesnym. Idź w pokoju boże dziecię. Za odwagę Twą ja Ci wszelkich łask i pokuty rozgrzeszenia udzielam. Niech Bóg w trójcy jedyny, zdejmie z Ciebie plamy grzechu i do zbawienia duszy powoła. Idź i nie grzesz więcej.   Myszka, ujęła dłoń ojca Oresta i ucałowała z czcią najwyższą jego pierścień. A ten po chwili pobłogosławił jej znakiem krzyża na czole i ucałował jeszcze czule miejsce postawienia znaku Pana. Dwaj franciszkanie, nadal w idealnym milczeniu odprowadzili ladacznice na powrót w tłum. Tymczasem dla ojca Nérée to już było za wiele.   - Nie macie prawa! - Jak wściekły pies rzucił się przez dzielący ich stół i ucapił habit ojca Oresta za materiał na plecach. Ten od razu zerwał się z uchwytu i oddalił się na bezpieczną odległość aż pod szafot. - Murwy i wszetecznice rozgrzeszacie, choć one plują jadem na nasz stan duchowny i kardynałów i świętych a nawet samego Boga za nic mają. Jak śmiesz! Psi synu, kochanku bladiugi, kurwysynu parchaty! - złapał za to co miał pod ręką i rzucał na oślep w szale. W stronę ojca Oresta poleciała i złota patera z owocami i kielichy i wreszcie księga z liścikami i nazwiskami alfonsów i murew z całej okolicy - Bies z Was prawdziwy a nie zakonnik i brat mój! Myślisz, że ojcem świętym jesteś czy świętym Piotrem samym!? Koniec tej farsy dla plebsu. Inaczej straży każe wszystkich tu dziś powiesić i na ostrzach roznieść!   Ojciec Orest uniknął zgrabnie wszystkich przedmiotów i wszedł na szafot. Podszedł do Orlona i jego także objął jak brat. Zdjął mu pętle i oddał zdziwionego skazańca pod kuratele franciszkanów, którzy momentalnie stanęli na deskach szubienicy i tworząc krag cichy i tajemniczy, chronili swymi ciałami oblicze świętego i alfonsa.   - Nie chowaj się za plecami braci mniejszych - Nérée podążył z wściekłością ku schodom szubienicy - Szelmo! Ty się z motłochem bratasz i stronę morderców bierzesz - wycelował oskarżający palec w Orlona i nadal w szale obrażał - Nie stójcie braciszkowie jak picze zatrwożone, tylko pojmijcie tego uzurpatora i dawnego szulera i zbójcę. Bo nikim on więcej jak szczurem, grzechem jak dżumą wypełnionym od stóp po łysy łeb zdradliwy. Pojmać zdrajcę, kto w Zbawiciela krew i ciało wierzy!     Próbował wspiąć się na deski szafotu, lecz franciszkanie zamiast usłuchać jego wezwania, to wzięli widać stronę Oresta i po krótkiej szarpaninie, zepchnęli wspólnie ciało Nérée ze schodów. Niechybnie dominikanin, skręcił by kark swój wysoko podgolony gdyby nie kolejna szybka interwencja generała d’Aubignác. W ostatniej chwili podtrzymał starca pod ręce i z wyrzutem spojrzał ku postaciom na szubienicy. Lecz nie rzekł ni słowa.     Za to ojciec Orest przeszedł do oratorskiej ofensywy. I grzmiał i ciskał słownymi piorunami jak pogańskie bóstwo karzące swych wyznawców.     - Zawrzyj pysk swój wężowy gadzie w habicie, który o dziwo nie pali twej plugawej skóry, ogniem piekielnym - spokój jego oczu I rysów był jednak nad wyraz boski w tej chwili - Nie dzierżę kluczy do bram niebios ani nie kroczę w świętości wśród aniołów I świętych, bo jak słusznie zauważyłeś do kapłaństwa i dróg Boga doszedłem przez bagna i pustynie występku i grzechu. Nie wstydzę się matki murwy i ojca rzemieślnika. A grzechy swe wobec bliźnich odpokutowałem z nawiązką. Lecz mam poparcie papieża i króla i legatem ich się zwać mogę. Więc daj sąd ten ukończyć w zgodzie i godności jemu właściwej i nie wyrywaj się tak ku objęciom drewnianej oblubienicy bo kto wie czy i Tobie stryczka kat nasz nie wyrychtuję za to co tu przyszło nam słyszeć.   Odpowiedział mu dziś po raz pierwszy d'Aubignác, który widać dążył do rychłej ugody a nie wątpliwie wyglądającego na forum całego miasta sporu   - Ojcze Oreście, zawsze Wam byłem przyjacielem i doradcą i zawsze byłem Wam rad. Nie kłóćmy się przed majestatem miejskich radców i królewskich doradców. I nie przed oczyma Boga naszego. Pozwolimy Wam dokończyć to co rzecz Wam nakazano. Mówcie dalej w imię boże.   I o dziwo zeszli razem z Nérée spowrotem na swoje miejsca, wśród całkowicie zszokowanym i poruszonych tym nagłym zajściem rajców. Franciszkanie zluzowali, zwarty dotąd szyk wokół Oresta i Orlona, jeden z nich wręczył dominikaninowi cudem ocalony chyba od gniewu Nérée dokument królewski. Ten ujął go z czcią i odnalazł w tekście właściwą frazę.   - Miejscami uprawiania grzechu I sodomii była kamienica w dzielnicy Gayet należąca do szelmy Orlona de Villargent, którego to dziewczęta i alkohol jak Diabeł kusiły kardynała. Kardynał oddał swój żywot jak ostatni frant i nędzną szumowina. Gnijąc w rynsztoku ulicy uciech, bez odzienia i resztek świątobliwej godności. Sztylet, który w jego piersi spoczywał był karą właściwą dla jego jestestwa bez różnicy kto go w jego ciało wymierzył. De Villargent czy jego nierządnice. Co więcej szelma w celi zamknięty, na ostatniej swej spowiedzi, wyjawił innych prowodyrów występku i cudzołóstwa, którzy w jego domu uciech, zabaw zepsutych używali. Członek i główny oskarżyciel trybunału. Ojciec Nérée ,który z całą żarliwością domaga się powieszenia Orlona de Villargent sam był gościem jego domu w Gayet. Miał swój pokój na poddaszu. Gdy nie było go w klasztorze przez czterdzieści dni, twierdził, że przebywał na rekolekcjach. Prawda, przeżywał rekolekcje ciała z młodą dziewczyną o imieniu Pluie. Ponoć śpiewała mu pieśni z psalmów… gdy nie miała zajętych ust czymś innym.   W tłumie wybuchł śmiech, choć niektórzy zadrżeli na myśl o bluźnierstwie.   - Z kolei brat Célestin d'Aubignác, obecny tu i również siedzący w loży sędziowskiej, przyjmował miesięczną daninę od alfonsa de Villargent za ochronę przed rewizją. Gdy dziewki płakały na widok swego chlebodawcy, nie czyniły tego tylko z tęsknoty. Czyniły to z lęku, że razem z nim zniknie ich ostatnia nadzieja, że zostaną tylko pod opieką duchownych... którzy nie raz, i nie dwa, okazali się gorsi od klientów.   Ojciec Orest opuścił dokument, odetchnął głęboko i rzekł powoli:   - Nie żądam uniewinnienia Orlona de Villargent. Żądam, by został wysłuchany. A potem, być może, osądzony... przez kogoś, kto nie zhańbił swego sumienia dotykiem tej samej rynsztokowej wody, w której pływał skazany. Tak z bożej woli ogłaszam. Niechaj zapis ten zostanie przeczytany w obecności ludności Lanoire, duchowieństwa i zakonników, oraz w obliczu śmierci, której stryczek już czeka.   Taka była wola najwyższego króla Francji Karola. Tłum w ciszy jedynie zwiesił głowę a Orlon odetchnął z wyraźna ulgą.
    • @Migrena dziękuję za uznanie dla wiersza:):) @huzarc Dzięki serdeczne:) @E.T. Dziękuję:) @Berenika97 Bereniko zaręczam Ci, że Twoje komentarze są piękniejsze od moich wierszy:):) dziękuję:)
    • Nie pasuję do żadnej życiowej roli. Widzicie, miejsce i czas skrojone specjalnie dla mojego umysłu. Despotycznego kłamcy o nieistniejącym acz wielkim ego. Dlatego mnie z czasem odrzucają poławiacze dusz. Oni wolą się sycić blaskiem prawdy, a nie zaśniedziałym, skarlałym blaskiem sztucznych pereł. Nie dla mnie piękne i czyste oceany wrażliwości. Więzić mnie będzie po wieczność. Czarną smołą i jadem trującym wypełniony, Depresyjny, żelazny kubeł. Zasypiam z wolna, pełen lęku i fobii. Ściany mrużą już z wolna swe mętnoszare oczy. Kroki na schodach i szczęk zamka. To duch przywołany. Zagląda do wszystkich pokoi. Uwierz. Mnie nie męczą zjawy i wytwory mojego umysłu cierpienia. Ten dom jest nawiedzony. A ja jego, tysięcznym może duchem. Co noc głębiej, w murach i piwnicznych trzewiach uwięziony. Męczy mnie bezsens. Pustka ideowa. Bezcelowość istnienia. Zgniłem. Spróchniałem. Zblakłem za zasłoną, brudnych okiennic. Niespodziewani goście. Strach i ciekawość. Rzucona w kąt sypialni na piętrze, naftowa lampa. Zagłada domu Dohertych. Pożaru jasna łuna. Demonie ognia, oczyść mnie z niewoli. Mnie! Tego domu, przeklętego piastuna. Idź korytarzem światła duszo. Do samego końca. Do ognia piekielnego, jasnego lśnienia.
    • @Tectosmith ja tylko zabrałem głos w kwestii religijnej, jestem wierzący i nie wstydzę się tego wstyd mi tylko za portalowych agnostyków i ateistów, którzy nie szanują uczuć religijnych innych od siebie tak,że nie jest to wykłócanie a poza tym to ty wywołałeś ,,temat,,, pierwszy
    • @Alicja_Wysocka ... słowo w szkatułce schowałam gdy przyjdzie zimno będę wyjmowała wiele ciepła mi dało pewnie więcej zostało  ... Pozdrawiam serdecznie  Miłego popołudnia 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...