Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

kiedy ulicą jedzie karawan
konie się płoszą stukają kopytem
nie myśl że jest pusty że nic
nie transportuje właśnie wiezie
martwe dusze zamordowane
za których śmierć nikt nie odpowie
mordowanie dusz jest bezkarne


zerknij do środka
może dojrzysz swoją

Opublikowano

Zgadzam się z Teresą, ale te wycięcia nie reperują tekstu.

Zręczniej powiedzieć:

płoszą się konie, stukają kopytem - co tu i tak niewiele znaczy...

Wygląda to młodzieńczo, troszkę buntowniczo, ale zarazem bardzo surowo. Tworzywo, czyli sens (ciekawy w zamyśle), zostało nieobrobione. To moje widzenie....nie wiem...

Pozdrowienia.:-) E.

Opublikowano

Obrazek jak z czarnej, mrocznej baśni, np. z Karola Dickensa czy Victora Hugo. Wyraziście narysowany.
To prawda: za zbrodnie na uczuciach na ogół nikt nie odpowiada, a w każdym razie rzadko można je udowodnić, chociaż są faktycznymi zbrodniami, określanymi i ściganymi przez prawo.

Opublikowano

Krysiu, bardzo dziękuję za czytanie a przede wszystkim za poprawki. Masz rację, trzeba kilka słów wyciąć. Wiersz poprawię, ale nie tu na orgu, bo sam nie lubię, jak czytam kometarze z sugestiami poprawek, zaglądam do wiersza i nie znajduję miejsc krytykowanych. Czasem brakuje całych wersów, tak, że nie można się zorientować, jaka była pierwotna wersja. Pozdrawiam serdecznie.
J.

Opublikowano

Tak Oxyvio, to była moja myśl. Nie wiem, czy u nas w kraju jest jakiś paragraf, który ścigałby cierpienia zadane duszy innego człowieka. Co innego z nienaruszalnocią ciała. Rany na skórze zawsze są widoczne, te na duszy, nigdy. Dziękuję za czytanie i podzielenie się refleksją. Pozdrawiam serdecznie.
J.

Opublikowano

Janusz, oczywiście, że prawo ściga morderców duszy: nie wolno znęcać się nad nikim psychicznie, nie wolno nikogo molestowac i wykorzystywać seksualnie (to jeden ze sposobów psychicznego maltretowania), nie wolno prowadzić mobbingu w pracy, "fali" w wojsku czy szkole, nie wolno zastraszać, gnębić, nękać, namawiać do samobójstwa, podjudzać nikogo przeciwko komukolwiek, głosić haseł nietolerancji wobec ludzi innych narodowości, wyznań, orientacji seksualnych, ras, wobec chorych psychicznie, inwalidów itd., nie wolno podważać niczyjego dobrego imienia ani pozycji zawodowej czy społecznej bez udowodnienia mu winy, nie wolno nikomu ubliżać, wyzywać go, wyszydzać...
Ale to szystko jest oczywiście trudne do udowodnienia.
Natomiast niestety nie da się stworzyć paragrafu przeciwko porzuceniom i zdradom, bo to są sprawy tak indywidualne i skomplikowane psychologicznie, że karanie kogokolwiek przyniosłoby tu więcej niesprawiedliwości i krzywd niż same przewinienia. No cóż... Nie istnieje idealna sprawiedliwość.
Pozdrawiam Cię i życzę nam wszystkim, żebyśmy jak najmniej krywdzili innych.

Opublikowano

Januszu,
Zgadzam się z Teresą (Krysią). Wiersz byłby bardziej spójny, gdyby pominąć kilka zbędnych wyrazów, które i tak niewiele wnoszą w jego wymowę i przekaz. A przekaz ciekawy. Mordowanie duszy poprzez zaniedbanie, porzucenie, krzywdzenie itd.
Ale często sie zdarza,że role sie odmieniają i to porzuceni porzucają.
I co wtedy z karawanem ?
Pozdrawiam
Lilka

Opublikowano

Janusz, ten wiersz zdecydowanie gorszy od Twoich ostatnich, uwagi już podano, słuszne,
na spokojnie przemyśl całość, można "dokręcić", żeby było lepiej.
Od siebie dodam, że zakończyłabym...
zajrzyj do środka
zobacz swoją . . . wiersz Twój.
Pozdrawiam... :)

Opublikowano

Oxyvio, absolutnie masz słuszność. Przestępstwa, które wymieniłaś, są ścigane przez prawo. Jedne, jak na przykład, wolność religijna, jest chronione w konstytucji (przynajmniej tutaj, gdzie mieszkam), inne są w tak zwanym prawie antydyskrymincyjnym. Ale według mnie, między białym i czarnym, istnieje szara strefa, którą nikt się specjalnie nie przejmuje. A i ludzie są bardzo różni. Są silni (fizycznie) i słabsi, są odporni (lub gruboskórni), po których wszystko "spływa" i wrażliwi, którzy wiele rzeczy widzą inaczej i obierają inaczej. Prawo swoje a życie swoje.
Dzięki za ponowny wpis. Pozdrawiam serdecznie.
J.

Opublikowano

Lilu, dziękuję za czytanie i słowa pod wierszem. Co do formy, to już się przyznałem, że ma deficyty i przyznałem Krysi rację. Jeśli chodzi o porzucanie i porzucanych, to nie ma o tym w wierszu ani słowa. Mnie chodziło o problem jako taki. Pozdrawiam serdecznie.
J.

Opublikowano

Szaraczku, bardzo dziękuję za czytanie. O problemie między paragrafami a rzeczywistością dyskutuję właśnie z Oxyvią. Masz rację stwierdzając, że ktoś podjął marne próby i że to nie załatwia sprawy do końca. Pozdrawiam serdecznie.
J.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Oczywioście, że tak. Dlatego napisałam, że bardzo trudno udowodnić przestępstwa "na duszy", jak też czasem nie da się ich jasno sformułować prawem.
Wspominałam tu też o przestępstwach, które najczęściej popełniane są na dzieciach - a one najrzadziej się skarżą i najmniej umieją udowadniać swoją krzywdę, której najczęściej nawet nie rozumieją jeszcze.
Zresztą podobnie jest z każdym kochającym człowiekiem.
Tak ten świat jest urządzony i nie potrafi być inny.
Serdeczności.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Januszu,
Przeczytałam jeszcze raz i faktycznie nie ma nic a nic o porzuceniach, porzucających i porzucanych. Ale w "mordowaniu dusz" przez wyrządzanie krzywdy tak mi się skojarzyło. Może źle (jak widać nawet na pewno).
Pozdrawiam ponownie
Lila
Opublikowano

Januszu, co do formy, pisano już kilka razy i ja się z tym zgadzam. Krysia miała słuszność, wiersz zyskuje z jej sugestiami, ale to już wiesz.

natomiast chciałam zwrócić uwagę na przekaz. wiersz jest bardzo obrazowy, bardzo przejmujący, nie sposób uniknąć emocji, czytając, że mordowanie dusz jest bezkarne.
a jednak, często doświadczamy takich sytuacji. jeśli nie dotyczących nas bezpośrednio, to innych, o których dowiadujemy się może nawet mimochodem. i jest tak, jak piszesz. nikogo to nie zadziwia... i podobnie nikt nie przystaje w pędzie codzienności, by się zamyślić nad losem dusz, gdzieś, w karawanie. dopóki on nie przetnie nam drogi, póki nie błyśnie czernią karoserii, póki nie zajrzymy "przypadkiem" do środka - po swoją...

i tutaj właśnie, dla mnie, zaczyna się refleksja - z niedopowiedzenia. co się stanie dalej? czy będę bardziej empatyczny? bardziej wyrozumiały, tolerancyjny, delikatny, bardziej ludzki?? jeśli dojrzę swoją zranioną duszę - uświadomię sobie, że nieraz sam zabijam inne? nikt mnie przecież nie widzi, nie poskromi, nikt nie powie "dość". poza mną. więc nie wolno mi zapełniać karawanu, nieodpowiadać za wyrządzone krzywdy, za nic mieć słowa, które potrafią zabić. zawsze trzeba widzieć siebie z dwóch stron.
miał rację ks. Twardowski, gdy mówił: "przecież każde słowo sprawia, że widzi się tylko połowę" - i to jest sedno wiersza - więc... nie myśl, że jest pusty, że nic nie transportuje.

Januszu, refleksje mnie kiedyś zgubią, wybacz proszę, moje rozpisanie.

pozdrawiam serdecznie,
in-h.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc Bardzo dziękuję za tak wspaniałą ocenę mowego utworu. Przez lata pisałem jedynie wiersze. Od mniej więcej roku przerzuciłem się na prozę poetycką bo jestem w stanie wyrazić w niej dużo więcej uczuć i tzw jak sam zauważyłeś melodię spowiedzi podmiotu. Większość moich utworów balansuję między oniryzmem a jawą, metafizyką a realizmem i oczywiście między życiem a śmiercią. 
    • @Simon Tracy Tekst uderza od pierwszych akapitów, to niezwykła dbałość o ton i rytm narracji. słowa są rozpisane jakby leciały „jednym oddechem” tworząc wyznanie człowieka, który żegna się ze światem. Każde zdanie, nawet dłuższe, posiada melodię spowiedzi. Jest to umiejętny balans pomiędzy poetyckim nasyceniem a narracyjnym powidokiem. Na końcu wrażenie jest takie, jakbyśmy czytali poetycką nowelę napisaną w stanie granicznym między jawą a snem.
    • Niestety to próżność i bylejakość zdobywa dziś poklask a kunszt i talent biedują w odmętach skrytych szuflad czy zeszytów. 
    • Urzekł mnie styl opisów miasta. I ten przygnębiający ton wypowiedzi podmiotu. Tak piękny w odbiorze choć nie dający nadziei.
    • Wyszedłem, na odchodne rzucając  do pustych ścian mieszkania, że umówiłem się z kimś bardzo ważnym. Randka? Zaskrzypiała dębowa mozaika, ułożona już do snu  na podłodze gościnnego pokoju. Randka, randka! Odpowiedział jej  przeciągłym zgrzytem bukowych trzewi, secesyjny kredens. Lecz obrzucił mnie jeszcze przed wyjściem, nieprzychylnym odbiciem w tafli  swych zabytkowych szkieł. Był bardzo stary i nad wyraz mądry. Dlatego też zajmował zaszczytne miejsce  na samym środku przedpokoju. Tak by każdy kto mnie odwiedzał  mógł w pierwszym wrażeniu  podziwiać jego zawsze nienaganny, rojalistyczny majestat. Byłem przekonany, że nie dał się nabrać. Randka? Cóż za niedorzeczny banał. Obleczony farsą dysonans. Ja człowiek - nikt i kobieta. Już szybciej widziano by mnie  w towarzystwie papierosa wystającego  z rozognionych chronicznym cierpieniem ust. Gardzę tytoniem mniej niż kobietami.     Ale cóż innego miałem rzec? Że żegnam się na zawsze? Że już mnie nie zobaczą nigdy? Że czeka ich los podobny do mojego. Śmierć szybka, lecz haniebna i barbarzyńska w postaci pójścia na żyletki a raczej drzazgi. Prosto w gardziel pieca. By płonąć żywcem. Sercem i duszą. Łzą i wspomnieniem. Tego, że ich kochałem. Jak córy i synów. Zarzucano mi nieraz. Miłość do przepychu i bogactwa. Lecz ja nie patrzyłem nigdy na moje skarby przez pryzmat doczesnego grzechu pychy. Szanowałem obecność. Jako zbawienny gest dawnych czasów. Bym w tak niedzisiejszym otoczeniu, mógł odnaleźć siebie. Nie istniałem tu czy teraz. Żyłem kiedyś i tam. Poległem w czasach Wielkiej Wojny, z głupim sercem życiowego podlotka. A mogłem trwać tam nie teraz. Za późno. Randka z przeznaczeniem. Już czas. Późno się robi.      Usiadłem na polnym głazie opodal torowiska. Na wpół żużlowo- piaszczysta ścieżka sprowadziła mnie tu gdzie nie byłem od lat. Siedziałem już na tym kamieniu wiele lat temu Było to po pierwszej wojnie o miłość. Za młodu jest się idiotą. Wtedy myślałem że umieram. Że umarłem bo ją pokochałem. A ona mnie ledwie spojrzeniem haczyła. Pełnym wzgardy i litości. A ja brałem to za szansę,  nagrodę i spełnienie pragnień. Miłość nie tworzy idiotów. Ona ich jedynie karci i mami. Maluje im twarze na podobieństwo błaznów. Byłem przez lata tym błaznem, który tańczy jak mu zagrają. I grały. Każda z nich na inną  lecz tak samo cyniczną melodię      Lecz z głazu wstałem i wróciłem do domu. A teraz wróciłem. Choć nie jestem już błaznem. Nie wierzę w miłość i uczucia. Front wygasł. Zatriumfował człowiek i jego wola. Wolny, nieskażony uczuciami rozum. Intelekt doskonały. Wróciłem bo nikt nie może mnie zrozumieć. Cóż mi po wiedzy milionów, skoro prawie ją do duchowego audytorium własnych myśli. Nie ma nikogo, kogo mógłbym określić  bratem w wiedzy, powiernikiem nieskończonych neuronowych istnień. Podziwiacie coś czego nie pojmujecie. Lub boicie się pojąć. Gwiazdy świecą dziś tak pięknie. Lubicie rzeczy jasne, dobre i ciepłe. Promienie sztuki, ogrzewające Wasze serca. Ja zawsze będę zwrócony ciemną stroną. Nie odbijam światła. Pochłaniam je i niszczę. Świat mnie nie widzi.  Zgasnę bez oklasków i wspomnień. Dlatego wróciłem i czekam na przeznaczenie.   Noc mimo wrześniowej pory,  była rozkosznie wręcz ciepła. Wiatru nie było wcale. Zresztą gdyby nagle pojawiły się znikąd  jakieś potężniejsze porywy, to skupiłyby swą uwagę na mojej osobie. W okolicy nie było drzew  ani wysokich krzaków. Nie licząc kilku wiekowych,  dzikich jabłoni i śliw, czerniejących kikutami gałęzistych form  za łukiem kolejowego nasypu. Pozostałości dawnych sadów, pańskich, zaborowych jeszcze majątków, od których nazwę brały potem  poszczególne dzielnice miasta. Miasto iskrzyło światłami lamp. Było blisko i daleko zarazem. Było tłem ale i obserwatorem. Teren wzniesiony z bloków betonu i cegieł. Poorany pajęczyną ulic i uliczek. Nakrapiany zielenią parków i skwerów. Terrarium dla ciał robotycznych. Zaprogramowanych na pośpiech i zysk. Wypranych z uczuć i troski o piękno. Piekło dla dusz poetyckich. Zarządzane ślepo.  Przez krwawe prawo Fortuny. Jakże nie żal mi i ich.   Wyjąłem pudełko zapałek. Wziąłem jedną z nich i pociągnąłem  siarkowy łepek po powierzchni draski. Lekki szum przeszedł w iskrę a ta wznieciła malutką łunę światła. Tyle mi wystarczyło. Zbliżyłem zegarek uczepiony do dewizki  do źródła ognia i odczytałem godzinę  Trzydzieści minut na godzinę czwartą. Zawsze najbardziej ceniłem punktualność. Wbiłem wzrok ostry i bystry mimo nieprzychylnej pory w ciemny i pusty tor. Czekałem. Już tylko chwila.   Rozpalone żarem dnia szyny,  stygły w delikatnym powietrzu nocy. Nikt nie zawraca sobie głowy  by słyszeć ten dźwięk.  Niewielu zwraca ku niemu ucho. Lecz ja tak. Znam go i co najważniejsze rozumiem każde słowo. Bo szyny nocą szepczą między sobą. Rozmawiają w najlepsze. Podniecone i gwarne. Aż pokłady drżą od tempa ich dysput. Szelest idący wzdłuż toru jest zdaniem, ciągnącym się we wspomnieniu. Dnia zeszłego, tygodnia czy miesiąca. Całych lat. Wypełnionych podróżą i gonitwą  osobowych i towarowych składów. Pieśnią zaszłych wydarzeń. Karamboli i wypadków. Rozszalałych w sygnałach słupów. Jęczących skargą pordzewiałych śrub, nastawni i zwrotnic  rozrzuconych wśród kęp młodych traw.     Szyny niosą szepty dusz kolejowych. Dróżników, którzy oddali żywot na służbie, lub zmarli cicho w budkach, nadając ostatni raz sygnał, tor wolny, żadnego niebezpieczeństwa nie ma I skład szedł równo,  pracą nie strwożonych tłoków. Gwizdnął w podzięce jedynie i już gnał  ku kolejnej stacji. Nie mogąc pojąć pojęcia bezruchu. Śmierci.   Przejęte smutkiem i żałobą rwącą serce, są rozmowy te toczące się u ślepych torów. Przestrzeniach pustych i głuchych. Zapomnianych nawet przez składy techniczne  czy rezerwowe parowozy. Rozpamiętują duchy kolei,  zaklęte w wygaszone semafory, czy zawalone na wpół budki dróżnicze, dni glorii i chwały. Gdy każdy dzień był wyzwaniem  a noc nie była senną zmorą wytchnienia, lecz nocną zmianą warty, dla towarowych potworów  załadowanych węglem. Sunęły te przemysłowe karawany przez bezmiar stepu, hen za zachodni horyzont. A teraz została ich ledwie garstka. Reszta to duchy, wspomnienia.   Prędko otrzeźwiałem. Jakby mnie kto zaskoczył od pleców i schwycił nagle za ramię. Nie spałem. Mogę przysiąc. Kwadrans na czwartą. Spałem. Nie. Niemożliwe. Choć coś się zmieniło przez ten kwadrans. Otoczenie. Nastrój. Wstałem gwałtownie. Szyny grały. Równo i tak wesoło jak gdyby… To nie był ślepy tor. Ktoś odpowiedział. Usłyszał mój tęskny zawód serca. Dźwięki się wyostrzyły. Jak w bezdni ogromnej jaskini. Nagle semafor wygaszony przed laty, zapłonął zielonym światłem. Zza horyzontu pól tam gdzie tor biegł prostą strugą dał się słyszeć gwizd. Nie skrzek sroki, nie świergot wróbli. Gwizd parowozu! Szedł ku mnie całą mocą maszyn. Wracał jak wierny pies. Zagubiony i teraz odnaleziony. W majaku snu. Teraźniejszym zwidzie. Szaleństwie.     Gwizdał ochoczo z piszczałek. Był już blisko.  Szyny grały już takt jego kół. Słyszałem ich śmiech. Duchy wyszły do torowiska i poczęły machać  stacyjnymi latarenkami nad swymi głowami. I ja podszedłem bliżej. Cyklop otworzył swe jarzące się złotem oko. Zbliżał się, pożerając odległości na słupach. Był to bez wątpienia pospieszny pasażer. Mógł ciągnąć około  dziesięciu może dwunastu wagonów. Zdaje się dojrzał sygnały latarni  bo przyspieszył jak chart i gnał coraz prędzej.     Gdy podszedł na może dwieście metrów, wtedy poznałem. Pospieszny, który spadł  z pobliskiego wiaduktu  usytuowanego zaraz za łukiem szyn  za moimi plecami  w roku tysiąc dziewięćset dziewiątym.  Wspomnienie, które żyło w szynach  i we mnie samym. Znałem z wycinków gazet podobiznę  palacza i maszynisty.  Wysoki brunet, ogolony na gładko,  nie w samej koszuli a całym przepisowym mundurze kolejowym. Pozdrawiał mnie  unosząc kaszkiet w prawej dłoni, dając znak że staje. Zagrały hamulce, zaciśnięte z dużym wyczuciem doświadczonej ręki maszynisty. Para buchnęła mgielną smugą przez osłony. Komin dymił jeszcze bardziej ochoczo. A takt kół przybrał formę powolnych kroków.     Skład dotoczył się ku mnie i stanął tak by ustawić mnie zaraz obok drabinki parowozu. Wsiadłem nie czekając na zaproszenie. Gdy tylko postawiłem nogi  na podłodze pojazdu, maszynista, zdaje się  miał na nazwisko Zebala, uściskał mnie jak druha. Czy aby nie za długo czekaliście na mnie? Wyciągnąłem zegarek i pokazałem mu go. Ach! Ledwie kwadrans na czwartą. W sam punkt. Idealnie w czas. Dokąd jedziemy panie Zebala? Jak to dokąd panie Ptaszyński. To pośpieszny  do Pana rodzimej miejscowości, miasta takich jak pan, poetów i pisarzy ostałych w śnie  o idealizmie sztuki. O twórcach doskonałych, formie i treści z pogranicza grozy, snu i doczesności. Zna Pan to miasto doskonale.     Łzy stanęły mi w kącikach oczu. Mój kochany Drohobycz… jego sklepy, ulice i szkoła… śpieszmy panie Zebala… śpieszmy do Drohobycza… choćby i we śnie. Poetyckiej gorączce. Pociągnął wajchę i parowóz  przeszył ostatni gwizd. Jeden z duchów, schodząc z toru przed sunącym składem rzucił. Tor wolny,  żadnego niebezpieczeństwa nie ma. Pozdrowił nas i ruszył ku ścieżce. A my minęliśmy łuk  i zniknęliśmy po wjeździe na wiadukt.     Tor był pusty w obie strony. Szyny ciche i martwe. Nigdzie nawet śladu po składzie. Żadnej lokomotywy ani gwizdów. Świateł i sygnałów. Semafor zgięty prawie w pół ze starości, kruszał w zupełnej ciemni. Jedynie kruk na nim drzemał. Nie świadom wcale dziwów ślepego toru. Pusto było wszędzie i głucho. W oddali jedynie blaski miasta,  zdradzały ślady życia. Na ścieżce obok toru zachrzęścił żwir. Duch zawiadowcy po spełnionej roli  zagasił zbyteczną już lampę. Ruszył przez ścieżkę ku kamieniu polnemu. Usiadł na nim i z wyrazem ni to zmęczenia  ni to ulgi, wbił wzrok w pusty tor. Czekając na kolejne zielone światło.   Utwór pisany w hołdzie moim pisarskim mistrzom - Stefanowi Grabińskiemu i Bruno Schulzowi.      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...